Oszczędzanie łez. O filmie „Infinite Storm”

Bohaterka „Infinite Storm” dołącza do grona filmowych twardzieli, dla których zmagania z dziką przyrodą są jednocześnie próbą człowieczeństwa lub plastrem na zranienia.

23.05.2022

Czyta się kilka minut

Naomi Watts w filmie „Infinite Storm” / MATERIAŁY PRASOWE
Naomi Watts w filmie „Infinite Storm” / MATERIAŁY PRASOWE

Śniegu miało już nigdy nie być, chyba że wydarzy się cud. Tymczasem nowy film Małgorzaty Szumowskiej zapowiada w tytule całą śnieżną burzę i właśnie tak ma działać. Widz ma wyjść z kina mocno poturbowany i przewiany, ale za to wewnętrznie wzmocniony.

Stąd celowe zachwianie proporcji – przez większą część czasu ekranowego towarzyszymy głównej bohaterce w szarpaninie z górskimi żywiołami. Lecz anglojęzyczny „Inifinite Storm” nie chce być typowym survivalowym „akcyjniakiem”. Zanim ratowniczka Pam Bales, autentyczna postać zagrana przez Naomi Watts, wyruszy na kolejną akcję, widzimy ją w oświetleniu intymnym – jak wygrzebuje się z łóżka, myje zęby, starannie kompletuje sprzęt, szykuje się do wyprawy. Co kryje się w tych mechanicznych ruchach, wzmożonej zadaniowości, motywacyjnej gadce dodającej animuszu w brzydki listopadowy ranek, będziemy dowiadywać się stopniowo. Jednakże film najlepszy jest wtedy, kiedy jeszcze nie wykłada na stół wszystkich kart i po prostu obserwuje w skupieniu Pam. I niekoniecznie wtedy, gdy wspina się po ośnieżonych graniach Góry Waszyngtona, bo wówczas oglądamy zupełnie inne kino.

Desperat w trampkach – ktoś taki od zawsze był przekleństwem goprowców. Bohaterka znajduje go w szczytowych partiach góry, w stanie wyziębienia i ograniczonego kontaktu, po czym próbuje sprowadzić na dół. Do tego nie ma zasięgu w telefonie, ściga się ze zmrokiem i zmaga z fatalną pogodą. Tak zaczyna się główna, smagana wiatrem, ekstremalno-przygodowa część filmu, w której walczą ze sobą również ratowniczka i ratowany, nazwany tu umownie Johnem (Billy Howle).

Młody mężczyzna najwyraźniej stracił pierwotny instynkt przeżycia, Pam musi więc nie tylko ogrzewać jego zmarznięte członki, ale i ciągle go zagrzewać. Żeby po prostu dał sobie pomóc. Twórcy robią wszystko, by i nas wciągnąć w te mordercze zapasy z naturą, tą dziką i tą ludzką. W efekcie staczamy się z ośnieżonych wzniesień, wpadamy w szczeliny skalne, toniemy w rwących potokach, aczkolwiek cienka bywa granica pomiędzy ekscytacją a zmęczeniem.

Towarzyszy tym przygodom pytanie, czemu – oprócz samego przetrwania – miałoby to wszystko służyć. Przed czym tak naprawdę ucieka Pam Bales? Okazuje się rychło, że stawki są bardzo wysokie. Bohaterka jest osobą w traumie, a spotkanie z Johnem okaże się czymś więcej niż akcją ratowniczą. Stąd druga połowa filmu próbuje nam wynagrodzić dotychczasowe wysiłki. Służy temu chociażby rozdzierająca piosenka „Angel”, którą wykonuje za kadrem niebinarna/y Eliot Sumner, owoc związku Stinga i ­Trudie Styler, współproducentki „Infinite Storm”. W tekście tego utworu zawiera się wiele z ukrytej emocjonalności Bales, chociażby jej nieprzystosowanie i tęsknota za idealnym światem z przeszłości. Resztę dopowiada sama Pam, kiedy nazywa góry swoją terapią. Dołącza w ten sposób do grona tych filmowych twardzieli, dla których zmagania z dziką przyrodą były jednocześnie próbą człowieczeństwa oraz plastrem na rozmaite zranienia. I nie trzeba dodawać, że dość rzadko bywały to kobiety.

Watts wyciąga z tej roli, raczej szkicowej i zbyt domkniętej na papierze, naprawdę dużo i wcale nie po to, by heroizować swoją bohaterkę. Ma w sobie zaciekłą determinację, by wspinać się, ratować, działać, a zarazem paraliżujący wewnętrzny stupor. W nagiej twarzy, często ujmowanej w maksymalnych zbliżeniach, w szczupłym, wyćwiczonym ciele kryje się natura niemal spartańska i osoba zasupłana w swoim bólu. Równocześnie sposób, w jaki ta zesztywniała w duchowej hipotermii kobieta funkcjonuje sama ze sobą, podpatrywana w codziennych nawykach i grymasach, pozwala zbliżyć się do niej, współodczuwać z nią organicznie, bez emocjonalnego szantażu. Dlatego wystarczyłyby nam wiszące u niej w domu fotografie dwóch dziewczynek, by domyślić się, jakiego rodzaju stratę Pam przeżywa i za co każdego dnia narzuca sobie prywatną pokutę.

Bo tak w „Infinite Storm” jawią się zbocza Appalachów, a w rzeczywistości Alp Julijskich – zdjęcia kręcono w Słowenii. Sceny górskie działają na widza wręcz dotykalnie, a kamera Michała Englerta też zdaje się ostro walczyć z żywiołami. Na surowe krajobrazy patrzy bardziej ze zgrozą niż zachwytem. Jeśliby mówić o majestacie, to raczej w kategoriach władzy niż „nieskończonego piękna”, o którym wspomina Bales. Zwłaszcza ujęcia z góry nie pozostawiają złudzeń co do miejsca człowieka w tej hierarchii i jego szans w bezpośrednim starciu. Obiektyw utożsamia się także z ludzkim spojrzeniem. Śnieg widziany przez gogle przypomina wówczas żywy ogień, a gdy bohaterka traci kontakt z rzeczywistością, film nagle się urywa, w przenośni i dosłownie, wypełniając ekran ciemnością. Nie da się ukryć – „Infinite Storm” jest operatorskim wyczynem.

Jeśli czymś grzeszy, to tym, co polska noblistka nazwała kiedyś literalizmem. Dotyczy on nie tylko wspomnianej już artykulacji przesłania czy wielkiej potrzeby wytłumaczenia nam tytułu. Powiewająca na ekranie amerykańska flaga chcąc nie chcąc odsyła do Hollywood, do typowych dlań interpretacyjnych uproszczeń, czego wyrazem końcowy przypis z nawiązaniem do biografii prawdziwej Pam Bales.

„Oszczędzaj łzy” – poucza Pam swego podopiecznego w najbardziej krytycznym momencie i jest to rada czysto praktyczna: w górach łatwo się odwodnić. Szkoda, że twórcy filmu, a zwłaszcza debiutujący amerykański scenarzysta Josh Rollins, nie zawsze biorą sobie te słowa do serca. Okazuje się bowiem, że cały wysiłek Pam, całe nasze (również fizyczne) sponiewieranie, zmierzały w gruncie rzeczy do jakże przewidywalnej, podlanej humanizmem puenty. Prawdziwa historia, silna w swej słabości bohaterka, produkcyjny rozmach i reżyserska sprawność obyłyby się bez dosłownych wyjaśnień czy ckliwego finału. Kiedy staje się on prostą apologią poświęcenia i międzyludzkiej bliskości, za bardzo przypomina rysowanie palcem symbolicznych serduszek na zaparowanej szybie.

Pozostaje wierzyć, że gdyby Szumowska i Englert sami napisali ten scenariusz, oszczędziliby nam łatwych pokrzepień, pogłębiliby główną postać, bardziej zaufaliby niejednoznacznościom i niedopowiedzeniom, inaczej wyważyli akcję i emocje. Tu po prostu dobrze wykonali swe zadanie. Powstała ambitna międzynarodowa koprodukcja z dużym polskim udziałem, z wyrazistą, sprawczą protagonistką i gwiazdorską obsadą. Na kino w pełni autorskie zrobione przez twórców „Body/Ciało” przyjdzie nam jeszcze poczekać. ©

INFINITE STORM reż. Małgorzata Szumowska. Prod. Australia/Polska/Wielka Brytania 2022. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 27 maja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2022