Dzieci nie biorą się z portfeli

Anna Kurowska, autorka badań nad skutkami programu 500+: Polska polityka rodzinna nie daje możliwości przełamywania tradycyjnego podziału ról, choć towarzyszy jej narracja „wolności wyboru” co do podziału pracy w rodzinie.

10.04.2017

Czyta się kilka minut

Żłobek nr 9 przy ulicy Sanockiej w Warszawie / Fot. Grzegorz Press / REPORTER
Żłobek nr 9 przy ulicy Sanockiej w Warszawie / Fot. Grzegorz Press / REPORTER

RADOSŁAW KORZYCKI: Pani premier krojąc tort z okazji pierwszych urodzin programu 500+, powiedziała, że możemy mówić o baby boomie.

Dr Anna Kurowska, Instytut Polityki Społecznej UW: Jestem tym szczerze zdziwiona. Odpowiedź na pytanie, jak wygląda wpływ programu na dobrobyt dzieci czy dzietność kobiet, wymaga czasu i na pewno nie możemy jej udzielić już teraz. Miesiąc temu byłam na seminarium zorganizowanym przez Kancelarię Prezydenta na temat pierwszych efektów programu 500+. Na tej konferencji były min. Elżbieta Rafalska i prof. Irena Kotowska, która jest głównym ekspertem od demografii w Polsce. Wyraźnie podkreślano, że nawet jeśli rodzi się więcej dzieci, to nie można mówić, że to zasługa rządowego programu.

Liczba dzieci, które przychodzą na świat, zależy przede wszystkim od kalendarza urodzeń, czyli – upraszczając – od tego, czy w wiek reprodukcyjny wchodzą kobiety urodzone w wyżu czy niżu demograficznym. Jeżeli teraz ocenia się 500+ po liczbie dzieci, które się ostatnio urodziły, to jest to nadużycie. Instytut Statystyki i Demografii w SGH prowadzi regularne badania zachowań prokreacyjnych i one potwierdzają, że obecny wzrost liczby urodzeń wynika ze wspomnianego kalendarza.

Ale minister Rafalska powoływała się na dane, że urodziło się więcej dzieci.

Wzrost liczby urodzeń nie jest odpowiednim wskaźnikiem do oceny zachowań prokreacyjnych. Jeżeli badamy zmiany dzietności, to najczęściej stosowanym wskaźnikiem jest tzw. współczynnik dzietności. On nam mówi, ile dzieci przypada przeciętnie na kobietę w wieku rozrodczym. Jednak nawet gdy obserwujemy wzrost tego współczynnika, musimy mieć na uwadze, że wzrost dzietności może wynikać z przyspieszenia decyzji o posiadaniu dziecka, a nie ze zmian liczby dzieci, które kobieta decyduje się posiadać. W Polsce nie obserwujemy, jak na razie, nawet wzrostu wskaźnika dzietności.

To może rząd zamyka oczy i liczy na to, że to się stanie samo, jak na Zachodzie, gdzie udało się w kilku krajach zapobiec katastrofie demograficznej.

Z badań przeprowadzonych w innych krajach wynika, że takie programy nie wpływają na wzrost dzietności – dochodzi w nich jedynie do przesunięcia urodzeń w czasie. Kobieta, która planowała drugie dziecko, decyduje się na nie szybciej. Zwolennicy reformy mówią: „No dobrze, jeżeli kobieta szybciej urodzi drugie dziecko, to zwiększa się szansa na trzecie”. To prawda: taka szansa jest, ale mała.

A czy decyzje o posiadaniu potomstwa są w ogóle racjonalne? Czy ludzi jest w stanie przekonać do tego bodziec finansowy, nawet tak szczodry jak 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko?

Decyzje i zachowania prokreacyjne to delikatna materia. Jest dużo nieplanowanych ciąż – przy czym „nieplanowanych” nie znaczy od razu „niechcianych”. Czasem też dziecko nie przychodzi na świat wtedy, kiedy rodzice to zaplanowali. Bodźce finansowe nie są skutecznym sposobem na zachęcenie ludzi do podejmowania racjonalnych decyzji o posiadaniu większej liczby dzieci.

Nie wiadomo, czy takie świadczenie będzie utrzymane w przyszłości, więc trzeba korzystać z niego, póki można. Ostatnio robiono sondaż i okazuje się, że znaczna część Polaków wątpi w to, czy program będzie utrzymany.

Preferencje prokreacyjne, czyli to, ile chcemy mieć dzieci w ogóle, są w Polsce względnie stabilne. Nasze badania, przeprowadzone pod koniec 2016 r., potwierdzają tę tezę. Połowa badanych przez nas kobiet chce mieć dwójkę, a nieco ponad jedna czwarta trójkę dzieci. Problemem jest to, że Polacy nie realizują swoich preferencji. Statystycznie chcieliby mieć nieco ponad dwójkę dzieci, a rzeczywista średnia wynosi 1,3 dziecka. Jak zapytamy, czemu tak się dzieje, to podstawowym argumentem jest trudna sytuacja ekonomiczna czy materialna. Celem autorów programu była oczywiście jej zmiana. Jednak sytuacja materialna to coś więcej niż stan portfela.

Zajrzyjmy do tego portfela. Jak duży jest to relatywnie wzrost dochodów?

Biorąc pod uwagę relację tego świadczenia do przeciętnych dochodów, w porównaniu do innych krajów UE polski program daje proporcjonalnie najwięcej.

Skoro nie owa rekordowa danina od państwa wpływa na decyzje prokreacyjne, to co?

Najważniejsza dla większości kobiet w wieku rozrodczym jest stabilna praca. Badania Anny Matysiak z SGH, a także moje, realizowane wspólnie z Eweliną Słotwińską-Rosłanowską, pokazują, że Polki chcą mieć tę stabilność, zanim zdecydują się na dziecko. Im nie chodzi o to, by państwo dawało pieniądze, wolą pracę, której łatwo nie stracą. Natomiast dla kolejnych urodzeń (drugiego czy trzeciego dziecka) kluczowe znaczenie ma to, na ile partner angażuje się w opiekę i wychowanie dziecka, oraz dostęp do wysokiej jakości instytucjonalnej opieki nad małym dzieckiem.

Czy coś jeszcze ogranicza poczucie bezpieczeństwa przyszłej matki?

Mamy wysoki wskaźnik rozwodów, wynoszący ok. 35 proc. W Polsce jest on trochę niższy niż w starej Unii, bo jesteśmy tradycyjnym, katolickim krajem, ale jednak to więcej, niż było w przeszłości. Kobieta musi myśleć o tym, co będzie, jeśli małżeństwo się rozpadnie. Panuje u nas ogromne przyzwolenie społeczne na lekceważenie obowiązku alimentacyjnego. Kobiety myślą, żeby mieć dobrą pracę i dobrą pozycję na rynku pracy również dlatego, by móc w obliczu rozpadu związku zadbać o dobro swoje i dziecka.

Skoro pieniądze do ręki to za mało, co z inną pomocą?

Muszę tu opowiedzieć o podziale modeli polityki rodzinnej na tzw. familializm i defamilializm. Ten pierwszy, realizowany w Polsce, zakłada, że realizacja dobrobytu jednostki odbywa się przez rodzinę. Państwo może wspierać ją finansowo, ale odpowiedzialność spoczywa na rodzinie, bo przyjmuje się, że to rodzice wiedzą najlepiej, na co wydać pieniądze, kto ma się opiekować dzieckiem i jak je wychowa.

A ten drugi model?

Defamilializm występuje np. w Szwecji czy Islandii. Tam państwo odciąża rodzinę w odpowiedzialności za zapewnianie dobrobytu jej członkom. Duże środki publiczne idą na usługi społeczne. I tam właśnie mamy szeroki dostęp do opieki i edukacji skierowanej do dzieci nie tylko w wieku przedszkolnym, ale także żłobkowym. Równie ważnym elementem, jak branie odpowiedzialności przez państwo za opiekę i edukację dzieci, jest nacisk na równość płci, w tym na możliwość uwalniania się z ról tradycyjnie przypisywanych płciom. W takich krajach mamy wysokie zatrudnienie kobiet, wysoką dzietność i wysoki udział ojców w opiece nad dziećmi.

Ale nie żyjemy w Szwecji. Czy rząd Beaty Szydło pomógł kobietom w tym, aby mogły podjąć pracę?

Autorzy reformy mówią, że dzięki 500+ kobieta może wybrać, czy chce pójść do pracy i przeznaczyć pieniądze na opiekunkę lub żłobek. Ale w pełni wolny wybór nie jest w Polsce możliwy. W naszym społeczeństwie dominuje przeświadczenie, że to matka najlepiej zaopiekuje się dzieckiem, że małe dziecko cierpi, kiedy jego matka pracuje. Uważa tak nadal ponad 64 proc. Polaków. Jest rozdźwięk między takim sądem a pragnieniem większości kobiet, żeby pracować. Ponadto dostęp do instytucjonalnej opieki nad małym dzieckiem jest ograniczony. Z naszych badań wynika, że otrzymywanie świadczenia z programu Rodzina 500+ nie wiąże się z większą skłonnością kobiet do podejmowania zatrudnienia. Ale nie wiąże się też z wyższą skłonnością do rezygnacji z zatrudnienia, co jest dobrą wiadomością, bo takiego efektu się obawialiśmy.

Może pomysłodawcy programu chcieli tworzyć swoje imaginarium symboliczne: hodować tradycyjną, patriotyczną rodzinę z anachronicznym, asymetrycznym podziałem ról w domu?

Nie chciałabym się wypowiadać na temat intencji rządu w tej sprawie. Mogę jednak stwierdzić, że polska polityka rodzinna nie stwarza możliwości przełamywania tradycyjnego podziału ról, choć towarzyszy jej narracja „wolności wyboru” w zakresie podziału pracy w rodzinie. Czysto formalny wybór traktuje, jakby był realny, bez uwzględnienia kontekstu społecznego, ekonomicznego czy kulturowego.

Tu warto zwrócić uwagę na pewne wspólne elementy polityk rodzinnych poprzedniej i obecnej ekipy. Analizowałam debaty polityczne wokół reformy wprowadzającej urlop rodzicielski. Pomimo wniosków płynących z doświadczeń szwedzkich, że formalne prawo ojca do urlopu rodzicielskiego nie daje ojcom realnych możliwości skorzystania z niego, w Polsce w ogóle poważnie nie rozważano wprowadzenia tzw. kwot ojcowskich.

Przykład Szwecji pokazuje, że dopiero wprowadzenie niezbywalnego prawa ojca do płatnego urlopu rodzicielskiego o podobnej długości, jaka przysługuje matce, stwarza ojcom realne możliwości sprawowania indywidualnej opieki nad dzieckiem. W takiej sytuacji nie ma np. mowy o presji czy oczekiwaniach pracodawcy, że to matka powinna wykorzystać urlop rodzicielski w całości. Mężczyznom w Polsce trudniej jest uzyskać akceptację, nie mówiąc o zrozumieniu pracodawcy dla skorzystania z prawa do urlopu rodzicielskiego, niż ojcom w Szwecji. Instytucja kwot ojcowskich to wyraźny przekaz do społeczeństwa, że opieka ojca nad małym dzieckiem jest czymś pożądanym, cennym.

Nie zapominajmy o dysproporcji w zarobkach kobiet i mężczyzn. Jeśli urlop rodzicielski wziąłby ojciec, to rodzina straci na tym finansowo.

No niestety. Przy czym, jeśli matka korzysta z opcji pełnopłatnego urlopu macierzyńskiego, to następujący po nim urlop rodzicielski jest płatny w wysokości 60 proc. dotychczasowego wynagrodzenia. W tym przypadku różnica w utracie zarobków między matką a ojcem jest bardzo wyraźna. Prawdziwą wolność wyboru utrudnia nam więc nie tylko kontekst kulturowy, ale także ekonomiczny.

Przypomina mi się refren piosenki Maryli Rodowicz o gehennie polskiej kobiety: „Damy przyrzeczeń starych tysiące / I niedorzecznie małe pieniądze / Damy ci bełkot i stracha w polu / A dla małego miejsce w przedszkolu”. Czy Rodzina 500+ wygenerowała chociaż popyt na żłobki i podobne placówki, czy jest gorzej, niż było w PRL?

Po pierwsze, już obecnie w Polsce mamy znacznie więcej chętnych na miejsce w żłobku niż dostępnych miejsc. Około 80 proc. gmin w Polsce nie ma ani jednego miejsca w żłobku, a w większości gmin, w których żłobki są, istnieją długie listy rezerwowe, ponieważ brakuje miejsc. Na razie jest za wcześnie, by stwierdzić, czy program Rodzina 500+ przyczyni się do rozwoju placówek opiekuńczo-edukacyjnych dla dzieci do trzech lat.

Trzeba jednak pamiętać, że usługi opiekuńczo-edukacyjne dla małych dzieci to szczególny rodzaj rynku. Jak pokazują doświadczenia innych krajów, dla upowszechnienia opieki żłobkowej niezbędne jest publiczne wsparcie po stronie podaży, w szczególności oferowanie przez państwo publicznych placówek. Takie rozwiązanie wyrównuje szanse dzieci, jeśli chodzi o rozwój, kapitał społeczny i kulturowy, a w następstwie gotowość szkolną. Pomaga też kobietom utrzymać się na rynku pracy, kiedy mają małe dzieci. A to w konsekwencji sprzyja równości kobiet i mężczyzn na rynku pracy.

W wyniku wprowadzenia przez poprzednią ekipę programu „Maluch” liczba miejsc w żłobkach wzrosła, ale ponieważ startowaliśmy z bardzo niskiego poziomu, trudno mówić o szerokim dostępie.

Jaka jest relacja między Rodziną 500+ a konsumpcją? Na co ludzie wydają pieniądze? Czy pojawiły się dodatkowe wydatki?

Ludzie rzadko dzielą środki na te, które pochodzą z programu, i na pozostałe źródła dochodu. W naszym badaniu spytałyśmy więc respondentki, czy i jak zmieniły się ich wydatki na poszczególne dobra i usługi, poczynając od drugiego półrocza 2016 r. Jedynie w przypadku takich kategorii jak żywność, ubrania dla dzieci oraz gry i zabawki ponad 40 proc. respondentek zadeklarowało, że ich wydatki wzrosły.

Mamy dane na temat zachowań społecznie niepożądanych, związanych z tym, że ktoś dostał pieniądze do ręki? W telewizji tyle mówią o patologiach...

Nic mi nie wiadomo o wynikach rzetelnych badań, które by świadczyły o wzroście częstotliwości występowania niepożądanych zachowań społecznych w wyniku wprowadzenia programu 500+. Ilustrowanie tego rodzaju niepopartych badaniami tez opisem wybranych celowo przykładów rodzin to manipulacja.

Przed naszą rozmową zapytałem młode matki, czego chciałyby się dowiedzieć z tych badań. Najwięcej pytań dotyczyło wzrostu cen. Kobiety często spotykały się z tym, że usługodawcy wykorzystywali 500+ do zbijania kokosów. Podobno zdrożały zajęcia dodatkowe. Jedna osoba żaliła się, że właściciel wynajmowanego przez nią mieszkania podniósł czynsz i oświadczył, iż przed Bożym Narodzeniem znowu podniesie, niemal jak w „Opowieści wigilijnej” Dickensa. Czy z ankiet wynika, że pojawił się taki cynizm?

Wiemy, że wzrosła inflacja. Znane mi analizy nie wskazują jednak na jej związek z programem 500+.

Porozmawiajmy jeszcze o preferencjach wyborczych... Czy otrzymywanie świadczenia ma związek z poparciem dla PiS-u?

W naszym badaniu zapytałyśmy respondentki o to, na jaką partię głosowały w wyborach parlamentarnych w 2015 r., oraz o to, na jaką partię zagłosowałyby teraz. Okazuje się, że wśród 612 badanych kobiet, które korzystają z programu Rodzina 500+ i które w 2015 r. głosowały na PiS, 69 proc. nadal chciało głosować na tę partię. Z pozostałych 31 proc. zdecydowaną większość stanowiły te, które nie poszłyby w ogóle głosować.

Z kolei wśród kobiet niekorzystających ze świadczenia, ale głosujących na PiS w 2015 r., istotnie mniej – bo 59 proc. – deklarowało niezmienne poparcie dla tej partii. Spośród pozostałych 41 proc. kobiet, które nie zamierzały głosować na PiS, również znacznie więcej niż połowa deklarowała, że obecnie nie poszłaby w ogóle głosować. Odpływ ten w większości nie zasila więc poparcia innych partii.

Ponadto zaobserwowałyśmy przepływy poparcia dla PiS-u przede wszystkim w grupie kobiet pobierających świadczenie. W większości były to kobiety, które deklarowały, że w 2015 r. nie głosowały wcale. Korzystanie z programu wydaje się więc hamować spadek poparcia dla partii rządzącej wśród polskich matek. Dokładne analizy tych przepływów jednak jeszcze przed nami. ©

DR ANNA KUROWSKA jest adiunktem w Instytucie Polityki Społecznej na UW, prowadzi międzynarodowe i krajowe badania nad wpływem polityki rodzinnej na dzietność i zatrudnienie kobiet.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017