Kontrakt z gołębiem w nazwie

Turyści zwiedzający angielskie hrabstwo Oxfordshire podziwiają malowniczą posiadłość Glympton Park nie podejrzewając, że ma ona związek z eksportowym kontraktem zbrojeniowym wszech czasów.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

/rys. Mateusz Kaniewski /
/rys. Mateusz Kaniewski /

W 1986 r. rząd premier Margaret Thatcher podpisał umowę z Arabią Saudyjską na dostawę samolotów wojskowych i ich wieloletnią obsługę serwisową na łączną kwotę 85 miliardów dolarów.

Wykonawcą zamówienia był koncern British Aerospace, przekształcony w latach 90. w BAE. Kontrakt Al-Yamamah (z arabskiego: gołąb) od początku budził podejrzenia, a potem oskarżenia, że umożliwiły go potężne łapówki wręczone pośrednikom i saudyjskiemu ministrowi obrony, księciu Bandarowi bin Sultanowi. To ten ostatni miał za nie kupić m.in. majątek z pałacem pod Oksfordem.

Gdzie moralność nie ma wstępu

Oskarżeniom o łapownictwo zaprzecza nie tylko książę Bandar i nie tylko jego zaufany, Wafic Said, który zbudował posiadłość w pobliżu tegoż uniwersyteckiego miasta, by potem się nobilitować, fundując oksfordzkiej uczelni wydział zarządzania. Zaprzecza im też Mark Thatcher, syn ówczesnej pani premier, oskarżany o przyjęcie wielomilionowej prowizji za "otwarcie drzwi" do gabinetu matki. Przede wszystkim jednak zarzuty odpiera firma BAE i związane z kontraktem instytucje rządowe. W 2003 r.

dziennikarze śledczy "Guardiana", Rob Evans i David Leigh, doszukali się łańcuszka powiązań między BAE i spółkami offshore (spółki offshore - dosłownie: "poza lądem" - to spółki zarejestrowane w rajach podatkowych, jak Wyspy Bahama, ale prowadzące działalność poza ich granicami; są wykorzystywane zwłaszcza przez koncerny międzynarodowe np. jako pośrednicy). Łańcuszek zaprowadził ich do szwajcarskich kont księcia Bandara, który przez dekadę miał otrzymywać rocznie po 200 milionów dolarów z tytułu swojej roli w podpisaniu umowy Al-Yamamah.

Dowody były na tyle poważne, że sprawą zainteresował się brytyjski Urząd ds. Przestępstw Gospodarczych. Interesował się do grudnia 2006 r., kiedy na skutek nacisku premiera Tony’ego Blaira śledztwo umorzono. Blair argumentował swoją interwencję brytyjską racją stanu. W brytyjskim interesie leżało przede wszystkim - jego zdaniem - zagwarantowanie współpracy domu saudyjskiego w walce z terroryzmem, a szczególnie dostarczanie Londynowi bezcennych informacji saudyjskiego wywiadu. Uciszenie śledztwa było też związane z omawianym wówczas przedłużeniem umowy na dostawę kolejnych 72 myśliwców Eurofighter, co gwarantowałoby sukces nowego samolotu, utrzymanie gałęzi zbrojeniówki na kolejne lata, pracę dla tysięcy Brytyjczyków i wpływy do budżetu. Powołując się na argumenty wyższej użyteczności, Blair pośrednio potwierdzał, że oskarżenia mogą zawierać więcej niż ziarno prawdy.

Do podobnego wniosku doszli prokuratorzy w innych krajach, z którymi handlował rząd brytyjski pod rękę z BAE. Posypały się dochodzenia antykorupcyjne, od Chile po Rumunię i Czechy. W samej Wielkiej Brytanii w zeszłym miesiącu sprawa ożyła, ponieważ tutejszy Sąd Najwyższy uznał, że decyzja o umorzeniu śledztwa była niezgodna z prawem. Sąd skrytykował też saudyjskich dyplomatów za ingerowanie w brytyjski wymiar sprawiedliwości, ale nie nakazał wznowienia dochodzenia. W międzyczasie podpisano przedłużenie kontraktu z Saudyjczykami, którzy zapłacą za 72 samoloty około 20 miliardów dolarów.

Rzeczywistość polityczno-gospodarczych układów starła się z moralnymi normami, których wyrazicielem i strażnikiem okazał się w tym wypadku sąd.

Embarga mało skuteczne

Wkraczamy tu na tereny, które nie stanowiły na ogół naturalnego środowiska dla przemysłu zbrojeniowego. Inaczej niż nielegalny handel bronią, oficjalny eksport uzbrojenia nie był zbyt często analizowany w kategoriach etycznych.

A przecież wymiar moralny nie był całkiem obcy samej sztuce wojennej. Odnajdujemy go w historii konwencji wojennych czy akceptowanego powszechnie uzbrojenia. Już w 1139 r. Drugi Sobór Laterański zakazał stosowania kuszy w wojnach między krajami chrześcijańskimi (inna sprawa, że zakaz niewiele dał). Współcześnie pojawiają się pytania nie tylko o to, jakiego rodzaju broni nie wolno produkować i rozpowszechniać, ale także o to - jeśli jest produkowana - komu ją sprzedawać.

Od 1990 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych wprowadziła zbrojeniowe embargo eksportowe w przypadku 27 krajów. Niedawny raport szacuje, że tylko co czwarte embargo przyniosło oczekiwane rezultaty. Niemniej każde stanowiło sygnał, że dozbrajanie danego kraju jest moralnie śliskie - jeśli nie oznacza wręcz współudziału w popełnianych przezeń aktach przemocy. ONZ-owskim embargiem nie można objąć jednak krajów chronionych wetem jednego ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa; nie można nim objąć zwłaszcza samych stałych członków. Pozostają wówczas zakazy regionalne. Przykładem unijne embargo na handel bronią z Chinami, wprowadzone po masakrze na Tiananmen w 1989 r.

W krajach Zachodu opinia publiczna stanowi czynnik, z którym władze i firmy zbrojeniowe muszą się liczyć. Społeczeństwo może tolerować kontrakt na sprzedaż helikopterów do kraju, którego przeciętny przechodzień nie potrafi wskazać na mapie, ale nie wtedy, gdy w tych helikopterach żołnierze urządzają sobie powietrzne "zajazdy" wiosek, jak w sudańskim Darfurze.

Mimo to zniesienie unijnego embarga na handel bronią z Chinami wydawało się realistyczną opcją, gdy zabiegał o nie w 2005 r. ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac, wspierany przez poprzedniego kan-

clerza Niemiec Gerharda Schrödera. Teraz, po krwawym stłumieniu zamieszek w Tybecie i rozgrzaniu antychińskich nastrojów wokół trasy olimpijskiego znicza, podjęcie tego tematu byłoby niemożliwe. Co więcej, gdyby argumenty Chiraca o "anachronicznym" embargu wówczas poskutkowały, trzeba byłoby wprowadzać je na nowo w tym roku.

Umoralnianie handlu

Fascynującym wydarzeniem była w ostatnich tygodniach odyseja chińskiego statku z ładunkiem broni dla rządu Zimbabwe. W czasie, gdy dotychczasowy prezydent Robert Mugabe prowadził powyborczą ekwilibrystykę - połączoną z zastraszaniem zwolenników opozycji - portowcy w Południowej Afryce, a potem w Mozambiku odmówili wyładunku broni dla jego reżimu. Protest portowców był symboliczny także z tego względu, że kontrastował z polityką tolerowania ekscesów Mugabe przez przywódców politycznych w Afryce, z południowoafrykańskim prezydentem Thabo Mbeki na czele. Powrotny rejs ładunku broni do Chin oznaczałby zwycięstwo wymiaru moralnego. Ale euforię mącą doniesienia, że broń w końcu została wyładowana - w Angoli - i do Zimbabwe jednak trafi.

O próbę umoralnienia eksportu uzbrojenia kusi się teraz sama firma BAE, trzeci co do wielkości koncern zbrojeniowy na świecie. W zeszłym roku powołała "radę mędrców" na czele z byłym sędzią Sądu Najwyższego, Lordem Woolfem, stawiając im zadanie wypracowania etycznego kodeksu postępowania, który miałby gwarantować, że łapówkarskie ekscesy (jak te przy okazji Al-Yamamah) już się nie powtórzą. Kodeks został wyprodukowany, kosztował fortunę, bo sam sędzia Woolf pobierał dniówkę w wysokości 6 tys. funtów, ale nie uciszył krytyków. Ci wskazują, że koncern powinien raczej odkryć karty i przyznać się do starych win. Ale BAE woli mówić o popełnionych błędach niż winie, powtarzając wersję o bezpodstawności oskarżeń.

Tymczasem krajobraz prawny zmienia się na niekorzyść - przynajmniej - łapówkarzy. W 1999 r. weszła w życie konwencja o walce z przekupywaniem zagranicznych urzędników państwowych w kontraktach międzynarodowych, przyjęta przez kraje Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. W 2002 r. brytyjski parlament zakazał brytyjskim firmom wypłacania łapówek przy załatwianiu kontraktów zagranicznych.

Zysk i zasady

Jeśli (jeśli!) zatem państwowy, legalny handel bronią w ogóle może być moralny, powinien opierać się na prostych zasadach: nie powinien wymagać "smarowania" i nie może służyć rządom, które prześladują własnych lub cudzych obywateli.

W tym kontekście zakaz sprzedaży do Chin nie powinien budzić zdziwienia. Odnawianie kontraktów z Arabią Saudyjską - przeciwnie. Ten ostatni kraj jest przecież miejscem równie nieludzkich egzekucji jak w Chinach; to kraj, w którym złodziejom obcina się ręce, a prawa kobiet urągają ich godności.

Gdy jednak na jednej szali położy się zastrzeżenia, to może się okazać, że nie przeważy ona drugiej szali korzyści. Dla eksportujących rządów oczywistą pokusę stanowi zysk i gwarancja utrzymania w dobrej kondycji własnego przemysłu zbrojeniowego. Mimo globalizacji większości innych gałęzi produkcji, przemysł zbrojeniowy pozostaje na razie okopany w domenie narodowej. Globalne mechanizmy rynkowe nie zadziałają, dopóki etap dobijania targu nie będzie przejrzystszy.

Na razie eksport uzbrojenia był i jest mocniej zakorzeniony w mętnym świecie polityki, z jej tajnymi porozumieniami i moralnie kompromitującymi wyborami "mniejszego zła", niż w świecie społeczeństwa otwartego - z biznesem prowadzonym w ramach równych, powszechnych i przestrzeganych zasad.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008