Opowiadanie

Wszystkich nas, jak tu sobie ponuro siedzimy, żre tak naprawdę ambicja większa od innych – by mianowicie przepięknie opowiadać: bliźnim o sobie, o innych, o świecie widzialnym bądź niewidzialnym.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Chcemy opowiadać tak, by gruntownie przykuć uwagę słuchaczy i przekonać ich, że opowieść owa jest nie tylko prawdziwa, ale i niezwykła. Naszą ambicją i obowiązkiem być powinno, by każde nasze opowiadanie było interesujące, snute dowcipnie i nienużąco. Dlatego też bardzo źle znosimy ziewanie bądź demonstracje powątpiewania słuchaczy, gdy oto z talentem wykuwamy z szarej, bezkształtnej bryły banalnych zdarzeń kolorowy kształt opowieści. Co rusz ją modyfikując, konstruując misternie jej architekturę i linię narracji, szlifując punkty kulminacyjne, panierując to wszystko wspaniałymi wtrętami i polewając błyszczącymi sosami niewinnych zmyśleń.

Życie jednak ma i złe strony, bowiem nasze opowieści, choćby były najpiękniejsze, najromantyczniejsze, najwspanialej skonstruowane, trafiają do nielicznych i nie odciskają się na edukacji bądź wrażliwości mas. Niestety.

Oto nasze mistrzowsko skonstruowane opowiadania są zupełnie nieużyteczne masowo. Nigdy nie miały mocy formowania opinii ludów. Nawet w sprawie podstawowej, a mianowicie kształtu planety, na której owe ludy żyją. Drobne incydenty, w ramach których udało się zaiste przekonać kogoś, na ogół pijanego, że oto Ziemia ma kształt placka, że Księżyc jest zrobiony z sera edamskiego, że wokół tego zespołu krąży, jako ta kwoka, ogromna żarówka, były najpoważniejszymi sukcesami w naszej karierze, ale – jako się rzekło – należy je uznać za akcje incydentalne, skierowane do pijanej jednostki zaledwie. Nic tu nie pomoże duma, że ów obraz Wszechświata przedstawialiśmy barwnie, naukowo, a zatem przekonująco, posługując się dla lepszej ilustracji oryginalnym drożdżowym plackiem, kawałkiem sera żółtego, kurą pieczoną, żarówką oraz darmowym efektem specjalnym w tych rejonach kosmosu, czyli siłą grawitacji. Niestety, były to sukcesy małe, krótkotrwałe i niewiele znaczące. Jak nasze życie długie, tak też nieheroiczne. Nieheroiczne w tym sensie, że nigdy nie stało nam odwagi i uzdolnień, by barwnie dowodzić bliźnim o szkodliwości szczepień, bezsensie nauczania małych dzieci pisania i czytania, nie wygłaszaliśmy takoż opinii na temat glutenu, mięsa, zbrodniczości farmaceutów, spiskowania liberałów, Niemców, Żydów i homoseksualistów, bądź producentów nawozów sztucznych, wespół z przedstawicielami obcych cywilizacji.

Stąd właśnie, z tego powodu i z kilku innych pokrewnych, od zawsze z największym zainteresowaniem słuchamy opowieści, i takoż z zaciekawieniem obserwujemy opowiadaczy, którzy posiedli boską zdolność przykuwania uwagi ludu i przekonywania mas. Zdolnych do snucia opowieści, których efekt jest liczony w skali makro. Efekt to zdumiewający – bowiem jest on zawsze ten sam, dzięki wielkiej, niezmieniającej się liczbie życzliwych optymistów. Optymistami – na użytek tegoż skromnego utworku – nazywamy wszystkich, którym te opowieści sklejają się zawsze w gruntownie spójną, oczywistą prawdę, którym wątpliwości nie są potrzebne do życia. Zdajemy sobie sprawę, że naszego racjonalizowania nikt nie potrzebuje, że są to snucia kompletnie nie do wiary.

By porzucić na chwilę salon teorii i zejść do mrocznej piwnicy praktyki, rzućmy okiem na przywoływaną w ostatnich czasach sprawę pewnej instytucji finansowej, o skądinąd arcyilustracyjnej nazwie własnej. Otóż mamy tu dowód na nasze domniemania dotyczące sztuki opowiadania. Sytuacja finansowa tego przedsiębiorstwa pozostawia wiele do życzenia. Nie ma żadnych wątpliwości, kto jest temu winny. Nie ma takoż żadnych kłopotów ze wskazaniem, kto odniósł tam sukces, a kto porażkę. Kto dzięki konstrukcji tego przedsięwzięcia może jeść sto schabowych dziennie, a kto dziś za te schabowe płaci. Nasza opowieść o tym, gdybyśmy ją tu rozwinęli, byłaby nic niewarta, może dlatego, że składałaby się na nią lista działań arytmetycznych oraz rycina drzewa genealogicznego tamtejszych biznesmenów. Po nic to, bowiem nic tak nie szkodzi opowieści, jak zmuszanie słuchacza do pracy z kalkulatorem, nic jej też bardziej nie uodparnia na ścieranie niż kłamstwo w żywe oczy, które nam nigdy nie uchodzi płazem, zaś narratorom występującym przed masami – owszem. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016