Polska, dom zamknięty

Kiedy dzisiaj patrzę na ojczyznę i na Kościół w naszym kraju, cisną mi się słowa: Cóż ci się stało, Polsko, że zbudowałaś mury między twymi synami i córkami?

21.05.2017

Czyta się kilka minut

O. Ludwik Wiśniewski OP  / Fot. Grażyna Makara
O. Ludwik Wiśniewski OP / Fot. Grażyna Makara

Kościół w państwie.

Kiedy rząd Tadeusza Mazowieckiego kładł podwaliny pod nowy ustrój, i kiedy sam premier zabiegał, aby rozdział Kościoła od państwa był „przyjazny”, wydawało się, że stosunki państwa z Kościołem zostały ułożone. Ostatnie lata przyniosły jednak w tej kwestii bolesne rozczarowanie.

Warto przypomnieć autorytatywne wypowiedzi Soboru Watykańskiego II, zawarte w Konstytucji „Gaudium et spes”: „Kościół (…) w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną, ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym (…) Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach niezależne i autonomiczne (…) Kościół winien mieć jednak zawsze i wszędzie prawdziwą swobodę w głoszeniu wiary (…) a także w wydawaniu oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz, stosując wszystkie i wyłącznie te środki, które zgodne są z Ewangelią”.

Blask wolności - o. Ludwik Wiśniewski

Poznaj książkę o. Ludwika Wiśniewskiego „Blask wolności”, wydaną przez „Tygodnik Powszechny” >>

Jesteśmy dziś świadkami kuriozalnej sytuacji. W 1989 r. odzyskaliśmy niepodległość, ale z ust wielu naszych rodaków, w tym także wybitnych przedstawicieli Kościoła, płyną wypowiedzi, że aż do 2015 r. nasze państwo tak naprawdę nie było nasze. Manifestujący w obronie Telewizji Trwam, a także uczestnicy tzw. miesięcznic zachowywali się tak, jakby Polską nie rządzili demokratycznie wybrani przedstawiciele narodu, ale najeźdźcy.

Św. Jan Paweł II cały rozdział w encyklice „Centesimus annus” zatytułował „Rok 1989” – honorując i popierając w ten sposób przemiany, jakie dokonały się wówczas w Europie i w Polsce. Jasne: następne ćwierćwiecze nie wyglądało idealnie, ale przekreślanie go w całości to niegodziwość – w tej sprawie potrzebny jest zdecydowany głos pasterzy Kościoła.

Wiele lat temu ks. Józef Tischner pisał: „Jestem przekonany, że wchodzimy dziś w Polsce w kryzys wiary, jaki nie miał sobie równego”. Jest zapewne wiele przyczyn tego kryzysu, ale jednym z nich jest chyba kościelny „tryumfalizm”. Pisał też: „Po upadku komunizmu popadliśmy w nowy obłęd – dawniej wszystko musiało być socjalistyczne dzięki pośrednictwu partii – a teraz wszystko ma być chrześcijańskie dzięki pośrednictwu Kościoła”. Bez zezwolenia Kościoła nie może być „prawdziwej rodziny”, „prawdziwego wychowania”, „prawdziwego państwa”, „prawdziwych środków przekazu”. Narasta przekonanie, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, które gwałtownie oddala się od Kościoła, że układ stosunków państwo–Kościół, ukształtowany w latach 90. XX wieku, jest nie do utrzymania. Twierdzi się, że kler używa instytucji państwowych, aby obywatelom narzucać swoje poglądy.

Tego rodzaju twierdzenia – zgodne z prawdą czy nie – nie mogą zostać bez odpowiedzi. Trzeba na nowo ukazać podstawowe zasady nauki społecznej Kościoła. Chciałoby się zwłaszcza, aby Kościół ustami biskupów wyjaśnił, na czym polega rozdział Kościoła od państwa i ukazał, że on jest zbawienny dla obu stron. Powinien temu towarzyszyć szczery rachunek sumienia, jeżeli zdarzało nam się mieszać porządek kościelny z państwowym.

W ostatnich latach nieraz byliśmy świadkami manipulowania religią i Kościołem przez działaczy politycznych. Jedna z partii twierdzi np., że tylko ona zapewnia wolność Kościołowi i tylko ona kieruje się jego zasadami moralnymi. Urządza przy tym mityngi polityczne, których częścią jest Eucharystia: mszę traktuje się jako „ozdobnik”, upiększający i podnoszący rangę demonstracji. Wielu wierzących niepokoją miesięcznice, które chyba niewiele wspólnego mają z żałobą po tragicznie zmarłych. A telewizja publiczna wyspecjalizowała się w ukazywaniu rozmodlonych twarzy czołowych przedstawicieli tej partii, co ma chyba potwierdzać słuszność podejmowanych przez nich decyzji.

Z problemem stosunków państwo–Kościół wiąże się kwestia ustawodawstwa. Jeśli państwo demokratyczne posiada sobie właściwą autonomię, to znaczy, że również jej etos jest w jakimś sensie autonomiczny i różny od etosu Kościoła. W sprawie ustawodawstwa są więc możliwe dwa stanowiska. Pierwsze: żeby było obowiązujące, winno być dokładnym odbiciem prawa naturalnego, którego wykładnię przynosi nauczanie Kościoła. Drugie: ponieważ zadaniem demokratycznego państwa jest stać na straży wartości podstawowych, pozostawiając obywatelom dążenie do wartości najwyższych, a wartością podstawową, na straży której stoi państwo, jest pokój społeczny i bezpieczeństwo obywateli, to właśnie one wyznaczają pole działania ustawodawcom. Kościół powinien jasno mówić, jakie rozwiązania uważa za dobre, a jakie za złe, ale kształt konkretnych rozwiązań prawnych musi zostawić sumieniu ustawodawców i nie grozić im wykluczeniem z Kościoła, jeśli ustanowią prawo niezgodne z postulatami Episkopatu. Ta sprawa czeka na autorytatywne wyjaśnienie, bo zamęt w tej materii powoduje wiele nieporozumień.

Sobór poleca Kościołowi wydawanie ocen moralnych, także w kwestiach politycznych. Jest to nie tylko jego prawo, ale i obowiązek. W naszym życiu społecznym wystąpiły w ostatnich latach niepokojące zjawiska, które jednak nie doczekały się moralnej oceny Kościoła. Są to takie kwestie jak nieposzanowanie Konstytucji, brak szacunku dla obywateli „gorszego sortu”, a szczególnie problem tzw. zbrodni smoleńskiej, który najbardziej podzielił nasz naród.

Na te trudne tematy wypowiadali się niektórzy hierarchowie. Ich słowa były jednak często niezrozumiałe, a nawet gorszące. Sformułowanie jasnego stanowiska jest, jak się wydaje, poważnym obowiązkiem biskupów. Odkładanie go, wobec głębokich podziałów społeczeństwa i narastającej nienawiści, byłoby poważnym grzechem zaniedbania.

Chrystus Królem

Wielu katolików pyta, czy akt przyjęcia Chrystusa jako Króla i Pana oddalił polski Kościół od Ewangelii, czy przybliżył? Odpowiedź nie jest łatwa.

Decyzja, że podobny akt nastąpi, zaskoczyła wiernych. Wszak w liście pasterskim z 25 listopada 2012 r. biskupi stanowczo wystąpili przeciwko działalności tzw. ruchów intronizacyjnych i samej intronizacji. Pisali: „myślenie, że po obwołaniu Chrystusa Królem Polski wszystko się zmieni na lepsze, jest »iluzoryczne« i wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistniania zbawienia w świecie. (…) W prorockim programie misji idealnego Króla nie ma żadnej aluzji do ziemskiego panowania, co oznacza, że nie potrzebuje On jakiejkolwiek formy intronizacji”.

Kilka lat później (w styczniu 2016 r.) bp Andrzej Czaja, odpowiedzialny w Episkopacie za ruchy intronizacyjne, powiedział jednak w wywiadzie dla KAI: „uznanie przez wspólnotę ojczystą panowania Jezusa Chrystusa nad nią jest teologicznie dopuszczalne (…) bardzo potrzebna jest dziś Jego intronizacja”. I dokonało się – ale skoro tak, to trzeba objąć troską duszpasterską skutki, które ten akt pociąga.

Postulat intronizacji Jezusa na Króla Polski wyrósł, jak się wydaje, z trzech źródeł. Pierwsze to coraz bardziej rozpowszechniane w Polsce twierdzenie abp. Lefebvre’a, że na Soborze Watykańskim II nastąpiła detronizacja Chrystusa i trzeba Go na nowo intronizować. Lefebvre mówił: „Oni (ojcowie Soboru) zdetronizowali Chrystusa. Papież został pozyskany dla idei liberalnych i użył kluczy Piotrowych w służbie antykościoła; nastąpiła śmierć społecznej władzy naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Zastępy lefebrystów w Polsce rosną, dlatego po dokonaniu aktu w Łagiewnikach biskupi wzięli na siebie obowiązek obrony nauki Soboru.

Drugie źródło to objawienia Rozalii Celakówny, zbyt pochopnie uznane za niemal równe Słowu zapisanemu w Biblii. Celakówna pisze: „które państwa i narody nie przyjmą [intronizacji – LW] (…) zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną (…) Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu”. Jezus Chrystus Król, do którego intronizacji wzywa Celakówna, jest jednak Królem ziemskiego panowania. Czy w tej sytuacji Kościół nie wziął na siebie obowiązku ukazywania prawdziwej Twarzy Jezusa jako Króla, którego królestwo nie jest z tego świata, a jego królowanie najpełniej urzeczywistnia się na krzyżu?

Trzecie źródło to „Orędzia Anioła Stróża Polski”, wydane przez Instytut Św. Jakuba w Szczecinie, zaopatrzone w nihil obstat miejscowego ordynariusza i rozprowadzane przez Księgarnię „Naszego Dziennika” (wcześniej były drukowane przez to pismo i polecane przez Radio Maryja). Wieszczą one, że właśnie nastąpiło gwałtowne i z góry uplanowane uderzenie sił zła na Polskę: „Apokaliptyczna bestia wraz z siłami wokół niej skupionymi chce zniszczyć wasz naród (…) Całe zło, które na zachodzie podgryzło chrześcijańskie korzenie Europy, skupiło swoją uwagę na Polsce”. Jedynym ratunkiem jest intronizacja: „pokonacie zalew zła, jeśli uczynicie Jezusa Króla Wszechświata Królem waszej ojczyzny”. Przy okazji dowiadujemy się, że naród polski został wybrany przez Boga do wypełnienia szczególnej roli w świecie: „otrzymaliście zadanie, by przyczyniać się w historii świata do zaprowadzenia doskonałego społeczeństwa chrześcijańskiego i triumfu Kościoła”.

Teksty „Orędzia Anioła” i podobne do nich – mnożące się ostatnio w zawrotnym tempie, opakowane dewocyjnym sosem, wieszczące nadchodzące kataklizmy i cudowne ocalenie wybranego spośród innych narodu polskiego, który ma Chrystusa za Króla – są przyjmowane jak objawienie. Choć rozsadzają zdrową religijność i niszczą ludzkie osobowości, coraz mocniej wchodzą w krwiobieg nauczania polskiego Kościoła. Podczas Uroczystości Wielkiej Pokuty na Jasnej Górze, 15 października 2016 r., ks. Piotr Glas celebrujący egzorcyzm nad Polską powiedział: „Polska jest narodem wybranym (…) Polska jest tym miejscem, z którego wyjdzie iskra (…) Europa dzisiaj to nowy Babilon”.

Pasterze polskiego Kościoła są powołani, ośmielam się powiedzieć, do surowego napomnienia wydawców i propagatorów takich tekstów i otoczenia wyznających podobne poglądy duszpasterską troską.

Zamknięty dom

Kolejny problem, który dodatkowo podzielił naród, wiąże się z uchodźcami. Oczywiście lęki przed ich przyjmowaniem mają pewne uzasadnienie. Widzimy, na jakie trudności napotykają społeczeństwa i Kościoły Europy Zachodniej w skutecznym niesieniu pomocy; widzimy, że tworzą się tam odrębne społeczeństwa muzułmańskie, w których nie ma miejsca na poczucie wspólnoty z krajem osiedlenia, na akceptację wspólnych zasad, a nawet na tolerancję. Jest także prawdą, że w tej fazie historii nurty ekstremistyczne w islamie są silne. Tyle że kiedy przed drzwiami domu staje człowiek poraniony, chory i głodny, nie wolno ich zatrzaskiwać albo pytać, skąd przychodzi. Otwarcie jest gestem ludzkim i chrześcijańskim (naturalnie ludzkie działanie powinno zawsze być roztropne – trzeba zadbać, aby pomagając obcym, nie krzywdzić domowników).

Sercem Ewangelii, jak wiadomo, nie jest doktryna, nie są także praktyki religijne (choć i doktryna, i praktyki są ważne), tylko miłość do drugiego człowieka. Kościół bezustannie przypomina słowa Ewangelii według św. Mateusza, w których nasz Pan ukazuje, z czego Bóg będzie sądził: „Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: »Idźcie precz ode Mnie. (…) Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie (…) wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i mnie nie uczynili«”.

Te słowa stały się dziś wielkim wezwaniem i oskarżeniem. Dramat uchodźców, jak przypomina papież Franciszek, jest sprawdzianem naszego chrześcijaństwa i człowieczeństwa. Jest rzeczą zdumiewającą, że ewangeliczne wezwanie do pochylenia się nad chorymi, głodnymi i niemającymi dachu nad głową rozumie wielu ludzi żyjących na obrzeżach Kościoła i poza nim, a nie rozumie wielu katolików, kapłanów, a nawet biskupów. Zamykanie polskiego domu przed uchodźcami w imię troski o dobro narodu, żywotność Kościoła, obrony naszej wiary przed zalewem islamu, to niszczenie własnymi rękami korzeni katolicyzmu w Polsce. Przeżywamy podwójną klęskę chrześcijaństwa: odwróciliśmy się od potrzebujących pomocy braci, za których także umarł Chrystus, i zainfekowaliśmy groźnym wirusem nasz naród.

Abp Stanisław Gądecki wezwał wprawdzie do wielkodusznego otwarcia się na potrzeby uchodźców, a później wielokrotnie to swoje wezwanie powtarzał, np. w Chełmie: „Trzeba, żeby każda parafia przygotowała miejsce dla tych ludzi, którzy są prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego gdzie indziej nie znajdują”. Abp Wojciech Polak, prymas Polski, apelował: „Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach”. Kard. Kazimierz Nycz mówił: „Pomoc uchodźcom to wielka próba i test naszej wiary”. Podobnie wypowiadało się jeszcze kilku innych biskupów.
Ale te wszystkie wypowiedzi zostały zagłuszone. Rozpętano akcję dezinformacji i straszenia społeczeństwa uchodźcami. Zagrano na lękach i uprzedzeniach. W takiej atmosferze władze państwowe, ustami pani premier, ogłosiły haniebną decyzję – zamykamy nasz dom przed uchodźcami!

Wiem, że Episkopat Polski zabiega u władz, aby otwarły się na przybywających do Europy uchodźców. Wymaga tego chrześcijaństwo, człowieczeństwo, ale i solidarność z Europą, której jesteśmy częścią. Wydawało się, że szanse realizacji ma projekt tzw. korytarzy humanitarnych. Ale polskie władze, na każdym kroku demonstrujące katolickość, pozostały na propozycje biskupów głuche.

Problem w tym, że mało kto w Polsce wie o zabiegach biskupów. Wedle powszechnej opinii Kościół przyjął stanowisko rządu, bo niektórzy kapłani, a nawet biskupi, to stanowisko poparli. Wydaje się, że bardziej niż wezwania do pomocy uchodźcom znana jest wypowiedź jednego z hierarchów, który oświadczył: „Nie jesteśmy ksenofobami i niegościnni, ale mądrzy i nauczeni (...): jak raz wpuścisz do domu obcego (…) to możesz sobie zgotować wielką biedę”.

Troska duszpasterska o moralne zdrowie narodu wymaga więc, aby biskupi jasno przedstawili swoje stanowisko, nakazujące ewangeliczny obowiązek pomocy przełożyć na racjonalne i skuteczne działania, angażujące Kościół i społeczeństwo. Uznanie budzą starania, aby ten problem rozwiązać nie dyskredytując rządzących. Ale jest czas poufnych negocjacji i jest też czas jasnych oświadczeń. Odwrócenie się „gościnnej, katolickiej Polski” od uchodźców jest zgorszeniem dla świata, odejściem od Ewangelii i czynnikiem demoralizującym społeczeństwo.

Kłopot z papieżem

Pozornie wszystko jest w porządku. W każdej mszy kapłani wymieniają imię papieża. Nikt poważny nie kwestionuje publicznie jego nauczania. A jednak wyczulone uszy odbierają swoiste „szemranie”, że „coś z tym papieżem jest nie tak”. Jakiś klimat nieufności unosi się w powietrzu. Niektórzy publicyści wybór Franciszka określają jako „wypadek przy pracy”. „Nie czytam tego papieża”, powiedział wybitny polski teolog.

Największym kamieniem obrazy stała się komunia dla osób rozwiedzionych i żyjących w niesakramentalnych związkach, którą papież ukazał jako możliwą w adhortacji „Amoris laetitia”. Na całym świecie pojawiły się głosy entuzjastyczne, ale także zarzuty rozminięcia się ze zdrową nauką Kościoła i „zdrady św. Jana Pawła II”. W kręgach polskiego Episkopatu zapanowało kłopotliwe milczenie, aż do 19 września 2016 r., kiedy opublikowano list czterech kardynałów o niejasnościach w adhortacji. W Kościele rozległy się wtedy głosy oburzenia, a list uznano za „pułapkę” zastawioną na papieża. To z jednej strony. Z drugiej bowiem posypały się głosy wsparcia dla „stojących na straży prawowierności” hierarchów.

Z polskiego Episkopatu wyszły także głosy wspierające krytyków papieża. Przewodniczący Rady ds. Rodziny bp Jan Wątroba powiedział: „Bardzo czekam na odpowiedź, na doprecyzowanie, tym bardziej, że sam jestem zasypywany podobnymi pytaniami (…) Szkoda, że nie ma powszechnej wykładni i jasnego przesłania samego dokumentu i trzeba do adhortacji dodawać interpretacje…”. Także bp Józef Wróbel udzielił wywiadu dziennikarzowi „La Fede Quotidiana”, w którym poparł czterech kardynałów i zarzucił adhortacji „brak precyzji niektórych fragmentów”. Pytany o możliwość komunii dla osób żyjących w niesakramentalnych związkach, powiedział, że takiej możliwości nie było przed „Amoris laetitia” i nie ma po niej.

Narasta w polskim Kościele poczucie, że tak naprawdę nasi biskupi nie przyjmują nauczania papieża, a przynajmniej stawiają je pod znakiem zapytania. Jest więc pilna potrzeba głosu Episkopatu z podziękowaniem za „Amoris laetitia” i deklaracją, że postara się zalecenia adhortacji wcielić w życie polskiego Kościoła.

Nacjonaliści i nienawistnicy

Nie można pomniejszać roli narodu w życiu jednostki. Naród, który wzbogaca i wręcz ożywia człowieka swoją kulturą, potrzebny jest człowiekowi jak chleb. Równocześnie należy pamiętać, że idea egoizmu narodowego może być rodzajem bałwochwalstwa, i że narodowe szaleństwa doprowadziły do dwu strasznych wojen.

Trwa wśród polityków i moralistów dyskusja, czym różni się patriotyzm od nacjonalizmu. Niektórzy twierdzą, że nacjonalizm bywa prawdziwym patriotyzmem i nie musi się łączyć z wykluczeniem innych. Samo pojęcie ma być neutralne i dopiero analiza konkretnego nacjonalizmu pozwala wystawić mu ocenę.

Jan Paweł II był jednak innego zdania. W przemówieniu, które wygłosił w ONZ, pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem utylitaryzmu, relatywizmu, sceptycyzmu, ale szczególnym przedmiotem krytyki jest nacjonalizm. Nacjonalizm bowiem, mówi papież, jest ideologicznym usprawiedliwieniem przemocy, jaką jeden naród stosuje wobec drugiego. A skrajna odmiana nacjonalizmu może prowadzić do totalitaryzmu.

Polski nacjonalizm, wyrosły na myśli Romana Dmowskiego, ma swoją specyfikę: jest nierozerwalnie powiązany z katolicyzmem. Katolicyzm, rozumiany tutaj nie religijnie, ale kulturowo, jest esencją, bez której nie do pomyślenia jest narodowe państwo polskie. Ta narodowo-katolicka idea wydaje się być neopogańska, wykorzystuje bowiem religię do celów politycznych.

W ostatnich latach ugrupowania nacjonalistyczne, nazywające siebie „narodowymi”, przeżywają renesans; rozmnożyły się niepomiernie, przyciągają wielu młodych Polaków, nawiązały związki z dobrze zorganizowanymi grupami kibicowskimi.
Zanim jednak zacznie się bić na alarm, trzeba powiedzieć, co następuje: jest rzeczą zrozumiałą, że młodzi ludzie chcą należeć do jakiejś grupy, chcą mieć swoje przedstawicielstwo i wpływać na kształt życia społecznego. Wychowywanie młodzieży polega w dużej mierze na tworzeniu dynamicznych środowisk, które młody człowiek uzna za własne i w których – razem z rówieśnikami – ma szanse rozwijać swoje zdolności i realizować swoje ambicje. Należałoby się zatem cieszyć z powstania ugrupowań, którym nieobca jest sprawa Polski, gdyby nie pewne „ale”.

Oto młodzieżowe, narodowe ugrupowania, od Młodzieży Wszechpolskiej do Obozu Narodowo-Radykalnego, w swoim działaniu posługują się agresją, przede wszystkim słowną. Powstała cała litania wykrzykiwanych przez nie haseł, spośród których „Cała Polska głośno krzyczy, nie chce tej islamskiej dziczy” należy do najłagodniejszych. Mamy także przypadki agresji fizycznej, motywowanej niechęcią do obcych, żeby wspomnieć choćby napaść na procesję ukraińską w Przemyślu czy ataki na obcokrajowców w różnych miastach. Te godne potępienia działania wypływają rzekomo z inspiracji chrześcijańskiej: siedem środowisk narodowych podpisało wspólny apel: „Nacjonalizm chrześcijański – wielka idea i wielka odpowiedzialność”.

Zagrożenia rosną, kiedy uwzględni się klimat, jaki zapanował w naszym społeczeństwie. W ciągu ostatnich lat większość młodych ludzi zanurzyła się w internetowej rzeczywistości pełnej zła i nienawiści. Internetowe szambo, hejt, zdominowało niemal wszystkie portale. To szambo wypełnione jest wulgaryzmami i mową podżegającą do nienawiści: „spalić go jak żydów w piecach” to wpis niemal „niewinny”, a najgorsze jest to, że z tą kloaką coraz bardziej się oswajamy.

Jeszcze smutniejsza jest mowa i działalność ludzi zajmujących eksponowane miejsca w polityce i życiu społecznym Polski. Chyba schamieliśmy i, co najgorsze, przywykliśmy do tego, jak przywykliśmy do słyszanego na każdym kroku słowa na literę „k”. Uzbierałem szereg wycinków z prasy, które miałem zamiar tu przedstawić, ale ogarnął mnie wstyd: notable, właściwie ze wszystkich obozów politycznych, wyśmiewają innych i lżą. Zdumiewa, że w tym towarzystwie poczesne miejsce zajmują kapłani Kościoła, i to często z tytułem profesorskim. Nie można przecież pogodzić Eucharystii z przemocą, choćby „tylko słowną”.
Oto, dlaczego z radością przeczytałem dokument Konferencji Episkopatu Polski pt. „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, w którym jednoznacznie potępiono nacjonalizm. Zabrakło mi jednak stwierdzenia, że zaraza nacjonalistyczna zakorzeniła się też w Kościele, w związku z czym biskupi wyrażają skruchę. Zabrakło mi też apelu do kapłanów, aby wystrzegali się w nauczaniu akcentów nacjonalistycznych i budowali zdrowy patriotyzm, tak jak to ukazuje dokument.

Mam nadzieję, że za tym dokumentem pójdą dalsze kroki Episkopatu. Choćby dokonanie przeglądu wydarzeń mieniących się katolickimi, np. miesięcznic smoleńskich, ale też nauczania Radia Maryja czy artykułów w „Naszym Dzienniku”, żeby sprawdzić, czy nie miesza się tam modlitwy z agresją, a nawet nienawiścią. Tu bowiem – jak piszą biskupi – gdzie jest agresja, pomówienia, nienawiść, nie może być mowy o patriotyzmie.

Pisanie historii na nowo

W katolickim kraju z zaciekłością niszczony jest pewien człowiek i wszystko, co z nim związane – Solidarność, odzyskanie niepodległości, budowa demokratycznej Polski.

W grudniu 1970 r. byłem w Gdańsku i pamiętam tamte dramatyczne dni: ile strachu, ile rozpaczy, ile nienawiści było w ludziach. Zastrzelono kilkadziesiąt osób, setki było ciężko rannych i pobitych… To wtedy młody robotnik Lech Wałęsa podpisał papier, w którym zgadzał się na współpracę z SB. Na czym polegała ta współpraca, nie wiem. Na ile został uwikłany w pajęczynę ubecką, też nie wiem. Nie znam dokumentów z „szafy Kiszczaka”, nie umiem ocenić ich autentyczności, przyjmuję ze zrozumieniem ich ocenę dokonaną przez specjalistów. Osobiście jestem jednak przekonany, że Lech Wałęsa nigdy nie był rzeczywistym agentem, tylko „cwaniakiem”, przekonanym, że wszystkich wykiwa. A zresztą: gdyby nawet dał się wciągnąć na jakiś czas w ubeckie bagno, to w późniejszych latach dokonał czynów iście bohaterskich.

Dobrze pamiętam też pierwsze tygodnie stanu wojennego. Wałęsa był wtedy internowany i samotnie przeżywał dramat w Arłamowie. Drżeliśmy, czy wytrwa i czy nie da się złamać, był bowiem wtedy człowiekiem niezastąpionym. Nie złamał się, wykazał odwagę, a z czasem poprowadził Polaków do zwycięstwa. Ma swoje przywary i śmiesznostki, ale przekreślanie jego dorobku jest niegodziwością.

Aż nie chce się wierzyć, że epizod z podpisaniem współpracy z SB w oczach ludzi poważnych, odwołujących się do prawdy, sprawiedliwości i do samego Pana Boga, urósł do rozmiarów bestii, która pożarła cały życiorys Wałęsy. Głosi się wszem i wobec, że na czele Solidarności stał agent wykonujący posłusznie dyktat wrogów Polski. Głosi się, że wszystkie poczynania tego człowieka jako prezydenta były skażone służbą obcym interesom. „Okrągły Stół – jak powiedział Antoni Macierewicz – został ułożony w Moskwie”. Czyż to nie obłęd uważać, że Solidarności, niepodległości, demokracji nie wywalczyliśmy sami, ale otrzymaliśmy w prezencie od wrogów Polski?

Kiedy zniszczy się Wałęsę, kiedy się go zohydzi i oskarży o najgorsze, to wtedy trzeba napisać historię na nowo. I taką historię się pisze. Wyrzuca się z niej legendarne nazwiska – nie tylko Wałęsy, ale także Geremka czy Mazowieckiego. Ogłasza się, że III RP ufundowana na Okrągłym Stole jako na założycielskim micie jest u korzeni znieprawiona i że ten mit musi upaść, bo zaciemnia prawdę o Polsce. Dlatego dla IV RP ustanawia się nowe mity, którymi mają być: żołnierze wyklęci, zamach smoleński, prezydentura Lecha Kaczyńskiego. „Nowa wersja najnowszej historii” wkracza do szkół – już teraz wyświetla się dzieciom film „Smoleńsk”, prymitywnie upraszczający rzeczywistość.

Biskupi byli świadkami rodzącej się Solidarności, strażnikami prawdy w Magdalence i przy Okrągłym Stole, współbudowniczymi niepodległej Polski. Ich głos jest dziś niezbędny. Nie chodzi tylko o Wałęsę – ktoś usiłuje odebrać Polakom piękno i heroizm. Ktoś usiłuje decydować o tym, kto jest patriotą, a kto nie. Ktoś usiłuje spostponować cały nasz dorobek od 1989 r.

Papież Franciszek po odebraniu Nagrody im. Karola Wielkiego powiedział: „Cóż ci się stało, Europo, ojczyzno poetów, filozofów, artystów, muzyków, pisarzy? Cóż ci się stało, Europo, matko ludów i narodów, matko wspaniałych mężczyzn i kobiet, którzy potrafili bronić i dawać swoje życie za godność swych braci?”. Kiedy dzisiaj patrzę na Polskę i na polski Kościół, cisną mi się słowa: „Cóż ci się stało, Polsko, że zamknęłaś swoje drzwi przed potrzebującymi pomocy? Cóż ci się stało, że zbudowałaś mury między twymi synami i córkami? Cóż ci się stało, że zagubiłaś solidarność i tolerujesz zakłamanie i nienawiść? Cóż ci się stało, że profanujesz wiarę ojców i wciągasz ją w służbę egoistycznej polityki? Cóż ci się, Polsko, stało?” ©

O. LUDWIK WIŚNIEWSKI OP (ur. 1936) jest dominikaninem, rekolekcjonistą, długoletnim duszpasterzem akademickim. W PRL działacz opozycji antykomunistycznej. Laureat Medalu Świętego Jerzego.


„Jestem już starym księdzem i mam świadomość, że czasu zostało mi niewiele, więc skoro mam coś powiedzieć, to teraz” – napisał w marcu o. Ludwik Wiśniewski do biskupów polskich, przesyłając im artykuł zatytułowany „Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski”. „Zrodził się on z przekonania, że coś niedobrego dzieje się w naszym kraju i że coś niedobrego zakradło się do naszego Kościoła” – tłumaczył lubelski dominikanin. Powyższy tekst jest skróconą i zaktualizowaną wersją tamtego artykułu. Pełna wersja na naszej stronie: powszech.net/tekst-owisniewskiego

Teksty, które publikował na łamach „TP”, dostępne są na stronie powszech.net/owisniewski

 

E-book z esejem „Blask wolności” do kupienia na powszech.net/blask-wolnosci

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dominikan, długoletni duszpasterz akademicki. W PRL działacz opozycji antykomunistycznej. Laureat Medalu Świętego Jerzego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego” dokonywał wnikliwej diagnozy sytuacji w polskim Kościele, stawiając trudne pytania niektórym biskupom… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2017