My tu jeszcze wrócimy!

Osłabienie Rosji w latach 90. wytrąciło obszar postradziecki spod opieki Kremla. Rozdrażnienie Moskwy wywoływały przejawy coraz większej samodzielności podopiecznych, zwłaszcza bratanie z Zachodem. Przystąpienie do NATO i UE byłych państw satelickich i Bałtów, a teraz kolorowe rewolucje w Gruzji i na Ukrainie stawiają na porządku dziennym pytanie o skuteczność i perspektywy polityki Moskwy wobec tego obszaru.

23.01.2005

Czyta się kilka minut

Prezydent Rosji jako funkcjonariusz NKWD - ukraińska karykatura z dni Pomarańczowej Rewolucji. Podpis na plakacie: Chwała Stalinowi (przekreślone na: Putinowi) /
Prezydent Rosji jako funkcjonariusz NKWD - ukraińska karykatura z dni Pomarańczowej Rewolucji. Podpis na plakacie: Chwała Stalinowi (przekreślone na: Putinowi) /

Rosja ze zgrzytaniem zębów przegrywa kolejne bitwy. Ale nie składa broni, mając nadzieję na wygranie całej batalii: batalii o odzyskanie utraconych w chwili słabości stref wpływów. Na Kremlu nadal obowiązuje myślenie w kategoriach imperialnych: globalne rozgrywki, strefy wpływów, geopolityczna wielka gra, mieszanie w światowym kotle... Neurotyczne sny o imperium męczą po nocach wszystkich, od prezydenta po najmłodszego gryzipiórka.

Kiedy nieskuteczne okazują się eleganckie zabiegi dyplomatyczne, mniej eleganckie odzywki wyprowadzonych z równowagi generałów czy strategie opracowane przez rosyjskich speców od gry wyborczej, wtedy w ruch idą sposoby toporne i zakulisowe gry. A rosyjskie narzędzia są ciągle silne i skuteczne: szantaż energetyczny, wprowadzenie na wysokie stanowiska w państwach ościennych uległych polityków, wykorzystywanie separatyzmów.

Ostatnio zasady polityki Rosji wobec “bliskiej zagranicy" sformułował dobitnie minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow: jeśli będziecie grzeczni, damy wam tanią ropę i gaz, a jeśli będziecie upierać się przy niepodległości, potraktujemy was jak prawdziwą zagranicę i każemy słono płacić.

Na początku był zamęt

Na początku lat 90. Kreml - zajęty personalną walką o władzę - postrzegał “paradę niepodległości" republik radzieckich jako zjawisko chwilowe i niepoważne. Ponowne zrastanie się popękanego organizmu radzieckiego miało nastąpić niemal samoczynnie, jak tylko opadnie pył bitewny. Wspólnota Niepodległych Państw z klubu przerażonych samodzielnością i nową sytuacją byłych sekretarzy partii miała stać się zaczynem nowego organizmu (sojuszu, konfederacji, państwa - różne były pomysły) pod patronatem hegemona.

A Zachód początkowo o wszystkich trudnych sprawach dotyczących obszaru WNP rozmawiał wyłącznie z Moskwą. Przypomnijmy choćby delikatną kwestię rozbrojenia atomowego - dyslokowane na terytorium Białorusi, Ukrainy i Kazachstanu ładunki na podstawie naprędce wynegocjowanych porozumień zwieziono do Rosji. Zachód chciał mieć pewność, że broń będzie w jednych rękach. Najwierniejszy sojusznik Rosji prezydent Alaksandr Łukaszenka do dziś nie może odżałować, że ci słabeusze z pierwszej ekipy niepodległej Białorusi tak łatwo zgodzili się oddać Moskwie głowice; on by się targował do upadłego.

Kryzys gospodarczy na całej linii, miękka formuła braterstwa, ciągłe przetasowania w układzie władzy na Kremlu, zmiany w doktrynie politycznej (od tolerancyjnego przyzwolenia na własną drogę do zaciskania palców na gardle) - wszystko to, oraz wiele innych czynników, spowodowało, że Wspólnota Niepodległych Państw okazała się nieskutecznym narzędziem scalania rozbitego radzieckiego dzbana. Elity poszczególnych państw musiały same główkować, jak wyżyć w drapieżnych warunkach kryzysu. Każde z pokornych postradzieckich cieląt chętnie ssało rosyjską ropę i korzystało z przywilejów wynikających ze szczególnego statusu najbliższych współpracowników.

W pisanych dziś w Rosji analizach ówczesnej polityki Moskwy wobec WNP powtarza się krytyczne stwierdzenie, że ekipa prezydenta Borysa Jelcyna nie potrafiła zawrzeć z poszczególnymi partnerami porozumień, gwarantujących realizację rosyjskich interesów. Ale jest też druga strona medalu: Rosja ani na chwilę nie zrezygnowała z patronatu nad tym obszarem. Jedną z pierwszych koncepcji kuśtykającej niezgrabnie polityki zagranicznej jelcynowskiej Rosji była strategia wobec “bliskiej zagranicy", w myśl której państwa postradzieckie należało przygarnąć pod skrzydła dwugłowego orła. I nikogo spod nich nie wypuścić.

Bliższa zagranica ciału

Utrzymanie w objęciach “bliskiej zagranicy" było programem minimum. Pogrążona w chaosie jelcynowska Rosja zaczynała sobie mętnie zdawać sprawę z utraty możliwości rządzenia na dawnych włościach i mieszania w zupie Amerykanom. Głośne protesty w sprawie rozszerzenia NATO na wschód nic nie dały: Polska, Węgry, Czechy, potem Słowacja i (o zgrozo!) kraje bałtyckie stały się członkami Sojuszu. Postradzieckie peryferie otrzymały więc w oczach Moskwy status ostatniego bastionu, z którego Rosja nie da się wyprzeć.

Od 1996 r. zaczęły się mnożyć pomysły na reanimowanie WNP, a przykład integracji mieli dać prymusi. Najpierw Rosja z Białorusią: Łukaszenka z patosem tłukł kieliszki o marmurowe posadzki Kremla, ale integracyjne zapały studziły kolejne przeszkody. Potem próbowano konfiguracji z Kazachstanem, Kirgizją i mało dekoracyjnym Tadżykistanem na przyczepkę. Ostatnim wielkim pomysłem na ożywienie gospodarcze miała być Wspólna Przestrzeń Gospodarcza, swoista odpowiedź na rozszerzenie Unii Europejskiej. Ale po Pomarańczowej Rewolucji i zmianie władzy w Kijowie także ten projekt zjednoczenia gospodarki krajów postradzieckich pod rosyjskim berłem stoi pod znakiem zapytania.

W sferze gospodarki od początku liderom WNP trudno było się dogadać. Nowe elity dostrzegły pozytywy sytuacji, w której mogą zarabiać na własnym państwie i we własnym państwie, i nie paliły się do ograniczania przywilejów na rzecz jakiejś mglistej integracji. Od początku natomiast inaczej rzecz się miała, jeśli chodzi o sferę bezpieczeństwa: w tej dziedzinie szybko osiągnięto konsens. Jednym z pierwszych porozumień zawartych przez “nowe państwa" był Układ o Bezpieczeństwie Zbiorowym, obudowany potem dodatkowymi porozumieniami o bazach wojskowych (m.in. o stacjonowaniu rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w ukraińskim Sewastopolu, co miało powstrzymać aspiracje Kijowa do zbliżenia z NATO), o sprzedaży broni po cenach preferencyjnych, wzajemnych gwarancjach w razie ataku, o szkoleniu, wspólnych ćwiczeniach, obsadzeniu stref konfliktów siłami rozjemczymi itd. Początkowo działało wspólne dowództwo, a służby specjalne rozdzielano długo i ostrożnie, jak zrośnięte mózgiem syjamskie bliźnięta.

O tym, że Rosja postrzegała niepodległe republiki postradzieckie jako państwa sezonowe, świadczyć może jeszcze i to, że przez całą dekadę lat 90. nie stworzono infrastruktury granicznej z państwami WNP. Mimo że obowiązują przecież “pełnotłuste" wymogi dla przekraczających granicę: paszporty, pieczątki, pozwolenia, wreszcie cła. Co więcej, niegdyś radzieckie, a potem kirgiskie, turkmeńskie czy tadżyckie granice zewnętrzne latami ochraniały rosyjskie wojska.

Parapaństwa

Jednym ze skutecznych narzędzi kształtowania stosunków z wyrywającymi się z objęć państwami “bliskiej zagranicy" są dziwne organizmy “niby państwowe", które powstały na początku lat 90. w wyniku lokalnych wojen. Swój nieokreślony status utrzymują one do dziś, głównie dzięki wsparciu Rosji.

W rozgrywkach z wiecznie wierzgającą Gruzją przydatne okazały się dwa takie twory: Abchazja i Osetia Południowa, regiony de iure należące do Gruzji, de facto znajdujące się poza jej kontrolą. Po 1993 r. Rosja wprowadziła do Abchazji “siły pokojowe" (pod egidą WNP, faktycznie stacjonują tam wyłącznie Rosjanie), a z czasem przyznała większości mieszkańców obywatelstwo Federacji Rosyjskiej. Regiony te są gospodarczo, komunikacyjnie i pod każdym innym względem całkowicie zależne od Rosji. Kiedy ostatnio w Abchazji wybuchł poważny kryzys sukcesyjny (wybory prezydenckie, których nie uznało żadne państwo na świecie, wygrał minimalną przewagą człowiek, który nie miał poparcia Moskwy, a przegrał jej kandydat), Rosja dała lekcję poglądową: zamknęła granicę, przez którą Abchazi wożą na rosyjskie bazary mandarynki, jedyne bogactwo republiki, a następnie “wytłumaczyła" niechcianemu prezydentowi, że wybory mają odbyć się ponownie. Według nakazu Moskwy, w parze z wybranym już przecież prezydentem, jako wiceprezydent wystartuje... przegrany kandydat. I do spółki będą rządzić długo i szczęśliwie. Farsa do kwadratu.

Dążący do odzyskania integralności terytorialnej Gruzji prezydent Micheil Saakaszwili musiał powstrzymać apetyty na błyskawiczne scalenie rozbitych dzielnic. Separatystyczny oręż Moskwy okazał się na razie za ostry.

Z kolei rozmowy Rosji z Mołdawią ogniskują się wokół rosyjskojęzycznego Naddniestrza. W początkowej fazie rozgrzebana sprawa tego regionu skutecznie powstrzymała bieg Mołdawii do zjednoczenia z Rumunią. Obecnie hamuje zabiegi, mające na celu integrację z Unią Europejską. Ulubioną zabawą Rosji z Europą stała się w ostatnich latach kwestia wycofania z Naddniestrza zapasów broni, jakie pozostawiła tam po sobie rosyjska 14. Armia. W 1999 r. na szczycie OBWE w Stambule Rosja zobowiązała się do wycofania wszystkich żołnierzy i wywiezienia magazynów broni, ale do dziś się nie wywiązała. Teraz, w przeddzień wyborów parlamentarnych w Mołdawii (zaplanowanych na marzec), Moskwa obawia się wygranej prawicowej opozycji. Skoro trudno było dogadać się z hołubionymi, prorosyjskimi komunistami, którzy rządzili przez ostatnie cztery lata, to z prozachodnimi prawicowcami może być trudniej. Separatyzm Naddniestrza znowu może się przydać.

Na wojnie z terrorem

Nowym wyzwaniem dla Rosji i jej roli na obszarze postradzieckim stała się wojna z międzynarodowym terroryzmem, wypowiedziana przez USA po 11 września 2001 r.

Prezydent Putin podjął przełomową decyzję o poparciu dla poczynań koalicji antyterrorystycznej. Co więcej, przystał na założenie amerykańskich baz w Kirgizji i Uzbekistanie. Niezadowoleni generałowie i inni tradycjonaliści łapali się za głowę. Ale trzeba przypomnieć, że przed 2001 r. reżim talibów w Afganistanie stale atakował rubieże WNP i stanowił zagrożenie dla Azji Środkowej. Rosja odgrażała się, że zbombarduje bazy talibów na północy Afganistanu, ale nie miała sił, by atak przeprowadzić. Talibowie byli atrakcyjną ofertą dla biednych i poszukujących nowej tożsamości republik środkowoazjatyckich. Zagrożeniem dla regionu i samej Rosji były także potoki opium, szmuglowane przez “przyjaźnie strzeżoną" przez skorumpowanych rosyjskich pograniczników granicę afgańsko-tadżycką (ten problem nie przestał zresztą istnieć po interwencji USA w Afganistanie). Ale większym niebezpieczeństwem był “eksport" rewolucji pod zielonym sztandarem islamu.

Jednocześnie Moskwa nie zarzuciła poszukiwań bardziej skutecznych mechanizmów zapewnienia bezpieczeństwa w regionie pod swoim patronatem. Ewoluują stale kolejne mutacje komitetów, organizacji i wszelkiej maści zgromadzeń ds. koordynacji działań na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa - powstało centrum antyterrorystyczne i koalicyjne siły szybkiego reagowania. Za skuteczne forum porozumienia w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa w regionie uważane jest SOW (Szanghajska Organizacja Współpracy), do której poza Rosją i krajami Azji Środkowej wchodzą Chiny. Dla reżimów panujących w poszczególnych krajach współpraca z Moskwą jest nie do przecenienia. Na Kremlu nikt złego słowa nie powie autorytarnym baszom, rządzącym w Uzbekistanie, Turkmenistanie czy Kirgizji. Z Amerykanami trudniej im rozmawiać, bo USA domagają się respektowania praw człowieka, wypuszczenia więźniów politycznych czy demokratycznych wyborów. A Moskwa rozumie, że w Azji inaczej rządzić się nie da. Amerykanów trzeba jednak w regionie - przynajmniej na razie - cierpliwie znosić. A to dlatego, że Rosja i wszelkie koordynacyjne inicjatywy razem wzięte nie mogą przeciwstawić się islamskiemu terrorowi, który grozi Azji Środkowej.

Oddzielnie należy rozpatrzyć “front" wojny z terroryzmem w samej Rosji. Tu źródłem niestabilności, z którego “eksportuje się" terroryzm, jest Kaukaz (głównie Czeczenia). To terroryzm wyhodowany w znacznej mierze (choć nie wyłącznie) na własnym łonie i na własne życzenie przez rosyjskie władze. Poprawę stanu bezpieczeństwa można byłoby osiągnąć, dogadując się z Gruzinami. Ale po “rewolucji róż" w 2003 r. i objęciu władzy przez prozachodniego Saakaszwilego Moskwa woli prowadzić z Gruzją wojnę podjazdową, grać separatyzmem parapaństw i straszyć uderzeniami na domniemane bazy terrorystów w gruzińskich górach. I trzeba przyznać, że Kreml ma tu (i wszędzie indziej) nieograniczony potencjał destabilizacyjny.

Nieokreśloność statusu rozbitej na dzielnice Gruzji, niestabilność w stosunkach między Azerbejdżanem i Armenią, nieuregulowana kwestia podziału Morza Kaspijskiego, w którego szelfie znajdują się złoża węglowodorów - cały ten stan zawieszenia jest dla Rosji sposobem na rozgrywanie partii szachów o kontrolę nad transportem ropy i gazu z Azji do Europy.

W splątanym gaju rur

Decydującym orężem w walce o odbudowę strefy wpływów ma być idea “liberalnego imperium". Koncepcję tę sformułował autor pospiesznej prywatyzacji pierwszych lat “nowej Rosji" Anatolij Czubajs, jeden z liderów opozycyjnego Sojuszu Sił Prawicowych. Polega ona na wspieraniu przez państwo działań wielkiego kapitału rosyjskiego poza Rosją. Celem ma być stworzenie imperium, zdolnego konkurować z USA, UE i Japonią. Inaczej mówiąc: władze rączka w rączkę z biznesem mają zdobywać rynki państw ościennych (przede wszystkim WNP, w dalszej kolejności byłych państw satelickich), aby w efekcie uścisku rur gazowych i sieci energetycznych uzyskać (odzyskać) wpływy polityczne. Kierowane przez Czubajsa przedsiębiorstwo energetyczne RAO JES dało przykład takich działań: już pod koniec 2003 r. koncern kontrolował 50 proc. sektora energetyki w Gruzji i 80 proc. w Armenii. Celem strategicznym jest też przejęcie elektrowni i przedsiębiorstw dystrybucji energii na Ukrainie, a także na Litwie i w Polsce.

Dziedziną, w której jeszcze skuteczniej realizuje się koncepcja Czubajsa, jest transport ropy i gazu. W 2002 r. Rosja zaktywizowała swoje działania na tym polu. Celem “operacji gazrurka" było utrwalenie monopolu na eksport paliw z obszaru WNP do Europy oraz przejęcie kontroli nad rurociągami ukraińskimi i białoruskimi. Z Ukrainą i Białorusią podpisano porozumienia w sprawie stworzenia wspólnych konsorcjów zarządzających magistralami, przez które gaz płynie z Rosji na Zachód. Natomiast republiki środkowoazjatyckie, które mają duże złoża ropy i gazu, są nadal w pełni uzależnione od Rosji, jako że jedyne rurociągi, jakimi można ich zasoby przesyłać w świat, położone są na jej terytorium.

Moskwa blokuje wszelkie inicjatywy złamania rosyjskiego monopolu w tej dziedzinie. Za największe zagrożenie dla swej pozycji hegemona uważa uruchomienie wspieranego przez USA rurociągu Baku-Ceyhan (Turcja), przez który ropa z Morza Kaspijskiego popłynęłaby do Europy z pominięciem Rosji. Sukcesem zakończyły się zabiegi strony rosyjskiej o “odwrócenie" rurociągu Odessa-Brody. Miała nim płynąć ropa kaspijska, teraz płynie rosyjska...

Kurica nie ptica, Ukraina nie zagranica

“To nasi ludzie, to nasza ziemia i nigdy ich nie zostawimy, nigdy ich nie oddamy, nigdy stamtąd nie odejdziemy" - krzyczał w jednym z programów telewizyjnych poświęconych sytuacji na Ukrainie znany publicysta, uważany za propagandową tubę Kremla Michaił Leontjew. Dostał od publiczności w studio rzęsiste brawa. W podobnym tonie o zmianach na Ukrainie wypowiada się wielu rosyjskich polityków i publicystów.

Pomarańczowa Rewolucja poruszyła w Rosjanach coś, czego nie zdołały w nich poruszyć wszystkie dotychczasowe “straty" razem wzięte. To była trauma. Niewiarygodne stało się rzeczywiste: z szafy wypadł szkielet Iwana Mazepy, kozackiego wodza, walczącego przeciw carowi. Nóż w plecy! Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe!

Bo od początku procesów “górotwórczych" na obszarze postradzieckim Rosja nie wierzyła w trwałe odłączenie się podopiecznych od “macierzy", a podejmowane przez nich samodzielne działania traktowała jak zdradę. Ukraina zajmuje w rosyjskiej rozgrywce o prymat na terytorium WNP miejsce szczególne. Moskwa uważa integrację z Kijowem za warunek sine qua non powodzenia procesów scalających obszar postradziecki. W ramach koncepcji “liberalnego imperium" rosyjski kapitał śmiało (choć nie zawsze z powodzeniem) sięga po ukraińskie przedsiębiorstwa metalurgiczne i energetyczne czy rafinerie, walczy o zapewnienie sobie monopolu na tranzyt ropy i gazu do Europy, a także monopol dostaw tychże dla Ukrainy. Nie na ostatnim miejscu znajduje się aspekt militarny współpracy z Kijowem. Prezydent Kuczma udzielił gościny rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej na 25 lat, a znajdująca się w rosyjskich rękach rafineria w Odessie jest w stanie samodzielnie obsługiwać flotę w razie sytuacji kryzysowej.

Ignorancja i błędy - jakimi popisały się rosyjskie władze do spółki ze strategami, pracującymi na rzecz Wiktora Janukowycza podczas kampanii wyborczej - na pewno obniżyły notowania Rosji w Kijowie. Nawoływanie do secesji rosyjskojęzycznej wschodniej Ukrainy też nie ociepliło atmosfery. Odbudowa zaufania musi potrwać. Rosja potrzebuje do realizacji swych celów dobrej współpracy z ekipą rządzącą na Ukrainie. Można założyć, że przynajmniej na początku nie będzie dążyła do zadrażnień z nowym prezydentem. Ale w razie niepowodzenia zabiegów dyplomatycznych może sięgnąć po ostrzejsze środki.

Nie wyłączać radarów

Rosja nigdy nie zrezygnowała z ambicji odgrywania roli mocarstwa. Na razie choćby regionalnego. A w przyszłości, jak dawniej, globalnego. Na razie jak gorzką pigułkę przełyka porażki, jakimi były ostatnie batalie w Gruzji, na Ukrainie i Abchazji.

Ale nie rezygnuje. Nie widać chęci zrewidowania koncepcji odzyskania utraconych terytoriów. Przeciwnie, główny nacisk w polityce zagranicznej (zwłaszcza wobec obszaru postradzieckiego i dawnych państw satelickich) kładzie się na realizację hasła: “My tu jeszcze wrócimy". Czy się to Rosji uda? Czas pokaże.

Tak czy inaczej, radary trzeba mieć cały czas włączone.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2005