Owca oznacza nadzieję

W Wołowie czuć już wiosnę. Obudziły się pszczoły. Noce są jeszcze bardzo zimne inie wolno odwijać ramek zgrubych koców, ale jak słońce mocniej przygrzeje, owady wylatują zuli. Najpierw zwiadowczynie, potem reszta.

03.04.2007

Czyta się kilka minut

Doktor przy ulach, z kogutkowym w tle (fot. M. Olszewski) /
Doktor przy ulach, z kogutkowym w tle (fot. M. Olszewski) /

Doktor przychodzi do pasieki co dwa dni, pracy huk. Rozpala ogień ze starych desek, piecze chleb i kawałek kiełbasy zwyczajnej przyoszczędzony ze śniadania, grzeje dłonie. W termosie herbata. Latem ma pod sobą jakiś milion owadów. Ostatnio czyści do białego drewna ule, dokładnie, żeby nie został ani gram zeszłorocznego brudu. Wyprosił specjalną karmę, 15 kilogramów lepkiej, wilgotnej masy, którą dzieli i wkłada do uli.

Pszczoły są jeszcze ospałe, latają jak półprzytomne. Krążą wokół owczarni, a tam rozpaczliwe beczenie. Skończyły się zimowe wykoty, jagniątka już pewnie stoją na nogach. Teraz chłopaki robią korektę racic. Niewdzięczne zajęcie. Jeden przytrzymuje owcę, drugi czyści raciczki z gnoju i skraca je nożycami. Potem psika specjalnym środkiem, żeby się zakażenie nie wdało. Jak w maju wypędzą owce na pastwisko, zwierzęta nie będą kuleć i chorować.

Pszczoły, owce... Drzewka owocowe lada dzień puszczą pąki. Na maszcie powiewa flaga unijna - Doktor za własne pieniądze obstalował. Trzciny szumią. Dzięcioł zielony z krzykiem przelatuje nad drzewem, dwie muchołówki ganiają się zaciekle między budynkami. Czystym niebem ptaki ciągną w kierunku bagien. Pociąg z Zielonej Góry do Wrocławia leniwie sunie po nasypie. Cicho jak na wsi, od niedalekich łąk wieje przedwiośniem. Idylla.

Jeden szczegół psuje tę sielankę. Za plecami Doktora i chłopaków od owiec dwie wieżyczki, a w wieżyczkach kogutkowi. Kogutkowi to klawisze, którzy trzymają wartę nad więziennym murem. Wystarczy odejść trochę dalej w pole, a zza muru wyłania się posępny gmach z czerwonej cegły, jeszcze dziewiętnastowieczny. Zakład karny w Wołowie, jeden z najcięższych polskich kryminałów.

Pod wysokim murem, już po stronie wolności, toczy się przyrodnicza część programu resocjalizacyjnego pod nazwą "Czarna owca".

Więzienia z gumy

Jak określić nastrój Wołowa, jednego z najstarszych miast na Dolnym Śląsku?

Ci, co czują się w nim nieźle, mówią "spokojne". Inni, że "totalitarne", bo przez dziesiątki lat więzienie było największym pracodawcą. Mimo że ostatnio powstało kilka zakładów, trudno znaleźć rodzinę, w której nie byłoby funkcjonariusza służby więziennej, emerytowanego albo jeszcze na służbie. Dlatego też przestępczość jest niewielka, a naród raczej spokojny.

Na skomplikowanej materii penitencjarnej znają się tu wszyscy. I wielu miejscowych uważa, że w kryminale sprawy idą w złym kierunku. Że dyrekcja rozpuściła złodziei. Złodziei, bo po obu stronach muru na skazanych mówi się tak samo. Nie "skazany", "bandyta", "osadzony" itd., tylko "złodziej". Ważny dla Wołowa wyraz.

Po zmroku wokół więzienia ruch. Przez ulicę mur graniczy z blokami i dzielnicą dom­ków jednorodzinnych. Mężczyzna z pieskiem spokojnie spaceruje wzdłuż muru. Odpoczywa po ciężkim dniu pracy. - Mój dziadek był klawiszem, mój wujas był klawiszem - rozpoczyna opowieść. - Ja też chciałem iść na klawisza, ale mnie nie przyjęli i teraz dziękuję Bogu. Bo oni się rozwydrzyli. Stawiają się za mocno. Kiedyś tutaj złodzieje za jedno słowo nie tak dostawali po prostu w ryj. Teraz inaczej, porobiło się. Owce, pszczółki. Mają przecież pokój miękkich widzeń, przyjeżdżają cizie z kraju, jest wewnętrzna telewizja nawet. Czego im brak? Pracują bezdozorowo za murem, żarło wyrzucają za okno, bo im nie smakuje. Co to są za porządki w ogóle?

Kolejny starszy mężczyzna wraca do domu. On także ma zdanie na temat więziennych porządków. Za dwadzieścia pięć lat harówki dostaje 700 zł emerytury. Z tego córce opłaca studia i utrzymuje dom. A słyszy, że państwo na jednego łobuza w więzieniu daje 2100 zł. To jest niesprawiedliwość.

W więzieniu znają dobrze te głosy. Żyją tu w końcu od lat, miasto jest niewielkie, dyrektor zakładu płk Marek Gajos zakładał społeczne szkoły, mocno tkwi w lokalnej społeczności. Żaden tekst go nie zdziwi i nie wzruszy.

Ale jest też druga strona medalu. Z zewnątrz jej nie widać.

Mury aż jęczą od przeludnienia. 1400 skazanych to o prawie 300 mężczyzn za dużo. Dwa metry kwadratowe na głowę, o metr mniej, niż stanowi polska norma. Niemcy mają nawet 15 metrów w pojedynczych celach. W Norwegii, kiedy lis hodowlany ma pięć, Greenpeace protestuje.

W części cel kibel jest odkryty. Trzeba się załatwiać przy współwięźniach.

Zlikwidowano świetlice na oddziałach, żeby ich jakoś upchać. Siedzą w małych celach po sześciu albo siedmiu, ściśnięci jak w plackartnym wagonie rosyjskim. W mikroskopijnych celach pojedynczych gnieżdżą się po dwóch. Już nie tylko recydywa i ciężkie wyroki, ale też drobni przestępcy, nawet "kolarze", czyli ci, co rowerem jechali po pijanemu. Spacerniki nabite po brzegi mięśniakami.

Mury są stare, jeszcze pruskie, więźniowie skarżą się na pluskwy. Mówią, że jak w nocy człowiek idzie za potrzebą, przy sedesie musi powiedzieć karaluchom "Dobry wieczór, proszę się rozejść".

Słynny pokój miękkich widzeń to też nie jest miejsce z romantycznych opowieści o bogatych gangsterach i ich willach z jacuzzi. Prysznic i stare łóżko przy brudnej ścianie, na nim koc i poduszka pokryta gęsto plamami. Upokarzające.

Etologia stawia sprawę bardzo jasno: jeżeli przekroczymy pewną granicę i na zbyt małej przestrzeni ściśniemy zbyt wiele osobników danego gatunku, dojdzie do zdarzeń dramatycznych. Wzrośnie agresja, poziom stresu skoczy błyskawicznie do góry.

Dyrektor żadnego więzienia w kraju nie odpowie na pytanie, czy ta granica została już przekroczona. Władza wysyła okólnik, dyrektor wykonuje, bez dyskusji. Dogęszcza, udaje, że zakład karny jest z gumy. W Wołowie również. Trzy lata temu spróbowali dostawić dodatkowe łóżka, żeby w celach było po ośmiu więźniów. Wybuchła głodówka. A głodówka to już namiastka buntu.

Więc pułkownik Gajos, człowiek doświadczony, w ogóle nie chce dyskutować o resocjalizacji. Za dużo lat praktyki, za dużo doświadczeń, by myśleć, że choćby najpiękniejsze pomysły zbawią świat i złodzieja przerobią w ministranta.

Poza dożywotkami każdy więzień kiedyś wyjdzie na wolność, pójdzie napić się piwa do restauracji albo kupi bilet w dworcowej kasie. Jak to zrobić, by nie opuszczał więzienia naładowany frustracją i nienawiścią? Żeby nie wrócił w klimat, z którego trafił do Wołowa?

Pola stoją otworem

Na przykład Rafał, dwudziestoośmiolatek. Sprytny, z inteligentną twarzą - trudno uwierzyć, że odsiaduje trzeci wyrok. Wcześniej szył samochody, a jakby mu ktoś powiedział, że będzie przyjmował wykoty albo sypał paszę do koryt, pewnie zabiłby śmiechem. Ale skończył kurs owczarski, bo ma nadzieję, że może dzięki pracy pójdzie wcześniej na komisję. Nosi kiszonkę, rozrzuca siano, buduje z desek przegrody w owczarni. Na specjalnie szczęśliwego nie wygląda, ale każda robota lepsza niż 24 godziny na dobę pod celą.

Tym, co niszczy w więzieniu najbardziej, jest nuda. Monotonia, identyczne dni, godziny i miesiące ciągnące się jak guma. Okna z drobną kratką, jednostajny motyw spirali z drutu kolczastego "Continental" (inny niż polskie "agresty", trójkątne nożyki rozcinają ciało do kości). Powtarzalność doprowadzona do szaleństwa, powolne odliczanie. Nuda. Czekanie na wokandę. Czekanie na przepustkę. Marzenia o tym, żeby wyjść i wypić z kumplem krowę dobrej jakości wódki. Nuda. Żadna telewizja tego nie zmieni. Jak ktoś wrażliwy, sadzi sobie zielsko w pudełkach po jogurcie i odpoczywa, patrząc na zieleń. Doktor jako jedyny na oddziale ma laptopa i czasem starzy recydywiści wpadają, żeby pooglądać zdjęcia lasu, jeziora. Niektórzy płaczą.

Rafałowi do końca kary zostało 10 miesięcy. Nie wie, co będzie dalej. Nie wie, co ze sobą zrobi. Świeże powietrze ani praca tej niewiedzy nie rozwiewają. Inni też nie mają pojęcia.

Oczywiście, istnieje możliwość błyskawicznej odmiany. Kogutkowy nie patrzy na nich przez cały czas. Dozoru nie ma, pola stoją otworem. Wystarczy skok przez płot i wolność staje się faktem.

Rafał puka się w głowę.

W ubiegłym roku był taki murarz, też pracował za zakładem, zerwał się i poszedł torami do domu. Szedł całą noc. Po 13 dniach przywieźli go policjanci, koniec pracy, koniec wniosków nagrodowych, żegnaj wokando, a na dodatek dolewa - czyli przedłużenie kary. Lepiej zagryźć zęby, ganiać owce po ogóle i po pastwisku. Niedługo pójdą na łąki, jeszcze dalej od więzienia. Wytrzyma, dlaczego nie.

"Czarna Owca" pasie się na polach wokół Wołowa od 2005 r. Pracowało ok. 30 mężczyzn. Nie uciekł nikt.

Zapachy

Pracują pod samym murem, a jednak bardzo daleko od więzienia. Nawet hałasy nawołujących się z wnętrza kryminału złodziei tego nie zmienią.

Każdego ranka przechodzą w inny zapach.

Zapach więzienia. Taniej kuchni, kibla, facetów stłoczonych w ciasnych przestrzeniach, robotników i tych, co spełniają się na atlasie zainstalowanym na spacerniku. Jeszcze tanie papierosy, dużo cuchnących fajek, mogą być "Męskie". Kawa i herbata. Paprykarz szczeciński, kasza gryczana. Doktor mówi, że wszystkie więzienia pachną tak samo. Sralnia, sypialnia i bawialnia w jednym.

W owczarni inaczej. Pachnie ciepłem zwierząt, wełną, mierzwą. Stary, pierwotny zapach, co przenosi myśli człowieka w odległy czas. Można wejść na strych, wypełniony po sufit sianem. Gęsta woń kojarzy się z beztroskim latem, spaniem po stogach, wakacjami na wsi. Zapach więzienia tu nie dochodzi.

Najlepiej ma oczywiście Doktor. Doktor, człowiek wrażliwy i pod pięćdziesiątkę, fan Musorgskiego, z wykształcenia wiolonczelista i pianista, właściciel wypielęgnowanych rąk wyraźnie nienawykłych do pracy fizycznej, przez cały dzień obraca się w chmurze pszczelich zapachów. Wystarczy, że przy czyszczeniu uli włoży głęboko głowę do skrzyni i już może oszołomić się intensywnym zapachem propolisu, którym przesiąkły deski. Jednocześnie gęsty i delikatny, jakby nieco syntetyczny, jest dla Doktora odtrutką na więzienie, serum, szczepionką na zaduch celi. Głowa przestaje ciążyć, przyszłość rysuje się całkiem wyraźnie. Odsiedzi swoje za fałszerstwa dokumentów i rozkręci firmę brokerską.

Napisze książkę o swoich przygodach w Afryce. O tym, jak sprowadzali do Konga tomografy z pomocy humanitarnej, potem pisali, że przyszła burza piaskowa i sprzęt uległ zniszczeniu, a tomograf sprzedawali do Iranu. Się żyło, z fantazją i polotem. A teraz jest czas, jak to się mówi, odpoczynku i refleksji. Czas na myśl, że nikt go tu nie zapraszał, że bardzo ładnie poprosił o sanatorium w Wołowie. Ma, czego chciał.

Pomieszanie słów

Przechodzą nie tylko w inny zapach. Jest coś jeszcze ważniejszego. Język.

Za murem kalifaktor fasuje szamkę, szamak rządzi, ciach bajera, ostatnio jeden świr tak chciał iść na przepustkę, że jebnął na bańkę z koja, od złej zasypki można się przekręcić, ten siedzi z dychy, czyli że na przykład wywalił staruszce bejsbolem, a ten jest ćwiarą, czyli dwadzieścia pięć lat dostał, ciach bajera, rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata, jak źle napiszesz, to cię znajdę, z nerwów można zajebać klawiszowi fikołkiem, zły klawisz to łeb, ale zryty łeb to złodziej, co ma źle pod kopułą, na przykład od spida, kajfus węszy, Rafał siedział kiedyś z typami z Bolesławca, co mieli niechude wyroki, niechudy wyrok, damy zastawkę, wokanda, warunek, masturbacja, chcieli chłopaki pedofila przekopać po patencie, ale oddziałowy nie pozwolił, ciach bajera, kabaryna, betoniara, Głogów, Strzelce Opolskie, Wałbrzych, wrocławskie Klęczki, Sztum jest przejebany, kryminał w starym stylu.

A po tej stronie są tryki i maciorki, matki, są raciczki, owieczki, łąki, a na łąkach motyle, jagniątka beczą żałośnie, ta owieczka to Śnieżynka, dobrostan, wykot, sianko, czarnogłówki, wrzosówki, suffolk, ogół, pszczoła miodna właściwa apis mellitica mellitica i pszczoła kraińska apis mellitica carnica, obrzeżyny, runo, poogonie, pojarek, czerw, pierzga, mleczko, włos puchowy i rdzeniowy, taniec okrężny, truteń zapładnia królową wysoko nad ziemią, wywijanie odwłokiem, substancja mateczna, źródło pożytku, rójka, zimowla, pszczółki zbieraczki, każda owieczka beczy inaczej, wysoko i nisko, grubym głosem i ledwo ledwo głosikiem.

Mieszają się te dwa języki ze sobą, narzecza więziennych twardzieli i łagodnych hodowców.

Uczą się nowej rzeczywistości, czegoś więcej niż trudnej sztuki przeżycia w więzieniu. Kiedy biorą na ręce jednodniowe jagniątko, roztapiają się i wyglądają jak mali chłopcy z ukochanym szczeniakiem na rękach.

Krystian, blady i zaaferowany dwudziestosiedmiolatek z Lubina, który przez lata żył z okradania sklepów, piwnic i kiosków, z przejęciem opowiada o różnicach pomiędzy owcą wrzosówką a suffolk i czarnogłówką. Tłumaczy, że te pierwsze są malutkie, mają czarne nogi i głowy, to rasa ginąca, na kożuchy, a teraz nikt kożuchów w Polsce nie robi, mięsa w niej mało. Bardzo spokojne i posłuszne, nie rozbiegają się po polu. Mięsne lubią pobrykać. Suffolki są większe, mają szersze głowy, duży tułów i szeroki grzbiet, dobry tryk czarnogłówki może ważyć nawet 150 kilogramów i lepiej nie podchodzić, jak ma zły humor, bo rogi strasznie twarde.

Krystian dobrze sobie radzi w owczarni, lubi zwierzęta i to się czuje, dlatego awansował na stróża. Co kilka dni zostaje na noc w kanciapie, pilnować stada. Co godzina podchodzi do kawałka szyny zawieszonego na słupie i wali w nią prętem, kogutkowy słyszy, że więzień jest na swoim miejscu. Gdyby nie ta szyna, byłoby jak w zwykłym gospodarstwie.

Doktor już wie, że każdy ul ma inny charakter. Są takie, że możesz rękę włożyć bez rękawicy i wyjąć plaster, ale są też inne, że i w siatce nie podchodź. Rozróżnia rodzaje miodu. Albo może opowiedzieć o tym, jak się porozumiewają. Przez taniec, naprawdę. Pszczoła, która znalazła pokarm, przylatuje do ula i za pomocą skomplikowanego zestawu ruchów potrafi nakierować swoje siostry na właściwy kierunek.

Jest więc jakiś inny świat poza celą, inny język, coś więcej niż gadki o wokandzie i najbardziej przejebanych kryminałach.

Są pytania inne, niż kto w jakim więzieniu siedział i czy gdzie indziej też jest tak potwornie ciasno.

Apokalipsa w więzieniu

Gospodarstwem rządzi Marek Marszałek. Pracownik służby więziennej, przy okazji miłośnik przyrody, doświadczony weterynarz i przy okazji kawał faceta. Obserwuje chłopaków z boku. Przez owczarnię przeszli już skazani za morderstwa i gwałty ze szczególnym okrucieństwem, paserzy, "kolarze", dziesioniarze i zwykli złodzieje. Szybko widać, który lubi zwierzęta, który nie. Owce boją się agresywnych, uciekają przed nimi w kąt owczarni.

- My tutaj pracujemy bez złudzeń. Wiadomo, że część tych chłopaków wyjdzie i wróci do Wołowa z powrotem. Taka jest reguła. Porażki są wkalkulowane w koszty. Była jedna grupa, co poszła z owcami na łąki i spiła się alkoholem. Błyskawicznie wylecieli z programu - opowiada. - Ale zyski są olbrzymie. Wyparowuje z nich agresja. Roztapiają się. Nie muszą już grać twardzieli. Niektórzy wychodzą z tych swoich więziennych skorup, zaczynają opowiadać. Ręki nie podają, bo taka jest zasada, że klawiszowi więzień ręki nie poda, ale rozmawiają. I to są straszne historie. Zazwyczaj połamane dzieciństwo, rodzice, co mieli inne sprawy na głowie niż dzieci. Jeden skok w bok i zaczyna się jazda w dół. Krok po kroku w kierunku Wołowa.

Zakład karny ma to szczęście, że dyrektor nie boi się odpowiedzialności.

Pułkownik Marek Gajos, chociaż rozmów o resocjalizacji nie lubi, jest przekonany, że zakłady karne nie mogą funkcjonować tak jak dwadzieścia lat temu. Za dużo się zmieniło. Nawet nie w tym rzecz, że tradycyjna hierarchia więzienna się rozsypuje, a miejsce podziału na grypsujących i frajerów zajmuje podział na tych, co mają pieniądze, i biednych. Ważniejsze jest co innego: więźniów przybywa, są bardziej zdemoralizowani. Kiedyś złodzieje mieli odrobinę wiedzy ogólnej i zazwyczaj tak zwany fach wyuczony. Teraz ich pojęcie o świecie często ogranicza się do mapy zakładów karnych. Nie umieją napisać podania, czasem nie potrafią utrzymać długopisu w ręce. Wielu nie pracowało nigdy i pracować nie zamierza. Niech frajerzy pracują.

Jeden ze starszych więźniów w Wołowie (nie chce się przedstawić): - Ci młodzi złodzieje często nie myślą w ogóle. Oglądamy na przykład dziennik, a potem ja wkręcam jednego, czy nie mieszka u niego na dzielni taka Angela Merkel. A on mi odpowiada: "Andżela? Andżela? To chyba przy innej ulicy, bo ja jej nie znam". Litości!

Dodajmy, że pułkownik Gajos nie jest typowym dyrektorem od do. Kończy pracę w więzieniu, zaczyna pracę w samorządzie. Zgodził się na karkołomny eksperyment - podczas wrocławskiego festiwalu teatralnego "Dialog" więźniowie wymieszani z widzami wolnościowymi obejrzeli brazylijski spektakl "Apokalipsa 1, 11", z naturalistycznymi scenami przemocy i kopulacji. Gajos podjął ryzyko.

Więc taki ma plan, żeby w kierowanym przez niego więzieniu skazani nie mieli czasu na bezczynność. Więźniowie uczą się, budują Centrum Kształcenia Ustawicznego, pieką chleb, szyją piłki i zabawki, brukują chodniki, heblują deski, mogą pracować jako introligatorzy albo skończyć kurs przedsiębiorczości. Możliwości jest wiele. Na razie przy różnych zajęciach udało się zatrudnić ok. 500 więźniów.

- Nic więcej im dać nie możemy. Dajemy pracę, naukę, intensywne kursy. Jak z tego skorzystają, to ich sprawa - komentuje dyrektor.

Gajos ściągnął do pracy Krzysztofa Koniecznego. Społecznik, ekolog, człowiek-żywioł, z wykształcenia ornitolog, wulkan energetyczny. Ukochany gatunek to żuraw. Dobro więzienia jest dla niego równie ważne jak ochrona przyrody.

Wspólnie wymyślili, że warto dać więźniom taką pracę, dzięki której przyroda nieco odetchnie. Padło na owce, bo to łagodne zwierzęta, a poza tym ratują łąki wokół Wołowa przed zarastaniem. Zwierzęta zgryzają trawę, dzięki czemu pod miasto nie podchodzi las, a piękny ptak derkacz nie traci miejsca do gniazdowania. Okolica jest wiejska, wokół wielkie pustki, łąki, lasy i bagna. Dobre miejsce na stado owiec i ule.

Pomogły ONZ i Unia Europejska. Wołów jest w tej chwili jedynym zakładem karnym w Europie, który resocjalizuje i jednocześnie dba o zrównoważony rozwój. Potem program się rozrósł.

W mieście konsternacja: zakład karny dostał na "Czarną Owcę" 10 mln zł. Po co tak dużo w kryminalistów ładować?

Konieczny: - To jest całkowicie błędne myślenie. Oni nie pracują wyłącznie dla siebie, ale również dla tego regionu. Dla przyrody.

Doktor: - Proszę to podkreślić. Bardzo mi zależy. W ubiegłym roku cały miód z pasieki pojechał do domu dziecka. Jestem z tego dumny.

Nadwyżki z owczarni sprzedają hodowcom albo na rzeź. Zasada jest taka, że pod murem owiec się nie zabija.

Ta garstka od owiec i uli, mimo że pracuje pod murem, jest od więzienia najdalej. Trafili do świata, o którym wcześniej nie mieli pojęcia.

***

Więc krążą pszczoły, za murem napakowane chłopaki krążą po spacernikach, owce nakarmione, można usiąść i przez chwilę odpocząć. Chłopaki palą. Tylko spokój, radości nie widać. Jeden dzień wyroku mniej, nic więcej. Wolność jeszcze daleko. Wielkanoc blisko, może pozwolą wyjść na przepustkę.

Doktor: - Pięknie jest. Leczy mnie ten zapach. Może na starość założę pasiekę, kto wie?

Krystian skończył w więzieniu kurs przedsiębiorczości. Chce założyć własną firmę. Ale jeszcze nie wie jaką.

Czasem, jak mają lepszy humor, śmieją się, że wyjdą w końcu na wolność, może pójdą pracy szukać, a na świadectwie ukończenia kursu będzie stało jak byk: "Zaświadcza się, że taki a taki, urodzony tego a tego, ukończył kurs "Czarna Owca" w Wołowie. Przy ul. Więziennej 6".

I będzie to niewątpliwie bardzo znaczący kawałek papieru. Na początek nowej drogi symboliczne świadectwo. Owca oznacza przecież nadzieję.

Tylko co z tym kolorem wełny?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2007