To nie jest kraj na solidarność

Kilkanaście procent polskich pracowników należy do związków zawodowych. Warunki nie sprzyjają ich zakładaniu, wiele przedsiębiorstw z nimi walczy. A przecież związki odnoszą sukcesy.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

Pikieta działaczy Małopolskiej Solidarności przy sklepie Lidla. Kraków, luty 2014 r. / M.LASYK / REPORTER
Pikieta działaczy Małopolskiej Solidarności przy sklepie Lidla. Kraków, luty 2014 r. / M.LASYK / REPORTER

Do zakładanego 38 lat temu NSZZ „Solidarność” należało 10 mln polskich obywateli, czyli ok. 80 proc. pracowników firm państwowych. Był to ewenement w skali świata. Członkostwo w Solidarności było doświadczeniem pokoleniowym dla całej generacji. „S” przyczyniła się do zmiany systemu, a w III RP założona przez nią partia wygrała wybory i rządziła całą kadencję. Dziś jednak aktywność związkowa wydaje się dziwnym archaizmem. W zdecydowanej większości firm nie działa żaden związek. Jak to się stało?

Związkowa posucha

Według danych GUS do trzech największych organizacji – NSZZ „Solidarność”, Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych i Forum Związków Zawodowych – należy ok. 1,6 mln osób, czyli 11 proc. wszystkich pracujących. Oczywiście to nie wszystkie organizacje związkowe działające nad Wisłą – jest jeszcze choćby lewicowa Inicjatywa Pracownicza, branżowy Związek Nauczycielstwa Polskiego i wiele innych, jednak poza ZNP zrzeszają one wyraźnie mniej członków, więc nie podniosłyby znacząco statystyki. Członkowie związków skupieni są zresztą w kilku branżach. To przede wszystkim górnictwo i wydobycie – tu należy do nich aż 71 proc. pracowników. Zrzeszony w związkach jest także co trzeci pracownik branży energetycznej i co czwarty pracujący w edukacji. W opiece zdrowotnej do związków należy 21 proc. pracowników, a w administracji 15 proc.

Widać więc, że związki silne są przede wszystkim w sektorze publicznym – w branżach, w których dominuje kapitał prywatny, uzwiązkowienie jest wręcz śladowe. W handlu zrzeszonych jest 2 proc. zatrudnionych, a w budowlance 4 proc.

Trudno nie dojść do wniosku, że to wynik zmiany systemu: odeszliśmy od centralnego planowania, w którym dominowała własność państwowa, więc uzwiązkowienie musiało spaść, a w tych branżach, z których państwo się nie wycofało, odsetek związkowców wciąż jest znaczący. Taki wniosek jest jednak chybiony: w Europie jest wiele gospodarek rynkowych z dominującą rolą sektora prywatnego, w których uzwiązkowienie jest wyższe. Według danych Banku Światowego odsetek związkowców wynosi w Polsce ok. 12 proc., a więc nieco więcej, niż wskazuje GUS. Tymczasem w Szwecji, Finlandii i Danii dochodzi on do 70 proc., w Belgii wynosi 55 proc., a we Włoszech nieco poniżej 40 proc. Widać, że gospodarka rynkowa może iść w parze ze związkami zawodowymi.

Wśród drobnych firm i freelancerów

Prawdy należy więc szukać gdzie indziej, a składa się na nią kilka czynników. Pierwszym jest wielkość zakładów pracy. W dużych prywatnych zakładach przemysłowych, choćby w branży motoryzacyjnej, związki potrafią działać prężnie. W czasach transformacji upadło jednak wiele dużych zakładów, a na ich miejsce powstały mniejsze podmioty. Związek zawodowy według polskich przepisów musi założyć przynajmniej 10 osób. To wyklucza tworzenie go w mikroprzedsiębiorstwie, czyli firmie zatrudniającej do dziewięciu osób. Według OECD w Polsce w takich firmach pracuje ok. 16 proc. pracowników.

Przepisy utrudniają także rozpoczęcie działalności związku w firmach małych, czyli zatrudniających między 10 a 49 osób, gdzie pracuje kolejne 15 proc. zatrudnionych. W końcu w takiej firmie związek musiałoby założyć od 100 do 20 proc. załogi. Innymi słowy: dla ok. 30 proc. polskich pracowników główną przeszkodą w założeniu organizacji związkowej jest wielkość przedsiębiorstwa, w którym spełniają się zawodowo.

Kolejny czynnik, który powoduje, że w kraju Solidarności członkostwo w związkach jest tak słabo rozpowszechnione, to liczba pracowników na nietypowych formach zatrudnienia. Według GUS jest ich aż 1,1 mln, a zdecydowana większość (66 proc.) pracuje na umowach-zleceniach. Według aktualnego stanu prawnego Polacy pracujący na umowach cywilnoprawnych nie mogą zrzeszać się w związki, i to pomimo że w czerwcu 2015 r. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, iż taka dyskryminacja jest niezgodna z ustawą zasadniczą. Wiele czasu zabrało parlamentarzystom uwzględnienie tego wyroku, ale należy docenić, że wreszcie im się udało: od 1 stycznia 2019 r. osoby pracujące na umowach cywilnoprawnych będą mogły wstępować do organizacji związkowych. To powinno nieco zwiększyć uzwiązkowienie, ale nie przesadnie – zapewne większość freelancerów nie odczuwa potrzeby zrzeszania się.

Karuzela pracy

W Polsce wciąż jest duża rotacja na rynku pracy. Umowy na czas nieokreślony są stosunkowo mniej rozpowszechnione niż w zdecydowanej większości rozwiniętych krajów świata. Według OECD aż 26 proc. polskich pracowników ma umowy na czas określony, co jest czwartym najwyższym wynikiem wśród członków tej organizacji (średnia dla OECD to 11 proc.). Pracownicy na umowach na czas określony mają mniejszą motywację wstępowania do organizacji pracowniczych. Po pierwsze, nie czują się jeszcze związani ze swoim miejscem pracy, po drugie mogą się obawiać, że wstąpienie do związku będzie źle odebrane przez pracodawcę, co może mieć wpływ na jego decyzję o przedłużeniu umowy.

Siłą rzeczy do związku nie wstąpią ci, którzy pracują na własny rachunek jako osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą. Tu również mamy nadreprezentację: według Eurostatu samozatrudnieni stanowią w Polsce ok. 18 proc. wszystkich zatrudnionych, co jest trzecim najwyższym wynikiem w UE (średnia unijna to 14 proc.). Trzeba pamiętać, że część z nich nie pracuje tak z własnej woli, tylko została postawiona pod ścianą przez restrukturyzujące się przedsiębiorstwo. Wielu samozatrudnionych świadczy usługi tylko jednemu podmiotowi, więc charakter ich pracy niczym nie różni się od zwykłego pracownika. Warto rozważyć umożliwienie im przystępowania do zakładowych organizacji związkowych.

Na każdego znajdzie się paragraf

Nie należy zapominać, że ze związkami walczy wiele polskich przedsiębiorstw. Chyba najgłośniejszy był przypadek ­Lidla: zakładową komórkę Solidarności udało się założyć w tej sieci za drugim podejściem, jednak dość szybko zaczęły pojawiać się napięcia między nią a kadrą kierowniczą. Związek wszedł na drogę sporu zbiorowego z pracodawcą. Następstwem kolejnych napięć było zwolnienie szefowej organizacji, Justyny Chrapowicz, i jej zastępcy. Warto pamiętać, że w Polsce związkowca można zwolnić tylko dyscyplinarnie, co właśnie uczyniono. Co ciekawe: w Niemczech, czyli w kraju pochodzenia właściciela sieci, związki działają, choć też mają pod górkę. Jak widać, polska kadra menedżerska jest skuteczniejsza w walce z nimi.

Podobnie w instytucjach państwowych. Krótko po wymianie kierownictwa w mediach publicznych z radiowej Trójki zwolniono dyscyplinarnie szefa tamtejszego związku Pawła Sołtysa. Wygrał sprawę przed sądem, więc został przywrócony do pracy. Obecnie podobna historia ma miejsce w spółce LOT, z której wyrzucono szefową tamtejszej organizacji, Monikę Żelazik.

Niezasłużona zła reputacja

Związki mają w Polsce wyjątkowo złą prasę. Stereotypowy obraz działacza to uprzywilejowany wąsaty pan w średnim wieku i kraciastej koszuli, który co rusz wysuwa nieuprawnione roszczenia. Związki uważa się też za wehikuł spełniania ambicji ich szefostwa i walki o partykularne interesy członków. Trudno się jednak z tym zgodzić – w ostatnim czasie związkowcy mają sporo sukcesów, które ułatwiają życie najsłabszym grupom zawodowym.

Relatywnie wysoka płaca minimalna, według parytetu siły nabywczej wyższa nie tylko od wszystkich państw regionu, ale też Grecji i Portugalii, to efekt ich nacisków w Komisji Trójstronnej. Wprowadzona w ubiegłym roku godzinowa stawka minimalna to także efekt długotrwałej kampanii związków. Podobnie z ograniczeniem handlu w niedzielę – to rozwiązanie postulowane było głównie przez Solidarność, choć handel jest u nas najmniej uzwiązkowioną branżą.

Związki zawodowe w Polsce powinny znaleźć nowy pomysł na siebie. Mogłyby np. skupić się na działalności na szczeblu centralnym i branżowym, a w zakładach wspierać powstawanie rad pracowników, które przejęłyby ich zadania. Dzięki temu także pracownicy mniejszych firm mieliby swoją reprezentację, a duże organizacje wykorzystałyby swój potencjał do skuteczniejszego dbania o interesy wszystkich pracujących w Polsce. ©

Czytaj także: Piotr Wójcik: Tani jak Polak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018