Ostatnia uczta przed epidemią dżumy

Moskiewskie obchody 60. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem miały skonsolidować rosyjskie społeczeństwo, a gościom z zagranicy uzmysłowić, że Rosja była, jest i będzie wielka. Tymczasem sami Rosjanie niejednoznacznie odnieśli się do idei zjednoczenia narodowego pod wyjętymi z naftaliny czerwonymi sztandarami. A zagraniczni obserwatorzy konstatowali, że wysyłane przez Kreml polityczne i historyczne komunikaty mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.

22.05.2005

Czyta się kilka minut

Powitanie prezydenta Busha na placu Wolności w Tbilisi, 9 maja 2005 /
Powitanie prezydenta Busha na placu Wolności w Tbilisi, 9 maja 2005 /

Podobno wojskowi są zawsze doskonale przygotowani do... poprzedniej wojny: na podstawie analiz dawnych bitew mają rozpracowane plany manewrów oskrzydlających, przestudiowane szczegóły techniczne używanej przez wroga broni, ustalone warianty zapasowe. Natomiast zaskoczenie wywołuje wojna, która właśnie wybucha, i w której muszą stawić czoło nieznanej technice prowadzenia walki.

Jeśli przyjrzeć się ostatnim poczynaniom rosyjskiej dyplomacji, powstaje wrażenie, że podobne kłopoty z rozpoznaniem sytuacji, z przygotowaniem planu działania i ze zgromadzeniem odpowiednich środków mają również cywile, dowodzący odcinkiem strategii politycznej Kremla. Niedopasowanie narzędzi minionej epoki do dzisiejszej sytuacji widoczne było doskonale podczas moskiewskich uroczystości 60. rocznicy zakończenia wojny.

Ale po kolei.

Rosja do ostatniej chwili wierzyła, że jej twarde niet wystarczy, aby nie doszło do rozszerzenia NATO na wschód, i że pomruki niezadowolenia, utrudnianie kontaktów handlowych oraz rozkręcanie mniejszych lub większych afer w dawnych krajach “bloku wschodniego" powstrzyma przyjęcie ich do Unii Europejskiej. To się nie udało. Z kolei dziś, gdy Polska, kraje bałtyckie itd. są już w NATO i w Unii, trudno powiedzieć, aby Kreml przygotował sobie skuteczną i czytelną ofertę układania stosunków z tymi sąsiadami. Przeciwnie, władze Rosji nadal zdają się tkwić w przekonaniu, że najskuteczniejsza jest dewiza “dziel i rządź" oraz okolicznościowe destrukcyjne “operacje specjalne".

Oderwanie się krajów Europy Środkowo-Wschodniej potraktowano w Rosji jako chwilowe i nieprzemyślane. Kreml z niedowierzaniem przyjmował samodzielność polityczną byłych satelitów. Jedyną reakcją było przykładne za nią karanie - lekceważący stosunek do przywódców i do narodów, hamowanie rozwoju stosunków gospodarczych, ostentacyjne gesty dyplomatyczne, mające przywołać buntowszczyków do porządku. Rozkręcenie w ciągu ostatnich miesięcy antypolskiej kampanii w rosyjskich mediach, aroganckie wypowiedzi pod adresem polskich polityków, w tym wobec prezydenta, seria równie aroganckich gestów, a czasami wręcz świadectw zwykłej podłości - wszystko to jest tezy tej dobitnym potwierdzeniem.

Ale pociąg historii pędzi naprzód, narzędzia “poprzedniej wojny" już nie działają. Brak pomysłu na ucywilizowanie stosunków z dawnymi wasalami (a może niechęć do przyjęcia zasad “poprawności politycznej", którym hołduje Europa) przyniósł Moskwie jak najgorsze owoce. Rosja ma jeszcze większe kłopoty ze zrozumieniem procesów, jakie zachodzą dzisiaj w państwach, które wykluły się z pękniętej skorupy ZSRR - na Ukrainie, w Gruzji, Azerbejdżanie, Mołdawii, w państwach Azji Środkowej czy nawet na Białorusi. Ich narastające oddalenie i chęć wyzwolenia się z objęć “starszego brata" wywołuje rozdrażnienie Moskwy. Także i tu okazuje się, że narzędzia “poprzedniej wojny" - jak gospodarczy szantaż, odgrzanie zamrożonych konfliktów lokalnych czy separatyzmów - przestają być już przydatne. Co nie znaczy, że w desperacji Rosja nie zechce ich użyć.

W przeddzień obchodów rocznicowych w Moskwie odbył się szczyt Wspólnoty Niepodległych Państw. Przewodniczący Rady Szefów Państw WNP Władimir Putin chciał w ten sposób zasygnalizować zjeżdżającym już na jubileusz gościom z całego świata, że Wspólnota nadal istnieje i należy do wyłącznej rosyjskiej strefy wpływów. To dla nich - dla Busha, Solany, Verheugena, Kwaśniewskiego, Chiraca i Schrödera - przeznaczony był komunikat, że w pełnej zrozumienia atmosferze przywódcy WNP tworzą skuteczną alternatywę wobec wspólnego rynku Europy, że są w stanie sami podołać wewnętrznym problemom, i że mówią jednym głosem w każdej sprawie.

Tymczasem gołym okiem było widać, że fasada WNP sypie się na całego. Zgodności nie ma nawet w relacjach między najbardziej zintegrowanymi krajami - Rosją i Białorusią. Animozje z Armenią nie pozwoliły przybyć na szczyt prezydentowi Azerbejdżanu, a drażliwa sprawa likwidacji rosyjskich baz wojskowych w Gruzji powstrzymała od przyjazdu do Moskwy prozachodniego prezydenta tego kraju Micheila Saakaszwilego.

Wszystko to jednak drobiazgi w porównaniu z najbardziej bolesną ze wszystkich bolesnych spraw: euroatlantyckie aspiracje Ukrainy psują Rosji nie tylko stosunki dwustronne z Kijowem, ale rujnują cały plan gospodarczego zintegrowania czterech najważniejszych państw postsowieckich (Rosji, Ukrainy, Kazachstanu i Białorusi) pod berłem Moskwy.

No i jest jeszcze jedna wielka bolączka: epidemia “kolorowych rewolucji" na obszarze WNP. Wprawdzie każda z nich miała inne podglebie i inne stawiała sobie cele, ale ich wspólnym mianownikiem były zmiany - czy to ekipy rządzącej, czy “tylko", jak w przypadku Mołdawii, priorytetów polityki zagranicznej z promoskiewskiej na prozachodnią. A tu jeszcze drug George W. Bush mówi, że będzie wspierać demokratyczne dążenia społeczeństwa Białorusi... Można by zadać z głupia frant pytanie, dlaczego to tak drażni Moskwę, skoro Federacja Rosyjska opowiada się za demokracją i u siebie, i u innych?

W warstwie deklaracji Moskwa odzyskała pod rządami Putina mistrzowski poziom politycznej obłudy z czasów sowieckich. Słowa “demokracja", “prawa człowieka", “wolność słowa" powtarzają się w kremlowskich mantrach z wielką częstotliwością. Lecz jak to w rosyjskich bajkach bywa, rzeczownik - np. “demokracja" - rychło traci podstawowy sens. Znacznie ważniejszy okazuje się przymiotnik opisujący - w tym przypadku: “demokracja sterowana".

I tylko taki idealny model rzeczownikowo-przymiotnikowy jest do przyjęcia - i u siebie, i u innych. Można więc założyć, że dla uniknięcia “kolorowej rewolucji" na Białorusi Moskwa będzie nadal popierać nielubianego Łukaszenkę i jego coraz bardziej zamordystyczny reżim, bo tylko on jest tam obecnie gwarantem zakonserwowania układu podległości. Pozostaje pytanie, czy to okaże się skuteczne na dłuższą metę?

Bo sytuacja wokół Rosji zmienia się bardzo szybko. W czasie majowej podróży najpierw do krajów bałtyckich, a potem - z przesiadką w Moskwie - do Gruzji prezydent Bush ewidentnie dał do zrozumienia, że stara doktryna podziału na strefy wpływów straciła dziś rację bytu. Zwłaszcza wizyta w Tbilisi - gdzie na placu Wolności prezydenta USA fetowało entuzjastycznie 150 tys. Gruzinów (co szósty mieszkaniec stolicy), którym nie przeszkadzały rygorystyczne środki bezpieczeństwa, na które tak narzekają mieszkańcy Europy Zachodniej podczas wizyt prezydenta USA - miała pokazać, że administracja amerykańska przestała uznawać WNP za obszar pod wyłączną kuratelą Moskwy. I że zamierza realizować tam swoje interesy. Niekoniecznie wbrew Rosji, ale na pewno na swoją korzyść. Czytaj: na korzyść nie tylko USA, ale także Zachodu. Czyli również Polski.

Natomiast przyjazd Busha do Rygi był odpowiedzią amerykańskiego prezydenta na pogardliwe traktowanie przez Rosję kwestii zbrodni stalinowskich, podnoszonych przez kraje, które leżały na trasie zwycięskiego pochodu Armii Czerwonej do Berlina.

I tu dochodzimy do kolejnej dominanty ostatnich dni.

Wielopłaszczyznowe przygotowania w Moskwie do triumfalnych obchodów 9 maja, wielkie propagandowe zadęcie, wyciszenie głosów odmiennych od oficjalnie zatwierdzonej wersji wydarzeń historycznych (zupełnie jak za rządów Breżniewa), zakłamanie na powrót przyczyn i następstw paktu Hitler-Stalin, wyolbrzymienie udziału ZSRR w zwycięstwie nad niemieckim faszyzmem (po co, skoro nikt tego nie zamierzał negować) - to miały być szczeble, po których Rosja znowu wespnie się w oczach świata na wyżyny i w glorii chwały trwać będzie po wieki wieków. A naród się zjednoczy wokół tronu.

Tymczasem perfidna gra ze świadomością własnego społeczeństwa, nawrót do sowieckich kłamstw, przemilczanie trudnych momentów tej wojny osiągnęły skutek nieoczekiwany: podniosły w Rosji falę krytyki. Choć nie brakowało “dyżurnej" wazeliny podporządkowanych Kremlowi mediów, to opozycyjne gazety protestowały przeciw instrumentalnemu wykorzystaniu wielkiej ofiary narodów ZSRR do doraźnych gier. Putina krytykowano za to, że wytarł sobie polityczną gębę krwią ponad 20 mln zabitych na wojnie Rosjan. “Prezydent lubi się fotografować w gronie wielkich tego świata, czy jednak cena tego zdjęcia nie była zbyt wysoka?" - pytano retorycznie.

A jak poczuli się goście, z którymi prezydent Putin chciał się sfotografować? Niektórzy na pewno nie poczuli się dobrze. Przede wszystkim usłyszeli, że wojnę wygrała w pojedynkę Rosja, przy wsparciu niemieckich i włoskich antyfaszystów. Absurdalności takiego postawienia sprawy dopełniał obrazek: na trybunie honorowej na Placu Czerwonym obok prezydentów Rosji, USA i Francji w pierwszym rzędzie zasiedli Niemiec, Włoch i Japończyk, przedstawiciele krajów, które wywołały krwawą wojnę. Ale teraz są bardzo potrzebne Rosji. I to okazało się dla prezydenta Putina ważniejsze niż szacunek dla ofiar wojny i uczciwe podejście do historii.

W Moskwie gospodarz nikomu nie dał dojść do głosu, na gorąco nie mógł więc się dowiedzieć, co myślą “drodzy goście". Teraz recenzje wyreżyserowanego przez siebie przedstawienia Władimir Putin musi sobie powycinać z zagranicznych gazet. Ale tych nie wklei zapewne do rodzinnego albumu obok pamiątkowej fotki z Placu Czerwonego.

Za dużo w nich słów krytyki. Oraz wątpliwości, czy aby nadęta celebra w sowieckim stylu retro świadczy naprawdę o tym, że Rosja jest wielka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2005