Opony nie muszą płonąć

Związki zawodowe długo pracowały na wizerunek upolitycznionych molochów, udających tylko zainteresowanie sprawami pracowniczymi. Teraz wracają – i to z rosnącym kredytem zaufania u Polaków.

03.05.2021

Czyta się kilka minut

Amazon rekrutuje pracowników na żaglowcu „Tre Kronor Af Stockholm”. Szczecin, sierpień 2017 r. /  / CEZARY ASZKIELOWICZ / AGENCJA GAZETA
Amazon rekrutuje pracowników na żaglowcu „Tre Kronor Af Stockholm”. Szczecin, sierpień 2017 r. / / CEZARY ASZKIELOWICZ / AGENCJA GAZETA

A może pan po prostu napisać, że pracuję w banku? – uśmiecha się łobuzersko do kamery Katarzyna Jóźwiak. – Tak będzie najłatwiej, bo na wywiad, w którym występuję jako pracownik, musiałabym dostać zgodę przełożonych. A imię i nazwisko mam pospolite. Nikt mnie nie rozpozna. Nawet moi bliscy.

Bo rodzina, zaznacza, ma do tego tematu stosunek raczej oschły. Sądząc po złośliwościach, na które pozwala sobie czasem jej ojciec, decyzji mojej rozmówczyni o przystąpieniu do związku zawodowego nie pozostawiłby bez prowokacyjnych pytań i uszczypliwości. Mama żartuje, że sprzedałby nawet piasek beduinom, bo faktycznie, całe życie kręcił jakieś biznesy. Ojciec wszystko zawdzięcza własnej pracy, ale bywa przez to nieznośnie apodyktyczny. A teraz trafiła mu się córka-związkowiec.

Deklarację członkowską Katarzyna Jóźwiak złożyła dwa miesiące temu, tuż po tym, gdy zarząd jej banku ogłosił kolejne zwolnienia grupowe, w ramach których chce zwolnić ponad tysiąc pracowników. W oddziale, w którym pracuje, jest drugą najmłodszą członkinią związku. – Jesienią kończę 28 lat, ale jest koleżanka tuż po studiach, która też się niedawno zapisała – wylicza Katarzyna. – O poglądy polityczne tamtej dziewczyny proszę mnie nie pytać, nie obchodzi mnie to. Ja się polityką nie interesuję. Wypełniłam deklarację członkowską, bo cztery lata temu skończyłam studia z bankowości i wygląda na to, że długo w tym zawodzie miejsca nie zagrzeję. Od związku oczekuję jedynie tego, żeby kupił mi jak najwięcej czasu na przebranżowienie. Ale mój ojciec tego oczywiście nie zrozumie.

Nieszczęsna kolebka

Możemy tylko zgadywać, ilu Polaków w ostatnim czasie dokonało podobnej kalkulacji plusów i minusów należenia do związku. Z danych GUS za 2018 r. (to najnowsze dostępne, urząd zbiera je co cztery lata) wynika, że w Polsce działa ok. 12,5 tys. związków zawodowych, zrzeszających 1,5 mln osób. W porównaniu z rokiem 2014, kiedy sprawdzano to po raz pierwszy, ich liczba właściwie nie uległa zmianie. Do przynajmniej jednego związku należy ok. 12 proc. pracujących Polaków.

Pod względem uzwiązkowienia ojczyzna NSZZ „Solidarność” nie plasuje się zatem nawet pośrodku stawki krajów europejskich, którą otwierają od lat Szwecja i Dania z blisko 80 proc. aktywnych zawodowo obywateli zapisanych do organizacji związkowej.

– Warto jednak pamiętać, że tamtejsze związki zawodowe przejmują na siebie część zadań, które w Polsce realizuje państwo, a głównie chodzi o ubezpieczenie od bezrobocia – podkreśla dr Piotr Ostrowski, wiceprzewodniczący OPPZ, do niedawna socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego badający ruchy związkowe. – Zapytany o powody przynależności do takiej organizacji, Szwed wskaże zapewne na wysokość zasiłku dla bezrobotnych, który zwolnionym członkom wypłacają tam właśnie związki zawodowe.

W Polsce w wielu przypadkach nadal trudno jednak wyznaczyć granicę między robotą czysto związkową a działalnością polityczną.

Siła, z jaką dziedzictwo NSZZ „Solidarność” oddziaływało po 1989 r., sprawiła, że większość dużych organizacji skręciła w stronę polityki, jakby nie dostrzegając, że w wyniku przemian wolnorynkowych największym pracodawcą w Polsce przestało być państwo. Doprowadziło to do paradoksalnej sytuacji – w okresie szczytowych napięć towarzyszących transformacji z przełomu wieków, rządziły w Polsce kolejno dwie koalicje współtworzone przez centrale związków zawodowych: rząd pod egidą AWS, a następnie spowinowacony z OPZZ gabinet SLD-PSL.

Jak wytłumaczyć to, że rządy związkowców zbiegły się z kulminacyjną falą bezrobocia, które w niektórych powiatach przekraczało wtedy 30 proc.? Czym usprawiedliwić przyzwolenie na powszechne wówczas lekceważenie kodeksu pracy, wyrwanie zębów Państwowej Inspekcji Pracy i rozpad innych reliktów socjalistycznego państwa opiekuńczego, który w tamtym czasie nabrał przyspieszenia – tak jakby niezbędne było miejsce pod nowe instytucje za pieniądze z Unii, do której niebawem mieliśmy wstąpić?

Polacy nigdy nie doczekali się szczerej odpowiedzi na te pytania, także dlatego, że ich nie zadawali. Obywatele kraju będącego kolebką Solidarności stracili wiarę w związki zawodowe. A ci, którzy dali się ponownie uwieść związkowi o rzekomo nowej twarzy Andrzeja Leppera, szybko przekonali się, że mają do czynienia z tym, co już znali – organizacją zainteresowaną przede wszystkim wpływami politycznymi i czerpanymi zeń apanażami. W badaniu CBOS z 2013 r. aż 63 proc. respondentów uznała, że działalność związków zawodowych nie ma wpływu ani na sytuację na rynku pracy, ani na same jej warunki.

– Co ja o tym myślę? – Katarzyna Jóźwiak powtarza pytanie o badanie sprzed ośmiu lat. – Nic nie myślę. Byłam wtedy na pierwszym roku studiów. To, że kiedyś związki zawodowe nie robiły swojej roboty, nie musi oznaczać, że nie będą jej robić także teraz. Należę do małej organizacji, jest nas koło tysiąca. Jeśli ludzie, którzy mają mnie reprezentować przed pracodawcą, przestaną to robić skutecznie, zmienię sobie przedstawicieli.

Związek z rozsądku

– Czasem bywa ostro, ale nie jesteśmy od tego, żeby bić brawo prezesowi – rozkłada ręce Anna, szefowa związku zawodowego pracowników polskiego oddziału międzynarodowej korporacji. – Działamy dopiero półtora roku, ale udało nam się już wypracować z zarządem poprawne, czasem wręcz partnerskie relacje. Może dlatego, że początek był bardzo trudny. Jedną nogą weszliśmy w spór zbiorowy, który mógł poskutkować ogłoszeniem strajku.

Anna początkowo zgadza na publikację swojego nazwiska i wymienienie w tekście nazwy pracodawcy. Ostatecznie prosi o wykreślenie jednego i drugiego. Upublicznianie napięć między pracownikami i pracodawcą mogłoby, tłumaczy, zaszkodzić jej w dalszej karierze.

Trzy lata temu pracodawca Anny dostał zgodę na przejęcie głównego konkurenta. Rezultatem wielomiliardowej transakcji było nie tylko powstanie największego na świecie koncernu w tej branży, ale także zapowiedź zwolnienia 10 proc. personelu we wszystkich oddziałach firmy, w której pracowała Anna. W Polsce na jej listach płac widniało wówczas ok. 1,2 tys. osób.

– Tak się złożyło, że nieco reprezentowałam wtedy naszą spółkę na spotkaniu ludzi ze wszystkich oddziałów – wspomina Anna. – Temat redukcji etatów oczywiście również się pojawił, ale z opowieści koleżanek i kolegów wynikało, że wszędzie proponują zwalnianym odprawę w wysokości tylu pensji, ile lat przepracowali w spółce. Wszędzie poza Polską. Mnie, której w tym czasie stuknęły 22 lata w firmie, przysługiwałoby jedynie osiem pensji. Poczuliśmy się pracownikami drugiej kategorii,choć szefowie polskiego oddziału chwalili się przy każdej okazji, że spółka, którą kierują, należy do najbardziej rentownych w całej grupie.

Związek zawodowy założyło czterech pracowników. Pierwsze spotkanie z zarządem, jak wspomina Anna, zakończyło się po paru minutach: wysłuchawszy postulatów związkowców, prezes poczerwieniał na twarzy z oburzenia i po prostu wstał od stołu. – Wystosowaliśmy wówczas pismo, że jeśli zarząd nie siądzie ponownie do rozmów, wejdziemy w spór zbiorowy. Jednocześnie cały czas zapewnialiśmy, że nie domagamy się niczego ponad to, co reszcie pracowników korporacja zaoferowano bez żadnych negocjacji.

Kompromis okazał się możliwy. Wysokość odpraw w polskim oddziale nie doskoczyła wprawdzie do poziomu, który przysługiwał zwalnianym w innych krajach, ale ostatecznie zarząd niemal podwoił kwotę przeznaczoną na ten cel.

Anna: – Z dzisiejszej perspektywy, mając już za sobą kilka sprawnie przeprowadzonych negocjacji m.in. w sprawie pakietu socjalnego czy procedur antymobbingowych, wydaje mi się, że początkowa niechęć zarządu do nas mogła wynikać z obaw, czy będziemy grać fair. Związek zawodowy może być konstruktywnym krytykiem, ale może też ograniczyć działalność do hałaśliwych protestów i dezorganizowania firmy. My od początku mówimy, że żadnego palenia opon tutaj nie będzie. Podpisaliśmy nawet porozumienie, które określa, ile maili co miesiąc możemy wysłać do wszystkich pracowników i jak długie mogą być związkowe zebrania. W zamian dział HR informuje każdego zatrudnianego, że w firmie działa związek zawodowy, do którego można się zapisać bez narażania na szykany. Z blisko 1,5 tys. pracowników polskiego oddziału firmy do związku należy obecnie 450.

To chyba najważniejsza zmiana w polskim krajobrazie związkowym od karnawału Solidarności sprzed ponad 40 lat, choć nie wyłapuje jej jeszcze w skali makro filtr danych statystycznych: członkostwo w związku uwolniło się od zbędnych politycznych konotacji. Organizacje powstają zarówno w małych firmach, jak i molochach pokroju Amazona (patrz ramka na str. 14), zatrudniających tysiące ludzi, w spółkach skarbu państwa i spółkach pozostających w prywatnych rękach. Wreszcie – nie tylko w przemyśle i budżetówce, które tradycyjnie są w Polsce wysoko uzwiązkowione.

Jak wylicza Michał Lewandowski, przewodniczący Zarządu Krajowego OPZZ Konfederacja Pracy, do jego organizacji przyłączyły się w ostatnich miesiącach związki zarejestrowane m.in. w spółce obsługującej załadunek bagaży w portach lotniczych oraz w kancelarii Senatu RP. Własny związek mają krupierzy z ­Casino Poland oraz informatycy z Accenture Polska. Do niedawna – bo zarządowi udało się doprowadzić do rozwiązania organizacji – związek działał także w polskim oddziale firmy Pfizer. W kilku dużych bankach po związkach również nie ma już śladu, ale tylko dlatego, że rozwiązały się same, wykonawszy swoje zadanie – wynegocjowanie odpowiednio wysokich odpraw.

Anna: – W ostatnich miesiącach dostałam kilkadziesiąt maili od osób z różnych firm i branż, zainteresowanych założeniem związku. Pytają, jak negocjować z zarządem, jak przekonywać do siebie zespół, wymieniają problemy, z jakimi stykają się w pracy. Kwestie światopoglądowe czy polityczne nie pojawiają się w ogóle.

Statystyczny polski związkowiec – to już badanie Instytutu Spraw Publicznych, przeprowadzone w grudniu 2018 r. w ramach międzynarodowego projektu „Future of Workplace Relations: Opportunities and Challenges for Trade Unions in Europe” – jest już sporo po trzydziestce i najczęściej mieszka w miejscowości liczącej do 20 tys. mieszkańców. Ma dyplom wyższej uczelni oraz – co najciekawsze – dochód w przeliczeniu na członka rodziny powyżej krajowej średniej. Składowe tego portretu, choć zgodne z tym, co widoczne na podobnych obrazkach z innych krajów, kłócą się więc z potocznym wyobrażeniem polskiego pracownika przemysłu, rolnika czy przedstawiciela budżetówki, który przed ministerstwem finansów domaga się podwyżek czy ulg właśnie jako związkowiec.

– Mówi się, że związki przyciągają tych, którzy mają coś do stracenia, i coś w tym jest, ale to mimo wszystko niekompletna diagnoza – komentuje Piotr Ostrowski. – Bez wątpienia istnieje również wyraźna korelacja między gotowością do członkostwa w związku zawodowym a aktywnością społeczną w ogóle.

W takich branżach jak górnictwo – kontynuuje socjolog – przynależność do organizacji związkowej jest rodzajem rytuału środowiskowego, ale poza nimi motywacje do złożenia deklaracji członkowskiej są najczęściej indywidualne: albo sami czujemy dyskomfort w miejscu pracy, albo dostrzegamy nieprawidłowości, które zagrażają innym, i czujemy się zobowiązani im pomóc. – Polscy pracownicy przez lata słyszeli, że jeśli im się nie podoba, mogą w każdej chwili zmienić pracę. Dziś coraz częściej mówią: nie, to niech moje otoczenie w miejscu pracy się zmieni. Instrumentem na rzecz tej zmiany jest właśnie związek zawodowy. Nic lepszego moim zdaniem nie istnieje – kwituje Ostrowski.

W skali społeczeństwa przekonanie o sile związków zawodowych pozostaje wprawdzie na niewysokim poziomie (patrz grafika na str. 15), ale katalizatorem zmiany jest najmłodsza generacja pracowników. Pokolenie, które dla ­headhunterów starej daty pozostaje enigmą – stawiające bardziej na szczęście i rozwój osobisty niż karierę zawodową.

We wspomnianym badaniu Instytutu Spraw Publicznych 78 proc. respondentów w wieku 18-24 i 80 proc. osób w wieku 25-34 uznało bilans działalności związków zawodowych za korzystny. Odsetek zwolenników związków poniżej średniej dla całej polskiej populacji (63 proc.) spada dopiero w grupie wiekowej 45-54 – czyli wśród tych, którzy zawodowe szlify zdobywali w otoczeniu dwucyfrowego bezrobocia. A przy okazji zaliczyli intensywną indoktrynację, która figurę związkowca uczyniła czarnym charakterem epoki transformacji.

Odejść z honorem

„Bolesne konsekwencje, jakie dla społeczeństwa miał plan Balcerowicza, zasmuciły wielu polskich liberałów – w odróżnieniu od współczesnych im zwolenników Thatcher i Reagana, nie uważali cierpienia za wartość moralną – byli jednak przekonani, że muszą ten ból zadawać” – pisze amerykański politolog David Ost w głośnej książce „Klęska Solidarności”. Jego zdaniem neoliberałowie, sprawujący wówczas władzę, bez względu na formalne barwy polityczne i ideologiczne, pod którymi stawali do wyborów, uważali swój program gospodarczy za jedyny racjonalny. Jego krytyków – m.in. związkowców – zdegradowali zatem do rangi „pozbawionych właściwego rozeznania wyznawców błędnych poglądów”.

Ost przywołuje jako przykład relację „Gazety Wyborczej” ze strajku w Wałbrzyskiem w styczniu 1990 r., w której uderza go „szyderczy ton, skwapliwość, z jaką przedstawia się strajkujących jako niezdyscyplinowanych i pozbawionych rozsądku osobników, z którymi nowocześni obywatele nie mają nic wspólnego”. W świecie, w którym związki stały się synonimem warcholstwa, rację mogli mieć tylko ich oponenci, czyli przedsiębiorcy.

Piotr Ostrowski: – Sam to przerabiałem, bo jako student współtworzyłem w 2001 r. związek zawodowy w supermarkecie, w którym wtedy pracowałem. Mówiono nam, że porażki przedsiębiorców są niemal zawsze rezultatem czyichś błędów: złych regulacji, niechlujnych urzędników czy właśnie związkowców, którzy przeszkadzają, zamiast pomagać. Sami sobie winni byli jedynie pracownicy: gdy nie awansowaliśmy i nie zarabialiśmy więcej, to tylko dlatego, że niedostatecznie się staraliśmy. Teraz mamy wprawdzie rok 2021, ale w niektórych firmach czas jakby zatrzymał się 20 lat temu.

Dariusz nie chce ujawniać nazwiska ani firmy, w której kieruje dużym związkiem zawodowym. – Działamy w branży, którą czekają poważne zmiany regulacyjne. Wiele osób może przez nie stracić pracę, a cześć z nich ma już swoje lata i obawia się problemów z przebranżowieniem – wyjaśnia. – Wyciąganie firmowych brudów na zewnątrz może zaszkodzić pracodawcy, ale mówiąc o działalności naszego związku, nie mogę o tych brudach nie wspomnieć. Od tego jesteśmy, żeby ujawniać to, co zarząd próbuje ukrywać.

Osią najostrzejszego sporu pomiędzy kierowanym przez Dariusza związkiem a szefami spółki jest zadaniowy czas pracy. W polskim kodeksie pracy to pojęcie w miarę dobrze zdefiniowane i na pewno nie oznacza tego, co rozumieją pod nim przełożeni – czyli prawa do stałego zwiększania celów sprzedażowych kosztem czasu wolnego podwładnych. – Zadaniowy czas pracy oznacza, że przełożony wyznacza termin realizacji jakiegoś celu, ale w ramach kodeksowego 40-godzinnego czasu pracy – wylicza. – U nas stał się worem, do którego wpycha się coraz więcej zadań. Menedżerowie doszli do wniosku, że mają prawo kontrolować podwładnych praktycznie przez całą dobę, nawet i siedem dni w tygodniu. A przeciętny pracownik nie zna kodeksu pracy i nie ma pojęcia, że to nadużycie.

Problemem wielu korporacji jest dziś, jak mówi Dariusz, dysproporcja sił pomiędzy pracodawcą a pracownikami, wynikająca z dostępu do informacji. W dziewiętnastowiecznej fabryce zamiary przełożonych wobec załogi były widoczne jak na dłoni. We współczesnych spółkach zatrudniających tysiące ludzi w dziesiątkach miast banalnie łatwo można rozgrywać jednych przeciw drugim – zanim Skierniewice dowiedzą się, co się dzieje w Rzeszowie, może być za późno. Rola związku zawodowego polega na zbieraniu sygnałów ostrzegawczych i umiejętności oddzielenia tego, co mało ważne, od oznak zwiastujących poważny problem.

– Jakiś czas temu centrala ogłosiła zwolnienia grupowe – opowiada Dariusz. – Część etatów faktycznie zredukowano, zwolnienia formalnie dobiegły końca, po czym z różnych części kraju zaczęły dochodzić do nas informacje, że menedżerowie regionów wzywają pracowników na rozmowy i sugerują, żeby najgorzej oceniani sami złożyli wypowiedzenie. Rozumie pan? Człowiek od 20 lat zasuwa po kilkanaście godzin na dobę, dzieci widuje na zdjęciach, a potem idzie na spotkanie, żeby usłyszeć, że jest jednak fatalnym pracownikiem, ale „zawsze może odejść z honorem”. Ludzie biorą takie teksty do siebie, łapią epizody depresyjne, bo nie dostrzegają, że nie chodzi tu przecież o to, jak pracują, lecz o to, żeby ileś tam osób nakłonić do dobrowolnego odejścia, dzięki czemu firma zaoszczędzi na odprawach.

Sama obecność związku zawodowego w firmie, zaznacza Dariusz, nie daje oczywiście gwarancji, że firma będzie grać z pracownikami fair. – Ale z perspektywy moich przeszło 20 lat pracy dochodzę do wniosku, że ich brak to proszenie się o kłopoty. Po co zostawiać drzwi otwarte, jeśli wspólnie można je łatwo zamknąć? ©℗


AMAZON: PO CO WAM ZWIĄZKI, MACIE STOŁÓWKĘ

JESIENIĄ UBIEGŁEGO ROKU przez media przetoczyła się informacja, że australijski oddział największego sklepu internetowego świata Amazon poszukuje specjalistów do spraw bezpieczeństwa sieciowego. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie fakt, że według informatorów australijskich mediów zadaniem rekrutowanych informatyków miało być sprawdzanie, czy pracownicy nie chcą się zrzeszyć w związku zawodowym. Firma zaprzeczyła – i oczywiście mało kto jej uwierzył.

ZAŁOŻONY W LIPCU 1994 R. Amazon zatrudnia obecnie blisko 800 tys. osób w 58 krajach. Z jego usług korzysta co roku ok. 1,2 mld ludzi, którzy zostawiają w koszyku firmy niemal 300 mld dolarów. Model biznesowy firmy Jeffa Bezosa bazuje więc na efekcie skali oraz bezwzględnej kontroli kosztów. Mimo że przeciętne zarobki szeregowych pracowników firmy w USA są wyższe od minimalnej stawki federalnej, Amazon od lat zmaga się z zasłużonym wizerunkiem bezwzględnego pracodawcy. Warunki w jego centrach pod wieloma względami przypominają świat Orwella, który może stać się codziennością całego rynku pracy po czwartej rewolucji przemysłowej: personel poddany jest stałej presji na efektywność, rozliczany dosłownie z każdej minuty i zastępowany gdzie się da przez roboty.

1 STYCZNIA 2019 R. w magazynie w Eastvale w Kalifornii doszło do wycieku gazu. Zmianowi nie wyrazili zgody na ewakuację, mimo że pracownicy wymiotowali i mdleli: każdemu, kto próbował wyjść, oznajmiono, że nieobecność zostanie uznana za czas wolny i odliczona od dniówki.

KILKA MIESIĘCY TEMU w centrum logistycznym Amazonu w Bessemer w Alabamie pracownicy głosowali nad założeniem związku zawodowego. Byłaby to pierwsza taka organizacja w całym amerykańskim oddziale (w polskim działają dwa związki). W odpowiedzi zarząd firmy wszczął kampanię zniechęcającą pracowników do poparcia tej inicjatywy i zaatakował polityków, którzy kibicowali przyszłym związkowcom. W marcu do głosów wspierających dołączył jednak prezydent Joe Biden, który w wystąpieniu opublikowanym na Twitterze zaznaczył, że „pracownicy z Alabamy – i w całej Ameryce – głosują za tym, czy tworzyć u siebie związki zawodowe. (...) Każdy powinien móc to zrobić bez gróźb czy zastraszania przez pracodawców”.

CO PAN NA TO, panie Bezos? ©(P) MR


CORAZ TRUDNIEJ ZWOLNIĆ

W KODEKSIE PRACY zaszła pod koniec 2019 r. ważna zmiana. Od tej pory już sąd pierwszej instancji może nakazać pozwanemu pracodawcy przywrócenie niesłusznie zwolnionego pracownika na listę płac – bez oczekiwania na uprawomocnienie wyroku w kolejnej instancji. To jedno z największych osiągnięć polskich związków zawodowych, które o taką nowelizację zabiegały od lat.

NOWE PRZEPISY znacząco skróciły czas oczekiwania na powrót do pracy po bezprawnym zwolnieniu. Wcześniej sądy nierzadko rezygnowały z przywracania zwolnionych do pracy, gdyż wskutek przewlekłości postępowania w niektórych przedsiębiorstwach często nie było już stanowisk, na które mogliby wrócić. ©(P) MR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2021