Państwo poniżej oczekiwań

PiS przekonał obywateli, że na więcej poza odrobiną gotówki kieszeni nie mogą liczyć. W gruncie rzeczy nigdy nie liczyli na więcej od państwa, tyle że teraz ją naprawdę dostali.

23.07.2018

Czyta się kilka minut

 / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
/ BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Stosunek Polaków do państwa po 1989 roku opisywały dwie całkowicie przeciwstawne narracje. Z jednej strony mieliśmy zaradność, nierzadko noszącą cechy niemalże heroiczne, kupców budujących na bazarach kapitalizm „szczękowy” i podnoszących gospodarkę z zapaści lat 80. Z drugiej – już niemalże przysłowiowych pracowników upadających PGR-ów i fabryk, którzy nie potrafili pogodzić się z zamykaniem swoich zakładów pracy.

Zamknięte osiedla z podziemnymi parkingami dla ludzi sukcesu przeciwko blokowiskom z trzepakami jako punktami zbornymi dla pozbawionej perspektyw młodzieży; korzystający z prywatnej opieki zdrowotnej w klimatyzowanych przychodniach przeciwko stojącym w kolejkach pacjentom publicznej opieki zdrowotnej; unikający płacenia zobowiązań poprzez fikcyjne rezydencje podatkowe na Cyprze przeciwko żyjącym z wyłudzonych od państwa rent – obie narracje mają swoich bohaterów i swoje czarne charaktery. Podkreślając jeden z aspektów polskiej transformacji, budowały odrębne światy, które nie tylko nigdy się nie spotykały, ale były sobie wrogie i obwiniały się nawzajem o swoje położenie. Nie możesz znaleźć pracy na uczciwych warunkach i z sensownym wynagrodzeniem? Nic dziwnego – pracodawcy porejestrowali swoje firmy za granicą i ani myślą wywiązywać się z zobowiązań. Nie płacisz podatków w Polsce? Jasna sprawa – przecież nie chcesz, żeby twoje ciężko zarobione pieniądze szły na utrzymanie nierobów, którzy wolą oszukiwać przy orzekaniu niezdolności do pracy, niż uczciwie na siebie zarabiać.

PiS od lewa do prawa

Te dwie narracje legły u podstaw wyzyskanego politycznie przez PiS podziału na Polskę liberalną i solidarną, ale nigdy nie opisywały Polski prawdziwej, we wszystkich jej sprzecznościach odziedziczonych zarówno po PRL, jak i burzliwej transformacji, niejednokrotnie nieprzystającej do marzeń i nadziei. Niejednokrotnie też odsłaniały swoje ograniczenia i nieprzystawalność do rzeczywistości. Polska gospodarka wolnorynkowa zna zarówno przypadki załóg dawnych państwowych zakładów z sukcesem je przejmujących i prowadzących jako dobrze prosperujące spółdzielnie, jak i biznesmenów, którzy istotną część zysków swoich przedsiębiorstw przeznaczali na cele społeczne. Mało kto był jednak zainteresowany spotkaniem tych dwóch światów i przełamaniem stereotypowych narracji.

Dopóki do władzy nie doszedł w 2015 r. PiS i uznał, że dalsze podgrzewanie ­podziału na Polskę solidarną i liberalną nie jest już w jego interesie. Partia nie chciała już walczyć z liberałami-aferałami – ci częściowo skompromitowali się sami przez skojarzenie z ośmiorniczkami, a częściowo porzucili ortodoksyjny liberalizm, na przykład cofając wolnorynkową reformę systemu emerytalnego. Co więcej, jako partia władzy PiS nie mógł już prowadzić polityki wrogiej wobec istotnej części społeczeństwa. Musiał znaleźć sposób, jak się pozbyć etykiety ugrupowania niechętnego biznesowi i nierozumiejącego wyzwań współczesnej gospodarki. Jednocześnie chcąc zatrzymać przy sobie elektorat oczekujący osłon socjalnych i zagarnąć tę jego część, która głosowała do tej pory na PSL czy SLD, musiał pozostać konserwatywną partią socjalną.

W ten sposób narodziła się dzisiejsza pisowska hybryda, która zastąpiła podgrzewany wcześniej podział. Mieszczą się w niej wielkie Specjalne Strefy Ekonomiczne, „przedsiębiorcze państwo” spod znaku brytyjskiej ekonomistki Mariany Mazzucato, inwestujące w rozwój nowoczesnych technologii, i inne wielkie programy napędzające rozwój firm prywatnych. Ale jest w niej także miejsce na program Rodzina 500 plus czy wyprawkę szkolną w wysokości 300 zł na dziecko. Dla każdego jakaś forma wsparcia – państwowe inwestycje dla przedsiębiorców, świadczenia pieniężne dla rodzin pasujących do konserwatywnego wzorca.

W samej opiekuńczej polityce państwa nie ma niczego nagannego – tę funkcję polskie państwo przez ponad dwie dekady od przełomu demokratycznego wyraźnie zaniedbało. Powinna jednak ona prowadzić do zwiększenia bezpieczeństwa socjalnego obywateli, pomagać im realizować ich aspiracje i przygotowywać do możliwie bezbolesnego dostosowania się do zmieniającego się świata. Tymczasem konserwatywno-klientelistyczna hybryda stworzona przez PiS spełnia jedynie tę pierwszą funkcję, a i to w stopniu wyraźnie niewystarczającym do społecznych potrzeb, o czym więcej za chwilę.

Można powiedzieć, że to już i tak więcej, niż zdołali zrobić poprzednicy. Problem jednak w tym, iż poprzestając na takim stwierdzeniu zgadzamy się na państwo poniżej jego możliwości i powinności. Być może zaraz po 1989 r., wychodząc z głębokiego kryzysu ekonomicznego, innego mieć nie mogliśmy (a może po prostu nie mogliśmy go sobie wyobrazić). Dziś możemy. I nie powinniśmy dać sobie wmówić, że zamiast niego wystarczy nam oferta PiS jako partii funkcjonującej na zasadzie „dla każdego coś miłego”.

Liberałowie sprzed dekady

Po sukcesie wyborczym PiS obóz gospodarczego liberalizmu był całkowicie zdezorientowany i w dużej mierze pozostaje takim do dziś. Dzień po wyborach w 2015 r. Jacek Rostowski napisał w komentarzu dla Project Syndicate, że fakt, iż Polacy nie chcieli dłużej u władzy rządu odnoszącego największe gospodarcze sukcesy w Europie (utrzymującego przez osiem lat średni wzrost na poziomie 3,2 proc. PKB i zwiększającego realne dochody na głowę klasy średniej o 28 proc.), można wytłumaczyć jedynie poważnymi błędami w komunikacji między władzą a elektoratem. Wyjaśnienie jest w gruncie rzeczy proste, przekonywał Rostowski: rząd niedostatecznie chwalił się swoimi sukcesami i pozwolił, by miejsce propagandy sukcesu zajęła mitologia Polski w ruinie.

Jeśli chodzi o myślenie o roli państwa, liberalna opozycja do dziś nie posunęła się dalej niż minister Rostowski zaraz po nocy wyborczej. Co najwyżej zbudowała własną wersję opowieści o Polsce w ruinie, tym razem doprowadzonej do upadku przez rządy prawicy. Tymczasem dla tych, którzy śledzili wyniki sondaży badających oczekiwania Polaków wobec państwa i stosunek do gospodarki rynkowej, brak masowego entuzjazmu dla trzyprocentowego wzrostu nie powinien dziwić. Po pierwsze Polacy nie wierzyli, że dobra sytuacja gospodarcza kraju jest wyłączną zasługą rządu. I ten sceptycyzm się potwierdził, kiedy po zmianie u steru nie nastąpiło wielkie gospodarcze załamanie. Po drugie, po kryzysie ekonomicznym w 2008 r. rosnąca na całym świecie nieufność do niekontrolowanej przez państwo gospodarki rynkowej wzrosła również w Polsce. Z badań CBOS, podsumowanych w raporcie Fundacji Kaleckiego „Czy Polacy kochają wolny rynek? Ile państwa w gospodarce?”, wynika, że w porównaniu z rokiem 2009 pięć lat później wyraźnie zmalała liczba osób uważających, że „gospodarka kapitalistyczna, oparta na swobodnej, prywatnej przedsiębiorczości, jest najlepszym systemem dla naszego kraju” (z 59 do 50 proc.).

Przywoływane przez autorów raportu badania profesora Juliusza Gardawskiego, prowadzone wśród małych i średnich przedsiębiorców, dowodzą ponadto, że wśród grupy zawodowej, która zgodnie z wyobrażeniami ortodoksyjnych liberałów powinna bezwarunkowo popierać swobody gospodarcze i domagać się od państwa gospodarczej powściągliwości, dominowało poparcie dla dopłacania przez państwo z budżetu do rozwoju nowych technologii i tworzenia nowych polskich przedsiębiorstw. Kiedy premier Morawiecki posługuje się ukutym przez Marianę Mazzucato określeniem „przedsiębiorcze państwo” (premier napisał przedmowę do polskiego wydania jej pracy pod tym tytułem), zdaje się odpowiadać na przynajmniej część spośród tych oczekiwań. Nie powinno zatem dziwić, że przedsiębiorcy nie stanęli murem za liberałami, tylko woleli jechać na Forum Ekonomiczne do Krynicy i oklaskiwać kolejnych Ludzi Roku – Jarosława Kaczyńskiego (2014), Viktora Orbána (2015) i Beatę Szydło (2016).

Wzrost wymagań wobec państwa nie dotyczy jednak tylko przedsiębiorców. Ogromne poparcie, jakim cieszy się program Rodzina 500 plus, dowodzi, że Polacy chcieliby, aby rząd wspierał z budżetu nie tylko nowe technologie, ale i pomagał finansowo rodzinom. Liberałowie okazali się po raz kolejny nieprzygotowani do tego wyzwania. Początkowo sięgnęli po tradycyjny repertuar odpowiedzi, oskarżając PiS o rozdawnictwo i zadłużanie państwa. Problem z tą odpowiedzią polega jednak na tym, że ukuto ją w innych realiach politycznych i do atakowania innego wroga. Zarzuty rozdawnictwa i zaspakajania roszczeniowości pochodzą ze słownika lat 90., kiedy usiłowano za ich pomocą zdelegitymizować pewne konkretne grupy zawodowe upominające się o wsparcie państwa i wyrównanie negatywnych skutków transformacji gospodarczej. Ponieważ chodziło o ściśle określone środowiska, można było je ludziom przedstawiać jako egoistyczne i zarzucić im odmowę udziału w wielkim dziele budowy demokracji. O podobny egoizm trudno jest oskarżyć 77 proc. społeczeństwa, które według badania CBOS z marca 2017 r. popierało program Rodzina 500 plus. Co więcej, w tej grupie są również ludzie nieotrzymujący świadczenia na dzieci (66 proc. spośród nich popiera program) oraz bezdzietni (poparcie 76 proc.). Wobec osób, które nie są beneficjentami programu, a jednak uważają go za potrzebny, nie sposób zastosować dawnego argumentu o roszczeniowości.

Liberalna opozycja PO i Nowoczesnej zorientowała się po jakimś czasie, że te oskarżenia rodem z początków transformacji ustrojowej nie działają. Porzuciła je zatem na rzecz dwóch strategii – przemilczania i przelicytowywania. Popierany program społeczny PiS-u nie pasował do jej wizji „Polski w ruinie bis”, więc wolała albo w ogóle o nim nie mówić, albo próbowała go prześcignąć – stąd hasło Grzegorza Schetyny o „rozszerzeniu 500 plus” i program „Aktywna Rodzina” Nowoczesnej, według którego rodzice otrzymywaliby na każde dziecko 250 zł. Były to jednak propozycje czysto reaktywne. Opozycja nie potrafiła i nie potrafi wskazać, dlaczego polityka społeczna PiS jest w gruncie rzeczy polityką poniżej oczekiwań Polaków, nie pozwala bowiem na skuteczne rozwiązanie wyzwań cywilizacyjnych, przed jakimi stoi kraj.

Polityka świętego spokoju

Przyczyn tego impasu szukać należy nie tylko w stygmatyzującym i nieadekwatnym do dzisiejszych realiów słowniku z lat 90. Problem polega na tym, że PiS łączy z częścią polskich liberałów protekcjonalne podejście do społeczeństwa. Choć to może zaprzeczać naszej intuicji, zarówno konserwatyści z PiS-u, jak i liberałowie z PO dochodzą w gruncie rzeczy do podobnych wniosków. Uważają, że Polacy chcą przede wszystkim pieniędzy i świętego spokoju. Różnią się co do recept na to, ile i skąd tych pieniędzy powinno się wziąć. Natomiast co do świętego spokoju pozostają zgodni – państwo nie jest ich zdaniem od tego, by kształtowało przyzwyczajenia ludzi, nie ma aktywnie szukać sposobów realizacji ich aspiracji, ale zapewnić im jako taki poziom życia i się nie wtrącać. Obie siły polityczne oczekują, że za tę łaskawość zostaną nagrodzone władzą i że wystarczy ona do jej utrzymania. Wobec tego przekonania historyczne i ideologiczne obsesje niektórych polityków PiS mają znaczenie drugorzędne. Kluczowa jest niewypowiedziana umowa społeczna, zawarta w myśl zasady: „My udajemy, że wami rządzimy, a wy udajecie, że nas popieracie”.

Niestety, ten pakt prowadzi do znacznego obniżenia oczekiwań wobec państwa i zgodę na to, by nie wypełniało ono tych swoich funkcji, które są niezbędne, by społeczeństwa mogły sprostać kryzysom demograficznym oraz wyzwaniom migracyjnym i technologicznym. Nowoczesne państwo opiekuńcze zapewnia swoim obywatelom pewne elementarne bezpieczeństwo ekonomiczne poprzez świadczenia pieniężne, ale to zaledwie punkt wyjścia. Dlatego program Rodzina 500 plus powinien być zaledwie początkiem, a nie końcem starań. Przyczynił się do ograniczenia ubóstwa, ale nie zastąpi kompleksowych programów, ułatwiających dzieciom z ubogich rodzin zdobycie dobrego wykształcenia i nie da im dobrego startu w życie zawodowe. Zwłaszcza że PiS wprowadził wsparcie finansowe dla rodzin, ale jednocześnie cofnął reformę edukacji, opóźniając kontakt dzieci z instytucjami edukacyjnymi, a na wcześniejszym rozpoczęciu edukacji korzystają proporcjonalnie najbardziej właśnie dzieci z rodzin nieuprzywilejowanych.

Polityka świadczeń i świętego spokoju, w której nie ma miejsca na poważne inwestycje państwa w poprawienie jakości usług publicznych, właśnie zaczyna dochodzić do ściany. Zaraz po wakacjach czeka nas zapewne fala strajków pracowników budżetówki, których płace są zamrożone od ośmiu lat, a wobec rosnącej inflacji de facto maleją. PiS nie wywiązał się też z ustaleń wynegocjowanych podczas strajku lekarzy rezydentów; nakłady na służbę zdrowia pozostają w Polsce o wiele poniżej potrzeb i poniżej europejskiej średniej. Nie dziwi to, że wobec tak ogromnej fali protestów opozycja zachowuje milczenie i nie popiera publicznie strajkujących tak ochoczo, jak popierała choćby obrońców Puszczy Białowieskiej. Łatwo było piętnować za szkodliwą dla środowiska wycinkę drzew rząd prawicy i konkretnego ministra, ale niedofinansowanie usług publicznych to dziedzictwo lat zaniedbań i udział w nim mają właściwie wszystkie kolejne ekipy.

Zagrożenie polega jednak nie tylko na tym, że rządzący nie potrafią zbudować państwa na miarę potrzeb Polaków. Równie groźne jest to, że obywatele porzucają nadzieję na cywilizacyjny przełom i stworzenie państwa na miarę swoich oczekiwań. Kiedy ruszał program Rodzina 500 plus, respondenci w badaniu CBOS z lutego 2016 r. popierali go w zdecydowanej większości. Ale na liście priorytetów stawiali tego rodzaju wsparcie pieniężne dopiero na trzecim miejscu, za pomocą w uzyskaniu mieszkania i tanimi żłobkami i przedszkolami. Po prawie trzech latach rządów PiS-u ta hierarchia ważności uległa zmianie – świadczenia pieniężne są już na pierwszym miejscu, dostępność opieki nad dziećmi, a zatem usługa publiczna pozwalająca przede wszystkim na większą aktywizację zawodową kobiet, dopiero na czwartym.

Być może oznacza to, jak chcieli liberałowie, że Polacy „dali się kupić” PiS-owi. Jest jednak o wiele gorsza interpretacja. Polacy podchodzą do polityki dość pragmatycznie. Cenią te instytucje, które pomagają im załatwić ich realne, namacalne sprawy – stąd utrzymujące się bardzo wysokie poparcie dla władz samorządowych. Być może zatem Polacy nie tyle dali się kupić, co PiS przekonał ich, że na więcej poza odrobiną gotówki w kieszeni nie mogą od państwa liczyć. O niedrogich, łatwo dostępnych żłobkach, dobrych szkołach publicznych i efektywnej służbie zdrowia mogą zapomnieć. Niestety, opozycja zrobiła bardzo niewiele, by przekonać Polaków, że jest inaczej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018