Wyprawa do źródeł nienawiści

Cztery lata po tragedii młodzi Norwegowie wracają na wyspę Utøya. W Polsce właśnie ukazuje się książka Åsne Seierstad „Jeden z nas” – opowieść o masakrze i o Norwegii.

26.07.2015

Czyta się kilka minut

Åsne Seierstad / Fot. Paul Hansen / SCANPIX / FORUM
Åsne Seierstad / Fot. Paul Hansen / SCANPIX / FORUM

Wielu Norwegów jest oburzonych. Nie chcą tego muzeum. Mówią, że rząd buduje mu salę chwały.

– Wiedza jest najważniejszą bronią w walce z przemocą. Dlatego chcemy pokazać dokładnie, co się wydarzyło – tłumaczyła premier Erna Solberg, z trudem powstrzymując łzy. Ubrana na czarno, przemawiała w Oslo w środę 22 lipca, na ceremonii otwarcia wystawy upamiętniającej dzień, w którym cztery lata wcześniej zginęło 77 Norwegów. Ośmioro, gdy przed kompleksem rządowym zdetonował bombę ukrytą w furgonetce. Ważyła 950 kg, miała zawalić cały budynek, ale tylko go uszkodziła. Przygotowywał ją przez wiele tygodni, na małej farmie, gotując, susząc i mieszając składniki, m.in. setki tabletek aspiryny i ogromne ilości nawozu. Kolejne 69 osób zastrzelił z pistoletu i karabinu na wyspie Utøya. Planował użyć powodujących szczególne cierpienie nabojów wypełnionych nikotyną, ale zmienił zdanie, gdy wyczytał, że są one zakazane przez konwencje genewskie. Podchodził blisko, celował w plecy, w głowę. Precyzyjnie, bo był po kursie strzeleckim i latach spędzonych w świecie komputerowej gry „World of Warcraft”, co – jak twierdził – podniosło jego umiejętności bojowe. Do większości przerażonych i bezbronnych nastolatków strzelił kilkukrotnie. Chciał być pewny.

Lektura paraliżująca

Kolejność zdarzeń, ich precyzyjny plan i intencje są dobrze udokumentowane. W Polsce ukazała się właśnie przejmująca książka Åsne Seierstad, znakomitej norweskiej dziennikarki i pisarki, która wyprawiła się do korzeni zła. Przebadała możliwe do odtworzenia chwile jego życia – opisała pierwsze upokorzenie i odrzucenie, jakiego doznał od matki i ojca. Dzieciństwo pełne strachu, osobności. Dorastanie i problemy psychiczne, w porę diagnozowane przez pracowników odpowiednich placówek. Jego dramatyczne próby odnalezienia się we wspólnocie – najpierw wśród twórców graffiti, później w radykalnej Partii Postępu, w biznesie. Zawsze kończyło się tak samo: porażką, brakiem więzi. „Chciał być kingiem, a był tylko toyem” – pisze Seierstad, określając hiphopową terminologią manię wielkości, przerost ambicji u przeciętnego, zahamowanego chłopaka, którego najlepsi kumple namawiali, by wreszcie „wyszedł z szafy”. Ale on się wypierał – homoseksualizmu, samotności, zaburzonej relacji z matką.

„Jeden z nas” – tak Seierstad zatytułowała opowieść o współczesnej Norwegii, nie pomnik terrorysty. Lektura jest paraliżująca, napięcie ogromne. Jego nienawiść rozwija się strona po stronie, równolegle z przemianą kraju. Gdy ma kilka lat, pojawiają się pierwsze grupy imigrantów, szkolne przyjaźnie nieskażone wrogością. Później przychodzi nastoletnia fascynacja coraz powszechniej słyszanym językiem arabskim, nagle przekształcona w niechęć, obawę, wreszcie paranoję. Z zemsty za niedopasowanie uderza w wyimaginowanych nieprzyjaciół norweskości, w bojowników rzekomej Eurabii.

Z odtworzonej przez Seierstad historii wynika, że spirala ruszyła w 2006 r. Gdy nie wypalił mu kolejny interes, postanowił się odizolować. Wprowadził się do matki i zamknął w ciasnym pokoju. Grał w gry komputerowe. Po kilkanaście godzin na dobę, przez pięć lat. Później metodycznie tworzył plan i pisał manifest – zlepek ukradzionych z internetu neonazistowskich treści. Tytułował się Komandorem Antykomunistycznego Ruchu Oporu przeciw islamizacji Europy i Norwegii. Zadłużył dziesięć kart kredytowych, by kupić arsenał broni. Pilnie szykował się do wielkiej sprawy – zamierzał być autorem najbardziej spektakularnej masakry od czasów II wojny światowej. A następnie zaprezentować światu plan utworzenia idealnego, czystego genetycznie społeczeństwa. Zanim wyszedł z domu rankiem 22 lipca, rozpoczął wysyłkę manifestu do 8 tys. zgromadzonych wcześniej adresów e-mail.

Jeszcze więcej człowieczeństwa

„Jego muzeum w siedzibie rządu? Nie, dziękuję. Lepiej wyślijcie te obiekty do Narodowego Muzeum Sprawiedliwości w Trondheim” – napisał w zeszłym tygodniu John Christian Elden, prawnik reprezentujący rodziny ofiar.

Rząd nie używa słowa „muzeum”, tylko „tymczasowa ekspozycja”. Znalazły się na niej m.in. pamiątki po zamordowanych, resztki zdetonowanej furgonetki, fałszywe dokumenty i policyjne odznaki, którymi posłużył się, by dotrzeć na wyspę, gdzie na corocznym wakacyjnym obozie spotykali się młodzi entuzjaści lewicowej Partii Pracy. Utøya jest maleńka – kilkaset metrów wzdłuż i wszerz, nie ma gdzie się ukryć ani dokąd uciekać. Rzadki las, skalisty brzeg. Do przeciwległego brzegu – 600 m. Na szczęście w skałach są niewielkie groty i szczeliny, można było do nich dopłynąć, przeczekać.

Jens Stoltenberg miał 15 lat – mniej więcej tyle, ile ofiary – gdy w 1974 r. po raz pierwszy pojechał na obóz na Utøyi. Dziś jest sekretarzem generalnym NATO. Właśnie takich jak on – przyszłych „multikulturowych marksistów przyzwalających na muzułmańską inwazję” – starał się wyeliminować mężczyzna, który w ciągu pierwszych dwóch minut zamordował na wyspie 13 osób. Niewysoki, o atletycznej sylwetce, napakowany anabolikami i sterydami, przez ponad godzinę usuwał kolejnych „przeciwników”. „Dziwne, że tylko tak stoją” – myślał. Bo – jak tłumaczył podczas przesłuchań – na filmach ludzie raczej uciekają albo próbują walczyć.

Seierstad zbadała sekwencję zdarzeń i oficjalne raporty – policja długo nie wiedziała, kogo szuka. Sądzono, że ataku na budynki rządowe dokonali islamiści, nie zarządzono blokady dróg, a wysłany na Utøyę oddział specjalny Delta nie znał lokalizacji i nie wiedział, kogo ma zneutralizować. Procedury zawiodły. Żółta karteczka, na której policjantka zanotowała telefoniczne zgłoszenie o jasnowłosym, białym mężczyźnie wsiadającym z bronią do furgonetki, leżała niezauważona przez długie 28 minut. On sam, gdy już miał dość strzelania, dwukrotnie dzwonił na numer 112 z informacją, że chce się poddać. Jego wiadomości nie zostały zrozumiane, więc kontynuował dzieło.

To była druga – po wybuchu budynku rządowego – faza planu: eliminacja przyszłych liderów Partii Pracy. Faza trzecia: głośny proces. Dlatego nie opierał się, gdy wzięli go na muszkę i kazali się położyć. Był spokojny, przekonany, że go zastrzelą, będą torturować. Ale policjant tylko przycisnął go kolanem do ziemi i krzyknął: „Miej sumienie i odpowiedz! Jest was więcej? Gdzie oni są?”. „Jestem tylko ja. Tylko ja” – odparł.

Premierem Norwegii był wtedy Stoltenberg. Kilka godzin po ataku na klęczkach rozmawiał z rodzinami w hotelu nieopodal Utøyi.

Ciał jeszcze nie zidentyfikowano, każdy mógł mieć nadzieję; Seierstad w jednej z najbardziej wstrząsających scen opisuje, jak porzucone w trawie przy skałach telefony dzwoniły bez przerwy, a na ekranach wyświetlały się napisy „Mama”. Premier, razem z psychologami i lekarzami, towarzyszył rodzicom, słuchał o ich cierpieniu, przytulał, płakał. A potem, z trudem trzymając się na nogach, wypowiedział do dziennikarzy słynne: „Nie porzucimy naszych wartości. Naszą odpowiedzią będzie jeszcze więcej demokracji, jeszcze więcej otwartości, jeszcze więcej człowieczeństwa. Ale nigdy naiwność”.

Terrorysta, więzień, student

Wiosną 2012 r. zakończył się proces, podczas którego oskarżony mógł występować we własnym ubraniu (wybrał garnitur; sąd nie zgodził się, by nosił mundur templariusza), siedzieć w ławce, a nie w klatce. Gdy wchodził na salę, prezentował wyciągnięte w górę, wyprostowane ramię. Poza Adolfa Hitlera z drobną modyfikacją – dłoń zaciskał w pięść. Media na całym świecie wciąż spełniają jego marzenie, publikując zdjęcia z tym właśnie gestem. Został skazany z paragrafu 147, nazywanego terrorystycznym. Otrzymał najwyższą karę – 21 lat pozbawienia wolności, z możliwością przedłużania co kolejne pięć lat, aż do śmierci, jeśli uznawany będzie za stanowiącego zagrożenie.

Norweskie zakłady karne słyną z hotelowych standardów. On odbywa wyrok w celi składającej się z trzech pomieszczeń, każde ma 8 metrów kwadratowych. Seierstad wylicza, że ma do dyspozycji: maszynę do pisania (pisze dzienniki, listy), prawo do korespondencji pocztowej (nie wolno mu jedynie jawnie nawoływać do nienawiści), dostęp do książek, bieżni, a nawet telewizora. Ale nie jest zadowolony. Regularnie przesyła skargi: że widok z okna mu się nie podoba (widzi czubki drzew i trochę nieba), że chciałby mieć pilota do telewizora, że służba więzienna w chłodne dni daje mu swetry zamiast bluz i że obowiązek regularnego poddawania się przeszukaniu jest dla niego upokarzający.

Niedawno został studentem Uniwersytetu Oslo. Dostał się na kurs nauk politycznych. Jak każdy skazany w Norwegii, ma prawo studiować. Będzie to robił korespondencyjnie, bez kontaktu z kadrą i studentami, bez korzystania z internetu. Nie uzyska też dyplomu, bo do tego musiałby być obecny na seminariach. Ale będzie uczył się o demokracji, sprawiedliwości, pluralizmie, szacunku dla praw człowieka i dla mniejszości. Rektor Ole Petter Ottersen oświadczył, że najgorsze, co mógłby zrobić, to zmieniać zasady dla tego człowieka: – Rolą uniwersytetu nie jest wyznaczanie dodatkowych kar. Trzymamy się własnych reguł dla dobra uczelni i naszych wartości, nie dla niego. Rektor spodziewał się zresztą ostrzejszych reakcji na wieść o tym, że terrorysta został studentem. Ale dyskusja, czy powinien zostać objęty regułami stosowanymi wobec „zwyczajnych” skazanych, odbyła się już podczas procesu i wówczas większość Norwegów poparła równe traktowanie.

Subtelna przyczyna

W książce nie ma winnych, odpowiedzialny jest on. Ale poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” obejmuje wielu bohaterów. Seierstad nie pominęła nikogo. Tych, którzy nie chcieli przyznać się do znajomości z nim, ukryła pod pseudonimami. Z matką rozmawiała na krótko przed tym, jak zabiła ją choroba nowotworowa. Kobieta chroniła syna, ale przyznała się do najgorszych przeczuć, do patologicznych cech ich relacji. Autorka, wcześniej doświadczona w pisaniu o terenach objętych wojną (pracowała m.in. w Afganistanie i Iraku, opublikowała bestsellerowego „Księgarza z Kabulu”), dużo miejsca poświęciła ofiarom i ich rodzinom. Zanim zginą na Ścieżce Miłości – popularnym szlaku obozowych randek, biegnącym przy brzegu Utøyi – poznajemy historię ich ucieczek z Iraku, trudnej adaptacji, nastoletniego patriotyzmu, wyobrażeń i ambicji. Później ich ciała trzeba będzie podnieść z mchu, wyłowić z wody. Opisać rany, pogłaskać po policzku, zamknąć powieki. Towarzyszyć pracownikom kostnicy, gdy myją i ubierają je z taką troską, jakby to były ich dzieci.

Seierstad nie daje wytchnienia, ale i nie epatuje terrorem. Ci, którzy sięgną po jej książkę z ciekawości, z fascynacji złem, zostaną zaprowadzeni do niewyobrażalnego bólu i żałoby. Ale także do rozpaczliwej samotności sprawcy.
Przed premierą „Jednego z nas” obawy były podobne jak teraz, przed otwarciem wystawy upamiętniającej tragedię. Czy książka nie będzie jego triumfem, nie zbuduje legendy? Seierstad poradziła sobie mądrze, była ostrożna. Nie dała odpowiedzi na pytanie o pochodzenie zła, ale w jej opowieści wiele wskazuje na subtelną, trudną do uchwycenia przyczynę. Doznany wcześnie brak miłości i przynależności z czasem obraca się w chorobliwą miłość własną i pogardę wobec innych. Każe wytworzyć nową tożsamość. Później nienawiść zostaje zracjonalizowana, inteligentny mężczyzna przemienia ją w wyższy cel, polityczną misję.

Kluczowym dylematem w pierwszej fazie procesu było ustalenie, czy działał jako szaleniec, czy też poczytalny terrorysta polityczny o skrajnie prawicowych poglądach. Najpierw psychiatrzy zdiagnozowali schizofrenię paranoidalną, ale inni biegli wskazali zaburzenie osobowości o cechach narcystycznych. A więc poczytalny. Tego chciał – uznania, że wszystko, co robił, ma sens i cel.

Ostatnio w prasie międzynarodowej pojawiają się określenia, z których prawdopodobnie jest dumny: „prawicowy ekstremista”, „radykalny bojownik”, rzadziej pada mniej nobilitujące „seryjny zabójca”. Seierstad sportretowała jednak przede wszystkim człowieka zagubionego, chwytającego się przemocy z bezsilności, któremu – jak sugerował jeden z biegłych psychiatrów – należy współczuć. Przez całe życie szukał naśladowców, fanów. Ma ich teraz trochę – przysyłają mu listy do więzienia.

A krajobraz polityczny Norwegii jest nieco bliżej jego pragnień. Jens Stoltenberg i Partia Pracy utracili władzę rok po masakrze. Dzisiejsza premier reprezentuje centrystyczną Partię Konserwatywną, a nacjonalistyczna Partia Postępu zwiększyła poparcie społeczne do kilkunastu procent. Wszystkie ważne ugrupowania postulują m.in. zaostrzenie wymagań co do integracji imigrantów – co dekadę temu uchodziło w tym otwartym społeczeństwie za pogląd radykalny.

Na wyspie Utøya właśnie odsłonięto pomnik – duży, zawieszony w powietrzu krąg, na którym wypisano nazwiska ofiar. Nie wszystkich, niektóre rodziny nie wyraziły zgody. Ponad połowa rodziców cierpi na zespół stresu pourazowego, ma problemy z powrotem do pracy i relacji. W sierpniu, po raz pierwszy od tragedii, znów ruszy letni obóz młodzieżowy na wyspie. Frekwencja będzie rekordowa. Dochód ze sprzedaży książki „Jeden z nas” Åsne Seierstad przekazuje fundacji wspierającej edukację, rozwój, sport i kulturę.

Wielu Norwegów do dziś nie wymawia jego imienia i nazwiska. ©

Åsne Seierstad, „Jeden z nas. Opowieść o Norwegii”, przeł. Iwona Zimicka, W.A.B., Warszawa 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015