Śmierć i milczenie

W krótkim odstępie czasu w Moskwie zginęły w zamachach dwie osoby: wysoki urzędnik państwowy i znana dziennikarka krytykująca władze. Budowany przez Władimira Putina mit o stabilnej i bezpiecznej Rosji, w której wszystko układa się świetnie, a ludziom żyje się dostatniej, został podkopany.

16.10.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Pozostało przypuszczenie graniczące z pewnością, że życie polityczne przyjmuje coraz bardziej brutalne formy, a bezpieczeństwa nie może być pewien nikt. Bo zginęli ludzie, którzy byli symbolami: Andriej Kozłow, wiceprezes Centralnego Banku Rosji, zajmował się nadzorem bankowym; mówiono, że nie bierze łapówek. Na tle urzędniczej braci postrzegano go jako jedynego sprawiedliwego w Sodomie. Anna Politkowska, dziennikarka opozycyjnej "Nowej Gaziety", wygarniała władzom nieprawidłowości i zbrodnie; była Kasandrą wojny czeczeńskiej. Na tle dziennikarskiej braci, zajętej głównie usłużną obsługą władz, była postrzegana jako jedna z nielicznych nieprzekupnych w dyspozycyjnej masie ludzi pióra.

Komu zależało na ich śmierci? Oboje byli z wielu względów niewygodni, cichych i głośnych wrogów mieli aż nadto. Zostawmy jednak dywagacje "kto zabił", bo zbrodnie te pozostaną zapewne niewyjaśnione, podobnie jak inne głośne zabójstwa polityczne ostatnich lat. Porównajmy za to reakcje społeczne i polityczne po zamachu na Politkowską dziś - i po zamachu na popularnego dziennikarza telewizyjnego Władisława Listjewa, który zginął od kuli płatnego zabójcy w 1995 r. W tym porównaniu widać, jak bardzo zmienił się polityczny krajobraz w Rosji.

Jelcyn 1995, Putin 2006

Czasy prezydenta Borysa Jelcyna uważa się za epokę krwawych porachunków, chaotycznej i nieuczciwej walki o rozdrapywany majątek narodowy, żarłocznego kapitalizmu w bezlitosnej formie. Trudno odmówić słuszności tej tezie: gangsterzy faktycznie wyrównywali rachunki przy pomocy kałacha, łapczywie rozszarpywano to, co mogło przynieść łatwe pieniądze, nie licząc się z prawem, a ofiarą "nieznanych sprawców" padło kilkoro deputowanych, ludzi kultury, dziennikarzy, wielu biznesmenów. Z tym że wtedy nikt obywatelom nie wmawiał, iż zamieszkują krainę szczęśliwości, jak dzieje się to teraz. To pierwsza z dwóch wielkich różnic, jak powiadają w Odessie.

Wróćmy do śmierci Władisława Listjewa. Był dziennikarską gwiazdą, lubianą przez rzesze widzów, tworzył Pierwszy Kanał rosyjskiej telewizji. Podobnie jak Politkowska został zastrzelony na klatce schodowej, gdy wracał do domu. Do dziś nie złapano sprawców.

Na wieść o śmierci Listjewa Pierwszy Kanał (i sześć pozostałych ogólnokrajowych stacji TV) zawiesił nadawanie programów. Na czarnym tle pokazywano przez cały dzień tylko portret zamordowanego. Od czasu do czasu emitowano wiadomości i relacje z tego, co dzieje się w sali projekcyjnej w budynku telewizji, gdzie zbierali się pracownicy stacji, przychodzili politycy, składali kwiaty dziennikarze i artyści. Przyjechał też Jelcyn, w emocjonalnym przemówieniu nazwał zabójstwo Listjewa "tragedią dla całej Rosji" i wezwał do walki ze zorganizowaną przestępczością - zagrożeniem dla wolności obywatelskich - napiętnował nieudolne organy ochrony porządku publicznego; wreszcie, wziął na siebie odpowiedzialność za to, co się stało, i zapewnił, że dołoży starań, by powstrzymać falę przestępczości. Owszem, to były tylko słowa. Ale gromkie słowa prezydenta, który zamach na dziennikarza uznał za zamach na wolność słowa. Zabicie Listjewa było w jego mniemaniu ciosem zadanym demokracji. A demokracji trzeba bronić.

Po zabójstwie Anny Politkowskiej prezydent Putin długo nie zabierał głosu. W końcu przemówił, zmuszony do odpowiedzi podczas wizyty w Niemczech (żaden z rosyjskich dziennikarzy nie odważył się indagować głowy państwa na tak błahy temat jak śmierć koleżanki). I powiedział coś, co należy uznać za szczyt cynizmu: śmierć Politkowskiej uczyniła więcej szkody Rosji niż jej publikacje, na które nikt nie zwracał uwagi.

Według spiskowej teorii Putina, zamachu na dziennikarkę dokonały więc siły, które pragną obniżenia prestiżu Rosji na arenie międzynarodowej. W usłużnej prasie zaraz pojawiły się komentarze, że zabójstwo Politkowskiej było prowokacją obliczoną na skompromitowanie prezydenta. Właściwe proporcje próbowała przywrócić antyreżimowa Walerija Nowodworska, obrończyni praw człowieka: "Ci, którzy tchórzliwie mówią o prowokacji przeciw Putinowi, zabijają w ten sposób kolejne ofiary. Bo o jakiej reputacji można mówić w odniesieniu do Putina? Jest czarniejsza od nocy, jeśli odłożyć na chwilę pryzmat ropy i gazu. Czym jeszcze można skompromitować Putina po zatonięciu »Kurska«, po otruciu zakładników na moskiewskiej Dubrowce, po śmierci dzieci w Biesłanie?".

Milczenie przestrogą

Był to odosobniony głos wołającego na puszczy. Po solidarności środowiska dziennikarskiego nie został ślad.

Tymczasem po śmierci Listjewa dziennikarze wykazali się solidarnością. Ogłoszono żałobę we wszystkich programach TV, w prasie przez wiele tygodni na temat zabójstwa opublikowano setki artykułów, w których próbowano dociec prawdy. Wyjaśniano kulisy, opisywano posunięcia władz.

A było o czym pisać. Rosja wchodziła w fazę ostrych przygotowań do wyborów prezydenckich 1996 r., w Czeczenii trwała wojna. Jelcyn miał znikome poparcie i nie było wiadomo, czy wywalczy reelekcję. Grupy wpływu ścierały się o pozycję startową do biegu o władzę.

Na śmierci Listjewa też próbowano spekulować: część polityków zbijała na tym kapitał i wygryzała konkurencję, jedna koteria kopała pod szyldem walki z przestępczością drugą koterię, służby specjalne wskazywały na prokuraturę jako gniazdo nieudolnych, skorumpowanych darmozjadów, Jelcyn krytykował władze Moskwy za zrastanie się z mafią, z kolei mer Moskwy Jurij Łużkow, ostrzący sobie zęby na prezydenturę, odpierał ataki i wskazywał na służby specjalne jako sprężynę nieprawidłowości. Politycy walczyli, gazety o tym pisały, a telewizja pokazywała. Ludzie reagowali. Wtedy jeszcze reagowali.

Dziennikarze protestowali przeciw przemocy. "Niech nasze milczenie będzie przestrogą, że kraj, w którym rządzi bezprawie, nie ma przyszłości" - plansze tej treści przez cały dzień prezentowała państwowa TV. O stanie państwa mówiono w mediach otwarcie i krytycznie. Może niekoniecznie świadczyło to o wolności słowa, ale na pewno o pluralizmie poglądów i możliwości przedstawienia społeczeństwu różnych opcji.

Teraz, po zabójstwie Politkowskiej, nie widać żadnego poruszenia. W telewizji kilka dyżurnych reportaży, w prasie - poprawne i zgodne z oczekiwaniami władzy komentarze. Tylko niepokorny internet łamie embargo na złe wiadomości i krytykuje prezydenta.

Rosyjski matrix

Jelcyn wygrał wybory prezydenckie w 1996 r. Trzy lata później powołał na stanowisko premiera nikomu nieznanego człowieka wywodzącego się ze służb specjalnych, Władimira Putina, który potem został prezydentem. Następca przyrzekał stać na straży wartości demokratycznych.

Wartości demokratyczne nie zniknęły z przemówień Putina. Są wygodną fasadą dla wszystkiego, czym trudnią się rządzący. Zostały natomiast całkowicie wykarczowane w tworzonym przez kremlowską propagandę rosyjskim "matriksie". Teraz obywatel nie musi łamać sobie głowy nad pluralizmem poglądów w TV: mówią mu, co ma myśleć. "Jaszczik", jak Rosjanie kolokwialnie nazywają telewizor, przedstawia owoce działalności umiłowanego przywódcy i jego pretorianów: ropa płynie, zboże kiełkuje, kapitały napływają, Czeczenia dźwiga się z ruin. Trochę brużdżą Gruzini, to trzeba ich wygnać precz, za to rdzenna ludność może spać spokojnie - prezydent gwarantuje jej bezpieczeństwo. Elita polityczna przyjmuje wszystko, co Putin każe, i zgodnie szykuje się do roku wyborczego 2008, by wrzucić kartę do głosowania jak trzeba. Jednym słowem: idylla.

I tylko jakoś nie pasują do tego idealnego "matriksu" ani zabójstwo Kozłowa, ani zabójstwo Politkowskiej. Okazuje się bowiem, że wcale nie jest beztrosko i bezpiecznie. Że pod dywanem buldogi żądne władzy toczą walkę na śmierć i życie. Że zbyt wcześnie odtrąbiono koniec epoki żarłocznego kapitalizmu - poza ambitnym Chodorkowskim, który chciał być niezależnym od władzy biznesmenem, nikogo nie rozliczono z nabytych psim swędem majątków. Legalizacja biznesu w czasach Putina polega na zewnętrznej uległości biznesmenów wobec władzy, na zrastaniu się interesów przesiębiorców i polityków na wmontowywaniu ludzi polityki do najważniejszych korporacji. Ale mechanizm nie jest wolny od zgrzytów: o wpływy walczą liczne grupy interesów (najsilniejszą jest grupa ludzi wywodzących się z resortów siłowych), a walka się zaostrza. O czym świadczy nie tylko zamach na Kozłowa, ale niedawny (nieudany, więc nie było o czym mówić) zamach na szefa rosyjskiej energetyki Anatolija Czubajsa.

Im bliżej 2008 r., gdy ma się zdecydować, co nastąpi po zakończeniu drugiej kadencji Putina - a więc, co się stanie z obecnym układem - tym więcej buldogów będzie walczyć o dostęp do tortu. Ich metody będą zapewne coraz brutalniejsze i coraz mniej będzie można z tego, co dzieje się w Rosji, zrozumieć. Pole wolności zawęża się. Społeczeństwo śpi, uspokajane bajkami o świetlanej przyszłości opłaconej petrodolarami.

Czy nastąpi przebudzenie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006