Osiem kątów ciszy

Malarz odmówił przekazania swoich prac mocodawcy. Jego sztuka nie pasowała do zgrzytu sztućców w rękach elit Manhattanu.

05.07.2021

Czyta się kilka minut

Wnętrze Rothko Chapel.  10 lipca 2020 r. / PAUL HESTER / MATERIAŁY PRASOWE
Wnętrze Rothko Chapel. 10 lipca 2020 r. / PAUL HESTER / MATERIAŁY PRASOWE

Pięćdziesiąt lat temu otwarto Rothko Chapel, międzywyznaniową świątynię, w której ołtarzem jest czternaście monochromatycznych obrazów. Namalował je Mark Rothko. Inicjatorami budowy kaplicy byli Dominique i John de Ménil – francuskie małżeństwo, które podczas II wojny światowej wyemigrowało do USA. On – baron i katolik; ona – protestantka, studentka nauk ścisłych i miłośniczka sztuki, dziedziczka rodziny Schlumbergerów (koncern energetyczny Schlumberger Ltd. do dziś jest jednym z 500 największych przedsiębiorstw na świecie).

Sztuka, na miłość boską!

Dla obojga duchowym przewodnikiem był dominikanin Marie-Alain Couturier, który z równą pasją wprowadzał ich w świat dialogu międzyreligijnego i sztuki współczesnej. „Nasza sztuka kościelna jest całkowicie zbutwiała: martwa, zakurzona, akademicka. To imitacje imitacji, bez siły, by przemówić do współczesnego człowieka” – grzmiał o. Couturier na łamach magazynu „Time” w tekście pod sugestywnym tytułem „Sztuka, na miłość boską!” (1949). Couturier osobiście oprowadzał de Ménilów po „swoich” nowych świątyniach: Chapelle du Rosaire w Vence (niedaleko Nicei), zaprojektowaną przez Henriego Matisse’a (1951) czy wzniesioną przez Le Corbusiera w niewielkim Ronchamp (niedaleko granicy ze Szwajcarią) Chapelle Notre-Dame du Haut (1955).

Tak zrodził się pomysł, by podobne miejsce powstało w nowym mateczniku de Ménilów – w Houston. Małżeństwo już wtedy cieszyło się opinią teksańskich Medyceuszy. W swym domu zebrali pokaźną kolekcję sztuki. Wspierali finansowo niezależnych filmowców, awangardowych kompozytorów, dotowali badania archeologiczne, ale też wspomagali polityków i aktywistów, na czele z Martinem Lutherem Kingiem.

Seagram

Dominique de Ménil odwiedziła Marka Rothko pierwszy raz w 1960 r. w jego nowojorskiej pracowni – niedługo po tym, gdy umiarkowanie dotąd rozpoznawalny artysta otrzymał zamówienie stworzenia obrazów do ekskluzywnej restauracji Four Seasons w nowym drapaczu chmur, wzniesionym na Manhattanie za pieniądze firmy Seagram, producenta napojów alkoholowych.

Ateista i chrześcijańska aktywistka bardzo szybko znaleźli wspólny język. Oboje byli emigrantami z Europy. Rothko trafił do USA jako dziecko, gdy jego rodzina opuściła Dźwińsk (Dyneburg, dziś Daugavpils na Łotwie), uciekając przed sunącą przez Rosję na początku XX w. falę antysemickich pogromów. Oboje byli wybitnymi intelektualistami, odmieńcami, którzy nie do końca odnajdywali się w upojonej kapitalizmem Ameryce. „Dobrze nam znajoma tożsamość przedmiotów musi zostać skruszona po to, aby można było zniszczyć wszystkie owe skończone skojarzenia, którymi nasze społeczeństwo w coraz większym stopniu pragnie spowić każdy aspekt naszej rzeczywistości” – pisał Rothko w 1947 r., 60 lat przed pojawieniem się w internecie hasztagów.

Inspiracją dla cyklu Seagram była dla Marka Rothko podróż do Europy. Zwiedzał tam starożytne rzymskie świątynie, podziwiał kolorystykę fresków w Villa dei Misteri w Pompejach, zafascynowała go architektura florenckiej Biblioteki Laurenziana Michała Anioła – z zamurowanymi oknami, które zamiast wpuszczać światło do wnętrza, odgradzały obecnych w niej ludzi od zewnętrznego świata.

Rothko, w duchu Nietzschego, chciał, by sztuka wzmagała w odbiorcy świadomość dramatu, jakim jest ludzka egzystencja. Nie dziwi więc, że gdy po powrocie z podróży artysta udał się na obiad do Four Seasons – odmówił przekazania swoich prac mocodawcy, choć namalował już 30 paneli, które tylko czekały na zawieszenie. Jego sztuka nie pasowała do szczęku sztućców w rękach elit Manhattanu. Propozycja de Ménilów, by jego prace znalazły dom w nowej kaplicy, była dla malarza wybawieniem.

Pokój i sprawiedliwość

Rothko chciał, by kaplica miała kształt ośmiokąta – na podobieństwo XI-wiecznej świątyni Santa Fosca na wyspie Torcello koło Wenecji. Od strony architektonicznej za projekt odpowiadał Phil Johnson – o ironio, ten sam, który zaprojektował wnętrze restauracji Four Seasons. Dziś Johnson uchodzi za nestora amerykańskiej architektury, jako autor m.in. budynku Teatru Miejskiego w Lincoln Center (obecnie David Koch Hall, w której siedzibę ma balet nowojorski); w latach 30. był gorliwym entuzjastą Adolfa Hitlera. Współpraca między twórcami nie układała się najlepiej – i choć to Johnson zaprojektował budynek, konflikt z Markiem Rothko sprawił, że Rothko Chapel dokończyli architekci z Houston: Howard Barnstone i Eugene Aubry.

Nad płótnami Rothko pracował od grudnia 1964 do kwietnia 1967 r. W swojej nowojorskiej pracowni na Upper East Side stworzył kilka makiet kaplicy. Kluczowe było dla niego światło – budynek miał być pozbawiony okien, a jedyna droga dla słońca miała prowadzić przez świetlik w dachu – taki sam jak w jego pracowni. Rothko stworzył 14 wielkoformatowych płócien, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się czarne. Największe mają wymiary 4,5 na 2,7 metra – najmniejsze 3,3 na 1,8 m. Do kaplicy trzeba było wprowadzać je dźwigiem, przed zamknięciem dachu.

„Maluję bardzo duże obrazy. Historycznie takie formaty służyły przedstawianiu czegoś okazałego i pompatycznego. Jednak ja robię to, by [doświadczenie obcowania z obrazem] było intymne i ludzkie. Mały obraz pozostaje na zewnątrz: spoglądasz nań jak przez stereoptikon czy szkło pomniejszające. Stojąc przed większym płótnem, jesteś w nim, nie masz nad nim zwierzchnictwa” – pisał Rothko dekadę przed stworzeniem cyklu.

Artysta precyzyjnie zaplanował rozmieszczenie obrazów w kaplicy. Na wprost wejścia zawisnąć miały trzy połączone ze sobą płótna. Także po trzy obrazy zdobią ściany boczne. Na pozostałych pięciu ścianach prace wiszą pojedynczo. Obrazy, których barwa waha się od koloru śliwki po czerń, nie mają ram, to raczej sama kaplica – gipsowe ściany, czarna asfaltowa podłoga i wpadające z góry światło – stanowi ramę. Rothko nie zobaczył nigdy końcowego efektu swojej pracy. Trzy lata po ukończeniu obrazów i na rok przed otwarciem kaplicy przewlekle chory, przez lata walczący z depresją, odebrał sobie życie.

Kaplica pierwotnie pomyślana była jako katolicka, jednak de Ménilowie stopniowo rozszerzali swoją koncepcję. Najpierw miała być świątynią dla wszystkich wyznań chrześcijańskich, później dla wszystkich wiernych proroctwu Abrahama, by ostatecznie stać się miejscem dla wszystkich form duchowości, także dla tych, „którzy nie uznają Boga, lecz są blisko niego w poszukiwaniu pokoju i sprawiedliwości” – napisano w dokumentach kaplicy dziewięć miesięcy po otwarciu, w 1971 r.

Pięć razy p

Podczas otwarcia wśród gości obecny był kompozytor Morton Feldman. De Ménilowie zamówili wtedy u niego utwór „Rothko Chapel” na instrumenty i chór. Premiera odbyła się w kaplicy w roku 1972.

– Chór nie śpiewa słów, jest to rodzaj wokalizy. Niemal wszystko jest w dynamice pianissimo, czyli możliwie najciszej. Są tu nawet takie pasaże, gdzie w nutach Feldman zapisał 5p, czyli ekstremalnie cicho – tłumaczy Szymon Bywalec, dyrygent, dyrektor artystyczny Orkiestry Muzyki Nowej, który „Rothko Chapel” poprowadził podczas koncertu „Muzyka i medytacja” (NOSPR, 2017).

– W zamyśle kompozytora śpiewacy mieli być rozmieszczeni tak, by dźwięk otaczał słuchacza ze wszystkich stron. Instrument solowy, ten który powinien śpiewać: skrzypce – dla muzyków żydowskiego pochodzenia instrument, w pewnym sensie, święty – zastąpiła altówka. Jest to brzmienie mniej jaskrawe, drążące, silne, ale jednocześnie bardziej przytłumione, intrygujące – opowiada „Tygodnikowi”. – Do tego fortepian, ale znowu w tradycyjnej formie zbyt banalny. Jest celesta: delikatna, eteryczna, kojarząca się z czymś ulotnym, może bardziej duchowym, wysublimowanym. I wreszcie trudno mówić o muzyce XX wieku bez perkusji: tu w postaci wibrafonu, wielkiego bębna, z rzadka używanych drewnianych pudełek, tam-tamów, kotłów i dzwonków. Od strony warsztatowej są to po prostu bardzo długie nuty. Jakikolwiek ruch, dzianie się ograniczone jest praktycznie do zera. Mamy tu zupełnie inne poczucie czasu, przypominające kontemplację rzeźby czy właśnie obrazu.

– Słuchacz ma dwa wyjścia: albo nie podda się tej muzyce i wyjdzie znudzony z sali, albo pozwoli sobie się w tym zanurzyć. Dzieło to, by zaistnieć, potrzebuje skupienia: to zaś zależy od dnia, oświetlenia, atmosfery i od tego, kto jest naszym słuchaczem. Czy publiczność weszła w ten utwór, czy zrobiło się nagle tak cicho, że te najniższe szmery są słyszalne – czuję od pierwszych taktów. Jeśli to się uda, wtedy rodzi się wartość dodana: wspólnota. O jej znaczeniu mogliśmy się przekonać dobitnie teraz, pozbawieni jej przez pandemię – puentuje Szymon Bywalec.

Na rok 2022 zapowiedziana jest premiera nowego utworu dla Rothko Chapel. Stworzyć ma go wybitny perkusista, kompozytor i improwizator, wyróżniony „grantem geniuszy” MacArthur Fellow – Tyshawn Sorey.

Podanie ręki

Rothko Chapel odwiedza około 60 tysięcy pielgrzymów rocznie. Wśród nich byli m.in. Nelson Mandela, Jimmy Carter i Dalajlama.

Swoje wrażenie z wizyty w kaplicy opisał w wierszu „Rothko Chapel” Julian Kornhauser: „czarne matowe ściany / podają sobie ręce (...) przeglądam się w nich / ufając że zobaczę więcej / niż gdzieindziej”. Fascynującą interpretację tego utworu opublikował w eseju „Czarne ściany” prof. Tadeusz Sławek: „Kaplica bowiem to miejsce, w którym to, co spotykam, staje naprzeciwko mnie, to znaczy każe mi nie tylko zadać pytanie »co widzę?«, lecz przede wszystkim prowokuje mnie do nieustannego indagowania siebie – »kim jest ten, który widzi?« (...) Medytacja nad malowidłami Rothki przeprowadza nas na drugą stronę – tam, gdzie jednostka zobowiązana jest odnieść się do rzeczywistości jako struktury powiązań z innymi ludźmi. Rzeczywistość staje się światem ludzi trzymających się za ręce”.

W ramach obchodów 50-lecia Rothko Chapel otwarty został nowy budynek – Welcome House – w którym będzie można na jeszcze większą skalę prowadzić działalność edukacyjną i kulturalną. W internecie uczestniczyć można w bogatym programie wydarzeń towarzyszących rocznicy – w tym w spotkaniach „Kontemplacja i dźwięk” prowadzonych przez przedstawicieli wyznań od hinduizmu i judaizmu po zaratusztrian. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2021