Palec hrabiny

Była partnerką do brydża brytyjskiego króla i pielęgniarką w szpitalach polowych I wojny światowej. Podczas kolejnej stanie się człowiekiem-instytucją: Maria Tarnowska.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

Pertraktacje z Niemcami – Maria Tarnowska i Alfred Lewandowski (obydwoje z PCK) z generałem Wehrmachtu Günterem Rohrem, 7 września 1944 r. / DOMENA PUBLICZNA
Pertraktacje z Niemcami – Maria Tarnowska i Alfred Lewandowski (obydwoje z PCK) z generałem Wehrmachtu Günterem Rohrem, 7 września 1944 r. / DOMENA PUBLICZNA

Był trzydziesty dziewiąty dzień powstania warszawskiego, 8 września 1944 r., gdy „Biuletyn Informacyjny” (pismo Armii Krajowej) poinformował, że Niemcy oferują możliwość bezpiecznego opuszczenia miasta przez ludność cywilną.

Z nieufnością wobec niemieckich zapewnień pisano, że „władze polskie, zarówno cywilne, jak i wojskowe, nie chcą w danym wypadku przeszkadzać tym, którzy pragną na własne ryzyko wypróbować wartość tych zaręczeń. Władze te zwróciły się do Polskiego Czerwonego Krzyża o otoczenie akcji własną opieką i porozumienie się z dowództwem niemieckim co do ułożenia technicznych szczegółów (...). W wyniku porozumienia ustalono, że wychodzenie odbywać się będzie w piątek i w sobotę od godziny 12 do 14 po południu. (...) Mężczyźni w sile wieku i zdrowi nie mogą być wypuszczani. Wychodzący z miasta mogą zabierać zapasy żywności na jeden dzień, ograniczenie to jest naturalnym następstwem trudności aprowizacyjnych oblężonego miasta. (...) Władze polskie, zezwalając na wychodzenie z miasta, nie mogą przyjąć na siebie odpowiedzialności za skutki tego kroku”.

Inicjatywa, która zapewne ocaliła tysiące ludzi, w istocie nie pochodziła od Niemców – choć to oni informowali o niej, zrzucając ulotki – lecz od Marii Tarnowskiej. Pełniąca w powstańczej Warszawie funkcję prezesa PCK i zaprzysiężona jako żołnierz AK w stopniu porucznika, należała do dowództwa zespołu sanitarnego Wojskowej Służby Kobiet. 27 września 1944 r. zostanie awansowana na majora, a dwa dni później odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

Padliśmy w uliczny kurz

„W moich wędrówkach inspekcyjnych – tak Maria Tarnowska wspominała potem, skąd wziął się pomysł owej ewakuacji – kilkakrotnie zatrzymywałam się, by posłyszeć, o czym ci nieszczęśliwi ludzie mówią”. Miała na myśli cywilów. Ich strach i apatia były objawami alarmującymi, mogły mieć fatalny wpływ na morale walczących oddziałów.

W tak ciężkiej sytuacji Tarnowska uznała, że warto podjąć próbę uzyskania od Niemców zgody na zorganizowane wyjście cywilów z rejonów ogarniętych walkami. Razem z Alfredem Lewandowskim, delegatem PCK na Okręg Warszawski, zameldowała o tym AK. Dowództwo wyraziło zgodę.

7 września Tarnowska i Lewandowski udali się na pertraktacje z Niemcami. Nieśli flagę PCK. „Przed wyjściem – wspomina Tarnowska – zjedliśmy po talerzu wodnistego krupniku. To był nasz obiad. Następnie ruszyliśmy w drogę. Załoga ostatniej barykady natychmiast zrobiła nam przejście. Znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni przed dymiącymi jeszcze ruinami politechniki. Posypał się na nas grad pocisków, to strzelali niemieccy snajperzy siedzący na dachach. Padliśmy w uliczny kurz i energicznie machaliśmy flagą, chociaż z nosem przy ziemi wcale nie było to łatwe. Dostrzegli nas Niemcy po drugiej stronie placu i dali znak białą flagą, wtedy przestano do nas strzelać”.

We wspomnieniach opisuje kolejne etapy wyprawy, mocne dialogi z kontrolującymi ich Niemcami, wreszcie spotkanie z gen. Günterem Rohrem, niemieckim dowódcą w tej części miasta.

Ewakuacja

W efekcie tych negocjacji Warszawę opuściło wówczas – w ciągu trzech dni: 8, 9 i 10 września – ok. 20-25 tys. cywilów, głównie kobiety, dzieci i osoby starsze.

Dziennikarz „Biuletynu Informacyjnego” AK (podpisany pseudonimem „Wojnicz”) śledził to, co działo się 8 września. Jego relację, zatytułowaną „Sprawa opuszczenia miasta przez ludność cywilną”, Władysław Bartoszewski cytuje w swojej książce „Dni walczącej Warszawy”: „Był to tłum o bardzo różnorodnym obliczu społecznym, jak również co do płci i wieku. Twierdzono, że mężczyźni młodzi mają być nieprzepuszczani. Ci jednak szli, niosąc ciężkie walizki, dzieci, przeprowadzając stare kobiety. Wiele kobiet płakało, inne złorzeczyły. Większość ludzi wydawała się zobojętniała. (...) Żołnierze oburzeni byli wymarszem ludności. Idącym robiono uszczypliwe uwagi, nie pozwalano dawać papierosów. Jeden z żołnierzy z placówki przy Lwowskiej narzekał, że władze pozwalają na taki wstyd, a przede wszystkim, że tylu młodych ludzi wychodzi”.

Bartoszewski, uczestnik powstania, tak wspomina ów moment: „Sam pełniłem wtedy służbę wartowniczą w jednej z placówek Komendy Głównej AK na ul. Marszałkowskiej w pobliżu Wilczej i pamiętam równie dobrze nastroje ludności, jak i żołnierzy. My, młodzi uczestnicy Powstania, skłonni byliśmy wtedy uważać opuszczanie miasta za objaw małości i słabości, jeżeli nie zdradę sprawy narodowej. Wielu ludzi jednak pozbawionych dachu nad głową, mienia i środków utrzymania, znajdowało się w sytuacji przymusowej i – realnie rzecz biorąc – stanowiło raczej ciężar niż pomoc w trudnych warunkach, w których znajdowaliśmy się wszyscy. Tak więc sprawa opuszczenia miasta miała dość złożone oblicze, a działania Zarządu Polskiego Czerwonego Krzyża były w gruncie rzeczy w pełni uprawnione i spotykały się z całkowitym zrozumieniem cywilnych i wojskowych władz Powstania”.

Przed kapitulacją

Tarnowska brała też udział w kolejnych rozmowach dotyczących cywilów, które poprzedziły kapitulację powstańczej Warszawy. Spotkanie to zrelacjonował niemiecki protokolant Gerhard von Jordan, osobisty referent Harry’ego von Craushaara (szefa wydziału spraw wewnętrznych rządu GG w Krakowie). Zapisał: „Z niemieckiej strony brali udział Craushaar i Bach-Zelewski [generał SS]. (...) Z polskiej strony pozostali mi w pamięci burmistrz rządu oporu z Warszawy, jak też były minister dawnego polskiego rządu”.

„Osobistością dominującą w polskiej delegacji – a wkrótce także w całych pertraktacjach – była stara hrabina Tarnowska – pisał dalej Jordan. – Piękna to ona może nigdy nie była. Teraz twarz miała tak zniszczoną, tak porytą od trosk, napięcia i zmartwień, że wydawała się dużo starszą, niż prawdopodobnie była. Ale ta stara twarz żyła. Promieniowała siłą, której nie można jej było pozbawić: pasją, dobrocią i wiarą. Była prezeską Polskiego Czerwonego Krzyża AK [Jordan błędnie połączył obie organizacje – red.]. Nie było to może stanowisko najważniejsze, ale wszyscy mężczyźni »jedli jej z ręki«”.

Jordan relacjonuje, że gdy strona niemiecka podjęła wówczas temat „ewakuacji” (jak to określono) z kapitulującej Warszawy całej jej ludności cywilnej, rozgorzała gwałtowna dyskusja. Polacy stawili bowiem opór. „Zrozumiałe było, że nie chcieli oni opuścić swojej stolicy i miejsca rodzinnego. Rozkaz Hitlera o ewakuacji stolicy wypływał oczywiście z żądzy zemsty” – zanotował szczerze protokolant.

W istocie, na wieść o wybuchu powstania Hitler rozkazał zniszczyć całkowicie Warszawę, a termin „ewakuacja” był eufemizmem: było to przymusowe wysiedlenie całego miasta, a część „ewakuowanych” miała trafić do obozów koncentracyjnych i obozów pracy.

Jordan przyznaje, że „wszystkie warunki kapitulacji byłyby unieważnione” – w domyśle: przez Hitlera – „gdyby Warszawa nie została ewakuowana”. Pisze: „Nie mogliśmy przekonać o tym naszych rozmówców. Mogliśmy to przeforsować jedynie twardym prawem zwycięzcy. Przypuszczam, że Polacy w gruncie rzeczy nie liczyli na przeforsowanie ich życzeń, ponieważ, gdy temat ewakuacji miasta został zasadniczo przesądzony, minister Wachowiak wyciągnął z kieszeni przygotowaną kartkę”, na której wynotowane były konkrety: jak ma być zorganizowane wyjście, jakie będą zaopatrzenie, noclegi, opieka nad chorymi itd.

„I zrobiło się trudno”

Jordan notuje, że Bach-Zelewski – dowodzący niemieckimi operacjami przeciw powstaniu – był w świetnym humorze: „prawdopodobnie uśmiechało mu się już podwyższenie jego Krzyża Rycerskiego: liście dębowe lub miecze, coś w tym rodzaju”. Gdy wszystko było gotowe, Jordan miał jeszcze odczytać protokół.

„W tym momencie hrabina Tarnowska podniosła swój pomarszczony palec. Nie, nie! To jeszcze nie jest wszystko, ona też ma kartkę. I dopiero teraz zrobiło się naprawdę trudno” – notuje niemiecki urzędnik. I dalej: „Jej zasadniczym życzeniem było podważenie rozkazu ewakuacji miasta przy pomocy różnych argumentów. Robiła to bardzo zręcznie. Terminy ewakuacji były za krótkie, szpitali nie można transportować, muszą dalej być zaopatrywane. Kto zostawił swoje mienie, musi wrócić, aby je zabrać. Kto utracił swoje rzeczy osobiste, musi otrzymać zgodę, aby później szukać ich w gruzach. Właściwie wszystko musielibyśmy odrzucić. Ale ona była tak twarda i zawzięta wobec nas, że nie mieliśmy odwagi stale mówić »nie«. Ostatecznie tu i ówdzie przeforsowała swoje życzenia. Faktycznie, o ile mi wiadomo, Warszawa nigdy nie została całkowicie ewakuowana z Polaków. Hrabina przedstawiła w istocie szereg ważnych względów, których przedtem nie braliśmy pod uwagę. Przesiedlenie miliona na pół zagłodzonych ludzi nie jest rzeczą prostą”.

„Właściwie dopiero podczas owych rokowań skonkretyzował się plan, który już uprzednio rozważaliśmy – pisze Jordan. – Chcieliśmy polski naród wezwać do ogólnej akcji pomocy dla ofiar z Warszawy. Gniew wobec »zdrady« Rosjan chcieliśmy przestawić na pomoc cierpiącym – i także dla własnej korzyści. Polskiej organizacji, która dotąd była częściowo zakazana, częściowo zaś mocno ograniczona [tj. PCK], zezwoliliśmy wspaniałomyślnie na swobodę działania”.

I dalej: „Tak doszliśmy w końcu do kompromisu także z hrabiną Tarnowską. Ona nie zaszczyciła nas żadnym dobrym słowem i sam Bach, który gruby i spocony siedział na niewygodnym krześle, był wobec niej bezradny. Jedynie Craushaar coraz to hamował przypływ naszych ustępstw, gdyż wiedział, że Himmler [szef SS] zmiecie to ze stołu, gdy obiecamy za dużo. Mieliśmy jednak na końcu wrażenie, jakby to nie Polacy skapitulowali, ale my przed starą Tarnowską. Szczerzyliśmy do siebie zęby, niezadowoleni”.

Fotografie sprzed lat

Kim była „stara hrabina”? Bartoszewski wspomina o niej dwukrotnie, a opisaną wyżej akcję odnotowuje w swoich „Dniach walczącej Warszawy”. Wspomina o niej też Norman Davies w książce „Powstanie ’44”. Odnosi się wrażenie, że Tarnowska znalazła się w tych opisach z racji funkcji w PCK, a nie ze względu na osobowość. A przecież musiała być kimś, skoro między 7 września a 3 października komendant główny AK wysyłał ją pięciokrotnie do prowadzenia pertraktacji z Niemcami lub uczestniczenia w nich.

Dopiero poświęcona jej ponad 550-stronicowa książka Jolanty Adamskiej „Maria hr. Tarnowska 1880-1965” (wyd. Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzeg) pokazuje, jak była niezwykła. Zachowane zdjęcia ukazują ją w trakcie rozmów z Niemcami: ma 64 lata, wojskowy beret, ściągniętą paskiem kurtkę i surowo patrzy w twarz Rohra. Jakże niepodobna jest do Marii ze zdjęć z lat 30.: a to w sukni balowej, a to w figlarnej futrzanej czapce na polowaniu. Ani do tej z lat 20., na zdjęciu wykonanym po tym, jak otrzymała Krzyż Walecznych.

Jej cioteczny wnuk Jan A. Tarnowski, współwydawca książki, tak streścił jej życiorys: żona dyplomaty, miłośniczka brydża i jazdy konnej, sanitariuszka i organizatorka pomocy ofiarom dwóch wojen bałkańskich (1912-13), wojny polsko-ukraińskiej (1918-19), polsko-bolszewickiej (1919-20) i dwóch światowych, siostra Austriackiego i Polskiego Czerwonego Krzyża, wiceprezes PCK, a między wojnami organizatorka pielęgniarstwa PCK oraz przychodni zdrowia na wsi. A także więźniarka Gestapo i Urzędu Bezpieczeństwa.

Na oślep w wir zabaw

Wszystko to prawda. Ale żeby zobaczyć za tym opisem człowieka, każde z określeń wymaga poszerzenia.

Przecież zanim Maryś, urodzona w 1880 r., została żoną dyplomaty, już była księżniczką, córką księcia Włodzimierza Światopełka-Czetwertyńskiego, uczestnika powstania styczniowego zesłanego na Syberię. Dzięki staraniom przyjaciół i krewnych już po roku wrócił z zesłania, a konfiskatę majątku „nadrobił”, żeniąc się z majętną hrabianką Marią Wandą Urską.

Ich córka Maria oraz jej siostry wychowały się i uczyły w domu pod kierunkiem dobrych nauczycieli. Biegle opanowały francuski, angielski i niemiecki. Co roku jesienią matka zabierała je w podróże zagraniczne, traktowane jako uzupełnienie edukacji. Trzej synowie kończyli szkoły i uczelnie w Rosji oraz Niemczech. Po ukończeniu 18 lat Maria, jak sama pisze, „rzuciła się na oślep w wir zabaw i rozrywek”. Dwa lata radosnej zabawy zakończyło małżeństwo z Adamem Tarnowskim, wówczas pierwszym sekretarzem ambasady Austro-Węgier w Waszyngtonie.

Odtąd Maria Tarnowska towarzyszyła mężowi. Nawiązywała przyjaźnie, a kolejne placówki dyplomatyczne otwierały nowe perspektywy. Cieszyła się sympatią środowisk, w których się obracali. W Sofii odbywała przejażdżki konne z tureckim attaché wojskowym Mustafą Kemalem (przyszłym Atatürkiem, twórcą nowoczesnej Turcji), a w Biarritz była ulubioną partnerką do brydża wypoczywającego tam brytyjskiego króla Edwarda VII.

Od Bałkanów po Kopczyńce

Gdy w 1912 r. wybucha pierwsza wojna bałkańska – między Turcją a sojuszem państw bałkańskich (Grecja, Bułgaria, Serbia, Czarnogóra) – 32-letnia Maria zgłasza się tam do szpitala, gdzie chce się uczyć pielęgniarstwa. Zanotuje: „Po włożeniu białego fartucha musiałam słuchać poleceń przełożonej, roznosząc baseny i termometry na równi z bułgarskimi siostrami”.

Praca w szpitalach Austriackiego Czerwonego Krzyża wciąga ją i fascynuje. A gdy walki się kończą, jedzie do Pesztu, by uczestniczyć w konkursie hippicznym, gdzie zdobywa trzecią nagrodę. Jako pielęgniarka angażuje się też podczas drugiej wojny bałkańskiej (między Turcją a Bułgarią i Serbią).

Gdy w 1914 r. zaczyna się I wojna światowa, jako siostra Austriackiego Czerwonego Krzyża pracuje z rannymi. Szczególnie przejmująca jest historia z Tarnobrzega: gdy armia rosyjska się zbliżała, w urządzonym w szkole polowym szpitalu epidemicznym pozostało bez opieki kilkudziesięciu żołnierzy armii austriackiej różnej narodowości, chorych na czerwonkę, tyfus, dur i cholerę. Ratuje ich Tarnowska, z jedną tylko pomocnicą. Podobna sytuacja zdarzy się we wrześniu 1919 r. w Kopczyńcach, gdy cofające się wojska ukraińskie zostawią bez opieki 250 rannych i chorych żołnierzy.

W odrodzonej Polsce Tarnowska należy do grona tych, którzy budują struktury Czerwonego Krzyża: najpierw jako Polskie Towarzystwo Czerwonego Krzyża, a od 1919 r. jako Polski Czerwony Krzyż. Odtąd napisana przez Jolantę Adamską biografia Tarnowskiej zamienia się w fascynującą biografię PCK. Obie są ściśle powiązane. Tarnowska angażuje się zwłaszcza w zakładanie na wsi ośrodków zdrowia – przy jej udziale powstanie ich kilkaset.

Na Gestapo i NKWD

Przychodzi II wojna światowa i okupacja. Tarnowska ze współpracownikami walczą uparcie o respektowanie autonomii PCK, odwołują się do międzynarodowych konwencji.

Maria Tarnowska jest na tyle znana, że Niemcy się z nią liczą. Jest wiceprezeską PCK i delegatem Zarządu Głównego PCK do kontaktów z niemieckimi władzami okupacyjnymi w Krakowie. Gwarantuje wiarygodność PCK w oczach organizacji Czerwonego Krzyża z różnych krajów świata. Odwiedzający okupowaną Polskę ich przedstawiciele przede wszystkim z nią chcą rozmawiać. Dzięki niej do Polski docierają leki, żywność, ubrania.

W październiku 1942 r. jest aresztowana i przesłuchiwana przez Gestapo. Wkrótce po zwolnieniu wstępuje do AK. O jej działalności w czasie powstania w 1944 r. była już mowa. Dodajmy, że to ona organizuje ewakuację szpitali z Warszawy oraz pomoc dla uchodźców z miasta.

Po wojnie znów organizuje pracę Czerwonego Krzyża. W 1945 r. spędza kilka miesięcy w więzieniu UB. Przesłuchujący ją funkcjonariusz sowieckiego NKWD zarzuca jej kolaborację z Niemcami. Wyjazd do Szwajcarii w 1946 r. zapewne ratuje ją od kolejnego aresztowania i możliwego procesu. Nie może wrócić do Polski, jedzie więc do Brazylii – tam jest jej jedyny syn Andrzej z rodziną (w 1949 r. Andrzej zginie w wypadku).

Tęskni za Polską. W 1959 r., po „odwilży”, mając 79 lat, wraca do Warszawy.

Odchodzi sześć lat później. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022