Pamiętajcie o mnie

Kobieta w szpitalu częstuje go papierosem. To pierwszy od długiego czasu ludzki gest ze strony kogoś obcego.

03.05.2021

Czyta się kilka minut

Antyterroryści w budynku Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza, gdzie Adrian  domagał się wystąpienia na antenie.  Warszawa, 21 września 2003 r. / RAFAŁ GUZ / FORUM
Antyterroryści w budynku Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza, gdzie Adrian domagał się wystąpienia na antenie. Warszawa, 21 września 2003 r. / RAFAŁ GUZ / FORUM

Grany przez Bartosza Bielenię bohater filmu „Prime Time” ma na imię Sebastian. Jest charyzmatyczny, inteligentny i potrafi wzbudzić strach. W noc sylwestrową 1999 r., kiedy wszyscy odliczają czas do początku nowego milenium, wchodzi do budynku telewizji i bierze dziennikarzy na zakładników. Chce stanąć przed kamerami i mówić.

Na tym kończą się podobieństwa z prawdziwym bohaterem tej historii, który w 2003 r. naprawdę wtargnął do budynku Telewizji Polskiej. Najpierw krążył po Warszawie, aż zobaczył neony telewizji. Wtedy, jak opowie, poczuł „impuls”.

Chociaż został ukarany, za swój impuls płaci nadal. Dziś na swoim blogu pisze tak: „Wydarzenie z 2003 r. było i nadal jest dla całej rodziny traumatycznym przeżyciem, nieszczęściem wywołanym chorobą i naszym jedynym życzeniem było, aby do niego nie wracać, a już na pewno nie w wersji komercyjnego produktu”.

Lufa

Jest 21 września 2003 r., późny wieczór. Adrian, 22-letni mieszkaniec Tomaszowa Mazowieckiego, wsuwa rękę pod kurtkę i dotyka rękojeści pistoletu gazowego ­P-83G. Wchodzi do budynku F telewizji przy ul. Woronicza 17 w Warszawie. Relacja z tego, co działo się później, znajduje się w aktach sądowych.

Pracownik ochrony Tomasz Z. widzi młodego mężczyznę w ciemnej kurtce, który zbliża się do barierek odgradzających hol od reszty budynku. Na pierwszy rzut oka chłopak wygląda podejrzanie. Pyta, czy to w tym budynku znajduje się studio Programu Pierwszego (telewizyjnej Jedynki). Oznajmia, że posiada „ważne wiadomości do przekazania”. Ochroniarz podaje Adrianowi numer telefonu do pomieszczenia, w którym realizowane są programy. Chłopak dzwoni, powtarza słowa o „ważnych wiadomościach”. Prawdopodobnie po drugiej stronie nikt nie chce go słuchać, nie traktuje poważnie. Bo wtedy Adrian oddaje słuchawkę ochroniarzowi, wyciąga pistolet i przeskakuje przez barierki.

Każe się prowadzić do studia. Kamery monitoringu zarejestrują, jak idą we dwóch korytarzami telewizji, ramię w ramię. Adrian ma wtedy powiedzieć ochroniarzowi po cichu: „Mam żółte papiery, nic mi nie zrobią”. „Żółte papiery” mają oznaczać zaświadczenie o chorobie psychicznej.

Wchodzą do studia S8. W środku jest pięcioro pracowników telewizji, realizujących program na żywo. Adrian wyjmuje broń i przystawia ją ochroniarzowi do skroni. „Poczułem, że lufa jest zimna, i wtedy pomyślałem, że pistolet może być prawdziwy” – opowie ochroniarz.

To on przeżyje tej nocy najgorszy koszmar. Adrian każe mu klękać, wstawać, znowu klękać. Bez przerwy trzyma go na muszce. Raz mówi, że go zastrzeli, innym razem uspokaja, że broń to atrapa. Kiedy pracownicy telewizji nie chcą lub nie mogą spełnić jego żądań, kilka razy odlicza sekundy do końca życia Tomasza Z. i za każdym razem ochroniarz jest przekonany, że zginie.

Blef

Adrian chce stanąć przed kamerami i wygłosić oświadczenie. Do reżyserki dzwoni dyrektor dyżurna telewizji, potem osobiście pojawia się na miejscu. Ryzykuje życiem, wchodzi i rozmawia z Adrianem. Mówi mu, że to nie takie proste: wejść do telewizji i stanąć przed kamerą.

W tym czasie pracownicy telewizji zdążyli już zawiadomić policję. Na miejscu zjawia się policyjny negocjator. Mówi, że trzeba poczekać, że telewizja ściąga kamerzystę aż z Żoliborza. Kiedy przyjedzie, wejdzie z Adrianem do studia, ale w kamizelce kuloodpornej. Blef brzmi przekonująco, Adrian czeka, ale nie spuszcza zakładnika z muszki.

W końcu traci siły. Sam czuje stres i strach. Wie, że niedługo to wszystko się skończy, a za drzwiami czekają policjanci z kajdankami. Mówi: „Życie jest do dupy”. „To nie ma sensu”. „Nikt nie przyjedzie”.

Nie ma pomysłu na lepszy scenariusz. Być może myślał, że w telewizji wystarczy improwizować, że zwykli ludzie w oku kamery stają się herosami. Na własnej skórze przekonał się, że tak nie jest.

Pyta ochroniarza, czy ma rodzinę. Robi mu się go żal, chce okazać mu współczucie, być może jakoś zrekompensować to, co przed chwilą się stało. Wyciąga fifkę, podpala, każe mężczyźnie się zaciągnąć. Tomaszowi Z. kręci się po tym w głowie.

W końcu Adrian rezygnuje. Mówi do ochroniarza: „Jesteś wolny”. Jest godzina 23.20. Kładzie broń na podłodze, a wtedy do pomieszczenia wpada grupa anty­terrorystów. W ich rękach staje się teraz piłką odbijaną od ścian i podłogi. „Jeśli ktoś świadomie i z premedytacją popełnił tamtego dnia przestępstwo w gmachu TVP, to nie byłem to ja, tylko funkcjonariusze Policji, którzy przekroczyli swoje uprawnienia” – napisze Adrian na swoim blogu.

„Pięć par rąk i pięć par nóg wymierzało mi coraz silniejsze ciosy” – zezna w śledztwie. Policjanci mają go bić po głowie, tułowiu, nogach. Z całej siły rzucać o szafę. Na głowę założyć plastikowy worek. Jak będzie później twierdził Adrian, anty­terroryści mówią mu, że go „zajebią”, utopią w Wiśle, że „będzie umierał powoli”. Kiedy go biją, nie traci świadomości, a bardzo by chciał. Próbuje wstrzymać oddech tak długo, żeby się udusić. Gdy wyprowadzają go przed budynek, Adrian ma krzyczeć: „Nazywam się [pada nazwisko], pamiętajcie o mnie!”.

Kiedy wrzucają go do radiowozu, pyta: „Czy możecie mi obiecać, że strzelicie mi w głowę?”. Mają odpowiedzieć, że „zrobią tak, żeby sam strzelił sobie w głowę”. Groźba topienia w Wiśle to psychiczna tortura, na którą zdaniem policjantów Adrian zasłużył. Zaoczna kara, zanim prawdziwą ogłosi sąd. Wiozą go do szpitala. Boją się, że zatrzymany im zejdzie.

W szpitalu Adrian patrzy w lustro i nie może się w nim rozpoznać. Czy ktoś zapyta, skąd tyle obrażeń na jego ciele? Czy ktoś powiadomi o nich odpowiednie organy? Nie, to jeszcze nie te czasy. W 2003 r. łatwiej było o nadużycia wobec zatrzymanych.

W szpitalu jakaś kobieta częstuje ­Adriana papierosem. To pierwszy od długiego czasu ludzki gest ze strony kogoś obcego.

Bariera

Z akt sądowych i zeznań wynika, że ­Adrian w dzieciństwie był raczej nieśmiały. Z trudem nawiązywał relacje z rówieśnikami. Dużo chorował, m.in. na astmę oskrzelową. Takich cichych, milczących dzieciaków świat wtedy nie akceptował. W latach 90. rządził kult męskiej siły, bohaterów z amerykańskich filmów. Ważny był szybki sukces, najlepiej spektakularny. Rodzina Adriana żyła skromnie, choć niczego w domu nie brakowało.

Adrian miał zażywać anaboliki. Sprowadzone z Rosji, kupione gdzieś na rynku sterydy, które kiedyś znalazła u niego matka. Sterydy pompowały mięśnie, a inne narkotyki ego. Podobno brał też amfetaminę, dzięki której czuł, że „łamie wszystkie bariery i otwiera się na świat”. Jeszcze w liceum miał dziewczynę. Był w niej zakochany, ale związek nie przetrwał. Dopiero kiedy zaczął ćwiczyć na siłowni, relacje z otoczeniem się poprawiły – tak twierdziła sądowa kurator w opinii środowiskowej. Adrian poczuł się silniejszy, pewniejszy siebie. Wreszcie miał kolegów, poważanie na osiedlu.

Wszystko miało swoje konsekwencje. Czasem ostrzegał, że skoczy z czternastego piętra. Raz obiecywał, że wszystko się zmieni, potem wracały stare kłopoty. Według sąsiadów bywał agresywny, groził im i wdawał się w bójki. „W Tomaszowie wszystko wysadziłbym w powietrze” – tak mówił.

W końcu spróbował stanąć na nogi. Pojechał do pracy na Wyspach. Nie wytrzymał długo, wrócił. Marzył o życiu na Jamajce, z dala od ludzi, gdzie – jak mówił – nie ma pogoni za dobrami materialnymi. Tam zajmowałby się „duchową sferą życia”. Zaczął studia – zaoczną informatykę w Łodzi. Na początku szło mu dobrze, potem się opuścił. Ale w trakcie procesu podkreślał, że chce na wolności kontynuować naukę.

Leczył się u psychiatry w Łodzi. Lekarz przepisał mu tabletki. Zanim to wszystko się wydarzyło, rodzice myśleli, że jednak staje na nogi. Przed wyjściem z domu powiedział, że jeszcze „będą z niego dumni”.

Tydzień wcześniej na dworcu w Łodzi kupił pistolet gazowy (tak zeznał przed śledczymi). Jednego z kolegów poprosił, żeby zawiózł go do Warszawy. Wysiadł w centrum i krążył bez celu, popalając trawkę. Zobaczył telewizyjne neony i to miało być dla niego impulsem.

Długo potem przypomniał sobie, co tak naprawdę chciał ogłosić przed kamerami. Komunikat odnotowali przesłuchujący w aktach. Adrian chciał podobno powiedzieć, że narkotyki mają zgubny wpływ na ludzkie zdrowie.

Fikcja vs. rzeczywistość

Sąd postanawia wysłać go na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Lekarze nie stwierdzają patologii w układzie neurologicznym. Sądowa biegła stwierdza jednak „zaburzenia myślenia”, „zespół paranoidalny” i „objawy psychotyczne w przeszłości”. Bohater filmu „Prime Time” nie ma problemów z psychiką.

W szpitalu Adrian miewa okresy lepsze i gorsze. Bywa apatyczny, przygnębiony. W lepszym nastroju deklaruje, że chce naprawić swój błąd, wyjść i dokończyć studia. Po kilku tygodniach zaczyna negować regulamin, grozić sanitariuszom. W końcu jego nastrój się stabilizuje. Czyta dużo książek, ma plany na przyszłość. W 2005 r. decyzją sądu opuszcza szpital i wraca do domu.

Dawno temu wyjechał z Polski. Założył rodzinę, pracuje, prowadzi własny biznes. Jest zmęczony grzebaniem w jego przeszłości. Oburza go, że z powodu filmu sprawa znowu stała się medialna. Ale sam założył bloga i w dniu premiery „Prime Time” opublikował wpis, w którym wrócił do wydarzeń z 2003 r.: „Zachorowałem i byłem dokładnie zdiagnozowany na długo przed tym wydarzeniem. Ponadto pan Piątek [reżyser filmu – red.] miał wytłumaczone, że powracanie do tamtej historii, bardzo skomplikowanej zresztą, może spowodować nieprzewidywalne skutki również dla ludzi zupełnie postronnych”.

Bardzo żałuje tego, co zrobił Tomaszowi Z., ochroniarzowi TVP. Zerwał z narkotykami, a co najważniejsze, nie ma dziś problemów psychicznych, które – jak mówi – kierowały jego czynami sprzed dwóch dekad. Film zaś jest według niego „bardzo perfidną próbą rekonstrukcji incydentu z jego udziałem”, „okrutną fantazją”, „ordynarnym produktem komercyjnym” – jak pisze na swoim blogu. „Najgorsze jest to, że twórcy filmu tak naprawdę zamachnęli się na próbę stworzenia mojego portretu psychologicznego z odpowiedzią na najbardziej nurtujące ich pytanie – co było powodem mojego wejścia do TVP tamtego dnia”.

Boli go, że przedstawione w filmie relacje bohatera z ojcem ludzie uznają za prawdziwe. Ale to fikcja – relacje Adriana z tatą zawsze były dobre i nawet po zamachu nic się w nich nie zmieniło. Podobno schorowany dziś, starszy mężczyzna bardzo przeżywa premierę filmu. W procesie zeznał, że syn wzrastał w atmosferze miłości i tolerancji.

Czterdziestoletni obecnie Adrian o tamtych wydarzeniach chciałby zapomnieć. Tak jak jego bliscy, którzy po raz kolejny przeżywają trudne dni. Uważają, że twórcy filmu wykorzystali historię Adriana bez ich zgody. Choć sami twórcy „Prime Time” twierdzą, że inspirowali się nie tylko historią Adriana, ale różnymi podobnymi z całego świata. „Apelujemy o nietraktowanie fikcji filmowej jako rzeczywistości czy jako opisu autentycznych wydarzeń. Oświadczamy jednoznacznie, że historia opowiedziana w »Prime Time« nie jest historią polskiego bohatera podobnych wydarzeń i jest oparta na fikcji” – piszą producenci z Watchout Studio w oświadczeniu.

Sprawa prowokuje jednak wiele pytań. Ile film może czerpać z tzw. prawdziwych historii? Ile może sobie „wziąć” z historii osoby publicznej? I czy Adrian taką był? Czy taką jest dzisiaj, kiedy założył bloga i sam pisze o tamtych wydarzeniach, zapowiadając też napisanie książki na ten temat?

Przypomina to niedawną dyskusję wokół filmu „Pan T”. Bliscy Leopolda Tyrmanda twierdzili, że dzieło oparte jest na historii i literaturze autora „Złego”. Filmowcy temu zaprzeczyli. Mimo że pewne wydarzenia do złudzenia przypominają te opisane m.in. w „Dzienniku 1954”.

Pudło

W roku 2003 telewizor był centralnym punktem każdego domu, ołtarzykiem, przed którym zasiadały wieczorami całe rodziny, by śledzić losy Lubiczów i Mostowiaków. W którym lektorzy „Wiadomości” raz dziennie o 19.30 ogłaszali jedyną prawdziwą wersję świata.

W nowym tysiącleciu telewizja wpuściła przed kamery amatorów, których zamknęła w „domu wielkiego brata” i filmowała 24 godziny na dobę. Dwa lata przed wtargnięciem Adriana do budynku telewizji zakończyła się pierwsza polska edycja „Big Brothera”. Wygrał ją Janusz Dzięcioł, strażnik miejski ze Świecia. Przez cały program niczym się nie wyróżniał, nie wchodził w konflikty, nie wywoływał skandali. Chciał zostać gwiazdą i został. Nowe zjawisko – reality tele­vision – miało zrewolucjonizować świat mediów.

Adrian wcale nie chciał być częścią tej rewolucji. Ale został nią – mimo woli. Rozgłos sam się o niego upomniał. Po dwudziestu latach od prawdziwego prime time. ©


CZYTAJ TAKŻE 

TRZYMANI NA MUSZCE. RECENZJA ANITY PIOTROWSKIE: Choć „Prime Time” przenosi nas do odległej epoki, kiedy byliśmy gorzej ubrani i dzwoniło się z oldskulowych nokii, to pewne mechanizmy, jak te związane z przemocą, wyglądają znajomo >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2021