Oswajanie czasu

W zalewie książek o sielskiej i rajskiej Prowansji najwspanialsza jest ta, którą napisał... profesor z Krakowa.

13.02.2012

Czyta się kilka minut

Wnętrze baru sąsiadującego z domem, w którym mieszkał van Gogh. Na ścianie Kirk Douglas w roli malarza w filmie „Pasja życia” z 1956 r. Auvers sur Oise, Prowansja. / fot. Barry Lewis / Corbis
Wnętrze baru sąsiadującego z domem, w którym mieszkał van Gogh. Na ścianie Kirk Douglas w roli malarza w filmie „Pasja życia” z 1956 r. Auvers sur Oise, Prowansja. / fot. Barry Lewis / Corbis

Notatki z Prowansji” to coś znacznie więcej niż intymny przewodnik po krainie, którą autor ukochał przed wielu laty i do której powraca z taką regularnością, że w jednym z arlezjańskich barów doczekał się krzesła przy stoliku stałych bywalców.

Książka – napisana przez prof. Adama Wodnickiego, wieloletniego wykładowcę krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, tłumacza i znawcę kultury francuskiej – skutecznie oswaja czas. Sprawia, że staje się harmonijny i bezpieczny, że nie oznacza już biegu ku katastrofie, ale trwanie, kontynuację, ciągłość. Traci linearność, wracając do greckiego, kolistego kształtu.

Jeden z pierwszych obrazów, które autor przywołuje z zakamarków pamięci: obchodzone przed 15 laty 120. urodziny Jeanne Calment, najstarszej wówczas mieszkanki Arles: „Ożywiona, z kieliszkiem szampana w dłoni i rumieńcem na upudrowanych policzkach opowiadała o czasach dzieciństwa: o nastrojach powszechnego upokorzenia i smutku po klęsce pod Sedanem, leniwym życiu miasta, cenach oliwy i wina, o kolonialnym sklepie matki, pełnym dziwnych towarów i zapomnianych dzisiaj zapachów, gdzie jako 13-letnia, ale już dojrzała, zapowiadająca się na prawdziwą piękność dziewczyna, skulona w kącie za ladą, z lękiem patrzyła na rudowłosego, cuchnącego terpentyną i alkoholem malarza w niebieskiej bluzie i koszuli bez kołnierzyka, który kupował klej, makowy olej, biel cynkową do gruntowania płótna i butelkę absyntu”.

Przed piętnastu laty można więc jeszcze było spotkać kogoś, kto dobrze pamiętał van Gogha. Wspomnienia starej kobiety odbiły się echem w słuchaczu urodzonym wiele lat później. Przeszłość zmieszała się z teraźniejszością. Podobne doświadczenie bywa udziałem nas wszystkich: ileż to razy, przyglądając się twarzom dziadków, zastanawiamy się, kim byli ludzie, których spotykali w dzieciństwie i młodości. A przecież mogli zetknąć się np. z weteranami powstania styczniowego!

Profesor Wodnicki opowiadał kiedyś o swoim spacerze po cmentarzu, na którym wypatrzył nagrobek żołnierza napoleońskiego, zmarłego w 1812 r. – zdał sobie sprawę, że jego własny dziadek znał ludzi tamtego pokolenia. Zrozumiawszy to, poczuł nieoczekiwaną ulgę. Gdzieś ukryły się, przynajmniej na chwilę, groza i niesprawiedliwość przemijania. Dopóki ludzkie istnienia – nie tylko poprzez biologię, ale także nieoczekiwane spotkania i przypadkowe, wydawać by się mogło, koincydencje – składają się w łańcuch, wszystko jest w porządku.

Książka Adama Wodnickiego to opowieść o trwaniu – nie tym, które realizuje się zbiorowo, poprzez walkę „wbrew” albo „pomimo” (do czego przywykliśmy w naszym rejonie Europy), ale tym, które zapisane jest w rytuałach codzienności, włączających każdą przemianę w rytm powtarzalności.

Jednym z najważniejszych symboli tej trwałości jest sobotni targ w Arles, potwierdzony jeszcze specjalnym dekretem Henryka III Walezego. Wodnicki jest na targu u siebie. Dobrze wie, gdzie rozkładają kramy piekarze i cukiernicy z Fontvieille: „stosy pachnących chlebów na zakwasie, wypiekanych w piecach opalanych laurowym lub oliwnym drewnem, tradycyjne bagietki à l’ancienne o szpiczastych końcach, smukłe ficelle, drożdżowe briosze, croissants nadziewane czekoladą, które na śniadanie zwyczajowo macza się w kawie, małe i wielkie fougaces z boczkiem i czarną oliwką, różnokolorowe navettes de Marseille, calissons d’Aix i inne, lokalne specjalności”. Pamięta, że prawdziwą arystokracją targu są wytwórcy oliwy ze sławnych młynów-tłoczni Rossiego z Mourès, Jacquesa Barles z Eguilles, Margier-Auberta z Auriol. Odróżnia producentów kwaszonych albo marynowanych oliwek – symbolu całego Śródziemnomorza, nie tylko według Lawrence’a Durrella, który pisał, że smak tego owocu starszy jest od mięsa i czerwonego wina. Znów: trwałość i powtarzalność, które uwalniają od czasu.

Jednak „Notatki z Prowansji” nie są opowieścią o wiecznotrwałej Arkadii, krainie winem i pastisem płynącej. Zawierające się w powtarzalności poczucie trwania nie jest wolne od lęku przed utratą. Bo łańcuch istnień i zdarzeń może zostać zerwany. Autor ma świadomość, że Prowansja to cywilizacja, która przetrwała w tym, co podskórne, ludowe, nieoficjalne. O swoistym „zejściu do podziemia” zadecydowało pięć wieków prześladowań – rozpoczętych w XIII wieku przez żołdaków Szymona de Monfort, zakończonych przez jakobinów, głoszących konieczność unifikacji w Świetle Rozumu Francji.

Scentralizowana jedność nigdy nie tolerowała inności: choćby tylko współistnienia dwóch niechcianych przez państwo języków – d’oc (najstarszego języka literackiego Zachodu po starożytności, pozwalającego zachować jej zdobycze!) i szuadit (którego zręby, jeśli wierzyć legendzie, zaczęły się tworzyć, gdy w delcie Rodanu zacumowała barka z uciekinierami z Judei, uratowanymi w cudowny sposób przed prześladowaniami po upadku pierwszego powstania zelotów – wśród nich były trzy święte Marie). Ideologia unifikacji nie tolerowała też ani religijnych herezji, ani otwarcia się na kulturę przenikającą z drugiego, muzułmańskiego brzegu Morza Śródziemnego.

Największym dramatem pozostaje jednak śmierć języka, „bo razem z nim w wieczną otchłań zapada część naszej tożsamości, naszej historii, nas samych. Płacząc nad taką śmiercią, płaczemy nad własnym przemijaniem”.

Zdarza się jednak, że język zmartwychwstaje. Wodnicki po raz kolejny wspomina ponadstuletnią Jeanne Calment, którą spotkał w Arles i która zwracała się do niego słowami „młody człowieku”: gdy do miasta zajeżdżał Fryderyk Mistral, była już dorodną dziewczyną. „Na pewno wzrok poety zachwycać musiał szlachetny profil, krągłe, rozsadzające stanik piersi i falujące biodra dziewczyny”. Czy stała się jedną z bohaterek jego poezji? Bo Mistral „w imię wierności rodzinnemu krajowi i jego kulturze nie zawahał się przed największą ofiarą, jaką może złożyć świadomy swego talentu poeta, rezygnując z uniwersalnego języka, którym w tej epoce był francuski, na rzecz języka zupełnie nie znanego w Europie i świecie, języka zapomnianego od wieków – nawet we własnym kraju”. Zwyciężył – i dziś prowansalski wraca do szkół i urzędów.

Cud nie przychodzi za każdym razem. Drugi język Prowansji, szuadit, którym posługiwali się mieszkający tu żydowscy trubadurzy, filozofowie, uczeni – tacy jak Abraham de Bézier, Izaak Gorni, Levi ben Gerson czy Kalonymos ben Kalonymos – zamilkł. W nocy z 3 na 4 listopada 1977 r. zmarł w Aix-en-Provence Armand Lunel, pisarz i filozof – ostatni człowiek, dla którego szuadit był językiem ojczystym. Ciągłość i rytm mogą więc zostać przerwane.

Choć, kto jednak wie, czy na zawsze? Może kiedyś – za kilka, kilkanaście pokoleń – pojawi się jakiś Mistral języka prowansalsko- -żydowskiego? Adam Wodnicki wierzy w moc tajemniczej, głębokiej więzi między generacjami – nawet tymi, które nigdy nie zetknęły się ze sobą bezpośrednio. Taką nadzieję daje ostatni esej „Notatek”: na poły autobiograficzna, na poły surrealistyczna, utrzymana w poetyce snu opowieść o wyrzeźbionej w czarnym drewnie figurce Madonny z gwiazdą na piersi. Jej tajemniczy obraz okazuje się łącznikiem między współczesnym przybyszem z Polski a jego prapradziadkiem, który osiadł w Prowansji przed stu laty.

Finał książki jest swoistym credo prywatnej metafizyki: „Przecież to, co było, nie zapada w nicość; uczucia, słowa, gesty, zdarzenia nie umierają. Zapuszczają w nas niewidzialne korzenie. To umarłe życie nie jest ani mniej piękne, ani mniej prawdziwe od naszego. Nasza wyobraźnia, a może – kto wie? – genetyczna pamięć – o ile taka istnieje – dobywa je z niebytu, ożywia, przywraca do istnienia. Dopełnia nasze istnienie. Winniśmy jej naszą wdzięczność, ba, naszą czułość”.  

ADAM WODNICKI „Notatki z Prowansji”, Wydawnictwo Austeria, Kraków – Budapeszt 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2012