Jesteśmy na zakręcie

W „polskim piekiełku” najboleśniejsze jest to, że mamy pełne usta deklaracji o Ewangelii, o Chrystusie i prawdzie Chrystusowej, a zachowujemy się tak, jakbyśmy dopiero co wyszli z lasu.

09.11.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Kiedy w ubiegłym roku opublikowałem w „Tygodniku Powszechnym” dwuczęściowy artykuł o polskim Kościele („TP” nr 9 i 10/2013), posypało się w mediach sporo wypowiedzi na jego i mój temat. Były głosy poparcia, ale wiele osób uważało mój tekst za niedopuszczalny, a nawet skandaliczny. Sam pisałem go z bólem serca, ale w przekonaniu, że realizuję charyzmat mego Zakonu. Moim zdaniem charakterystyczne są w nim trzy momenty, wskazujące dominikanom, jak budować i kochać Kościół Boży: służyć odważnie prawdzie – przez duże i małe „p”; iść z miłością do ludzi stojących na pograniczu wiary i niewiary; pomagać biskupom w wypełnianiu ich trudnej misji.

Kościół jest piękny

Kiedy dziś chcę wrócić do pewnych kwestii, wypada mi zacząć od obserwacji, że w całej naszej historii Kościół nigdy nie był tak silny i piękny jak dziś. Zasługa to w największej mierze wielkich Pasterzy – kard. Stefana Wyszyńskiego i papieża Jana Pawła II, ale nie tylko ich. Opatrzność dała nam w ostatnich dziesięcioleciach wielu świeckich i duchownych, którzy okazali się bożymi mężami (kobietami) i prawdziwymi filarami Kościoła. Jako że niemal przez całe życie obracałem się w kręgu duszpasterzy akademickich, to mogę zaświadczyć, że wielu z nich to byli – nie mam innego słowa – giganci. Widzę, że polski Kościół naprawdę żyje. Myślę nie tylko o tym, że w niedzielę nasze świątynie są wciąż pełne – myślę o duszpasterstwach młodzieżowych, stowarzyszeniach i ruchach religijnych, pielgrzymkach, kolejkach do konfesjonałów. Nasza liturgia pięknieje, a świeccy wierni coraz mocniej czują się odpowiedzialni za Kościół.

Jeden przykład: kilka lat temu znalazłem się na Polach Lednickich podczas święta polskiej młodzieży, organizowanego przez mego współbrata o. Jana Górę. Stałem na pagórku „pod Rybą”, obok abp. Kazimierza Nycza. Nadszedł właśnie czas rozpoczęcia Eucharystii, której metropolita warszawski miał przewodniczyć. Rozejrzał się i zapytał: a będzie koncelebra? I nagle, właśnie w tym momencie zobaczyliśmy, że od namiotu-kaplicy zbliża się niesamowita procesja, złożona z ponad tysiąca młodych księży. Patrzyłem na twarze tych kapłanów ze zdumieniem i radością. Oto jest polski Kościół! Czy może być coś piękniejszego?

Później, już po mszy, do trzeciej nad ranem obserwowałem, jak ci sami księża przeprowadzają swoją młodzież pod Rybą (przejście pod Rybą oznacza symboliczny wybór Chrystusa). Nikt im nie nakazał przyjeżdżać na Pola Lednickie i rezygnować ze snu. Wielu z nich wracało rano do swych parafii, aby normalnie służyć w niedzielę. Patrzyłem i byłem naprawdę dumny.
Zawsze, kiedy człowieka przepełnia radość z dobra, które „przyszło” i stało się jego udziałem, rodzi się pytanie, czy to dobro potrafi zachować. Jest cudownie… ale co dalej? Roślina niepodlewana usycha. Można tego nie zauważyć i trwać w błogim przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Można też za usychanie rośliny winę przypisywać wszystkim, ale nie sobie: narzekać na upał, warunki zewnętrzne, niesprzyjające okoliczności... Takie jest chyba nasze ukochane myślenie: za zaniedbania, za pleniące się zło winni są oczywiście inni, ale broń Boże nie my!

Żywię głębokie przekonanie, że jesteśmy na dziejowym zakręcie. Zdaje się, że gwałtowne przemiany społeczne, kulturowe i obyczajowe zaskoczyły nas i przeraziły. Nie chodzi o to, że nie potrafiliśmy dostosować się do zmieniającego się świata. Chodzi o to, że w tym świecie nie umieliśmy twardo stanąć na nogach, zachować spokoju i zamiast rzucać potępieńcze gromy, głosić Dobrą Nowinę.

Ze światem trzeba rozmawiać

Kiedy patrzymy na historię, widzimy, że przez wieki Kościół zmagał się z postawą, którą można by określić jako „prawie-manicheizm”. Manicheizm, który boleśnie przeorał chrześcijaństwo pierwszych wieków, utrzymywał, że świat jest uformowany przez dwa przeciwstawne pierwiastki: światło (dobro) i ciemność (zło). Między tymi siłami toczy się bezustanna walka na śmierć i życie. Otóż manichejska doktryna wciąż odżywa. Za każdym razem ma nieco inne barwy, ale zawsze, zawierając w sobie zarzewie nienawiści, niszczy Kościół i społeczeństwo.

Od rewolucji francuskiej aż do Soboru Watykańskiego II między Kościołem a liberalnym światem cały czas „iskrzyło”. Świat uważał Kościół za głównego przeciwnika wolności, a większość ludzi Kościoła uznała, że nowy polityczny ład w Europie jest antychrześcijański i zmierza do ostatecznego zniszczenia katolicyzmu. To był powód, dla którego katolicy zamknęli się przed światem w swoistej wieży z kości słoniowej. To zamknięcie spowodowało, że Kościół był nieobecny w najważniejszych debatach nad problemami epoki. Doświadczenie dwu totalitaryzmów złagodziło mity o nieuchronnej wrogości, ale ich zupełnie nie usunęło.

Dopiero Sobór Watykański II przyniósł wybuch chrześcijańskiej „wiosny”. Trzeba przypomnieć, że zgromadzenie rozpoczynało się w sytuacji wielkiego niebezpieczeństwa politycznego – miał wówczas miejsce tzw. kryzys kubański, podczas którego supermocarstwa znalazły się na skraju nowej wojny światowej. Na linii Kościół–świat też trwała „zimna wojna”: wydawało się, że jakiekolwiek porozumienie nie jest możliwe, a nawet, że szanse na jego znalezienie gwałtownie maleją.

Zwołany niespodziewanie Sobór stanął przed pytaniem, jaki kierunek obrać. Czy przyjąć tezę głoszoną przez wielu wybitnych chrześcijan, że od XVI w. ludzkość upada coraz niżej i dlatego należy przede wszystkim potępiać zło i przestrzegać przed nim ludzi wierzących? Czy postąpić inaczej – nie zamykając oczu na zło, dostrzec osiągnięcia ludzkości i dobrą wolę wielu ludzi, wesprzeć ich wysiłki i nawiązać ze światem dialog?

Tendencja, aby potępiać, była żywa przez cały okres Soboru. Tuż przed zakończeniem obrad kard. Ernesto Ruffini, który ponoć był głównym kontrkandydatem kard. Giovanniego Battisty Montiniego (późniejszego Pawła VI) na urząd papieski, ubolewał, że w Watykanie prawie zupełnie nie mówi się o rozpuście, deprawacji, nowych metodach demoralizacji i całej degrengoladzie, jaka ogarnęła ludzkość, zaś abp Marcel Lefebvre tuż po zakończeniu obrad zarzucił Soborowi zdradę Chrystusa, a Kościołowi rozpłynięcie się w zdemoralizowanym świecie.

Jednak na szczęście ton Soborowi nadała ufność. Niemała w tym zasługa papieża Jana XXIII, który w przemówieniu otwierającym obrady powiedział: „Nie należy się zgadzać z tymi prorokami niedoli, którzy występują jako zwiastuni wydarzeń zawsze nieszczęśliwych i jakby zapowiadających koniec świata”. W podobnym duchu przemawiał także Paweł VI na początek czwartej sesji Soboru: mówił o miłości do świata i o trosce o świat jako właściwej postawie chrześcijanina. Słowo „dialog” zaczęło oznaczać ważny element programu Soboru i weszło na stałe do kościelnego słownika.

Lektura konstytucji „Gaudium et spes”, po 50 latach od jej uchwalenia, może być dla niejednego z nas wstrząsająca. Czytamy tam: „Sobór nie potrafi wymowniej okazać swojej solidarności, szacunku i miłości dla całej Rodziny ludzkiej, w którą jest wszczepiony, jak nawiązując z nią dialog na temat owych różnych problemów. (…) Sobór ofiaruje rodzajowi ludzkiemu szczerą współpracę Kościoła dla zaprowadzenia braterstwa wszystkich” (3). „Kościół, chociaż odrzuca ateizm całkowicie, to jednak szczerze wyznaje, że wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, powinni się przyczyniać do należytej budowy tego świata, w którym wspólnie żyją; a to z pewnością nie może się dziać bez szczerego i roztropnego dialogu” (21). „Poszczególni ludzie winni uważać bliźniego, bez żadnego wyjątku, za »drugiego samego siebie«” (27). „Tych, którzy w sprawach społecznych, politycznych, lub nawet religijnych inaczej niż my myślą i postępują, należy również poważać i kochać; im bowiem bardziej dogłębnie w duchu uprzejmości i miłości pojmiemy ich sposób myślenia, tym łatwiej będziemy mogli z nimi nawiązać dialog. Oczywiście, ta miłość i dobroć nie mają nas bynajmniej czynić obojętnymi na prawdę i dobro (…). Trzeba odróżniać błąd, który zawsze winno się odrzucać, od błądzącego, który wciąż zachowuje godność osoby” (28).
Nauka Soboru jest wciąż aktualna. Tym bardziej, że można przytaczać wiele wypowiedzi ważnych przedstawicieli dzisiejszego Kościoła, które przypominają postawę tamtych „proroków niedoli”.

Polski kształt dialogu

Czas wrócić na nasz rodzimy, polski teren. Napisał ks. bp Pacyfik Dydycz w odpowiedzi na mój ubiegłoroczny artykuł: „Wygląda na to, że ma Ojciec żal, iż bronię polskiego ludu przed pogardą. Niech Ojciec czasami weźmie udział, albo chociaż posłucha programu »Sprawa dla reportera«. Ile jest w Polsce krzywd! A bankowe manipulacje! A działania komornicze! Rozbijanie rodzin! Serce się ściska, gdy to wszystko dzieje się na naszych oczach. A my udajemy, że to nic takiego. Czyż nie jest Ojciec po stronie pozbawionych pracy? I dlatego wierzę, że ci, którzy mają odwagę i »wychodzą z protestem na ulicę, są dojrzali i odpowiedzialni«. Oni mają rację. Ich korupcja jeszcze nie przeżarła!”.

Ojcze Biskupie, głosem Ojca poczułem się zaszczycony i pragnę za niego serdecznie, choć poniewczasie, podziękować. Ma oczywiście Ojciec prawo tak mówić, choć nie rozumiem, dlaczego Ojciec twierdzi, że „broni polski lud przed pogardą”. „Pogarda” to chyba zbyt mocne słowo, bo kto dzisiaj w Polsce ludźmi gardzi? Rząd? Premier? Prezydent?

Całym sercem i rozumem opowiadam się za tym, żeby bronić ludzi skrzywdzonych. Jednakże inaczej broni się ludzi w kraju pod okupacją, w kraju zniewolonym przez obcych, a inaczej w kraju wolnym i niepodległym. W kraju wolnym nie traktuje się władz demokratycznie wybranych jak okupantów i złoczyńców, z którymi nie można po ludzku rozmawiać i na których działa jedynie „bat” wielotysięcznych demonstracji – a właśnie takie przekonanie i działanie stało się chlebem powszednim, ba: „czynem patriotycznym” wielu naszych rodaków. Można przeboleć, kiedy taką doktrynę wyznają partyjni politykierzy, ale trudno przeboleć, kiedy tak zdają się czynić nauczyciele ewangelicznej sprawiedliwości i miłości – kapłani i biskupi. To jest ten nieszczęsny „polski dialog”, który destabilizuje ład prawny i moralny w naszym kraju, zaraża pesymizmem i gniewem wielu ludzi oraz kopie głębokie rowy między dziećmi tej samej matki – Ojczyzny, a także między dziećmi drugiej naszej matki – Kościoła.

Po latach niewoli odzyskaliśmy niepodległość i staliśmy się gospodarzami naszego kraju. Mimo że nasza Ojczyzna została wyniszczona – najpierw przez wojnę, a później przez nieludzki system – podnosimy się z zapaści. Każdy rozumie, że to musi potrwać. Oczywiście, nie zbudowaliśmy takiej Polski, o jakiej marzyliśmy. A jednak, jak twierdzą poważni badacze, w naszej ponadtysiącletniej historii nigdy nie byliśmy tak bezpieczni i nigdy nie mieliśmy tak pomyślnej koniunktury jak obecnie. Czy mogło być lepiej? Chyba tak. Czy mamy bolączki? Oczywiście mamy: egoizm, żądza posiadania za wszelką cenę, niegospodarność, korupcja, zwyczajne złodziejstwo dają się wszystkim we znaki. Ale tych zjawisk nie stworzył ani demokratycznie wybrany parlament, ani demokratycznie wybrany prezydent, ani Kościół, ani biskupi. Chwastu nie trzeba stwarzać – chwast sam wyrasta i należy go karczować, nie niszcząc pszenicy.

W „polskim piekiełku” najboleśniejsze jest to, że mamy pełne usta deklaracji o Ewangelii, o Chrystusie i prawdzie Chrystusowej, a zachowujemy się tak, jakbyśmy dopiero co wyszli z lasu. Traktujemy nasze siostry i braci jak wrogów, obrzucamy ich nienawistnymi słowy, przypisujemy im diabelskie dążenie do zniszczenia Kościoła i chrześcijaństwa. Czynią tak świeccy, czynią także duchowni, często wysoko postawieni w hierarchii. A najgorsze jest to, że coraz szersze kręgi katolików uznają takie zachowania za słuszną troskę o prawdę, o człowieka i o Pana Boga. A przecież jest to wypieranie się człowieka i Boga; trucizna zatruwająca naszą Ojczyznę i nasz Kościół! Mówię, bo musi to ktoś powiedzieć.

Perełki wysokiej kultury

Powtarzam jeszcze raz: w Polsce, w bardzo wielu środowiskach, upowszechnia się przekonanie, że możni tego świata sprzęgli się, aby zniszczyć chrześcijaństwo i Kościół. Że są to iście diabelskie siły: międzynarodowe spiski, masoneria, liberałowie, właściwie cała Unia Europejska. „Zaraza” nie przychodzi tylko z zewnątrz: rozpleniła się także w Polsce, gdzie mamy już swoje „demony”.

Wielu jest autorów, którzy wyspecjalizowali się w pokazywaniu ich palcem, ale od kilku lat prym wiedzie wśród nich znakomity teolog i sławny profesor KUL ks. Czesław Bartnik. Jego językiem mówi „katolicki głos w twoim domu”, a językiem tego „katolickiego głosu” mówi kilka milionów Polaków: to jeden z głównych ideologów Radia Maryja, którego liczne artykuły czytane są w toruńskiej rozgłośni z wielkim pietyzmem. Nie tak dawno w Księgarni Naszego Dziennika ukazała się jego książka „Wojna z Kościołem”: we wstępie kierownik katedry Filozofii Kultury na KUL Piotr Jaroszyński, który także wykształcił się na „demaskatora demonów”, napisał, że „teksty zaprezentowane przez ks. prof. Czesława Bartnika to perełki polskiej publicystyki i wysokiej kultury »katolickiej«”. Prof. Mieczysław Ryba, również „demaskator polskich demonów”, recenzując książkę w „Naszym Dzienniku”, określił księdza Bartnika jako współczesnego Skargę. A zatem mamy najwyższą półkę.
Ks. Bartnik „demaskuje ” kilka kręgów, które chcą „unicestwić państwo polskie i polski Kościół”. Pierwszy krąg to Unia Europejska i jej przywódcy: wstąpienie do Unii to „oddanie się w niewolę brukselską”, „jest to kontynuowanie doktryny Breżniewa o »ograniczonej suwerenności« narodu i państwa (…) przywódcy UE są apokaliptycznymi grabarzami wolności narodów europejskich”. Drugi krąg to prezydent: głowa państwa, która chce usunąć krzyż spod Pałacu Prezydenckiego, to chyba katolik, „ale katolik wyznający platformiany liberalizm ateistyczny”. Dalej idzie rząd: „W głębi rzeczy władze i niektórzy inni politycy oraz działacze rozwijają antyklerykalizm w celu obłędnej ideologizacji Polski w duchu UE”; „z nienawiścią i perfidią atakuje się ciągle nie tylko Radio Maryja, co się stało u tych podłych ludzi regułą, ale powoli w całym społeczeństwie formuje się atmosfera nienawiści do wszystkiego, co katolickie”; „(…) obecny rząd zmierza prosto do unicestwienia państwa polskiego i Kościoła polskiego, a szczególnie przestępcze i brutalne, przy tym bezkarne działania są wymierzone przeciwko katolickiemu ośrodkowi toruńskiemu (…) trzeba będzie podejmować czynną obronę Polski i Kościoła”. Potem idą samorządy, na czele z prezydent Warszawy: „Z przerażeniem odkryliśmy to [zdziczenie – LW] u naszych band atakujących czcicieli krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Było to coś potwornego, na dodatek okazuje się, że czynili wszelkie plugastwo za wiedzą i zezwoleniem pobożnej prezydent Warszawy (…) i podobno po tym wszystkim nasze władze spokojnie przystępują do komunii świętej”. Łączy je wszystkie Platforma Obywatelska: „Trzeba więc ojczyznę ratować przed liberalnym, a raczej pseudoliberalnym, nihilizmem. Przede wszystkim niech się skończą rządy nienawiści do Kościoła, do ponad tysiącletniej Ojczyzny i do objawionej etyki (…) Platformo, oszalałaś? Co cię opętało? Przecież ty nienawidzisz nas wszystkich! Tworzysz w Polsce piekło, w którym nie można żyć”.

Trzeci krąg to zdeklarowani przeciwnicy Kościoła: „ośrodki zdecydowanie antykatolickie (…) występują wyraźnie nie tylko z antyklerykalizmem, ale wprost z sekularyzmem, laicyzacją, ateizmem i próbami rozbicia Kościoła. Obecnie czynią to: Ruch Palikota, SLD, polityczne lobby żydowskie, ośrodki ateistyczne, antypolskie, niektóre ośrodki kulturalne, oraz medialne i nadal tzw. katolicy otwarci”. „Kościół polski przyjmując do swego domu wszystkich owych ludzi [chodzi o opozycję czasów stanu wojennego – LW], wyhodował sobie kłębowisko żmij na sercu. Ci ludzie zdradzili Kościół. A także przeważnie Polskę. Popędzili nagle po władzę i pieniądze” – z czasem „ta zdrada stawała się coraz bardziej perfidna (…) odkryła się naga postawa większości inteligencji liberalnej, postkomunistycznej, filosemickiej i masońskiej”.

Czwarty krąg to wspomniany już tzw. „Kościół otwarty” i „media katolików otwartych”, do których ks. Bartnik zalicza „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź”, a także Katolicka Agencja Informacyjna (mimo interwencji abp. Stanisława Budzika, autor nie wycofał swojej opinii o KAI i w książce powtarza ją). Ten krąg, obok lobby żydowskiego, jest najczęściej oskarżany przez Księdza Profesora o podłość i „rugowanie z państwa Pana Boga”. „Katolewica zaczęła wręcz dowodzić, że wiązanie Ewangelii z tradycją polską, polityką, ekonomią, kulturą, nauką i sztuką jest sprzeniewierzaniem się duchowi tejże Ewangelii (…) zwolennicy tzw. Kościoła otwartego, tzn. godzącego się na państwo bez Boga (…) uważają głos Kościoła w obronie życia za fundamentalizm, publiczne wyznawanie wiary za fanatyzm, patriotyzm – za wrogość wobec mniejszości, obronę praw Kościoła – za klerykalizm, a liturgiczne obchodzenie różnych rocznic polskich za szerzenie »katolickiego państwa narodu polskiego«”.

I wreszcie piąty krąg to grupa duchownych, którym „skamieniło serce i wyprało mózgi”. Do tej grupy należą chyba także niektórzy biskupi, bo – jak oświadcza ks. Bartnik – na stanowiska kościelne forsuje się „liberałów rozbijających Kościół”: „Nie można wreszcie zrozumieć też tej grupy duchownych, która ciągle pluje na katolików żądających obecności Ewangelii w państwie polskim. Kto tych duchownych posłał? Co im skamieniło serca i wyprało mózgi?”.

Do grona autorów specjalizujących się w ukazywaniu „polskich demonów” należy także ks. Dariusz Oko, który pisze o sobie i swoich kompetencjach: „Mam wysoko ocenione doktoraty z filozofii i teologii, oraz habilitację z filozofii. Moim doktoratem z teologii zachwycał się Józef Tischner”. W wywiadzie zatytułowanym „Gender, pełzający totalitaryzm” („Plus Minus”, 25–26 stycznia 2014) mówi on m.in.: „Gender teoretyczny zastępuje marksizm, a praktyczny – bolszewizm. Po kompromitacji marksizmu ateiści wymyślili sobie genderyzm”. Genderyzm głoszą „duchowe dzieci, a nawet i fizyczne” marksistów, którzy doprowadzili do największych zbrodni ludzkości. „Słyną oni z największej nienawiści do Kościoła”. Rozmówca księdza Oko, Tomasz Krzyżak, zauważa: „Ksiądz mówi, że ataków na Kościół dokonują jego wrogowie, ale daje się zauważyć taki trend, że są one niejako wspierane przez środowiska katolickie, które w pewnym stopniu legitymizują działania genderystów. Weźmy »Tygodnik Powszechny«, którego środowisko mówi wręcz, by przestać mówić o zagrożeniach gender”. Ks. Oko odpowiada: „To oczywisty bunt »kościoła Michnika«, czyli ochrzczonych, którzy bardziej kierują się nauczaniem »Gazety Wyborczej« niż papieża, którzy przeszli już na pozycje lewackich ideologii. »Tygodnik Powszechny«, podobnie jak niektóre inne środowiska, od lat neguje nauczanie Kościoła, zwłaszcza w dziedzinie etyki życia seksualnego i małżeńskiego. Tak jak ostatnio propaguje genderyzm, tak od lat promuje homoseksualizm i homoideologię, która jest istotną częścią genderyzmu. »Tygodnik« już dawno przeszedł na stronę wrogów Kościoła, a zdrajca może wywołać o wiele więcej szkód niż otwarty wróg – chociażby przez sianie zamętu i zniechęcenia wśród wierzących. To jest typowa zdrada, typowe działanie piątej kolumny, czyny judaszowo-kainowe. To pismo staje się jakby koniem trojańskim”.

Dość! „Tygodnik Powszechny” nie wytacza księdzu Oko procesu sądowego, ale może trzeba? Jest jakaś granica bezkarnego opluwania innych ludzi i to w katolickim „sosie”. Obrzydliwość!

Dlaczego milczą biskupi

W ostatnich latach nasi biskupi z mocą zabierali głos w obronie tzw. chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiej kultury. Napiętnowali chamskie zachowanie jakiegoś muzyka. Protestowali przeciwko przywleczonej z Zachodu bluźnierczej sztuce. Przeprowadzili całą kampanię przeciwko gender. Zabrakło głosu biskupów piętnującego kłamstwa, oszczerstwa i zwyczajne chamstwo pochodzące ze środka Kościoła.

W ciągu ostatnich 25 lat tylko dwukrotnie, o ile dobrze wiem, jeszcze za prymasostwa kard. Glempa, Episkopat upominał publicznie katolickie media rozmijające się z prawdą. 23 listopada 1995 r. Komisja Episkopatu ds. środków społecznego przekazu, w związku z aktywnością wyborczą Radia Maryja, oświadczyła m.in.: „Niektóre media katolickie, np. Radio Maryja, stały się niestety narzędziem rozpowszechniania nieprawdy, a czasem nawet pomówień dotyczących kandydatów. Sekretariat Episkopatu (…), a także sami zainteresowani kandydaci zwrócili się (…) z prośbą o sprostowanie nieprawdziwych informacji. Z bólem stwierdzamy, że jak dotąd, brak na te prośby pozytywnej reakcji”.

Druga interwencja miała miejsce w listopadzie 1997 r. Kard. Glemp, odprawiający osobiste rekolekcje na Jasnej Górze, napisał wówczas do prowincjała redemptorystów ojcowski, ale stanowczy list. Zarzucił radiu posługiwanie się „hałaśliwą metodą walki”. Wytknął pychę i dzielenie ludzi. Stwierdził, że „radio podlega procesowi upolitycznienia”. Wzywał do uporządkowania problemów w duchu Ewangelii.

Jakie było stanowisko innych biskupów w tej sprawie, trudno dociec, ale zdaje się, że nie poparli prymasa i dlatego prowincjał redemptorystów, o. Edward Nocuń, miał czelność go upokorzyć, pisząc w odpowiedzi: „Przekazuję naszemu współbratu, o. Tadeuszowi Rydzykowi, wyrazy braterskiej solidarności, co czynię z radością, pozdrawiając w Chrystusie Odkupicielu. Sursum corda”. To niewiarygodne, że tak może wyglądać nasz wewnątrzkościelny dialog.

Dziki antyklerykalizm

Po zrzuceniu gorsetu komunistycznego wielu z nas podkreślało konieczność sporządzenia czegoś w rodzaju „księgi nieprawości”. Miałoby to być pokazanie palcem na truciznę, która zatruwała i w przyszłości może zatruwać nasze życie. Nie spisaliśmy takiej księgi. Nie odbyliśmy debaty o podstawowych wartościach, która – jak zwracał uwagę w swoich artykułach o. Maciej Zięba – mogłaby wyznaczyć „pole etycznego konsensu”, pozwolić sensowniej urządzać społeczeństwo i budować państwo. Niemcy potrafili po epoce nazizmu zdobyć się na taki proces. My tego nie zrobiliśmy, choć przecież państwo musi być zbudowane na jakimś etosie, możliwie szerokim, uwzględniającym różniące się między sobą przekonania obywateli.
Po 25 latach wolności jesteśmy skłóceni właściwie na każdym odcinku: w rodzinach, w szkole, w państwie, w Kościele – wszędzie. Coś niedobrego dzieje się na linii katolik–obywatel. Rosną nieporozumienia, a nawet pewna wrogość popularnych mediów do ludzi Kościoła i do zasad moralnych głoszonych przez Kościół. Uważam, że także my, reprezentanci Kościoła, jesteśmy temu w pewnej mierze winni: bywamy agresywni i niesprawiedliwi w swoich sądach, przyzwyczailiśmy się do walki, a nie do dialogu, przyjęliśmy też za pewnik, że mamy do czynienia z bezwzględnym wrogiem, z którym nie da się rozmawiać. Nasz polski świat stał się znów światem prawie manichejskim.

W rezultacie coraz większe obszary naszego życia podlegają spustoszeniu. Nie roszczę sobie pretensji do kompetentnego opisania jego rozmiarów, wymienię po amatorsku niektóre, deformowane na potęgę, sfery. Pierwsza dotyczy religijności i związku z Kościołem: dziś orężem walki nie jest, jak za komuny, wulgarny ateizm, ale dziki antyklerykalizm (przez całe życie mówiłem moim uczniom, że porządny katolik powinien być antyklerykałem, ale tu chodzi właśnie o „dziki antyklerykalizm”).
Bo cóż robią polskie media? Polują na „smaczki” o Kościele i księżach. Pokazują, że księża są żałośni moralnie, cyniczni, pazerni, a przy tym głupi. Tyle cudownych rzeczy dzieje się w polskim Kościele… mamy heroicznych kapłanów, zakony prowadzą zadziwiające dzieła, a w mediach zamiast o tym, czytamy szczegółowe raporty o księżach-pedofilach – jakby to była esencja kościelnego życia. Rozmawiałem na ten temat z dziennikarzami, odpowiadają: prasa jest od tego, aby informować. W porządku, ale czy temu musi towarzyszyć „rubaszny rechot”? Czy kultura nie wymaga, aby zło ukazywać z pewną dyskrecją? Czy naprawdę arcybiskup Wesołowski zasłużył na to, aby jego wielki portret umieszczać na pierwszej stronie?

Druga sfera często postponowana przez nasze media to małżeństwo i rodzina. Chodzi o miejsce, w które „świat” z całą mocą uderza: świeckie media rozpisują się o związkach partnerskich, o „małżeństwach” homoseksualnych, jakby zapominając, że ich zadaniem jest nie tylko informowanie, ale także kształtowanie. Nie zalecam chowania głowy w piasek i udawania, że nie ma zdrad, rozwodów, konkubinatów, małżeństw na próbę itd. Ale jest jakaś hierarchia wartości: są rzeczy święte, których nie wolno niszczyć, bo w ten sposób niszczy się to, co najważniejsze i najpiękniejsze. Małżeństwo jest świętością: kto je niszczy, niszczy sam siebie, niezależnie od tego, czy żyje w małżeństwie, czy nie.

Trzecia sfera to wizja Polski i Polaków. Wszyscy wiedza, jak ważny jest patriotyzm – nie jakiś romantyczny, ale chodzący po ziemi. Patriotyzm związany ze świadomością korzeni, z których wyrastamy, i z wiedzą o dobru realizowanym przez bliskich nam ludzi, czemu może towarzyszyć pewna duma z osiągnięć rodaków. W naszej historii były ciemne karty i trzeba umieć na nie spojrzeć, ale polskie media – proszę o wybaczenie – podkreślają głównie karty ciemne i patrzą na teraźniejszość i przeszłość przez ciemne okulary.

Narodowe dziękczynienie

Od kilku lat noszę w sobie pragnienie-postulat – otóż odzyskaliśmy Niepodległość, ale nie zdobyliśmy się na uroczyste, narodowe „Te Deum”. To poważny brak. Kiedy zbliżała się 20. rocznica odzyskania niepodległości, byłem bliski przedstawienia tego pomysłu prezydentowi seniorowi Lechowi Wałęsie, aktualnemu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, prezesom najważniejszych partii, marszałkom Sejmu i Senatu, Prymasowi Polski i Przewodniczącemu Konferencji Episkopatu. Ale w końcu zabrakło mi odwagi. Podobnie kiedy nadchodziła 25. rocznica.

Moja konkretna propozycja związana jest z pielgrzymką na Jasną Górę, choć oczywiście to wszystko może się odbyć gdzie indziej i inaczej. Ale proszę mi pozwolić snuć moje marzenie. Określonego dnia, przed kościołem św. Zygmunta w Częstochowie, stają: prezydent, premier, Lech Wałęsa, Jarosław Kaczyński, marszałkowie, przedstawiciele Sejmu i Senatu, osoby, które budowały niepodległość, biskupi, na czele z Prymasem i Przewodniczącym Episkopatu... właściwie wszyscy, którzy w naszym kraju się liczą. Alejami NMP wędruje Narodowa Pielgrzymka na Jasną Górę. Po przybyciu następują suplikacje: „Przepuść Panie, przepuść ludowi Twojemu” – przeprosiny za nasze narodowe i osobiste grzechy. Po suplikacjach następuje „Znak pokoju” – narodowe pojednanie wszystkich ze wszystkimi. Dopiero po tym wybucha wielkie „Te Deum”, a na zakończenie coś, co nawiązuje do „ślubów Jana Kazimierza”: oświadczenie, że wszyscy – wierzący i niewierzący, ludzie o polskich i niepolskich korzeniach, ale żyjący tutaj – są braćmi, synami i córkami wspólnej Ojczyzny i ze wszystkimi, po bratersku, chcemy budować Niepodległą Polskę.

Bardzo chciałbym doczekać takiego momentu.

W jednym z najbliższych numerów opublikujemy kolejny artykuł o. Ludwika Wiśniewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dominikan, długoletni duszpasterz akademicki. W PRL działacz opozycji antykomunistycznej. Laureat Medalu Świętego Jerzego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego” dokonywał wnikliwej diagnozy sytuacji w polskim Kościele, stawiając trudne pytania niektórym biskupom… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2014