Szczęście do cudów

Protestuję przeciw pojęciu „wolnego czasu”. Bo niby czemu można je przeciwstawić – „czasowi zniewolenia”?

23.04.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Grażyna Makara
/ fot. Grażyna Makara

MARCIN ŻYŁA: Czy wciąż jest Pan członkiem organizacji anarchistów z Arles?

ADAM WODNICKI: Naturalnie, gdzieś tu mam nawet swoją legitymację. 

I ciągle jest Panów trzech?

AW: Nie wiem, może ktoś jeszcze się do nas zapisał? To bardzo zacne towarzystwo. Poznałem je na pochodzie pierwszomajowym, który co roku odbywa się w Arles w Prowansji. Jest to impreza towarzyska, nieomal rodzinna, zakończona obiadem, który dla manifestantów wydaje mer miasta. Spotkałem tam dwóch biednych anarchistów, którzy nie mogli się zarejestrować, gdyż francuskie prawo domaga się, aby stowarzyszenie liczyło co najmniej trzech członków. Zaproponowałem, że dołączę. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. To nie jedyne fascynujące osobowości, które poznałem podczas corocznych majówek w Arles. Do grona moich znajomych dołączył też pewien młody człowiek, który odgrywa rolę Chrystusa podczas misterium paschalnego. Krzyżują go w każdy Wielki Piątek o północy. Prywatnie jest żarliwym komunistą. Arles i Prowansja to miejsce magiczne. 

Czy i Pani ma takie?

MARIA WODNICKA: Moje już dawno nie istnieje. Umarło.

AW: Dla Marysi takim magicznym czasem było dzieciństwo w jednym z podkieleckich dworków, na skraju Puszczy Świętokrzyskiej, niedaleko Czarnolasu.

MW: Później, po wielu latach, odwiedziliśmy je ponownie. Okazało się, że prawie nic się nie zmieniło. Odkryliśmy leśniczówkę, którą znałam jeszcze z czasów wojny, gdy mój tata, nauczyciel, prowadził tam tajne komplety dla partyzantów. Nikt nie chciał w niej mieszkać, bo stała na odludziu. Postaraliśmy się więc o klucz i zawłaszczyliśmy to miejsce na jakieś 10 lat. Wszystko było zarośnięte, do domu nie prowadziła żadna ścieżka. Na początek naprawiliśmy wielkie wrota, które zapamiętałam z dzieciństwa. Wstawiliśmy nowe zawiasy od kowala w najbliższym miasteczku. Po to, aby dało się je otworzyć. Te wrota naprawdę stały się dla nas bramą raju. Za nimi zobaczyliśmy potem tyle niesamowitych rzeczy. Żabie gody i nie tylko.

AW: To chyba były lata 70.?

MW: Trochę później, gdy wybuchła Solidarność. Mieliśmy ze sobą mały telewizorek i oglądaliśmy tam relacje z Gdańska. 

A jednak! Spędzają Państwo wolny czas przed telewizorem?

AW: To był wyjątek, w domu nigdy nie mieliśmy telewizora. Już samo to sprawia, że inaczej organizuje się czas. Czytamy sobie na głos książki. To zanikający zwyczaj, a szkoda. Przynosi satysfakcję, utrwala pamięć, daje materiał do refleksji. Chciałbym jednak zaprotestować przeciw pojęciu „wolnego czasu”. Bo też niby czemu można je przeciwstawić – „czasowi zniewolenia”? To, co robiłem w życiu, zawsze sprawiało mi radość, nie musiałem dzielić czasu na wolny i nie-wolny. 

Dla wielu z nas wieczorne wiadomości są jednak jak zachód słońca – regulują czas, wyznaczają granicę dnia i nocy.

AW: Jak wszystko, co cykliczne. Kiedyś w rosyjskich domach stała ikona, dziś, wszędzie, jej funkcję pełni telewizor. 

Wstają Państwo równo ze słońcem?

MW: Czasem budzę się przed świtem. Czekam na chwilę, gdy na niebie jest jeszcze księżyc, ale zaczyna już wschodzić słońce. I idę na miasto. To najlepsze godziny Krakowa. Cisza i spokój, pijaczkowie są już padnięci. Mam kilka znajomych, wspaniałych zwierząt, np. łaciatą kawkę: biała szyja, białe lotki. Czeka na mnie zawsze w tym samym miejscu na Plantach. Musi mieszkać gdzieś przy Krupniczej. Czy pan w ogóle wychodzi z domu o świcie? 

Rzadko.

MW: A szkoda. Bo to zupełnie inna rzeczywistość niż za dnia. Przed Bożym Narodzeniem franciszkanie przygotowują żywą szopkę. Ale gdy jest mróz, zwierzęta wracają pod dach. Zostaje tylko żłóbek z figurą niemowlęcia. I włączony reflektor. Kiedyś, gdy wybrałam się tam o świcie, zobaczyłam, jak dzieciątko leży w objęciach bezdomnej kotki, która chciała się ogrzać w świetle reflektora. Wyglądało to wspaniale. Zaczęłam do niej podchodzić. Ale ta podniosła główkę, powiedziała: proszę się nie zbliżać, bo będę musiała uciec. Wycofałam się delikatnie i wróciłam do domu we wspaniałym nastroju, który został mi na długo. 

Wśród przyjaciół są Państwo znani z nietypowych sposobów spędzania świąt.

AW: Staramy się organizować sobie życie wokół różnych wydarzeń. Na Boże Narodzenie moja żona przygotowuje specjalną, wielką choinkę. Dawniej Nowy Rok zawsze obchodziliśmy w lesie. Jechaliśmy samochodem do lasu z koszykiem pełnym wiktuałów, wynajdywaliśmy jakiś świerk, zapalaliśmy na nim świeczki, z włączonym radiem turystycznym – i małym szampanem – czekając na nadejście północy.

MW: Innym razem usiedliśmy sobie w Sylwestra na ławeczce przed Sukiennicami. Sami, z jednym kotem.

AW: To były czasy, kiedy w noc noworoczną nasze ślady na Rynku były jedynymi. Ledwo żarzyły się uliczne lampy. Nie było nikogo. 

Jak spędzają Państwo wakacje?

MW: Od ponad 30 lat mamy na północy Polski mały domek w środku lasu. Jesteśmy w nim całkiem odcięci od cywilizacji. Zaraz po przyjeździe chowamy zegarki w szufladzie i zaczynamy żyć ze słońcem. Jeździ z nami kot – czuje się cudownie na łonie natury. Ja łowię pstrągi. W okolicy jest pięć jezior, w których nigdy nie spotyka się ludzi. Można się w nich kąpać na goło. W noc pełni księżyca zdarza się, że w czystej wodzie jeziora odbijają się obłoki. Płynąc, traci się świadomość, czy jest się w wodzie, czy gdzieś w niebie, między chmurami. 

A życie codzienne?

AW: Czasem pomaga przeniesienie najzwyklejszych czynności do innej warstwy, o której wspominałem – zaklinania rzeczywistości, która zaczyna być ciężka. W czasie stanu wojennego mieliśmy okres wyjątkowo trudny materialnie. Bywało, że chodziliśmy głodni. Czasem żonie udało się kupić na placu jedno jajko. Wtedy urządzaliśmy święto. Wiązałem krawat, ubierałem białą koszulę. Zapalaliśmy świecę i puszczaliśmy sobie Bacha.

MW: Ja wkładałam biżuterię i kręciłam loki. Uważnie gotowaliśmy jajko na miękko i uroczyście dzieliliśmy je na dwoje. Czuliśmy się najedzeni. Opowiem jeszcze o jajecznym cudzie (bo myśmy, proszę pana, mieli w życiu szczęście do cudów) kiedy dostaliśmy w prezencie samochód, zaczęliśmy jeździć na wycieczki do lasu. Zabieraliśmy patelnię, ustawialiśmy ją na trzech gwoździach i rozpalaliśmy ogień. Kiedyś wyjechaliśmy z jednym jajkiem i patelnią pełną klusek. Byliśmy bardzo głodni.

AW: Było to nad brzegiem rzeki.

MW: W pewnym momencie zobaczyłam, jak po wodzie płyną rzędem kaczki. Nagle jedna oderwała się od szyku, mówiąc innym, że zaraz wróci. Siadła obok nas i zniosła jajko. Dzięki tej kaczce mieliśmy fantastyczną ucztę. Każdy czas, nawet najgorszy, można zaczarować. W naszej bezpiecznej leśniczówce zdarzały się noce, kiedy odczuwaliśmy potrzebę innych, mocniejszych wrażeń, np. lęku. Było ciemno, a nad naszymi głowami, jak na wyciągnięcie ręki, rozpościerała się nieprawdopodobna biżuteria gwiazd. Wtedy braliśmy latarki i specjalnie szliśmy do lasu – pobać się. To robiło kolosalne wrażenie. Jak miło było potem wrócić do ciepłego domu i wypić gorącą herbatę. 

Wciąż nie mogę pojąć, jak się Państwo uchowali.

AW: Mimo że jesteśmy już starymi ludźmi, pamiętamy to, o czym opowiadali nam rodzice. Właściwie żyjemy w rozkroku między dwiema różnymi epokami. Daje nam to poczucie nieprawdopodobnego dystansu, który świat przebiegł w bardzo krótkim czasie.

MW: Mnie się nawet wydaje, że żyłam dwa razy.

AW: Gdyby jakiś łaskawy lucyfer podsunął mi cyrograf, oferując powtórną młodość, odpowiedziałbym: dobrze, ale nie wcześniej niż po czterdziestce. Dopiero wtedy jest czas, gdy zaczyna się już rozumieć pewne mechanizmy działania świata – a także siebie. Zawsze współczułem swoim studentom. Wydawało mi się, że tzw. pierwsza młodość, czyli okres między 18. a 25. rokiem życia, to czas niesłychanie trudny, dramatyczny, brzemienny w problemy i dramaty. Później robi się już jak z samochodem, który przejechał swoje pierwsze 30 tys. kilometrów. Człowiek, jak silnik, jest dotarty. Czas między 40. a 50. rokiem życia jest optymalny, także jeśli chodzi o możliwości twórcze i mądrą refleksję, która wtedy zaczyna się jawić. 

Świat dziś przytłacza młodych, bywa nieprzyjazny i niezdrowy. Nawet gdy staramy się prowadzić zdrowe i harmonijne życie...

MW: ...on i tak wlezie nam wszędzie. Ratunkiem może być jakiś dom na drzewie, wysoko ponad innymi. 

Czy tylko? Nie da się uciec, nie uciekając? Wygląda na to, że Państwo wzięli swój czas w garść i, najzwyczajniej w świecie, poukładali go sobie.

MW: Nasze życie jest nietypowe – nie bierzcie z nas przykładu.

AW: Jest tylko jedna reguła. Życie, aby było ciekawe, musi mieć dwie warstwy – realną i magiczną. Istnienie warstwy magicznej przesądza o jego jakości. Im więcej sacrum i magii, tym bogatsze, pełniejsze i – po prostu – ciekawsze jest życie. Stąd się wzięły nasze różne zwyczaje.

MW: Kiedyś pojechaliśmy do leśniczówki. Panowała wielka susza i wszyscy narzekali, że w lesie nie ma grzybów. Wiedzieliśmy, gdzie z reguły można było je znaleźć. Wzięliśmy więc czajnik z ciepłą wodą, poszliśmy na grzybowisko i – ostrożnie, aby nań nie wejść – podlewaliśmy je. No i tego lata, jedyni, mieliśmy fantastyczne zbiory. Ale to jest zabawa, nie życie. Nie każdy może sobie na to pozwolić. Uważam, że żyliśmy jak milionerzy, np. w leśniczówce. Kto inny, oprócz milionerów, może sobie pozwolić na tyle kilometrów kwadratowych pustki? Ale to też była ucieczka. 

Tylko że Państwo jakby z tej niezwykłości nie wracają. Jak to się dzieje, że zupełnie niezwykłe mogą być nawet codzienne zakupy?

AW: Bo zakupy to wciąż może być element przygody! Jak na niezwykłym targu w Arles, na którym kupowanie czegokolwiek jest tylko pretekstem do spotkań z ludźmi. Z każdej drobnej przyjemności tworzy się przygoda. Proszę spojrzeć – oto nasza wielkanocna święconka. Koszyk robiony przez moją żonę. Ona upiekła te wszystkie różyczki. Co roku z takim koszykiem jeździliśmy po wsiach. Wybieraliśmy drewniane kościółki i zwykle święciliśmy go przynajmniej pięć-sześć razy. Żeby było to ważne.

MW: W zwykłym gotowaniu jest również element magii. Na Wielkanoc przygotowywaliśmy ćwikłę według receptury pana Reja z Nagłowic. W „Żywocie człowieka poczciwego” jest przecież przepis. Naprzód coś o grządkach: „nie czyńże ich owak kołpakiem nazbyt wysoko”. I potem piękny fragment: „Nuż też ćwikiełki w piec namiotawszy a dobrze przypiekszy, nadobnie ochędożyć, w talerzyki nakrajać, także w faseczkę ułożyć, chrzanikiem, co nadrobniej ukrążawszy, przetrząsać, bo będzie długo trwała”. I ja tak właśnie zrobiłam. Włożyłam buraki do piekarnika. Wyglądało to okropnie – takie biedne mumie. Kiedyś jednak piekło się w popiele, zupełnie inaczej. 

Patrzę na Państwa mieszkanie i widzę fragmenty bardzo wielu opowieści.

AW: Faktycznie, niemal każdy przedmiot ma tu niezwykłą historię. Bagietę, która wisi na ścianie, przywiozłem 20 lat temu ze swojego pierwszego pobytu w Arles. Obok wisi zegarek ojca Marysi.

MW: To maturalna omega mojego ojca, która się zatrzymała w momencie, gdy usypiano go do operacji, po której już się nie przebudził. 

Wytwarzane przedmioty są dziś zwykle zupełnie nietrwałe. Nie przeszkadza to Państwu?

AW: Rzeczywiście, przedmioty są dziś jednorazowego użytku. To zupełnie inna filozofia, która jest po prostu funkcją całkowitej odmiany czasu. W miejscu autentycznym – jak miasto czy dom – powinny być nagromadzone przedmioty-warstwy kolejnych pokoleń. Nasze życie byłoby dużo uboższe, gdybyśmy wokół nie mieli przyjaznych obiektów i przedmiotów. W ich otoczeniu czujemy się u siebie. 

Wielu z nas ma wrażenie, że żyje w całkowitym poddaństwie wobec czasu. Czy czas można w ogóle kształtować?

AW: Czas rozumiem w sposób grecki: jest dla mnie kołowy, a nie linearny. Czasem wraca, zatrzymuje się. I każdy z nas ma swój własny czas. Wiele lat temu znalazłem się w pewnym pensjonacie na Mazurach. Schodząc do stołówki, w sali gimnastycznej zobaczyłem starszego pana, który wykonywał w powietrzu salta. Traf chciał, że podczas śniadania usiedliśmy przy tym samym stoliku. Okazało się, że był to profesor Leon Wójcikowski, jeden z największych tancerzy baletów rosyjskich, który znał dobrze wszystkich wielkich ludzi swojej epoki – Debussy’ego, Strawińskiego, Picassa, Ravela. Znów, na moment, zetknąłem się z inną epoką. Między zastosowaniem sochy do orania a wynalazkiem pługa skibowego musiało upłynąć trzysta lat. A ja pamiętam, jak obserwowałem pierwsze samoloty, których drewniane skrzydła wiązano jeszcze sznurkami. Teraz mam telefon komórkowy i komputer. To zupełnie niewyobrażalny przeskok, który może naruszać równowagę psychiczną. Myślę, że wiele psychoz bierze się stąd, że biologicznie nie nadążamy za światem, który biegnie od nas szybciej. Nie będę jednak utyskiwać nad niedogodnościami życia współczesnego. Wczoraj przez internet zamówiłem sobie taksówkę w Arles. Będzie na mnie czekać przed dworcem, kiedy tam przyjadę. To fantastyczne!

MW: Jak i to, że zobaczę w Google Earth swój bluszcz pod domem. Gdy patrzyłam ostatni raz, był jeszcze niewyrośnięty.
 

MARIA WODNICKA jest rzeźbiarką specjalizującą się w monumentalnej rzeźbie ceramicznej. Jej dziełem są m.in. rekonstrukcje XVII-wiecznych płytek delftańskich na Zamku Królewskim w Warszawie i pałacu wilanowskim, stacje drogi krzyżowej w kościele Chrystusa Króla w Kielcach i Darominie, a także tzw. piec Rejowski na zamku w Pieskowej Skale.

Prof. ADAM WODNICKI jest b. prorektorem i dziekanem Wydziału Form Przemysłowych ASP w Krakowie, tłumaczem literatury francuskiej. 23 kwietnia nakładem wydawnictwa Austeria ukazała się druga część jego esejów o Prowansji: „Obrazki z krainy d’Oc”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012