Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kto jeszcze pamięta zapał, z jakim 20 lat temu rządzący namawiali Polaków na Otwarte Fundusze Emerytalne, temu podejrzany wyda się entuzjazm, z jakim politycy PiS-u prezentują teraz zalety Pracowniczych Planów Kapitałowych – tym bardziej że jednocześnie szykują się do likwidacji OFE.
PPK nie są zamiennikiem OFE, ale mają podobną funkcję dodatku do przyszłej chudej emerytury z ZUS. Złożą się nań trzej płatnicy: sam zatrudniony, który co miesiąc odda na ten cel 2 proc. pensji brutto; pracodawca, który po przystąpieniu pracownika do programu musi PPK dopłacić na ten cel kolejne 1,5 proc. pensji brutto; oraz budżet – a ściślej: Fundusz Ubezpieczeń Społecznych – który raz w roku zasili konto pracownika kwotą 240 zł. W przeciwieństwie do pieniędzy w OFE, oszczędności zgromadzone w PPK mają pozostać własnością pracownika; będą podlegać także dziedziczeniu.
Paweł Borys, szef Narodowego Funduszu Rozwoju i współtwórca programu, przyznał niedawno, że oczekiwania, iż już na starcie do PPK przystąpi ok. 70 proc. pracowników, były przeszacowane. „Docelowo wierzę w 70 proc. (…). Ale rzeczywiście nie sądziłem, że efekt OFE, tzn. »znowu mi zabiorą«, będzie aż tak negatywnie działał. Trudno ocenić, ile czasu potrzeba, żeby odbudować zaufanie” – mówił w rozmowie z „Pulsem Biznesu”.
Zaledwie co piąty Polak ma dziś oszczędności w wysokości co najmniej rocznych zarobków (31 proc. nie ma żadnych). Jednocześnie dużą aprobatą społeczną cieszyło się obniżenie wieku emerytalnego, zrealizowane przez poprzedni gabinet PiS zaraz po wygranych wyborach. Myślenie o finansach osobistych najczęściej sięga perspektywy kolejnej wypłaty. Jeśli Polacy zlekceważą również PPK, będzie to porażka nie tylko partii rządzącej, ale i wszystkich ekip, które w ostatnim dwudziestoleciu manipulowały przy systemie emerytalnym z myślą o najbliższych wyborach. ©℗