Ósma droga

Zastanawiano się kiedyś, jak będzie wyglądał późny wiek dojrzały dawnych mistrzów alternatywy. O czym Provisorium, Teatr Ósmego Dnia, Cogitatur, Kana, Scena Plastyczna KUL będą opowiadać ze sceny, kiedy artystom stuknie pięćdziesiątka?.

12.10.2003

Czyta się kilka minut

Obawiano się odcinania kuponów od tego, co było, epatowania kombatanctwem, żebrania o uwagę młodej publiczności. Tymczasem nic takiego się nie stało. Kto miał zamilknąć, zamilkł, reszta uparcie szuka swego miejsca w nowej rzeczywistości. Jest testowanie dramaturgii spod znaku nowego brutalizmu środkami wypracowanymi przez off, tworzenie niszowych światów, szlifowanie osobnych, autorskich poetyk. Na Lubelskich Konfrontacjach zobaczyliśmy kilka dróg teatru alternatywnego. Wszystkie na swój sposób heroiczne. Opowiem o jednej.

Chorzy, biedni, zapomniani

Teatr taki, jaki w nowych czasach uprawiają aktorzy poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, chce zajmować się przechowywaniem przerażenia tym, co człowiek robi drugiemu człowiekowi. I dzielić się tym przerażeniem z widzami.

W najnowszym przedstawieniu, “Portierni", Ósemki opowiadają o naszej bezwstydnej nuworyszowskiej uzurpacji. O żądzy wydawania ocen, kto zasługuje, a kto nie na miejsce w sztuce, w mediach, w społeczeństwie. W Europie, w szczęściu i dobrobycie. O dzieleniu ludzi na lepszych i gorszych. “Portiernia" jest zapisem nie tylko artystycznych strategii zespołu. Los tego spektaklu w przedziwny sposób splata się ze współczesną Polską: premiera odbyła się zaraz po referendum europejskim, a pokaz lubelski - 1 października, w dniu, w którym zaczęły obowiązywać wizy dla Rosjan i Białorusinów.

Nie przypadkiem weszły do spektaklu publikowane w “Gazecie Wyborczej" wypowiedzi jednej z pierwszych w Polsce selekcjonerek gości: “To nie jest łatwe zadanie odgadywanie ludzkiego charakteru na podstawie wyrazu twarzy". Żaden to wybryk jednej pannicy - coś podobnego uprawiają przecież od dwóch lat jurorzy Idola, publiczność reality shows, a ostatnio iluzoryczny elektorat Jolanty Kwaśniewskiej. W nowej, wspaniałej Polsce “nie ma miejsca dla niemodnych, nieśmiałych, smutnych, ludzi, którzy ciągną ze sobą całą swoją przeszłość". Dyktaturę ideologiczną zastąpiono niepostrzeżenie dyktaturą dobrego wyglądu: nie możesz być gruby, stary, brzydki, chory, źle ubrany. To nie jest trendy. Normalni ludzie powinni być uśmiechnięci i odprężeni, młodzi i zdrowi. Inni się nie liczą. Ósemki nie mogą się z tym pogodzić.

Nowy mur

Centralny element dekoracji stanowi metalowe ogrodzenie dzielące scenę na pół, wymowny sygnał: proszę tu nie wchodzić. Można tę barierę interpretować rozmaicie: jako zatrzaśniętą bramę ekskluzywnego klubu, nową żelazną kurtynę dzielącą społeczeństwo na równych i równiejszych. Może to zresztą granica stref zakazanych, w których dawniej skrywano przed nami wolność i prawdę, a teraz zamyka się komfort i przyjemności.

Płaski świat przedstawienia zamieszkują obok łotrów i palantów ludzie skrzywdzeni i poniżeni. Naprzeciw pyszałka z klubowej bramki staje mężczyzna wyrzucony z pracy za społeczną aktywność (piękna, dyskretnie zagrana rola Marcina Kęszyckiego). W lustrze cyniczno-wampirycznych polityków odbijają się imigranci, artyści, emeryci. Teatralne wahadło portretuje raz jedną, raz drugą grupę.

W jednej ze scen przestrzeń zostaje podzielona na pięć izolatek, gdzie odbywa się cudaczny trening asertywności. Bohaterowie jak mantry powtarzają zdania: odniosłem sukces, jestem najlepszy, świetnie gotuję, wszyscy mnie lubią. Oglądamy przerażający onanizm ludzi, którzy zwariowali na punkcie pracy, pieniędzy, pozycji. I zrobią wszystko, żeby zatrzymać to, co posiadają.

Upominanie się o prawdę jest aktualne w każdym systemie, potrzebne każdemu teatralnemu pokoleniu. Ósemki, inaczej niż dzisiejsi dwudziesto- i trzydziestolatkowie, nie robią teatru szybkich diagnoz. Ustawiają zdarzenia, cytaty z codzienności w szerszym kontekście. Umieją łączyć kilka nieporównywalnych rodzajów cierpienia, szukają wspólnego mianownika. Obcy jest im szantaż emocjonalny. Bo naprawdę przerażające nie jest to, że Ewa Wójciak cytuje słowa kobiety, której syn-ratownik umarł po Czernobylu. Ani sposób, w jaki to mówi, ani sama historia. Wstrząsem jest kontekst, w jaki ta relacja zostaje wmontowana: jest mówiona wobec ludzi, którzy chcą się bawić, i tych, którzy tę permanentną zabawę organizują. W uwerturze przedstawienia teatr zmienia się w klub, z głośników sączy się muzyka techno, a my przyszliśmy w to miejsce po kilka łatwych recept i niezłą zabawę.

Tymczasem w głębi sceny pojawia się nagle oświetlony pokoik, ciasny jak piwniczna komórka. Zamiast słoików, przetworów i konserw, na półkach ułożono woreczki z prochem spalonych ciał w kolejnych bałkańskich wojnach. Tadeusz Janiszewski wchodzi do pokoiku delikatnie, jakby nie chciał obudzić śpiących w woreczkach umarłych. Ogląda eksponaty uważnie, tak by nie wysypać ani ziarenka - w tym ziarenku może być odpowiedź na pytanie, kim była ofiara. Monolog mówi z kolan, jak modlitwę. Może to kolejna uzurpacja, pycha, że potrafimy policzyć, nazwać, odtworzyć dzieje wszystkich zabitych. Ale co innego można? Co jest zadaniem artysty? Zapamiętać to, o czym zapominamy, czego nie umiemy wyłowić z setek relacji, raportów, donosów z rzeczywistości. Nauczyć zapamiętywania.

Żadnych łatwych wrogów

Krótka scenka z Czeczenii jest w “Portierni" przypomnieniem dla dzisiejszej młodzieży zaangażowanej w ruch antyglobalistyczny, atakującej Busha-mordercę za Irak, Afganistan, Palestynę i Bóg wie za co jeszcze, przypomnieniem, że jest jeszcze taki ktoś, jak Władimir Putin, przeciwko któremu nikt ani w Polsce, ani na świecie nie protestuje na taką skalę jak przeciwko Bushowi. Może dlatego, że Ameryka jest przeciwnikiem łatwym, wrogiem przewidywalnym.

Wielu artystów nie lubi porównywania swych scenicznych wypowiedzi do lekcji, wielu widzów nie lubi, kiedy w teatrze daje się im jakieś nauki. Ale “Portiernia" właśnie tę rolę spełnia. Spektakl jest jak sugestia rozmowy na gorące tematy. Artyści to ludzie z notesami w głowach, którzy zapisują historię naszych pospolitych niegodziwości. I pokazują, kim nie być. Oto grupa polityków w perukach, garniturach z partii chłopskich, partii babskich i partii babo-chłopskich cedzi z wyniosłością nowe polskie brzydkie wyrazy: “opcja medialna", “ustawa antykoncentracyjna", “bubel legislacyjny". Aż się robi niedobrze na myśl, co ten koślawy język naprawdę ukrywa. Wykrzyczane nagle przez Ewę Wójciak swojskie “k... mać" brzmi jak wytchnienie dla ucha. Jest czyste i szczere.

“Portiernia" nie jest teatralnym majstersztykiem. Ani spektaklem domkniętym w każdym calu. Przeciwnie - jest dramatem pisanym z gazetowych notek, z telewizyjnych migawek. Nie ma jednego bohatera, przejrzystej linii. Sceny wynikające z siebie na zasadzie skojarzeń tworzą brudną, zgrzytliwą, chropawą strukturę. Tylko że nie jest to wada, ale styl. Nie da się o tym spektaklu sensownie opowiadać w kategoriach warsztatowych. Wyliczać cztery wpadki dykcyjne, dwukrotnie złamane rytmy, raz fałszywą tonację. Aktorzy poznańskiego teatru nie muszą się tłumaczyć z niedostatków.

Bo co z tego, że aktor z serialu “Na dobre i na złe" powiedziałby monolog selekcjonera lepiej niż Adam Borowski, któraś z gwiazd “Klanu" byłaby zapewne bardziej wzruszająca od Ewy Wójciak relacjonującej rozpacz skażonej radioaktywnie Białorusinki, a aktor z “Kiepskich" w roli purpurata święcącego tańczące cheerleaderki wzbudziłby większe salwy śmiechu niż Janiszewski? W teatrze uprawianym przez poznańską grupę najważniejszą kategorią zawodową jest szczerość. Gotowość podpisania się pod każdym gestem i zdaniem. Mam wrażenie, że po prawie trzydziestu latach na scenie Ósemki granie teatralne po prostu markują: tak naprawdę podczas spektaklu zyskują czas na bycie wobec innych ludzi, spowiedź z własnych poglądów, wyborów moralnych i ideowych. Każdy mówi za siebie, poszczególne głosy nie są jednak izolowane, monologi układają się w przejmującą całość.

Co zadziwiające, nie ma w tym spektaklu wściekłości i gniewu. Jest fundamentalna niezgoda na wypaczenia i niegodziwości, wypowiedziana cicho, ale stanowczo. I naprawdę sporo ironii - jak w scenie, w której “teatralni weterani" z Ósemek zmieniają się w cheerleaderki i prowadzą skomplikowany układ taneczny z pomponami. Ktoś myli krok, ktoś ma zadyszkę. Nie jest łatwo, komentuje natychmiast jeden z aktorów, ale widzicie, jak będzie trzeba, potrafimy się przystosować. Dedykuję tę scenę górnikom z Bytomia.

8. Lubelskie Konfrontacje Teatralne: Teatr Ósmego Dnia, “Portiernia", scenariusz i reżyseria: zespół, scenografia i światło: Jacek Chmaj, muzyka: Arnold Dąbrowski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003