Ostatnie sześć tygodni

Dale Recinella, świecki kapelan czekających na egzekucję: Więźniowie zazwyczaj pytają mnie, czy istnieje życie po śmierci, i chcą wiedzieć, dlaczego wierzę w Jezusa.

29.11.2021

Czyta się kilka minut

Demonstracja przed więzieniem federalnym w Bloomington przeciwko egzekucji skazanej na karę śmierci Lisy Montgomery. Indiana, USA, 2 stycznia 2021 r. / JEREMY HOGAN / ZUMA PRESS / FORUM
Demonstracja przed więzieniem federalnym w Bloomington przeciwko egzekucji skazanej na karę śmierci Lisy Montgomery. Indiana, USA, 2 stycznia 2021 r. / JEREMY HOGAN / ZUMA PRESS / FORUM

MARTA ZDZIEBORSKA:­­Towarzyszy Pan więźniom w ich ostatnich chwilach. Ile osób zginęło na Pana oczach?

DALE RECINELLA: Dziewiętnaście. W sumie byłem kapelanem 42 osób, które miały już podpisany nakaz egzekucji i czekały na śmierć. Chcę tutaj podkreślić, że reprezentuję Kościół katolicki i nie dostaję za swoją pracę wynagrodzenia. To mój świadomy wybór. Jeśli otrzymywałbym czek od władz stanowych, to z definicji musiałbym popierać karę śmierci.

Jako nastolatek wspierał Pan ruch na rzecz ochrony życia ­nienarodzonego i jednocześnie opowiadał się za karą śmierci. Dlaczego zmienił Pan zdanie w tej drugiej kwestii?

W czasach mojej młodości, czyli w latach 60. i 70., wielu Amerykanów uważało, że ruch pro-life obejmuje jedynie walkę z aborcją i eutanazją. Kara śmierci była postrzegana w kategoriach sprawiedliwości społecznej. Ja też tak wtedy myślałem. Dopiero na początku lat 80. zmieniłem zdanie pod wpływem kilku amerykańskich biskupów, którzy mówili, że poparcie dla egzekucji kłóci się z walką na rzecz ochrony życia.

Jeśli spojrzeć na statystyki, to jest Pan w mniejszości. Ponad 60 proc. amerykańskich katolików popiera karę śmierci w przypadku osób skazanych za morderstwo.

Kiedyś karę śmierci popierało nawet 85 proc. Amerykanów, w tym katolików. Duży udział w zmianie społecznych nastrojów miało nauczanie papieży – Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Pamiętam wizytę Jana Pawła II w stanie Missouri, gdzie pod koniec lat 90. nawoływał Amerykanów do zniesienia kary śmierci. Mam nadzieję, że z biegiem lat poparcie dla egzekucji będzie spadać.

Tymczasem w Stanach rozgorzał kolejny gorący spór: Sąd ­Najwyższy ma niebawem rozstrzygnąć, czy duchowni mogą modlić się podczas egzekucji na głos i trzymać skazanego za rękę. Jak reguluje te kwestie prawo na Florydzie, gdzie pracuje Pan jako świecki kapelan?

Ani ksiądz, ani doradca duchowy nie może nawet przebywać w sali egzekucji. Ostatnie namaszczenie i modlitwa odbywają się w domu śmierci, czyli tam, gdzie skazani trafiają tuż po podpisaniu przez gubernatora nakazu egzekucji. To dla nich bardzo trudna sytuacja, bo ich cela mieści się tuż obok sali, gdzie zostanie podany śmiertelny zastrzyk. Skazani przebywają w domu śmierci przez około 5-6 tygodni.

Czemu tak długo?

Po pierwsze chodzi o dodatkowy czas na dopełnienie formalności związanych z egzekucją, a także na ostatnią sądową walkę o jej wstrzymanie. To też szansa na pożegnanie z najbliższymi. Wielu więźniów ma duże rodziny: rodziców, dziadków, dzieci, wujków, ciotki. Niektórzy proszą mnie, abym był obecny podczas tych spotkań. Najtrudniej jest w dniu egzekucji, gdy najbliżsi przychodzą pożegnać się rano ze skazanym. Według regulaminu nie mogą zostać na egzekucji i muszą opuścić więzienie.

Mówił Pan kiedyś, że niektórzy zatrzymują się w pobliskim motelu i śledzą newsy w telewizji. Nie wiedzą przecież, czy doszło do egzekucji, czy też jednak została nagle wstrzymana przez sąd.

Tak, to niestety bardzo smutne. Ale krewni więźnia mają wybór. Jeśli zechcą, mogą spędzić ten czas pod opieką mojej żony Susan, która zabierze ich do oddalonego o 15 mil [24 km – red.] kościoła katolickiego. Tam mogą pobyć w ciszy i skupieniu. To lepsze niż samotność w motelu.

Jak wyglądają ostatnie godziny życia skazanego?

O jedenastej je swój ostatni posiłek. Godzinę później przyjeżdża do niego ksiądz i udziela ostatniego namaszczenia. Potem to ja towarzyszę więźniowi aż do momentu egzekucji, czyli do około szesnastej. Do celi przychodzą wtedy strażnicy, zabierają go do sali śmierci i przywiązują do noszy. Ja w tym czasie idę do pomieszczenia, z którego będę obserwował egzekucję.

O czym przed śmiercią rozmawiają z Panem więźniowie?

Zazwyczaj pytają mnie, czy istnieje życie po śmierci, i chcą wiedzieć, dlaczego wierzę w Jezusa. Zawsze mówię im wtedy, że zanim zacząłem pracować jako kapelan w więzieniu, przez dziesięć lat towarzyszyłem umierającym na raka i AIDS. I w takim momencie wszyscy bez wyjątku, czy to prawnicy, politycy, inżynierowie, czy bezdomni – prosili mnie, bym modlił się za nich i prosił Boga o miłosierdzie.

Te pożegnania ze skazanymi są bardzo trudne. Pewien mężczyzna powiedział mi, że byłem dla niego ojcem, którego nigdy nie miał. Inny z kolei mówił, że gdyby kiedyś miał takiego przyjaciela jak ja, to być może nigdy nie popełniłby zbrodni. I ja wiem, że te słowa są prawdziwe. Wielu skazanych zeszło na złą drogę, bo byli wykorzystywani w dzieciństwie albo mieli inne traumatyczne doświadczenia.

Ale na egzekucję czekają też seryjni mordercy, jak na przykład Gary Ray Bowles, który w latach 90. zamordował sześciu gejów. To Pan towarzyszył mu przed śmiercią w sierpniu 2019 r. Co wtedy mówił?

Nie mogę ujawnić takich informacji, ale powiem jedno: bez względu na to, czy ktoś zabił z premedytacją, czy jest niewinny, każdy z nas potrzebuje zbawienia. Towarzyszyłem przed egzekucją kilku seryjnym mordercom i zawsze powtarzam sobie, że tylko Bóg rozstrzygnie o ich winie. Nie mogę zakładać z góry, że nie pójdą do nieba. Zamiast tego mówię im, że Jezus ich kocha, to dla nich umarł na krzyżu i może im teraz towarzyszyć w tych trudnych chwilach. Oczywiście skazani muszą chcieć otworzyć się na Boga. Znałem mężczyznę, który przez lata powtarzał, że nienawidzi chrześcijan. Dopiero po wydaniu nakazu egzekucji poprosił, żebym został jego kapelanem.

Wygląda na to, że zwyciężył strach przed śmiercią.

Być może. Gdy spytałem, dlaczego to mnie poprosił o pomoc, odpowiedział, że tylko ja co roku rozdawałem więźniom świąteczne kartki. To było dla niego ważne, bo chciał coś wysłać swojej matce. Dopiero na kilka tygodni przed egzekucją powiedział mi, że wychowywał się na głębokiej prowincji na Florydzie. Jego rodzina była tak biedna, że chodził do szkoły wciąż w tym samym, brudnym ubraniu i miał dziury w podeszwach butów. Bardzo się tego wstydził i dlatego chodził bardzo ostrożnie, szurając nogami po ziemi. Był przez to szkolnym pośmiewiskiem: najbardziej dokuczały mu dzieci z chrześcijańskich rodzin, które rzucały w niego kamieniami i robiły sobie z niego żarty.

Czy w opowieściach więźniów często pojawia się wątek traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa?

Oczywiście. Ktoś, kto wychowywał się w szczęśliwej i prawidłowo funkcjonującej rodzinie, raczej nie trafi do celi śmierci. Przez te ponad 24 lata pracy z więźniami nie poznałem nikogo, kto nie miałby na koncie jakichś traum.

Jak zmienia się z biegiem lat perspektywa osoby czekającej na egzekucję? Jako świecki kapelan towarzyszy Pan niektórym od początku ich pobytu w więzieniu.

To, co powiem, będzie swego rodzaju generalizacją, bo przecież historia każdej osoby jest inna. Większość mężczyzn mówi mi jednak, że potrzebowali do dziesięciu lat, żeby oswoić się z myślą, że muszą przygotować się do egzekucji. Zawsze powtarzam, że istnieje duża różnica w podejściu więźniów odsiadujących karę dożywocia i tych skazanych na karę śmierci. Ci pierwsi już w pierwszych tygodniach pobytu w więzieniu zastanawiają się, co robić dalej ze swoim życiem. W przypadku osób skazanych na śmierć jest inaczej. Przez pierwsze 10-15 lat skupieni są przede wszystkim na walce o złagodzenie kary. Nie mają siły na budowanie relacji z Bogiem. Wyrok śmierci oddala ich od niego.

Po długich latach walki większość i tak dostaje śmiertelny zastrzyk, czego jest Pan świadkiem. Jak Pan sobie z tym radzi emocjonalnie?

Za każdym razem jestem sparaliżowany strachem. Wciąż mam w pamięci egzekucję z 2006 r., gdy w wyniku nieprawidłowo podanego zastrzyku skazany umierał w strasznych cierpieniach. Boję się, że ten błąd może się powtórzyć.

Mówi Pan o Portorykańczyku Angelu Nievesie Díazie, skazanym za zabójstwo kierownika klubu ze striptizem. Co się wtedy stało?

Kat wbił igłę w tkankę podskórną, a nie w żyłę. Z sekcji zwłok zleconej przez Sąd Najwyższy Florydy wynika, że Díaz miał w obu ramionach rozległe oparzenia trzeciego stopnia. W zasadzie trucizna spaliła go od środka. Umierał przez długie 29 minut.

Ile trwa standardowa egzekucja?

Około 10-11 minut. Gdy po śmierci Díaza zadzwoniłem do mojej żony, z trudnością rozpoznała mój głos. Byłem wtedy bardzo roztrzęsiony. Powiedziałem jej, że właśnie zobaczyłem, jak zakatowano człowieka na śmierć.

Czy po tamtym wydarzeniu miał Pan objawy zespołu stresu pourazowego?

Tak, miałem koszmary senne, byłem niespokojny. Powtarzałem sobie jednak, że i tak nie jestem w tak trudnej sytuacji, jak mój poprzednik – katolicki ksiądz, który był świadkiem czterech ­egzekucji z użyciem krzesła elektrycznego.Za czwartym razem było wyjątkowo tragicznie: krzesło, na którym siedział skazaniec, stanęło w płomieniach. Mężczyzna spalił się żywcem. Ksiądz już się po tym nie pozbierał i poprosił biskupa o przeniesienie. Mnie pomogła psychoterapia. Bez przepracowania traumy związanej z egzekucjami nie byłbym dalej w stanie pomagać skazanym.

Dla pomagania innym rzucił Pan karierę prawniczą. Dlaczego Pan to zrobił?

Zmusiła mnie do tego ostryga.

Nie rozumiem.

W 1988 r. bardzo poważnie zachorowałem po zjedzeniu surowej ostrygi, która zawierała groźną dla życia bakterię vibrio vulnificus. Po sześciu miesiącach walki z chorobą znajdowałem się w stanie krytycznym. Lekarz powiedział mojej żonie, że moja wątroba przestała pracować i należy spodziewać się, że za kilka godzin umrę. W tamtych chwilach doznałem objawienia. Odwiedził mnie Jezus i spytał: „Co zrobiłeś ze swoimi talentami?”. Jako prawnik zarabiałem mnóstwo pieniędzy, ale nie chciałem udzielić takiej odpowiedzi. Mówiłem więc o amerykańskim śnie i o tym, że chciałem zapewnić rodzinie stabilizację finansową. Jezus dobrze wiedział, że kłamię i tak naprawdę zależy mi tylko na własnej karierze. Po wyjściu ze szpitala postanowiłem zmienić swoje życie.

Od czego Pan zaczął?

Razem z żoną chcieliśmy zaangażować się w pomoc potrzebującym. Ale na początku nie wiedzieliśmy nawet, gdzie ich szukać. Przez lata żyliśmy w bańce: mieszkaliśmy na luksusowym osiedlu na Florydzie, w jednym z najbogatszych stanów w USA. Wśród moich klientów byli lokalni politycy i urzędnicy. Dopiero za sugestią proboszcza naszej parafii zacząłem pomagać w jadłodajni dla ubogich. Z czasem zaangażowałem się też w pomoc dla więźniów chorych na AIDS. Pracę ze skazanymi na śmierć rozpocząłem dziesięć lat później.

Czy pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w więziennym bloku z celami śmierci?

To był sierpień 1998 r. W więzieniu nie było klimatyzacji i trudno było tam wytrzymać z gorąca. Już pierwszego dnia rozmawiałem z trzema mężczyznami: Johnnym Robinsonem, Krisem Maharajem i Tommym Zeiglerem [ten ostatni czeka na egzekucję od 1975 r. – red.].

Jak odbywają się takie rozmowy – odwiedza Pan więźniów w celi czy stoi Pan na zewnątrz?

Na zewnątrz. Więzienie zmieniło regulamin po tym, jak mój poprzednik został skatowany przez chorego psychicznie mężczyznę. Rozmawiam z więźniami wyłącznie przez otwór w drzwiach celi. Podczas modlitwy często trzymamy się za ręce. Niektórzy pokazują mi zdjęcia swojej rodziny.

Skazani mogą też poprosić mnie o spotkanie na osobności. Rozmawiamy wtedy w specjalnym pomieszczeniu, oddzieleni szybą. Przez cały czas obserwują nas strażnicy, ale nie mają prawa słuchać naszych rozmów, co do tej pory zawsze było respektowane.

Czy spotkał Pan kiedyś więźnia, który w Pana odczuciu został niesłusznie skazany na śmierć?

Tak. Moim zdaniem to przypadek ­Jamesa Daileya, weterana wojny w Wietnamie. Jego wyrok zapadł wyłącznie na podstawie zeznań innego więźnia, który twierdzi, że Dailey przyznał mu się w rozmowie do zabicia czternastolatki. Sąd nie miał w tej sprawie żadnych innych dowodów. Mało tego, zaważyły tutaj słowa więziennego kapusia, który obciążył swoimi zeznaniami także innych mężczyzn [mowa o przestępcy Paulu Skalniku, który m.in. zeznawał w trzech ­innych sprawach zakończonych skazaniem na śmierć – red.]. Mimo to Sąd Najwyższy Florydy utrzymał w mocy wyrok dla Dail­eya. Spośród siedmiu sędziów tylko jeden – Jorge Labarga – złożył zdanie odrębne, argumentując, że istnieją duże wątpliwości co do prawdziwości zeznań kluczowego świadka.

Sytuacja Jamesa Daileya jest dramatyczna: od dwóch lat ciąży na nim podpisany nakaz egzekucji. Początkowo mężczyzna miał umrzeć w listopadzie 2019 r., ale w wyniku postanowienia sądu procedurę wstrzymano i przełożono ją na wiosnę 2020 r. Potem wybuchła pandemia i odwołano wszystkie egzekucje. Dailey jest rekordzistą: w domu śmierci spędził nie kilka tygodni, ale kilka miesięcy. Na szczęście w końcu przeniesiono go z powrotem do celi, w której przebywał przed podpisaniem nakazu egzekucji.

Czy kiedykolwiek usłyszał Pan od jakiegoś więźnia, że chciałby mieć już to wszystko za sobą?

Nie odpowiem na to pytanie. Ale chcę podkreślić jedno: o tym, czy ktoś dostanie dożywocie, czy karę śmierci, niekiedy decyduje tylko to, czy miał pieniądze na dobrego prawnika. ©

DALE RECINELLA (ur. 1951) jest amerykańskim katolikiem, prawnikiem i świeckim kapelanem w stanowym więzieniu Raiford na Florydzie, gdzie towarzyszy skazanym przed egzekucją. Za swoje działania otrzymał nagrodę Strażnik Życia, przyznawaną przez Papieską Akademię Życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2021