Państwo nie jest od religii

Omawiane tu problemy dzielą nasze społeczeństwo i nasz Kościół. W Adwencie przyglądam się im jeszcze raz – z nadzieją, że pozwoli to skierować dyskusję na właściwe tory. Dziś ostatnia część cyklu „Rekolekcje polskie”.

06.12.2014

Czyta się kilka minut

Bazylika św. Jana Chrzciciela. Warszawa, 10 sierpnia 2013 r. / Fot. Justyna Rojek / EAST NEWS
Bazylika św. Jana Chrzciciela. Warszawa, 10 sierpnia 2013 r. / Fot. Justyna Rojek / EAST NEWS

Od czterech lat przeżywamy ponurą tragifarsę związaną z katastrofą smoleńską. Część polityków i duchownych, w tym biskupów, wpycha ludzi w jakąś ciemną dziurę, w której jest gorycz i nienawiść. Zbiorową ranę rozgrzebuje się na różne sposoby, m.in. na mityngach każdego dziesiątego dnia miesiąca.
Mamy niepodległe, demokratyczne państwo polskie, które powołało dwie komisje do zbadania tej strasznej tragedii. Obywatel ma oczywiście prawo krytykować państwowe władze i organy przez te władze powołane, nawet wtedy, kiedy nie zna dokładnie sprawy. Ale to, co wolno zwykłemu obywatelowi, nie przystoi osobom reprezentującym Kościół, który ma stać na straży prawdy i głosić tylko prawdę. Tymczasem wielu liczących się duchownych, sprawiając wrażenie, że posiadają jakąś wyższą wiedzę, podważa ustalenia państwowych komisji, zarzucając im kłamstwo.
Jest to uderzenie nie tylko w jakiegoś urzędnika – jest to uderzenie w państwo, o które tyle lat walczyliśmy. W ten sposób my, ludzie Kościoła, dajemy fatalną lekcję całemu społeczeństwu – głosząc niejako, że oto znowu mamy do czynienia z nieprawowitą władzą, a co najmniej z władzą zdeprawowaną. Dla wielu ludzi szczerze związanych z Kościołem to prawdziwy dramat.
Chyba idziemy w tym samym kierunku, w którym poszedł Kościół na Zachodzie Europy. Chantal Delsol, francuska filozofka, powiedziała o Kościele francuskim: „Kościół nadal funkcjonuje niczym imperium rzymskie. (...) Jest on zbyt scentralizowany. (...) Księży i biskupów już się nie słucha. We Francji, poza społecznością wiernych, stracili oni całą wiarygodność”. Powoli i my w Polsce, na własne życzenie, tracimy wiarygodność. A kiedy próbuje się o tym mówić, podnosi się krzyk, że stajemy na tej samej płaszczyźnie, na której stoją wrogowie Kościoła.
Smoleńska rana
Żeby nie być gołosłownym: każdego dziesiątego dnia miesiąca odprawiane są w katedrze warszawskiej msze, na które zapraszani są wybitni kaznodzieje. „Nasz Dziennik” drukuje te oklaskiwane przez uczestników „homilie”. Kiedy się je czyta, odnosi się wrażenie, że autorzy prześcigają się w snuciu podejrzeń i oskarżeń polskich władz.
Podczas Eucharystii 10 stycznia 2014 r. biblista, ks. prof. Waldemar Chrostowski mówił m.in.: „Przyczyny, okoliczności i przebieg smoleńskiego dramatu (...) wciąż pozostają przedmiotem manipulacji, przekłamań, kłamstw, niedopowiedzeń, przemilczeń, podsuwania fałszywych tropów, mydlenia oczu i mnożenia rozmaitych zastępczych tematów. A to wszystko odbywa się w klimacie arogancji, buty, zakłamania i nade wszystko absolutnej bezkarności”. Oto słowo! Ale czy Boże? Czy tak może mówić kapłan podczas Eucharystii? Czy trudno zrozumieć, że Eucharystia nie jest miejscem do oskarżania ludzi?
Ks. bp Antoni Dydycz z kolei powiedział 10 kwietnia, że to, co się stało w Smoleńsku, można porównywać z tym, co się stało w Wielki Czwartek i w Wielki Piątek, i dramat smoleński należy przeżywać w tym duchu, w jakim przeżywamy tamten wielki dramat związany z Chrystusem. Piękna myśl, ale po niej popłynęły oskarżenia: „tu i tam mamy do czynienia z »nocą kłamstwa« i nocą nienawiści. Tu i tam są obecne kłamliwe oszczerstwa, fałszywi świadkowie, przekupni sędziowie. Tu i tam obowiązuje »jedynie słuszne stanowisko«. Cierpienia Maryi pod krzyżem nie mogły się przebić. Podobnie nie mogły się przebić cierpienia wdów smoleńskich i bliskich...; nie bierze się pod uwagę ich prawa do prawdy...; oczernia się poległych, lekceważy się każdy głos, jeśli z góry nie odpowiada mocodawcom”. Ojcze Biskupie, którego szanuję, po co to wszystko?
W Radomiu odsłonięto pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich (18 czerwca 2013 r.). Uroczystość poprzedziła msza w kościele Ojców Bernardynów. Koncelebrowali ją abp Andrzej Dzięga i bp Henryk Tomasik, a homilię wygłosił biskup-poeta Józef Zawitkowski. Powiedział: „To nie mgła, to nie nawigacja, to nie brzoza. Wyście wcześniej nas zabili. »Odstrzelimy kaczorów« – mówiliście. »Kartoflane nosy« – przezywaliście nas. (...) Ziemia smoleńska będzie pamiętać i będzie wyrzutem sumienia. Przekopaliście, przesialiście i przekłamaliście wszystko, ale połamane skrzydła pamiętają”. Po kazaniu nastąpiły brawa. A oto strofa poematu-homilii wygłoszonej przez bp. Zawitkowskiego w ostatnie Święto Narodowe: „Bolszewickie zagrożenia to mały pikuś wobec dzisiejszych genderowych. To już nie dzika bolszewia, to wykształcone bestie. Nic już nie mamy własnego z bogactwa i majątku. Decydenci uwłaszczyli siebie. To owoc okrągłego stołu. Brawo bohaterowie!”. I znowu dołożono cegiełkę do społecznego rozgoryczenia. W imię prawdy. Jakiej prawdy? Czy można potem twierdzić, że szanuje się demokratycznie wybrane władze?
Kłopot z relacją Kościół–państwo mamy właściwie od pierwszych chwil po odzyskaniu niepodległości. Nie ma widocznej „wojny” na szczytach władz państwowych i kościelnych. Prezydent i najwyższe władze zgodnie z biskupami uczestniczą w uroczystościach państwowych, ale społeczeństwo jest coraz bardziej rozdarte.
Sprawa najpilniejsza
W moim przekonaniu nie ma w tej chwili w kraju pilniejszej sprawy niż uporządkowanie tego problemu. A problem ma wymiar teoretyczny (prawny) i praktyczny. Pamiętamy, ile kłopotów sprawiło twórcom Konstytucji z 1997 r. znalezienie odpowiedniej formuły odzwierciedlającej stosunek państwa do Kościoła. Po kolei odpadały formuły: rozdział, przyjazny rozdział, separacja skoordynowana, neutralność państwa. W końcu przyszła zgoda, także Episkopatu, na formułę „bezstronność”. Artykuł 25. paragraf 2. Konstytucji brzmi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.
Zapis piękny, ale na tyle niejasny, że od czasu do czasu wybuchają spory, jak choćby sygnalizowany już przeze mnie w poprzednim „Tygodniku” spór między ministrem edukacji a przewodniczącym Konferencji Episkopatu na temat, co naprawdę głosi ustawa zasadnicza w kwestii stosunków państwo–Kościół. Istnieje potrzeba wyjaśnienia tego problemu przez Trybunał Konstytucyjny.
A wymiar praktyczny? Coraz więcej pojawia się głosów, że nasze państwo odcina się od jakichkolwiek wartości etycznych, że tak naprawdę propaguje permisywizm i masoński nihilizm. Można w tym miejscu cytować niezliczone wypowiedzi – ja odniosę się tylko do głosów pochodzących z mego zakonnego podwórka. „Rzeczpospolita” opublikowała niedawno artykuł „Polska wojna o świeckość”, bardzo bliskiego mi o. Nikodema Brzózego. Artykuł szczery do bólu, ale nie potrafię się z jego tezami zgodzić. Dwa pytania, jakie o. Nikodem stawia, i dwie odpowiedzi, wydały mi się istotne.
Pisze o. Nikodem, że w ostatnim czasie gwałtownie oskarża się biskupów, lekarzy, nauczycieli, prawników i w ogóle ludzi związanych z Kościołem „za to, że mają własne, osobiste przekonania, że odwołują się w swoich poglądach do chrześcijaństwa, za to, że powątpiewają w taką neutralność światopoglądową, która ruguje z dyskursu społecznego wszelkie konotacje religijne”. Odpowiadam, że to nieprawda.
Nie widzę, żeby w naszym kraju ktoś oskarżał innych ludzi za to, że mają wyraziste poglądy i odwołują się do chrześcijaństwa. Nawet Janusz Palikot tego nie czyni. Natomiast rzeczywiście krytykuje się ludzi, którzy, odwołując się do chrześcijaństwa, nie działają po chrześcijańsku – którzy mając pełne usta Pana Boga, zachowują się jak poganie. Ludzie, także spoza Kościoła, wyczuwają fałsz znakomicie. Nie odrzuca się też ludzi żyjących Ewangelią. Przeciwnie: przez całe życie spotykam się z prośbą, i to ze strony osób spoza Kościoła, abym powiedział (często, niestety, nie umiem powiedzieć), jak dany problem należałoby rozwiązać w duchu Ewangelii. W Polsce jest wielkie zapotrzebowanie na świadków Ewangelii. Przestańmy przypinać sobie aureole męczenników!
Bezstronność władzy
Drugie pytanie o. Nikodema jest jakby odwrotnością pierwszego: o co ludzie Kościoła oskarżają władze? Odpowiedź brzmi: o bezideowość i o to, że nasze państwo uznaje i egzekwuje nadrzędność prawa stanowionego względem sumienia i przekonań religijnych. Dlatego – twierdzi o. Nikodem – „neutralność światopoglądowa w polskim wydaniu nie jest bezstronnością i fundamentem dla wolności własnych przekonań, ale wojującym sekularyzmem”. A to wszystko to nic innego, jak „wykluwający się totalitaryzm”. Trzeba o. Nikodemowi znowu odpowiedzieć, że to nieprawda: jeśli państwo domaga się poszanowania prawa, nie jest to totalitaryzm.
Inny mój współbrat w zakonie, o. Michał Mrozek, jeszcze dobitniej ostrzega przed totalitaryzmem. Bezpośrednim powodem jego interwencji była wypowiedź kolejnego naszego współbrata, o. Pawła Gużyńskiego („GW” z 18 sierpnia 2014 r.), którą o. Mrozek streścił w zdaniu: „państwo nie jest od cnót i wad”. O. Mrozek mozolnie argumentuje, że państwo nie może istnieć bez cnoty roztropności i bez cnoty sprawiedliwości i bez cnoty męstwa. „Państwo staje się bowiem totalitarne dokładnie wtedy, kiedy powiedzie się postulat oderwania go od cnót i wad”.
Trzeba tym, którzy tak myślą, odpowiedzieć: siłą państwa jest cnotliwość – roztropność, sprawiedliwość, męstwo – jego obywateli. Ale kiedy państwo, zamiast stać na straży bezpieczeństwa i wolności obywateli, stoi na straży cnót i prawd, to właśnie wtedy wchodzi na drogę totalitaryzmu. Przeżyliśmy to na własnej skórze. Państwo głosiło nam, co jest obowiązkową cnotą i co jest obowiązkową prawdą. Powtarzam: państwo nie jest ani od religii, ani od filozofii, ani od etyki, ani od cnoty. Państwo jest od bezpieczeństwa.
Zastanawiając się, co oznacza „bezstronność” państwa, nie można pominąć głosu najważniejszej osoby polskiego Kościoła, przewodniczącego Episkopatu. Abp Stanisław Gądecki w oświadczeniu „Nauczyciel ma prawo działać zgodnie z sumieniem” twierdzi, że nie istnieje światopoglądowa neutralność państwa: „Każde stanowisko wynika z jakiegoś światopoglądu i ma konsekwencje w sferze światopoglądowej. Państwo, wkraczając na te obszary, nigdy nie jest bezstronne. Musi bowiem oprzeć się na określonym światopoglądzie. W naszym kręgu kulturowym, w tym zwłaszcza w Polsce, najczęściej ma do wyboru albo światopogląd materialistyczny (ateistyczny), albo światopogląd oparty na chrześcijaństwie. Innej możliwości w praktyce nie ma (...). Prawodawca może jedynie zastępować rozwiązania oparte na jednym światopoglądzie regulacjami zgodnymi z innym światopoglądem. Musi jednak zawsze stanąć po stronie określonych poglądów”.
To jest ważny głos i chciałoby się znać podstawę wyrażonego tu rozumowania. Wydawałoby się, że neutralność światopoglądowa oznacza, iż prawodawca podejmuje decyzje nie na podstawie jakiegoś światopoglądu, lecz na podstawie zdrowego rozsądku (sumienie). Oczywiście, żadnej instytucji, tym bardziej państwa, nie da się zbudować bez przyjęcia pewnego zespołu wartości – moralnych zasad. Te wartości ustala się w toku debaty poprzedzającej kodyfikację i są one później akcentowane w konstytucji. Na jakiej podstawie Ksiądz Arcybiskup twierdzi, że jeśli nie zbuduje się państwa na wartościach chrześcijańskich, to z konieczności trzeba będzie budować je na światopoglądzie ateistycznym, i że tertium non datur?
„Haniebny przykład”
„Wszelka religia, a szczególnie katolicka, musi być prywatna i ograniczona tylko do świątyni, lub nawet do samych piwnic. (...) Ludziom bezkrytycznym mówi się jednocześnie, że to katolicy chcą ukościelnić państwo polskie. Oto jeden z nowszych, haniebnych przykładów. Grupa piętnastu znanych skądinąd profesorów uniwersyteckich (...) wystosowała 18 października 2014, z obawy, że PO przegra wybory samorządowe, apel do władz państwowych »w sprawie klerykalizacji kraju«” – oznajmia ks. prof. Czesław Bartnik („ND” z 2 listopada 2014). „Na liście działań prowadzących do zastraszenia Polaków Kościołem, dopisali się ostatnio »ludzie nauki« w apelu skierowanym do polskich władz. (...) Odnosi się wrażenie, że opublikowany tekst zredagowany został w stanie histerycznego zacietrzewienia w stosunku do Kościoła katolickiego w Polsce” – ta wypowiedź należy do ks. bp. Adama Lepy („ND” z 25-26 października 2014).
List otwarty kilkudziesięciu profesorów w sprawie stosunków państwo–Kościół można potraktować jako policzek wymierzony Kościołowi – tak, zdaje się, traktuje go bp Lepa i ks. prof. Bartnik. Ale można potraktować go też jako cenny dar dla Kościoła i państwa. Między Kościołem i państwem iskrzyło i iskrzy. List stwarza okazję do uporządkowania spornych problemów. Chciałbym wierzyć, że niektórzy biskupi podjęli rozmowę z sygnatariuszami. Ba: byłoby dobrze, aby Konferencja Episkopatu zaprosiła autorów listu na swoje obrady.
Można nie zgadzać się z różnymi stwierdzeniami zawartymi w liście, ale kiedy sygnatariusze piszą: „Spotykamy się także z działaniami przedstawicieli Kościoła o charakterze bliskim kolizji z prawem lub przekraczającym tę barierę w postaci wzywania do naruszenia prawa, (...) obrażania ludzi niewierzących w publicznych wypowiedziach duchownych czy nawet deprecjonowania najwyższych władz państwowych” – to mówią prawdę. Dziś i w poprzednich numerach cytowałem wiele aroganckich i postponujących prawowite władze wypowiedzi ludzi Kościoła. Demonizując przeciwnika, nie tylko ranimy go jako człowieka, ale rykoszetem uderzamy w Kościół.
Ten list otwarty jest więc dla Kościoła „dzwonkiem alarmowym”. Czas, abyśmy zdobyli się na przegląd naszych działań, wypowiedzi, stanowisk. Skoro coraz więcej osób ma do nas zastrzeżenia, zdobądźmy się na wysłuchanie ludzi formatu sygnatariuszy listu – i zróbmy rachunek sumienia za ostatnie 25 lat.
Pozostaje modlitwa
Po opublikowaniu w ubiegłym roku artykułu, w którym ośmieliłem się wezwać wszystkich mających różne wizje Kościoła do braterskiego dialogu, nadeszła radosna wiadomość z Drohiczyna: ks. bp Antoni Pacyfik Dydycz organizuje w Drohiczynie debatę – kościelny „okrągły stół” – i zaprasza na nią przedstawicieli różnych wrażliwości religijnych, a także ludzi, którzy mają odmienną wizję zadań Kościoła w Polsce. Przy jednym stole zasiądą biskupi, świeccy działacze, redaktorzy pism katolickich, znani z aktywności kapłani. Została wyznaczona data pierwszego takiego spotkania, ale niestety dwa tygodnie przed nią wszystko zostało odwołane. Byłem zawiedziony, jednak dziś myślę, że nie mogło być inaczej: nie został przygotowany grunt.
Dlatego dzisiaj wychodzę z inną propozycją i składam ją na ręce Księdza Biskupa Dydycza. Niech Ksiądz zaprosi tych wszystkich, których chciał zaprosić na debatę – na spotkanie modlitewne. Zamiast dyskusji i wzajemnego pouczania – tylko modlitwa. Niech sobie poklęczą przez godzinę przed Najświętszym Sakramentem: biskupi, kapłani i świeccy – na równych prawach. Niech wszyscy słuchają, co Pan Bóg ma im do powiedzenia. A po tym modlitwie co najwyżej skromna, braterska herbata.
To nie może być wydarzenie jednorazowe. Takie modlitewne spotkania mogłyby odbywać się w Drohiczynie, ale najlepiej byłoby, gdyby odbywały się w Warszawie, ze względu na łatwość dojazdu. I jeszcze jedno – zaproszenia na modlitwę o światło Ducha Świętego powinny być imienne, ale samo spotkanie powinno być otwarte dla wszystkich.

OD REDAKCJI: Pierwsze dwie części adwentowych „Rekolekcji polskich” o. Ludwika Wiśniewskiego opublikowaliśmy w poprzednich numerach „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dominikan, długoletni duszpasterz akademicki. W PRL działacz opozycji antykomunistycznej. Laureat Medalu Świętego Jerzego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego” dokonywał wnikliwej diagnozy sytuacji w polskim Kościele, stawiając trudne pytania niektórym biskupom… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014