Wszystko w zasadzie po staremu

Gruzińskie Marzenie, partia stworzona, opłacana i kierowana przez najbogatszego Gruzina na świecie, po raz trzeci z rzędu wygrała wybory i przedłużyła swoje panowanie o kolejne cztery lata. W kraju jednak coraz więcej mówi się o kryzysie.
w cyklu STRONA ŚWIATA

06.11.2020

Czyta się kilka minut

Powyborcze protesty przed budynkiem parlamentu, Tbilisi, 1 listopada 2020 r. / FOT. Shakh Aivazov/AP/Associated Press/East News /
Powyborcze protesty przed budynkiem parlamentu, Tbilisi, 1 listopada 2020 r. / FOT. Shakh Aivazov/AP/Associated Press/East News /

Po raz pierwszy Gruzińskie Marzenie wygrało wybory jesienią 2012 roku. Po to zresztą zostało powołane do życia. Bidzina Iwaniszwili, oligarcha i bogacz, który na kompradorskiej prywatyzacji upadającego Związku Radzieckiego dorobił się liczonego w miliardach dolarów majątku, wrócił z Rosji do Gruzji po to, żeby odsunąć od władzy panującego od 2003 roku prezydenta Micheila Saakaszwilego, wyniesionego do władzy przez uliczną rewolucję róż. Początkowo Iwaniszwili wspierał go w walce z korupcją i reanimacją gruzińskiej gospodarki, a Saakaszwili stawiał go za wzór patrioty i chętnie pozwalał sobie pomagać. Przyjaźń prezydenta i bogacza-dobrodzieja skończyła się po zbrojnym najeździe Rosji w 2008 roku i przegranej przez Gruzję wojnie (Gruzja straciła wtedy zbuntowane prowincje Południową Osetię i Abchazję – jedną piątą terytorium państwa – których samozwańczą niepodległość uznała Rosja i kilka przychylnych jej państw z Oceanii i Ameryki Południowej). Winą za porażkę Iwaniszwili – jak i większość Gruzinów – obarczył Saakaszwilego. Zarzucił mu awanturnictwo w polityce zagranicznej, megalomanię oraz dyktatorskie ciągotki i poprzysiągł, że nie spocznie, dopóki nie odsunie go od władzy.

Wygrana w pierwszej rundzie

Udało mu się to osiągnąć nadspodziewanie szybko. W Tbilisi założył Gruzińskie Marzenie, a przede wszystkim przekonał do siebie gruzińską opozycję, biedną i niemożliwie rozdrobnioną, wiecznie skłóconą i niezdolną do jakichkolwiek przymierzy. Iwaniszwilemu udało się jednak Gruzinów pogodzić, a niezawodnym sposobem perswazji okazały się pieniądze, których miał bez liku i nie skąpił ich na politykę. Przydały się także przed wyborami, gdy rozdając na prawo i lewo gotówkę, kupił sobie życzliwość rodaków. Zadanie ułatwił mu zresztą sam Saakaszwili, niegdysiejszy bohater ludowy, który zraził do siebie rodaków swoją pychą i gwałtownością. W dodatku, nie mogąc dłużej być prezydentem – konstytucja ograniczała prezydenckie kadencje do dwóch – zmienił ustrój tak, by z rąk prezydenckich władza przeszła w ręce premiera, którego kadencji nie ograniczał żaden konstytucyjny zapis. Był szczerze zdumiony, że Gruzini nie wybrali jego Ruchu Narodowego, ale Iwaniszwilego i jego „marzycieli”, a gdy rok później skończyło się jego prezydenckie panowanie, obawiając się sądowych procesów, wyjechał z kraju i nie wrócił do Gruzji do dziś.

Wygrana w drugiej rundzie

Cztery lata później „marzyciele” ponownie wygrali wybory, zdobywając w parlamencie większość dwóch trzecich głosów, pozwalającą zmieniać konstytucję. Iwaniszwili, który po pierwszej wygranej objął na krótko posadę premiera, złożył urząd i powierzał go kolejnym swoim protegowanym (z reguły młodym i pozbawionym jakiegokolwiek politycznego zaplecza, a więc całkowicie zależnym od oligarchy-mecenasa). Sam zaś, jako szef rządzącej partii i jej fundator, sprawował pełnię władzy, nie ponosząc za nią żadnej odpowiedzialności. 

Poza  wyborami parlamentarnymi, najważniejszymi, „marzyciele” wygrali też wszystkie inne wybory – samorządowe i prezydenckie. W 2013 roku zluzowaną przez Saakaszwilego prezydenturę przejął faworyt Iwaniszwilego, Giorgi Margwelaszwili, a w 2018 roku jego z kolei zastąpiła popierana przez „marzycieli”, ale nienależąca do nich Salome Zurabiszwili, pierwsza kobieta na stanowisku prezydenckim w Tbilisi. A żeby zabezpieczyć się przed buntem namaszczonego na prezydenta faworyta, ale wybranego w powszechnych wyborach, Iwaniszwili kazał tak poprawić konstytucję, by następcę Salome Zurabiszwili wybierali już nie Gruzini w wolnej elekcji, według własnego widzimisię, ale parlament, w którym najwięcej do powiedzenia mieć będzie najsilniejsza partia i jej przywódca, czyli on.


CZYTAJ TAKŻE

 

CZAS SALOMEI: Po raz pierwszy od prawie tysiąca lat, od czasu królowych Tamary i Rusudan, przywódczynią gruzińskiego państwa została kobieta. Jednak Salome Zurabiszwili trudno będzie nawiązać do osiągnięć swych wielkich poprzedniczek >>>


Wygrana w trzeciej rundzie

W ostatni dzień października Gruzini znów wybierali nowy parlament i rząd. „Marzyciele” znów byli faworytami, a ich najgroźniejszymi rywalami byli po raz kolejny  „narodowcy” Saakaszwilego. Tym razem jednak wybory przeprowadzano według nowego porządku – nie według zasady „zwycięzca bierze wszystko”, ale „każdemu w zależności od liczby głosów, jakie zebrał”.

Pierwsza zasada faworyzowała partie silne i bogate, zarówno w pieniądze, jak i znanych w kraju polityków. „Marzycielom” służyła wyjątkowo, bo zniechęcała skorych do kłótni polityków do zakładania własnych partii i schizm. 

Siedem lat nieprzerwanych rządów, wyborczych wygranych i dominacji partii Gruzińskie Marzenie znużyło jednak zarówno gruzińskich polityków, jak i zwykłych Gruzinów, którzy swojego rozczarowania i pragnienia zmian zwykli domagać się podczas ulicznych demonstracji. Pod ich naciskiem, a także naciskami zagranicznych dyplomatów, przekonujących, że tak będzie lepiej dla gruzińskiej demokracji, „marzyciele” zgodzili się, by w tegorocznej elekcji tylko 30 ze 150 posłów wybierać według zasady „zwycięzca bierze wszystko” (dotąd wybierano tak 73 posłów), a pozostałe mandaty rozdzielić między partie w zależności od tego, ile głosów uda im się zebrać. „Marzyciele” zgodzili się też obniżyć wyborczy próg do ledwie 1 proc. (niżej się już nie dało), dzięki czemu do nowego parlamentu wprowadzić własnych posłów mogły także mniejsze partie polityczne, które dotąd nie miały na to szans.

„Marzyciele” wciąż uchodzili za faworytów, ale spodziewano się, że jeśli opozycja skrzyknie się i stworzy sojusz, może im poważnie zagrozić. Albo przynajmniej mnogość partii w parlamencie, wynikająca z bogatszego niż zwykle wyboru (do samego końca jedna trzecia wyborców nie mogła się zdecydować, na kogo głosować), odbierze „marzycielom” głosy i zmusi do powołania rządu koalicyjnego.

Ale kiedy podliczono głosy elekcji z ostatniej soboty października, okazało się, że choć do parlamentu weszło aż 9 partii, wygrali, jak zwykle, „marzyciele”. A w dodatku zdobyli wystarczającą liczbę głosów – bo prawie połowę – by nowy rząd znów utworzyć samodzielnie.

Skargi i wirus

Nie zakończono jeszcze wyborczych rachunków, a „narodowcy”, którzy – jak zwykle ostatnio – zajęli drugie miejsce (27,1%), obwieścili, że wybory zostały oszukane i nie uznają ich wyniku, a przedstawiciele „narodowców” nie staną do dogrywki w 14 okręgach, w których wybory rozstrzygano według zasady „zwycięzca bierze wszystko” i gdzie w pierwszej rundzie nie wyłoniono zwycięzców. Do ich protestu przyłączyły się wszystkie pozostałe partie, które wprowadziły posłów do parlamentu, a dwie, Europejska Gruzja (3,8%), powstała z rozłamu u „narodowców”, oraz Sojusz Patriotów (3,14%), uchodzący za partię prorosyjską, ogłosiły, że ich przedstawiciele w tak wybranym parlamencie w ogóle nie zasiądą. Cała opozycja, wyjątkowo zgodnie, zażądała, by wybory powtórzyć.

Sekretarz generalny Gruzińskiego Marzenia Kachaber Kaladze, niedawna jeszcze piłkarska sława, a dziś burmistrz Tbilisi, oznajmił, że żadnych wyborów powtarzać się nie będzie, zwłaszcza w czas epidemii, która uśmierciła już w kraju ponad 400 osób. Wiosną Gruzja dobrze radziła sobie z wirusem, znacznie lepiej niż sąsiedzi z południa Kaukazu, Ormianie i Azerowie. Jesienią jednak liczba zakażonych i chorych zaczęła gwałtownie rosnąć (prawie 50 tys. na około 4 miliony mieszkańców), a liczba codziennych zakażeń zbliża się do 2,5 tysiąca. „To opozycja, zwołując ludzi na uliczne demonstracje, ponosi winę za rosnącą liczbę zakażonych i chorych” – straszył premier Giorgi Gacharia, zanim jeszcze opozycyjne partie zaczęły skrzykiwać zwolenników na uliczne wiece. Zaraz po wyborach podano zresztą, że wirus zaatakował samego Gacharię.


CZYTAJ TAKŻE

GRUZIŃSKIE SYTUACJE PODBRAMKOWE: Był czas, czas ponury, kiedy Kachaber Kaladze – jeden z najlepszych sportowców, jakich wydała Gruzja – nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Dziś zamierza jej przewodzić >>>


Zagraniczni obserwatorzy z Europy i USA nie dopatrzyli się większych uchybień podczas wyborów. Owszem, stwierdzili, że rządząca partia wykorzystywała dla wyborczych korzyści dostęp do władzy, państwowych pieniędzy, a sprzyjające rządowi telewizje, rozgłośnie radiowe i gazety służyły jej za propagandowe tuby, ale przyznali, że nawet gdyby wybory miały zostać powtórzone, zakończyłyby się podobnym wynikiem.

Od powyborczej niedzieli, pierwszego dnia listopada, zwolennicy opozycji zbierają się na protestacyjne akcje w różnych miejscach Tbilisi, a na najbliższą niedzielę zapowiadają wielki wiec na śródmiejskiej alei Rustawelego przed parlamentem, głównej scenie wszystkich najważniejszych wydarzeń najnowszej gruzińskiej historii. W 1989 roku to tu żołnierze Armii Radzieckiej krwawo stłumili protestujących domagających się niezależności Gruzji (19 zabitych, kilkuset rannych). Tu, w sylwestrową noc przełomu 1991 i 1992 roku, rozstrzygnęła się uliczna wojna (pół setki zabitych, kilkuset rannych), która doprowadziła do obalenia pierwszego prezydenta Zwiada Gamsachurdii. W 2003 roku to tutaj rozegrała się rewolucja róż, która obaliła pogromcę Gamsachurdii, Eduarda Szewardnadzego i wyniosła do władzy Saakaszwilego. Tu również zbierali się przeciwnicy Saakaszwilego, oskarżając go o dyktaturę. [LINK]

Czekając na zbawcę narodu

Tym razem groźba ulicznej rewolucji, a nawet protestów zdaje się nie martwić „marzycieli”. Wprowadzili do parlamentu wystarczająco wielu posłów, by mógł on obradować i podejmować decyzje, nawet jeśli nie zasiądą w nim opozycyjni posłowie.

Nieobecność opozycji przemieniłaby parlament w jednopartyjny, odebrała mu sporo wiarygodności i powagi, ale „marzyciele” wierzą, że opozycja tylko straszy, ale nie poważy się na bojkot. I że idąc wobec niej nawet na symboliczne ustępstwa, uda się ją przekonać, by pogodziła się z wyborczym wyrokiem.

 „Narodowców” do wyborów znów poprowadził Saakaszwili, choć wszystkie dotychczasowe elekcje dowodziły, że Gruzini nie życzą sobie jego powrotu do władzy. Nie bardzo zresztą wiadomo, jak miałby wrócić do kraju, w którym ciążą na nim wydane zaocznie wyroki za nadużycia władzy (grozi mu kilka lat więzienia) i którego obywatelstwa został pozbawiony. Paszport unieważniono mu, gdy przyjął obywatelstwo ukraińskie. Gruzińskie prawo nie zezwala na podwójne obywatelstwo, ale Saakaszwili i jego zwolennicy nie mają złudzeń, że podobnie jak wyroki w sądzie, paszport zabrano mu na polityczne polecenie rządzących.

Ale choć Saakaszwili pozostaje dla „narodowców” ciężarem, a nawet kulą u nogi, nie potrafią ani nie chcą się od niego uwolnić. Saakaszwili też nie potrafi przestać myśleć o polityce. Ledwie stuknęła mu pięćdziesiątka. Po wyjeździe z Gruzji polityczną karierę próbuje robić na Ukrainie, gdzie w młodości studiował. Kolega z tamtych czasów, były prezydent Petro Poroszenko ściągnął go do Kijowa na doradcę, dał ukraiński paszport i awansował na gubernatora Odessy. Potem pokłócili się, Saakaszwili stracił ukraiński paszport, musiał wyjechać do Holandii, skąd pochodzi jego żona. Ostatnio wrócił i doradza następcy Poroszenki, ale kierując z Kijowa kampanią wyborczą w Gruzji, zapowiadał, że wróci jako premier. Potem, tuż przed wyborami, wycofał się z tego, ale zdaniem badaczy gruzińskiej polityki słowa te mogły wielu Gruzinów odstraszyć od „narodowców” i odebrać im głosy.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Polityczni wróżowie ostrzegają, że znużenie długimi rządami „marzycieli”, niechęć do Saakaszwilego, odbierająca „narodowcom” szanse na zwycięstwo, a także podobieństwo ich programów politycznych (a raczej brak jakiejkolwiek strategii poza dążeniem do utrzymania władzy) sprawiają, że z każdym rokiem narasta zniechęcenie Gruzinów do starych politycznych partii, zarówno do rządzących, jak i opozycji, a co gorsza, że tracą oni wiarę w demokrację.

W 2003 roku rewolucja róż też zaczęła się od znużenia rządami Szewardnadzego i jego Unii Obywatelskiej, a potem nastąpił wybuch wściekłości po oszukanych wyborach z początku listopada (parlamenty w Gruzji wybiera się zwykle jesienią). Trzy tygodnie po wyborach w ogarniętym rewolucją Tbilisi Szewardnadze podał się do dymisji. Polityczni wróżowie, choć często omylni, nie widzą jak na razie w Tbilisi nikogo, kto mógłby wejść w stare buty Saakaszwilego i pokierować nową rewolucją.

Trzydzieści lat po odzyskaniu niepodległości i nastaniu demokracji walka o władzę w Gruzji wciąż bardziej przypomina rywalizację charyzmatycznych pretendentów do tronu niż programów politycznych, sposobów myślenia czy pojmowania polityki. Iwaniszwili walczy o władzę z Saakaszwilim, tak jak Saakaszwili z Szewardnadze, a jeszcze wcześniej Szewardnadze z Gamsachurdią. Gruzini zaś, wybierając przywódców, wciąż nie wymagają od nich, by byli sprawnymi, znającymi się na rzeczy urzędnikami, zarządcami ich państwa, lecz trybunami ludowymi, zbawcami narodu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej