Ostatnia kadrowa

Kryzys Platformy rodzi próżnię, w której wszyscy rozglądają się za sensowną opozycją. W parlamencie lub poza nim, pod partyjnymi szyldami lub pod maską Guya Fawkesa.

13.02.2012

Czyta się kilka minut

Tusk nadal nie ma z kim przegrać, nawet w sytuacji gdy po kolejnym wyborczym zwycięstwie przegrywa kolejne bitwy z państwem, którym rządzi już od czterech lat. Jego konkurenci przestępują niecierpliwie z nogi na nogę, ale żadnej dojrzałej politycznej alternatywy dla rządów Platformy jak na razie z ich strony nie widać.

Jarosław Kaczyński, jeśli wierzyć najbardziej mu sprzyjającym sondażom, może nawet przegonić słabnącego Tuska, ale nie ma żadnej nadziei ani na większościowe poparcie, ani na koalicję. „Pisowskiemu ludowi” (cyt. za Ludwikiem Dornem) pozostaje bezradnie obserwować wyniszczającą walkę PiS-u z ziobrystami, jednoczenie się Kaczyńskiego z Macierewiczem i inne równie interesujące personalne roszady, nieprzybliżające w żaden sposób perspektywy odzyskania władzy przez tę czy inną polityczną reprezentację „wolnych Polaków”. Tymczasem słabnący Tusk oddaje głosy Palikotowi i Millerowi, z których pierwszy jest jeszcze niewybieralny na stanowisko premiera RP, a drugi (wraz ze swoją zapatrzoną w czasy dawnej świetności formacją) wybieralny już chyba być przestał.

Nie jest to może jeszcze sytuacja porównywalna do czasów afery Rywina, bo po pierwsze nie mamy żadnej nadzwyczajnej afery, a jedynie normalność naszego, jak zawsze niezbyt sterownego państwa, a po drugie Platforma się nie burzy, nie grozi rozpadem, jak wówczas SLD. Przeciwnie, nigdy jeszcze w historii III RP partia rządząca nie była tak cicha i martwa. Jednak ponownie, jak w okresie rządów Leszka Millera, powraca pytanie, kto mógłby być skuteczną opozycją, kiedy istniejące opozycyjne partie nie robią wrażenia zdolnych nie tylko do przejęcia władzy, ale choćby do jej efektywnego kontrolowania.

***

Nasz system partyjny, wbrew wszelkim pozorom, wciąż nie jest ustabilizowany. Z kapryśnym elektoratem, wędrującym w poszukiwaniu coraz to nowych populistycznych atrakcji, z elitami politycznymi wędrującymi w poszukiwaniu coraz to nowej partii władzy, wokół której zgromadzą się przez moment ludzie od prawa do lewa, od wolnorynkowców po wrażliwych społecznie, od obrońców świeckości państwa po zaangażowanych politycznie katolików – przypomina ruchome piaski. Dziś taką partią władzy wciąż pozostaje Platforma, a jej kryzys, w kraju bez politycznej alternatywy, rodzi próżnię władzy, w której wszyscy rozglądają się za jakąś sensowną opozycją. W parlamencie lub poza nim, pod partyjnymi szyldami lub choćby pod maską Guya Fawkesa.

W okresie afery Rywina, a nawet tuż przed nią, pojawił się pomysł, aby opozycją dla partii władzy (wówczas SLD) stały się media. A konkretnie „Gazeta Wyborcza”, która miała wtedy i siłę, i autorytet, a na medialnym podwórku brakowało jej liczącego się, równie jak ona opiniotwórczego konkurenta. „Wyborcza” stała się wówczas jedyną skuteczną opozycją, upubliczniła aferę Rywina, pomogła jej wybrzmieć, nawet jeśli wejście w polityczną rolę mocno ją osłabiło.

Dziś jednak media nie mogą pełnić roli opozycji. To inna epoka. Nasz medialny pejzaż zupełnie się zmienił. Gazety, radia, telewizje w Polsce już nigdy nie stworzą jednolitego frontu, który zapewniłby im realny wpływ na partię władzy. Większość z nich jest zajęta zupełnie czymś innym. Media ambitne walczą z tabloidami, „tożsamościowe” z „main- streamowymi”, „mainstreamowe” wzajemnie ze sobą. A wszystkie, wbrew szumnym deklaracjom, biją się o udział w rynku, o czytelnika, widza, o tort reklamowy. Najzacieklejsze boje nie toczą się przy tym wcale po liniach ideowych, nie między „Uważam Rze” a „Gazetą Wyborczą”, ale pomiędzy „Uważam Rze”, „Gazetą Polską” i „Naszym Dziennikiem”. Także „Fakt” z „Super Ekspresem” tracą miliardy na wzajemnie wyniszczającą walkę promocyjną nie dlatego, że jeden z nich jest „tożsamościowo lewicowy”, a drugi „prawicowy”. Od dawna nie ma także w Polsce solidarności środowiska dziennikarskiego, ani wobec polityków, ani wobec właścicieli. Odwołanie Tomasza Lisa ze stanowiska naczelnego „Wprost” zostało przyjęte z nieskrywaną radością przez większość prawicowych dziennikarzy, pamiętających zresztą czasy, kiedy z kolei to oni tracili stanowiska przy aplauzie swoich dziennikarskich konkurentów. Takie środowisko dziennikarskie i takie media nie stanowią żadnego problemu dla najsłabszego nawet rządu. Jeśli jakaś gazeta nagłośni przeciek albo „ustawkę” krytyczną wobec rządu, rząd nie będzie miał problemów ze znalezieniem konkurencji, która nagłośni przeciek albo „ustawkę” mu sprzyjającą.

***

Spór o ACTA okazał się pierwszym politycznym konfliktem w Polsce, w którym jedyną merytoryczną opozycją dla władzy były organizacje pozarządowe, NGO-sy, społeczne instytucje tzw. trzeciego sektora (pierwszy sektor to administracja publiczna, drugi to biznes prywatny). To one dostarczyły argumentów, przedstawiły merytoryczne diagnozy, punktowały niedociągnięcia rządu, proponowały alternatywne scenariusze. Nawet jeśli były merytorycznymi rzecznikami protestujących, nie łasiły się do ulicznego tłumu, jak to robili liderzy partii opozycyjnych, błaznujący na korytarzach Sejmu z ustami zaklejonymi taśmą. Chyba tylko dlatego, że gdyby usta otwarli, i tak nie mieliby nic sensownego do powiedzenia.

Dziennikarze, politolodzy, nawet niektórzy politycy zaczęli się uśmiechać do organizacji pozarządowych jako do potencjalnej opozycji dla rządu albo potencjalnych politycznych koalicjantów dla siebie. Czy nie jest to jednak zbyt pospieszne łatanie dziury w polskiej polityce? Już przed kilku laty profesor Mirosława Marody, przedstawiając badania nad rozwojem trzeciego sektora w Polsce, pokazała jego ograniczenia. Pisała o elitarności i społecznym wyobcowaniu trzeciego sektora, o jego niezdolności do przekraczania granic społecznych i środowiskowych, kontrastującej zresztą z jego ogromnym potencjałem kompetencji i wiedzy. Marody, której sympatie ideowe są zresztą raczej lewicowe, a na pewno nie endeckie, stwierdziła wówczas nie bez złośliwości, że Młodzież Wszechpolska ma na razie większy potencjał budowania kapitału społecznego w Polsce niż najsilniejsza nawet organizacja pozarządowa z Warszawy.

Od tamtego czasu sytuacja trochę się zmieniła. W dyskusjach z władzą samorządową, choćby w trwających właśnie sporach o likwidację szkół, organizacje trzeciego sektora dały się zauważyć również na głębokiej prowincji. I także ludziom niemającym nic wspólnego z warszawską inteligencką elitą. Jednak nadal, zgodnie z diagnozą Mirosławy Marody, są one w najlepszym razie eksperckim zapleczem polskiej polityki. Niełatwo z nich wykrzesać potencjał wyborczy.

***

Choć nie mogą zastąpić partii politycznych, mogą jednak wychować kadry dla zupełnie innej polskiej polityki partyjnej. Mniej populistycznej, bardziej merytorycznej. Ludzie NGO-sów, jeśli trafiliby do polityki partyjnej nie na zasadzie prostej, pasywnej kooptacji, ale w takiej skali, aby ją kształtować, mogą też doprowadzić do jej realnego ideowego zróżnicowania. Wzmocnienia zarówno ideowej lewicy, jak centroprawicy.

Dziś, między Niesiołowskim a Macierewiczem, między Gowinem a Ujazdowskim, między Grupińskim a Dornem jest personalna nieufność, czasami nienawiść, ale nie ma precyzyjnie zdefiniowanej ideowej różnicy. Tymczasem NGO-sy to miejsce działania ludzi o często wyraziście lewicowych albo prawicowych poglądach, czytających „Krytykę Polityczną” albo ukształtowanych przez Kluby Inteligencji Katolickiej. W dodatku NGO-sy są już w Europie, nie tylko korzystają z unijnych funduszy, ale podmiotowo współtworzą i realizują projekty służące wymianie wiedzy, doświadczeń, ludzi czy idei. Są w ten sposób przeciwieństwem dzisiejszych polskich partii politycznych, które nawet w Parlamencie Europejskim lubią załatwiać najbardziej lokalne, międzypartyjne, czasami wręcz wewnątrzpartyjne dintojry.

NGO-sy nie zastąpią partii, ruchów politycznych, ale ludzie w nich pracujący mogą się stać ostatnią kadrową szansą polskiej polityki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2012