Spowiedź wojownika

Ireneusz Ziółkowski spędził 11 lat w więzieniu. Za kratami przeżył nawrócenie. Kiedyś walczył na ulicach, dziś walczy o rodzinę.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

Ireneusz Ziółkowski z córką Laurą w mieszkaniu w Szczecinie, styczeń 2017 r. / Fot. Michał Niedzielski dla „TP”
Ireneusz Ziółkowski z córką Laurą w mieszkaniu w Szczecinie, styczeń 2017 r. / Fot. Michał Niedzielski dla „TP”

Byłem bandziorem. Takim, że strach się bać. Wychowała mnie ulica i jej zasady. Nauczyłem się, jak przetrwać w tym twardym świecie, ale żeby przetrwać, musiałem kraść. Potrafiłem się bić, miałem twarde pięści i wytrzymałą czaszkę. Nie miałem sobie równych.

Pod koniec odsiadki poszedłem się wyspowiadać. Od księdza wróciłem cały zapłakany. Ludzie ciągle się mnie bali, więc nie pytali, co mi się stało. A stał się przecież cud: otworzyłem oczy.

Ulica

W młodości nie doświadczyłem szczęścia. Było może kilka momentów. Ale nie wiem, czy to było szczęście, czy raczej przyjemność. Zarobiło się parę groszy, zrobiło imprezę, trochę wypiło.

Wokół mnie nie było miłości, tylko sama nienawiść.

Urodziłem się w tzw. rodzinie patologicznej. Nie chcę o tym długo mówić, bo to bolesne wspomnienia. W domu nie było dostatku, za to dużo się piło. Z rodzeństwem wychowywaliśmy się sami. Musieliśmy sobie radzić. A żeby w tamtych czasach w Szczecinie sobie radzić, trzeba było być mocnym na ulicy.

W mieście rządzili charakterni ludzie. Mieli pieniądze, samochody, dziewczyny. Patrzyliśmy na nich i myśleliśmy, że to przecież takie łatwe. Wystarczy komuś ukraść i już jest nasze. Nikt nam nie podskoczy, a na pewno nie policja.

Z natury byłem fizycznie wytrzymały. Niby niski, drobny, ale mięśnie miałem twarde. Szybko nauczyłem się bić. Nie bałem się dostać po twarzy, morda nie szklanka, nie zbije się. Karmiłem się cierpieniem innych. Każdy, nawet przypadkowy przechodzień, był potencjalną ofiarą. Zabierałem telefony, zegarki, portfele. Jak ktoś fikał, to dostawał. Nie było wybacz.

Z takim charakterem wyszedłem z domu dziecka. Tam silniejszy gnębił słabszego. Trafiłem do bidula, bo moi rodzice sobie nie radzili. Wyszedłem stamtąd z poczuciem, że na świecie nie ma nic innego poza przemocą. A że w przemocy byłem dobry, świat był u moich stóp.

Dziesiona

O więzieniu słyszałem nie tylko od ludzi na ulicy. Opowiadał mi o nim ojciec. Przesiedział pięć lat w strasznych warunkach, bo siedział za komuny. Wyszedł chyba w 1980 r. Kiedyś trafił do izolatki. Tam czekała go tortura, którą więźniowie wtedy nazywali „madejowym łożem”. Owijali cię ciasno skórzanymi pasami, wcześniej zostawiając w okolicach kręgosłupa kostkę mydła. Ból jest nie do wytrzymania. Wielu znajomych ojca nie wytrzymało. Mieli połamane kręgosłupy, bo jeśli się rzucali, dostawali mocno pałami po plecach. Jednego skuli tak mocno, że uschły mu obie dłonie.

W końcu i ja wpadłem. Do aresztu trafiłem w 1999 r. na osiem miesięcy. Za kradzież z pobiciem. Wyszedłem za kaucją, chociaż nie miałem na to szansy. Dzisiaj już to rozumiem: zbliżało się lato, a na sezon wakacyjny zmieniał się skład sędziowski. Trafił mi się przychylniejszy sędzia, to był czysty przypadek. Wyszedłem i przez ten czas dorobiłem się kolejnej „dziesiony” [dawny art. 210 Kodeksu Karnego – red.], tym razem z niebezpiecznym narzędziem. Złączono mi wyroki, wyszło razem 11 lat.

Schemat

Nie bałem się więzienia. Miałem wielką pewność siebie. Życie na ulicy i wychowanie w domu dziecka mnie tego nauczyło. Byłem twardym zawodnikiem. Poza tym samo zamknięcie nie robiło na mnie większego wrażenia. Miałem w kościach lata domu dziecka, gdzie dyrektor urządzał nam walki między wychowankami.

Już po pierwszej rozmowie nasz wychowawca uznał, że nie może mnie wrzucić do zwykłej celi. Musiał wybrać mi grypsującą. Czyli taką, w której siedzą tzw. sztywni ludzie, żyjący według więziennych zasad.

Zawsze dostosowuję się do sytuacji, w której akurat się znajduję. Jest ciężko? Przyjmuję to i tyle. To nowa przygoda. Coś, na co nie mam wpływu, a muszę się do tego przystosować.

Typowy dzień to był schemat. Wstajesz, myjesz się, idziesz na kąt, czyli do toalety. Potem śniadanie, spacer, obiad, drzemka, granie w karty, ćwiczenia. Poza tym nuda, nic więcej.

Więzienie upokarza ludzi. Np. majtki, które dostajesz na wejściu. Kawał szmaty, znoszonej przez innych więźniów. Do tego toaleta, czyli kawałek murku, za którym stoi kibel, i wszyscy widzą, co i jak na nim robisz. W więzieniu nie masz prawa do intymności.

Więzienie to też wieczne gadanie, ciągła paplanina. Większość opowiada, co robili na wolności. Każdy chce zrobić z siebie nie wiadomo kogo. Nawet jeśli część tych historii jest zmyślona. Ja opowiadałem o domu dziecka. Starałem się zachowywać pokorę. Za co siedzisz? A, głupot narobiłem i siedzę. Nie ma się czym chwalić, więc się nie chwalę.

Zdarzały się przyjemne momenty. Na przykład jak rodzina odwiedzała. Te emocje trzymały jeszcze z dwa, trzy dni. Nie tylko mnie samego, ale wszystkich. W tej sytuacji godzina spędzona z rodziną to jest niesamowite wrażenie. Najpierw czekasz miesiąc, potem godzina mija szybko i wracasz pod celę. To człowieka ruszało.

Loch

Nie byłem posłusznym więźniem. Zdarzało się, że fikałem klawiszom. Wtedy brali mnie do lochu, gdzie wiele razy byłem bity. Siedziałem kilka dni, żeby „skruszeć”. Ale wcale nie robiłem się kruchy, tylko jeszcze bardziej agresywny. W więzieniu nie ma czegoś takiego jak resocjalizacja. Tam człowiek robi się jeszcze gorszy, niż był na wolności. Z normalnego człowieka pucha może zrobić chama i recydywistę. Uczy braku poszanowania dla drugiego. Bo jak mogę szanować kogokolwiek, jeśli sam nie jestem szanowany? Tam jest tylko nienawiść, agresja, zazdrość i pogarda. Więzienie psuje ludzi.

Ale dziś każdemu więźniowi polecałbym, żeby trafił do takiego lochu. Naprawdę. Bo to takie sito, selekcja. Jak przetrwasz, to jesteś facetem. Jak nie – jesteś słaby. Powinieneś to przeżyć, żeby zostać prawdziwym facetem, ale przede wszystkim – nigdy więcej nie chcieć trafić do więzienia.

Arka

W Nowogardzie dużo ludzi było już nawróconych. Naprawdę mocne chłopy. Między innymi czołówka świata przestępczego ze Szczecina. To oni wpłynęli na to, że tak wiele osób w Nowogardzie przeszło na tę lepszą stronę. Odbywało się to przez Bractwo Więzienne „Arka” i Leszka Podoleckiego, których przychodził do zakładów karnych i tłumaczył ludziom, jak ważne jest przebaczanie. Mówił, że jeśli zło jest zwalczane miłością, to ono po prostu traci swoje siły. Natomiast agresja rodzi tylko agresję. Na początku tego nie wiedziałem, ale dotarło do mnie, kiedy spotkałem Leszka i zobaczyłem, że naprawdę charakterni ludzie się nawracają.

Pamiętam taką sytuację. Stałem przy oknie i patrzyłem przez kraty na spacerniak. Powiedziałem z taką butą i ironią: „Ciekawe, kogo teraz Pan Bóg wybierze na głosiciela Ewangelii”.

Nie wiedziałem, że to będę ja.

Tej nocy miałem cudowny sen. Śniło mi się, że byłem na polu walki, w średniowiecznej zbroi, i walczyłem na miecze z jakimś facetem. W pewnym momencie znalazłem lukę pod jego tarczą i wsadziłem miecz prosto w brzuch. Znalazłem się tak blisko tego mojego przeciwnika, że czułem jego oddech i widziałem jego oczy. Pod hełmem zobaczyłem, że to jestem ja.

Walczyłem z samym sobą. I zabiłem siebie samego. Przez kilka dni chodziłem skołowany.

W końcu poszedłem do kościoła. Chodziłem tam często, nie po to jednak, żeby się modlić, ale żeby załatwić rakietę szlugów czy jakieś inne sprawy. Poszedłem do księdza i poprosiłem o spowiedź. Drugiego dnia szykowałem się do treningu, byłem już w pełnym stroju, zabandażowany i tak dalej. W pewnym momencie wchodzi klawisz i mówi: „Irek, ksiądz do ciebie”. Koledzy spojrzeli na mnie dziwnie: co ty, księdza już wzywasz na ostatnie namaszczenie? Ale nic, idę. Ja, zawsze największy kozak, z księdzem sobie nie poradzę?

Wyspowiadałem się z całego życia. Po wszystkim cały zapłakany, osmarkany jak mały dzieciak, wychodzę od księdza. Klawisz nawet nie skomentował. Poszedłem na świetlicę i pamiętam: to było niesamowite uczucie.

Jakby wszystko ze mnie spadło. Że już nic nie muszę.

Pamiętam, przez pół roku miałem pokutę: codziennie dziesiątkę różańca. Ale powiedziałem sobie tak: codziennie robię to, co mi każą. To nie mogę raz zrobić czegoś, co może mi uratować życie? I codziennie krzyżyk, codziennie różaniec.

Pewnie każdy nawrócony ci to powie, ale tak było. Potem spotykałem na swojej drodze tylko dobrych ludzi, którzy pomagali mi zostać po tej dobrej stronie. Po pół roku stał się cud, bo dostałem się na „Arkę”. Cud, bo dostać się nie było łatwo. A mnie udało się bardzo szybko.

Szedłem na pierwsze spotkanie i od razu wtopa: kumpel po drodze przekazał mi gryps. Zobaczył to klawisz i mówi: „No to już masz po »Arce«, wracasz do celi”.

Na szczęście udało mi się go przekonać. Poszedłem. Ktoś mi podszeptał, żebym pokazał się z dobrej strony. No i znowu stał się cud. Dzięki „Arce” dostałem przepustkę. Pierwszą po dziesięciu latach.

Ołtarzyk

Wyszedłem na pięć dni. Wtedy poznałem moją żonę. W pierwszych słowach powiedziałem jej: „Zostaniesz moją żoną”. Najpierw się śmiała. Potem, już na wolności, odnalazłem ją. Ona już żyła swoim życiem, zapomniała o mnie. Ale przyjechała do mojego miasta na imprezę i się zobaczyliśmy. Zaczęliśmy się spotykać, brałem ją do kościoła, na katechezy.

Na przepustce uczestniczyłem też w kursie „Emaus”, organizowanym przez „Arkę”. Jako ludzie z różną przeszłością, braliśmy udział w scenkach teatralnych. Graliśmy różne postacie z Biblii. Każdy się do tego przygotowywał, a ja – jak to ja – zapowiedziałem, że ja nikogo nie będę grał, chcecie, to się bawcie, ale beze mnie. Wtedy jedna z sióstr zakonnych mnie zaczepiła: „Czekaj, czekaj. Nie ma kto zagrać Adama”. Adama? Nie no, to luzik. Adama mogłem grać. Pokażcie mi teraz osobę, która będzie grała Ewę...

Rozebrałem się do rosołu i czekałem. Wtedy siostra zakonna pyta: „Z którego żebra powstała Ewa?”. Już wtedy trochę wiedziałem, więc pokazuję: no z lewego. I przypominam sobie, że na lewym boku mam wytatuowaną piękną nagą kobietę.

Zagrałem Adama i Ewę w jednej postaci. Tyle że Ewa była na tatuażu.

Wcześniej całą celę miałem obklejoną zdjęciami gołych panienek. Wszystkie zerwałem, zrobiłem ołtarzyk ze świętych obrazków.

Ocalony

Najgorsze jest to, że nasze społeczeństwo od takich ludzi jak ja chce się odciąć. Mam przyjaciół, ludzi zaufanych, którzy mnie znają. Ale dla obcych zawsze jestem „bandziorem”, „kryminalistą”. Ludzie nie dają innym szansy. Resocjalizacja? Odbycie kary? Pokuta? To się dla nich nie liczy. Liczy się tylko wyrok i odsiadka.

Mieszkamy z żoną i córką w małym wynajmowanym mieszkaniu w kamienicy. Chcielibyśmy pójść na swoje. Ciężko pracujemy. Ja stoję na bramce w klubie, regularnie zarabiam. Tyle że w naszym pięknym kraju banki nie są chętne, żeby pożyczać pieniądze ludziom z taką przeszłością. Miałem gorszy start niż inni, i jeszcze gorsze przygody po drodze. Wszystkich złych rzeczy żałuję.

Staramy się o mieszkanie w Zarządzie Budynków i Lokali Komunalnych w Szczecinie. Chociaż to trudne, to chciałbym, żeby urzędnicy spojrzeli na mnie przychylniej.

Dziś nie jestem żadnym bandziorem. Jestem wojownikiem.

Walczę w klatce jako zawodnik MMA. To jest mój sport, moje powołanie. Przed każdą walką się modlę. Różne rzeczy mogą stać się w klatce. Ale wierzę, że zwyciężę. Trenuję codziennie. Dla mnie ważne jest, żeby utrzymywać regularność, żeby nie mieć czasu na głupie myśli, pokusy. A one są wszędzie dookoła.

Walczę też o moją rodzinę. O żonę Roksanę i córcię Laurkę. Tę, która teraz siedzi na moich kolanach i ogląda bajkę w telewizji. Uwierz mi, że nie ma lepszego widoku.

Więzienne zasady zastąpił mi Dekalog. Więzienne gadanie o przeszłości zastąpiła mi modlitwa.

Przez całe życie dla innych byłem ten najgorszy. W kryminale inni więźniowie patrzyli, jak biegam, ćwiczę, modlę się, i robili zakłady, kiedy tu znowu wrócę. Bo zaraz komuś dojebię i będę odklepywał dożywocie. Tam nikt nie wierzy w to, że można się naprawdę zmienić.

A jak jest dziś? Reportaż, który nakręciła o mnie lokalna TVP, pt. „Ocalony”, jest puszczany na świetlicach jako przykład resocjalizacji. Oglądają go ci sami, którzy zakładali się o to, kiedy znowu wrócę za kratki. Dałbym dużo, żeby dowiedzieć się, co sobie wtedy myślą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017