Ostatnie takie wybory

W niedzielę Gruzini po raz ostatni głosować będą na prezydenta. Wydawało się, że po raz pierwszy wybiorą kobietę, ale w przeddzień elekcji przestało to być pewne.

27.10.2018

Czyta się kilka minut

Salome Zurabiszwili przed siedzibą swojego sztabu wyborczego, Tbilisi, 24 października 2018 r. / Fot. Vano Shlamov / AFP / East News /
Salome Zurabiszwili przed siedzibą swojego sztabu wyborczego, Tbilisi, 24 października 2018 r. / Fot. Vano Shlamov / AFP / East News /

Zgodnie z poprawioną przed rokiem konstytucją, od listopada z republiki prezydenckiej Gruzja stanie się parlamentarną, w której najwięcej do powiedzenia będzie miał szef rządu, a wszechwładnemu dotąd prezydentowi pozostaną funkcje głównie ceremonialne. Pomniejszeniu roli prezydenta służyć ma dodatkowo nowy sposób jego wybierania. Dotąd powszechne wybory prezydenckie były w Gruzji uznawane za najważniejsze. Niedzielne głosowanie będzie ostatnie – następnego prezydenta, w 2024 roku (prezydenckie panowanie ograniczono do jednej kadencji, ale przedłużono ją do sześciu lat) wskażą już nie obywatele, ale kolegium elektorskie, składające się z posłów i samorządowców.

Plan Saakaszwilego

Pomniejszanie roli prezydenta rozpoczął jeszcze Micheil Saakaszwili, panujący w latach 2003-2013. Nie mogąc ubiegać się o kolejną, trzecią kadencję, czego zabraniała mu konstytucja, chciał poprawić ją tak, by powierzyła całą władzę premierowi, którym zamierzał zostać, tak przedłużając swoje rządy. Plan Saakaszwilego spalił jednak na panewce, bo w 2012 roku przegrał wybory parlamentarne i nie stanął na czele rządu.

Pomysł podchwycił jednak jego pogromca, najbogatszy z Gruzinów, miliarder Bidzina Iwaniszwili. Najbardziej odpowiadało mu sprawowanie władzy z tylnego fotela, w roli szefa rządzącej partii, decydującego o wszystkim, ale za nic nie ponoszącego odpowiedzialności. Premierów i ministrów z rządzącej partii, „Gruzińskiego marzenia”, rzeczywiście zmienia, kiedy chce. Ale namaszczony przez niego na prezydenta Giorgi Margwelaszwili zaraz po wygranej w 2013 roku zbuntował się przeciwko swojemu dobrodziejowi, a korzystając z faktu, że został wybrany, a nie nominowany, przez resztę kadencji pozostawał w faktycznej opozycji do obozu rządzącego. Nie zgadzając się na marginalizację roli prezydenta Margwelaszwili zdecydował, że o drugą, przysługującą mu kadencję, w ogóle ubiegać się nie będzie.

Iwaniszwili postanowił, że w niedzielnych wyborach rządząca partia nie będzie wystawiać kandydata. Gruziński bogacz zdaje sobie sprawę, że po sześciu latach jego rządów, rodacy mogą być nim rozczarowani i zmęczeni. Nie chcąc ryzykować prestiżowej porażki przed wyborami parlamentarnymi w 2020 roku, zdecydował się postawić na kandydata niezależnego. Jeśli jego faworyt wygra – całą zasługę Iwaniszwili przypisze sobie. Jeśli przegra – Iwaniszwili odetnie się od niego i jego jedynego obarczy odpowiedzialność za porażkę.

Salome

Spośród pół tuzina niezależnych pretendentów do prezydentury (w sumie będzie się o nią ubiegać aż 25 rywali), Iwaniszwili i jego „marzyciele” wybrali panią Salome Zurabiszwili, która była już szefową gruzińskiej dyplomacji, mimo że urodziła się we Francji, była francuską obywatelką, a na stanowisko gruzińskiej minister przeszła z posady francuskiej ambasador w Gruzji (Francuzi płacili też jej gruzińską, ministerialną pensję).


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Gruzja, futbol, miłość i prawo wyboru


Urodziła się w Paryżu, w 1952 roku, w rodzinie gruzińskich emigrantów. Na początku XX stulecia dziadkowie pani Salome należeli do gruzińskiej elity. Dziadek ze strony matki, Niko Nikoladze, zakładał czarnomorski port w Poti i budował w Gruzji kolej żelazną. Dziadek ze strony ojca, Iwane Zurabiszwili, był ministrem w gruzińskim rządzie z czasów pierwszej, krótkiej niepodległości z lat 1918-21. Obaj dziadkowie byli też towarzyszami gruzińskiego pisarza, myśliciela i działacza społecznego Ilii Czawczawadzego (zginął w zamachu w 1907 roku), uważanego w Tbilisi za narodowego bohatera. W 1921 roku, kiedy bolszewicy podbili Gruzję i włączyli ją do Związku Radzieckiego, w który po obaleniu caratu przepoczwarzyło się rosyjskie imperium, przodkowie pani Salome uciekli z Kaukazu do Francji. Politycznym emigrantem, który uciekł z Gruzji przed komunizmem, jest też mąż pani Salome, Janri Kashia.

Salome, wykształcona we Francji i USA (studiowała nauki polityczne), podjęła pracę we francuskiej dyplomacji. Służyła na placówkach w Rzymie, Brukseli, Wiedniu, czadyjskiej Ndżamenie, w Waszyngtonie i Nowym Jorku, a w paryskiej centrali zajmowała się badaniami strategicznymi. Jesienią 2003 roku, po trzydziestu latach dyplomatycznej służby, została mianowana ambasadorem w Gruzji. Nie zdążyła się jeszcze zadomowić, gdy w Tbilisi doszło do ulicznej rewolucji, która obaliła starego prezydenta Eduarda Szewardnadzego i wyniosła do władzy przywódcę buntu, Micheila Saakaszwilego. Wiosną następnego roku Saakaszwili zapytał panią Salome, czy nie zechciałaby pokierować gruzińską dyplomacją, stając się tym samym pierwszą w Gruzji kobietą na tym ważnym stanowisku. „Zgodziłam się bez wahania, ale tłumaczyłam Saakaszwilemu, że to się po prostu nie może udać – opowiadała mi w grudniu 2004 roku podczas wizyty w Warszawie. – Mówiłam mu, że jako obywatelka Francji mogę co najwyżej zostać jego doradczynią. Ale ministrem? Byłam pewna, że to niemożliwe. Ale Saakaszwili powiedział, że wszystko załatwi. Był akurat w Paryżu z wizytą i przekonał prezydenta Jacquesa Chiraka, żeby mnie zwolnił z Francji do Gruzji”.

Nie po rosyjsku

Wtedy w Warszawie opowiadała mi też, że kiedy przyjechała z wizytą do Moskwy, jej rosyjscy gospodarze, a także dziennikarze i słuchacze moskiewskich stacji radiowych byli zdumieni, a nawet oburzeni, że minister z Gruzji nie mówi ich językiem. „Dziwili się, że Gruzinka może nie znać rosyjskiego, dzwonili do radia z pretensjami, zarzucali mi demonstrację polityczną, niemal prowokację” – mówiła pani Salome.

Jej największym dyplomatycznym osiągnięciem było podpisanie wiosną 2005 roku umowy w sprawie zamknięcia rosyjskich baz wojennych na terytorium Gruzji. Swoim temperamentem, niezależnością, brakiem obycia na gruzińskiej scenie politycznej i nieznajomością osobliwości posowieckich zwyczajów politycznych szybko narobiła sobie jednak wrogów, którzy skarżyli się na nią przewodniczącej parlamentu Nino Burdżanadze. Ambitna i zazdrosna o władzę Burdżanadze należała do „trojki”, która przewodziła „rewolucji róż”, a po niej, aż do wyboru Saakaszwilego na prezydenta w styczniu 2004 roku pełniła obowiązki szefa państwa. Jesienią 2005 roku oskarżana o bałagan w resorcie, niekompetencję i arogancję Salome Zurabiszwili została zwolniona. Nie posiadając się z oburzenia, obwieściła, że zamiast wręczać jej dymisję, Saakaszwili powinien raczej rozpędzić na cztery wiatry nieżyczliwy jej parlament, a nie robiąc tego popełnił błąd, którego gorzko pożałuje.

Saakaszwili nie zmienił jednak zdania, więc pani Salome przeszła do coraz liczniejszego obozu jego politycznych przeciwników. Jesienią 2005 roku założyła własną partię opozycyjną „Droga Gruzji”, a dwa lata później uczestniczyła i przewodziła demonstracjom, podczas których domagano się ustąpienia Saakaszwilego, niedawnego ludowego bohatera.

W 2006 roku Salome Zurabiszwili bez powodzenia ubiegała się o stanowisko burmistrza Tbilisi, a w 2008 roku zamierzała walczyć z Saakaszwilim o prezydenturę w wyborach i domagała się, by wykreślić z konstytucji zapis, że kandydat na przywódcę gruzińskiego państwa musi mieszkać w Gruzji co najmniej od 15 lat od dnia poprzedzającego wybory. Nie została dopuszczona do elekcji, ale zjednoczona przeciwko Saakaszwilemu opozycja obiecała jej (cieszyła się wówczas w Gruzji sporą popularnością jako polityk spoza układów, wolny od oskarżeń o korupcję i nadużycia), że po wygranej zostanie premierem w nowym rządzie. W wyborach zwyciężył jednak Saakaszwili, a zniechęcona Salome Zurabiszwili obwieściła w 2010 roku, że w Gruzji nie ma co liczyć na demokrację, więc wycofuje się z polityki i przyjmuję posadę w ONZ.


Polecamy: Strona świata: specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Do Gruzji i gruzińskiej polityki wróciła w 2012 roku, gdy Bidzina Iwaniszwili ogłosił, że poruszy niebo i ziemię, by odsunąć Saakaszwilego od władzy. „Stanowisko prezydent jest wprost skrojone dla mnie” – oznajmiła pani Salome, zgłaszając się wyborów prezydenckich w 2013 roku. Znów nie została dopuszczon,a ponieważ poza gruzińskim, wciąż posługiwała się paszportem francuskim. Dopiero dwa lata temu wygrała swoje pierwsze wybory i została niezależną posłanką w gruzińskim parlamencie.

Według znawców gruzińskiej polityki, Iwanisziwli postanowił namaścić Salome Zurabiszwili na prezydenta, ponieważ nie mając politycznych wpływów, znajomości ani układów w Gruzji nie mogłaby uwolnić się spod jego kurateli jak jego poprzedni pomazaniec, Margwelaszwili. A życzliwy „marzycielom” szef państwa potrzebny jest im choćby po to, by przed wyborami parlamentarnymi nie sprzymierzył się z opozycją.

Jak Pablo Escobar

Początkowo wydawało się, że sprawy pójdą po myśli Iwaniszwilego i pani Salome. Od 2012 roku „marzyciele” wygrywają w Gruzji wszystkie kolejne wybory (Gruzini jeszcze bardziej niż rządzącymi, rozczarowani są opozycją), a mając polityczne, administracyjne i finansowe poparcie obozu władzy, Zurabiszwili mogła liczyć na wygraną i na to, że zostanie pierwszą kobietą – prezydentem Gruzji. Wszystko skomplikowało się wraz z rozpoczęciem kampanii wyborczej, kiedy wywołała polityczną awanturę stwierdzając, że w sierpniowej wojnie z Rosją z 2008 roku to Gruzini oddali pierwsze strzały. „Rosja była agresorem, ale to myśmy dali się jej sprowokować” – oznajmiła pani Salome. Chciała uderzyć w Saakaszwilego i Grigola Waszadzego, którego Saakaszwili (skazany zaocznie na 9 lat więzienia za nadużycia władzy, mieszka dziś w Holandii) wspiera dzisiaj w wyborach prezydenckich, ale zaszkodziła przede wszystkim sobie. Gruzini, krytyczni wobec Saakaszwilego, alergicznie reagują na wszystkie próby obarczania ich winą za przegraną wojnę sprzed dziesięciu lat. Opozycja zarzuciła jej zdradę.

Konserwatywnym w większości wyborcom naraziła się też przyznając, że w młodości, w ogarniętym obyczajową rewolucją Paryżu, eksperymentowała z narkotykami. Gruzja zalegalizowała niedawno marihuanę jako używkę taką samą jak alkohol czy tytoń, ale w kraju toczy się polityczna wojna o przyznanie państwu wyłącznego prawa do przemysłowej hodowli konopi indyjskich i handlu marihuaną. Gruzińska opozycja oskarża Iwaniszwilego, że mając władzę i majątek, chce zagarnąć dla siebie cały narkobiznes, stać się „gruzińskim Pablo Escobarem”, a Gruzję przerobić na republikę już nawet nie bananową, lecz konopną.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Zioło legalne i grzeszne


Opozycja i przeczuleni na swoim punkcie Gruzini wytykają też pani Salome, że choć biegle posługuje się francuskim, angielskim, niemieckim i włoskim, a w końcu nauczyła się także rosyjskiego, rodzimym, gruzińskim językiem włada kiepsko i z francuskim akcentem. „Ta kobieta to iście diabelskie połączenie gruzińskiego prowincjonalizmu i francuskiej arogancji” – przekonuje rodaków jej wyborczy rywal Grigol Waszadze. Ostatnie przedwyborcze sondaże, którym – jak wiadomo – wierzyć nie należy, wskazywały, że mimo poparcia władz pani Salome nie może być już pewna wygranej, a nawet, że większość wyborców na stanowisko piątego prezydenta kraju woli obsadzić jej rywali – Waszadzego (22 proc.) lub Dawida Bakradzego, przywódcę rozłamowców z obozu Saakaszwilego (18 proc.). Tylko 15 proc. Gruzinów zdecydowanych głosować na panią Salome.

 Nieoczekiwanej pomocy może udzielić jej jednak Saakaszwili, który z dalekiej Holandii zapowiada, że jeśli Gruzini wybiorą na prezydenta jego faworyta, zaraz po zwycięstwie wróci do kraju, by znów pokierować jego sprawami. Dwa lata temu, gdy Gruzini wybierali parlament, Saakaszwili, przebywający wtedy na Ukrainie, też zapowiadał, że po wygranej ruszy do kraju przez Morze Czarne. Znawcy gruzińskiej polityki twierdzili wówczas, że tymi właśnie słowami przysporzył głosów opozycji i pogrążył własną partię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej