Operacja obiad

Każda rocznica jest dla nich ważna. Ta, po kilku miesiącach izolacji, jest szczególna. Jak warszawscy powstańcy przeżywają czas epidemii?

27.07.2020

Czyta się kilka minut

Zanim wybuchła epidemia: weterani w Domu Wsparcia dla Powstańców Warszawskich, lipiec 2019 r. / RAFAŁ SIDERSKI DLA „TP”
Zanim wybuchła epidemia: weterani w Domu Wsparcia dla Powstańców Warszawskich, lipiec 2019 r. / RAFAŁ SIDERSKI DLA „TP”

Baza danych Muzeum Powstania Warszawskiego liczy prawie 1200 kontaktów do mężczyzn i kobiet, którzy brali w nim udział. Duża część z nich mieszka w Warszawie, więc zaglądają do Muzeum lub do Domu Wsparcia dla Powstańców Warszawskich, spotykają się z uczniami i harcerzami, mają spotkania środowiskowe.

A raczej, tak było do marca: gdy wprowadzono restrykcje mające ograniczyć epidemię, za powstańcami zamknęły się drzwi ich mieszkań lub domów opieki. Oddzieleni od bliskich, od przyjaciół z powstańczych oddziałów, starali się wytrwać. I przetrwać.

W potrzebie

– Od razu zaczęliśmy dzwonić do wszystkich powstańców z naszej listy, tych w Warszawie i w innych miejscach Polski. Pytaliśmy, czego im potrzeba, jak pomóc, jak się czują. Z tych rozmów wyłoniła się nam grupa kilkudziesięciu, którzy potrzebowali systematycznej pomocy – opowiada Agnieszka Pawelec, która w Muzeum odpowiada za kontakty z weteranami.

Lista spraw była długa. Wyrzucenie śmieci, nadanie listów, zakupy. Ale też: uzyskanie recepty na kończące się leki, zorganizowanie wizyty u specjalisty, wsparcie w załatwieniu dokumentów dla opiekunki z Ukrainy (część ukraińskich opiekunek wyjechała do domu, martwiąc się o swoje rodziny, a te, które zostały, potrzebowały uaktualnionych dokumentów).


Jak potoczyłoby się ich życie, gdyby powstanie zakończyło się zwycięstwem? Zapytaliśmy o to Powstańców warszawskich. Oto ich opinie.


 

Zadania, które dla starszych ludzi i tak nie są łatwe, w czasie pandemii stały się niemal niewykonalne. Coś, co wcześniej można było szybko rozwiązać, stawało się katastrofą – jak awaria telewizora czy telefonu, teraz dla weteranów jedynych źródeł informacji i kontaktu ze światem.

– Samo Muzeum nie ma możliwości udzielenia pomocy, ale może być platformą komunikacji między instytucjami a powstańcami. Oni dzwonili do nas, bo nas znają i w sytuacji zagrożenia czuli, że mogą poprosić o pomoc – mówi Agnieszka Pawelec.

Na początku lipca, już z perspektywy czasu, podsumowuje: – Zrobienie zakupów było ważne, podobnie naprawienie telefonu. Ale najważniejsza była rozmowa, a właściwie słuchanie.

Na Nowolipiu

Powstał niespełna dwa lata temu i dla wielu szybko stał się niemal drugim domem. Mogli tu zjeść ciepły posiłek, napić się kawy czy herbaty, posiedzieć z kolegami. W Domu Wsparcia na ul. Nowolipie 22 była też gimnastyka, rehabilitacja i koncerty. Gdy odwiedziłam ośrodek rok temu, opowiadali, jak dzięki ćwiczeniom stają się sprawniejsi, a dzięki wizytom tutaj – mniej samotni.

– Dla nich to forma bycia z ludźmi. Przychodzili tu, żeby się spotykać, kłócić, opowiadać wojenne historie. Zapraszaliśmy gości ze świata filmu, z telewizji. To ich interesowało i nakręcało cały Dom. A potem w jednej chwili nastąpiło zamknięcie – mówi Janusz Owsiany, prezes Stowarzyszenia Monopol Warszawski, które prowadzi Dom Wsparcia.


Czego potrzeba powstańcom? Przede wszystkim codziennej opieki i uwagi. – Niektórzy z nas sami już nie są w stanie wyjść z domu – opowiada Halina Jędrzejewska „Sławka”. – A chcieliby pójść na spacer. Nie być samemu.


 

– Przede wszystkim trzeba było zapewnić im warunki do przebywania w izolacji: zakupy, obiady, leki – opowiada Owsiany. – A także rozwiązać np. problem emerytury, dotąd trafiającej na konto w banku, do którego oni już nie mogli pójść ze względu na ograniczenia związane z pandemią. Często nie dysponują kartami płatniczymi, nie korzystają z bankowości elektronicznej. To naprawdę był dla nich kłopot.

Tak jak w Muzeum Powstania Warszawskiego, również na Nowolipiu do telefonów usiedli pracownicy i wolontariusze. Dzwonili, pytali, słuchali. – Znamy wszystkich naszych powstańców. Już po głosie mogliśmy się domyślić, w jakim są stanie. Słychać było, jak bardzo potrzebują naszego wsparcia – mówi Janusz Owsiany.

Wśród tych, którzy codziennie obdzwaniają powstańców, jest Magdalena Michalska. – Źle to znieśli. Dom musiał zostać zamknięty z dnia na dzień z uwagi na stan epidemii, nie byli na to przygotowani – mówi dziś. – Na początku dzwoniliśmy do tych kilkudziesięciu osób, z którymi już wcześniej mieliśmy stały kontakt. Szybko jednak trafiali do nas kolejni, którzy słyszeli, że można liczyć na nasze wsparcie.

Michalska podkreśla: – Najbardziej brakowało im normalnego kontaktu z nami. Staraliśmy się ich podnosić na duchu. Np. na Wielkanoc dostali osobiste listy, napisane przez dzieci. Takie gesty pokazywały im, że ktoś o nich pamięta.

Obiadowa logistyka

Gdy w ostatnich latach, jeszcze na długo przed pandemią, Muzeum pytało powstańców o ich potrzeby, jedną z najważniejszych okazywał się codzienny obiad.

Zrobienie i przyniesienie do domu zakupów, ugotowanie i pozmywanie – już wtedy było to zbyt trudne dla ludzi liczących zwykle 90 lat lub więcej. W czasie epidemii stało się niemożliwe.

– Zwykle przychodziło do nas regularnie ok. 30 powstańców, którzy jedzą obiady. A teraz mieliśmy nagle pod opieką kilka razy więcej. Codziennie musieliśmy dostarczyć ok. 150 porcji do powstańców mieszkających w różnych częściach Warszawy – opowiada Janusz Owsiany. – To było karkołomne zadanie, bo nie mieliśmy dość samochodów. Nie dysponowaliśmy też środkami, bo przecież nasza działalność nie była planowana na taką skalę.

Przy rozwożeniu obiadów, a także paczek żywnościowych pomogli m.in. żołnierze z Wojskowej Akademii Technicznej. Owsiany: – Można było na nich polegać. I powiem jeszcze coś: nie mieliśmy tyle aut, więc jeździli własnymi, ale żaden nawet nie wspomniał o zwrocie kosztów benzyny.

Akcję obiadową prowadziły nie tylko Dom Wsparcia i Muzeum Powstania. Grupę ponad 300 weteranów AK i ich bliskich objęły wspólnie opieką: projekt „Nie zapomnij o nas, Powstańcach Warszawskich”, Stowarzyszenie Zachowania Pamięci o Armii Krajowej, Stowarzyszenie Odra-Niemen Oddział Mazowiecki (w ramach tej akcji żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej dostarczali posiłki także do mniejszych miejscowości i wiosek na wschodzie Polski, na Warmii i Mazurach). „Ja zostałam sama, bez niczego. I te obiady to mi po prostu uratowały życie...” – mówiła jedna z kobiet, odwiedzonych przez żołnierzy na Zamojszczyźnie.

„Czarny” idzie na kawę

– Właśnie jadę do Muzeum, to może pani też przyjedzie? Tam porozmawiamy – mówi Janusz Walędzik, pseudonim „Czarny”, bohater mojego artykułu w „Tygodniku” z zeszłego roku, gdy proszę go o rozmowę na początku lipca. To jeden z tych, dla których Muzeum jest drugim domem, a jego pracownicy kimś bliskim.

Spotykamy się godzinę później. Chcemy porozmawiać na ławeczce przed Muzeum, ale „Czarnego” co chwilę zatrzymuje ktoś z odwiedzających, prosi o wspólne zdjęcie, a on wyraźnie cieszy się tą namiastką kontaktu. To jedno z jego pierwszych wyjść z domu po wielotygodniowej samoizolacji.

Jak ją przeżył? – Trudno było. Szkoła zamknięta, młodzieży nie było – mówi Janusz Walędzik, który w Szkole Podstawowej nr 26 przy ul. Miedzianej prowadzi powstańczą izbę pamięci.


WACŁAW GLUTH-NOWOWIEJSKI, żołnierz AK: Przez pięć lat okupacji moje pokolenie musiało przyzwyczaić się do śmierci. Ona była nie tylko w siedzibie gestapo, była wszędzie.


 

On sam uczył się tam przed II wojną światową, a podczas powstania znalazł się znów w szkolnym budynku – jako 14-letni łącznik w Zgrupowaniu „Chrobry II”. Teraz mieszka niedaleko, więc przed pandemią w szkole bywał niemal codziennie. Dzieci znają go, nazywają „Dziadkiem”. Trudno wyobrazić sobie tę szkołę bez niego, a i jemu najwyraźniej trudno było przetrwać te tygodnie bez szkoły, bez dzieci, bez przelotnych rozmów, bez tego wszystkiego, co pokazuje, że życie trwa – nawet w miejscach tak naznaczonych jak ulica Miedziana, wtedy część tzw. twardego frontu: powstańczej linii obrony, której Niemcy nigdy nie przełamali.

– Mówili, żeby nie wychodzić z domów, żeby znajomi nie przychodzili – wzdycha teraz Janusz Walędzik. – Ale dzieci ze szkoły przychodziły czasem przed dom, wychodziłem wtedy na balkon. No i jest telefon. Obiady mi przywozili, zakupy robili wolontariusze z Domu Wsparcia. A teraz już nawet rehabilitacja ruszyła, miałem ją trzy razy. Może znów będę chodzić jak dawniej?

Janusz Walędzik w tym roku wspiera się już na balkoniku. – Zobaczę, może ktoś ze znajomych jest w pracy w Muzeum. Może kawę jeszcze wypiję? – zastanawia się i stawia krok za krokiem.

Mobilizacja do życia

Rehabilitacja została uruchomiona ponownie na Nowolipiu pod koniec czerwca. To ważny element „przywracania” powstańców do życia po kilku miesiącach spędzonych w domu, bez możliwości innego ruchu niż przejście z pokoju do kuchni. Rozpoczęto też akcję „Spacery z powstańcem”, w której wolontariusze wychodzą z seniorami na przechadzki.

– Chodzi o mobilizację, żeby wyszli z domu, zdobyli się na aktywność, nawet jeśli ma to być tylko dojście do ławeczki przed blokiem – mówi Magdalena Michalska.

– To spacery w ich najbliższej okolicy, bo po tak długiej izolacji wielu z nich jest oszołomionych i zagubionych po wyjściu z domu – mówi Janusz Owsiany. – Staramy się ich ożywić, zainteresować tym, co na zewnątrz.

Agnieszka Pawelec uważa, że po zniesieniu części restrykcji, gdy powstańcy mogą już wychodzić z domów, jest im jednocześnie i łatwiej, i trudniej: – Dystans, jaki powstał między ludźmi, chyba jeszcze długo będziemy redukować.

Także Magdalena Michalska zwraca uwagę na skutki długotrwałej izolacji: – Powstańcy pytają, kiedy Dom będzie znów otwarty, chcą spotykać się z koleżankami i kolegami, czekają na obchody rocznicy powstania. Jednak jest w nich duży niepokój. Po tak długim czasie w izolacji nie czują się na siłach, aby wyjść. Został w nich strach, który pomagamy im przełamać.

Smutek był i smutek znikł

Gdy zbliża się kolejny 1 sierpnia, następuje też odliczanie. I konstatacja, jak bardzo ich znów ubyło.

– W ostatnich tygodniach straciliśmy dwóch naszych podopiecznych – mówi Magdalena Michalska.

Wcześniej, w styczniu, zmarł Czesław Łukasik. Gdy rok temu pisałam o Domu Wsparcia, opowiadał mi, że wprawdzie ma liczną rodzinę, ale na Nowolipki przyciąga go uśmiech pracowników. – Zawsze można też porozmawiać z kolegami i koleżankami. Są tylko dwie zasady: nie rozmawiamy o polityce i Kościele! A na spory mamy szeryfa – mówił wtedy. – Ja jestem sędzią pokoju.

Szeryfem był i jest Zbigniew Daab. Pseudonim „Kapiszon”, walczył na Ochocie. Ma profil na Facebooku, zamieszczał na nim relacje ze spotkań. W ostatnich miesiącach pokazywał, jak mijają mu dni. Starał się podnosić na duchu siebie i innych. „Morale jest wysokie” – zapewniał w marcu. W czerwcu cieszył się pierwszymi wyjściami z domu i przypominał piosenkę Adolfa Dymszy:

A u mnie siup, a u mnie cyk,
Smutek był i smutek momentalnie znikł,
Bo u mnie siup, i raz, i dwa,
I człowiek swój humorek znowu ma.

Poczucia humoru w czasie epidemii nie straciła Zofia Gordon, ps. „Iskra”. Ona również była bohaterką mojego artykułu sprzed roku.

– To były miesiące więzienia – słyszę jej śmiech, gdy rozmawiamy teraz przez telefon. – I jeden kierunek: lodówka. Dwa kilo przytyłam. Trudne to było, bo ile można czytać albo oglądać telewizję? Teraz jestem już po pobycie nad morzem i lepiej się czuję.

Zofia Gordon podkreśla, jak ważny jest dla niej Dom Wsparcia i wolontariusze: – To fantastyczna rzecz, codziennie rano dzwonią, czy czegoś nie potrzebuję. Pytają, jak się czuję, zakupy zrobią. Tyle że uśmiechu też ludzie potrzebują, to jest tak samo potrzebne. Z panią też wolałabym rozmawiać osobiście, a nie tak, przez telefon…

Jakby to było wczoraj

W tym roku rocznicowe obchody będą inne. Z ograniczoną liczbą uczestników, z transmisjami (na profilu Muzeum na Facebooku lub na stronie urzędu miasta). Ale się odbędą. Zaplanowano spotkanie powstańców z prezydentem Andrzejem Dudą i prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, a także wspólne śpiewanie piosenek powstańczych.

Poszczególne środowiska powstańcze nie rezygnują też ze swoich uroczystości.

– Zaczynamy już 31 lipca, a 1 sierpnia odwiedzamy miejsca ważne dla naszego Zgrupowania „Ruczaj”. Będziemy przy wiadukcie na Marszałkowskiej, potem w kaplicy w kościele Zbawiciela, przy Małej Paście na ul. Pięknej, przy kamieniu pamiątkowym na skwerze Batalionu AK „Ruczaj” – wymienia Zofia Gordon. – No i oczywiście będziemy na Powązkach.


Czytaj także: Historię Powstania można opowiedzieć przez historię warszawskich dzielnic.


 

Forsowny plan, ale pani Zofia nie ma wątpliwości: – To wysiłek, ale co robić? Tyle przeszliśmy, ale wytrzymaliśmy, i żyjemy. Trzeba oddać hołd tym, co zginęli.

– Proszę zrozumieć: my widzieliśmy, jak oni ginęli. To nasi koledzy. Wszystko pamiętam, jakby to było wczoraj. Jeszcze przed powstaniem byłam świadkiem egzekucji, dotąd staram się omijać to miejsce, idę sąsiednią ulicą – dodaje.

Na obchody wybiera się też Janusz Walędzik: – Tak bym chciał, żeby ten wirus zniknął, żebyśmy wszyscy mogli się spotkać na Powązkach. Ja będę. Ze sztandarem.

Lekcja dobra

Uroczystości się odbędą, na chwilę powstańcy znów będą w centrum uwagi. A potem? Koronawirus nie zniknie, podobnie jak ich potrzeby.

– Epidemia uwidoczniła cały wachlarz problemów związanych w ogóle z opieką nad starszymi osobami, od których wcześniej uciekano. Teraz widać jak na dłoni, że trzeba budować od zera cały system takiej opieki. I że jednym z podstawowych elementów powinny być domy dziennego pobytu, takie jak nasz – uważa Janusz Owsiany.

– Takie miejsce mobilizuje ich do wysiłku, wyjścia z domu, aktywności. Łatwiej też otoczyć ich tu podstawową opieką lekarską. Po co mają spędzać kilka godzin na SOR-ze, skoro pomógłby lekarz będący do ich dyspozycji w domu dziennego pobytu? To lepsze rozwiązanie. Ale ile jest takich domów w Warszawie? – dodaje.

Patrząc na ostatnie miesiące, Janusz Owsiany widzi jednak też coś pozytywnego: – Nie spodziewałem się, że będę brać udział w takiej operacji. To było wyzwanie, ale też szansa, lekcja przyzwoitości i elementarnego dobra. Coś takiego nie zdarza się często.

Zofia Gordon: – Proszę koniecznie zaznaczyć w swoim artykule, że nikt nam wtedy nic nie kazał. To był nasz wybór. Szliśmy walczyć o Polskę, o Warszawę. Miałam 16 lat, powiedziałam mamie: „Chcę iść walczyć”. Chwilę pomilczała, a potem mnie pocałowała i powiedziała: „Idź, dziecko”. Nadal czuję ten pocałunek. ©℗

„I NAGLE ZOSTALIŚMY ZMUSZENI DO PEŁNEJ IZOLACJI...”

Gdy widziałam się z Anną Jakubowską (ps. „Paulinka”, rocznik 1927) pod koniec lutego, nie mogłam przypuszczać, że nie zobaczymy się przez kolejne miesiące. Dom pomocy społecznej, w którym mieszka, został zamknięty – jak inne podobne placówki. W zamknięciu minęły Wielkanoc i wiosna, mija lato. Mnóstwo dni, których „Paulinka”, jak wielu jej kolegów i koleżanek z powstania, nie może dzielić z bliskimi.

Była sanitariuszką i łączniczką batalionu „Zośka”, została odznaczona Krzyżem Walecznych, po wojnie spędziła ponad pięć lat w komunistycznym więzieniu. Poznałyśmy się w 2005 r., gdy prowadziłam z nią wywiad dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Potem spotykałyśmy się regularnie i rozmawiałyśmy, nie tylko o powstaniu. Zaprzyjaźniłyśmy się. Z czasem z tych rozmów powstała książka „Szkło pod powieką”. Teraz pozostaje nam telefon, ale nawet długa rozmowa telefoniczna nie zastąpi spotkania.

Jak radzą sobie weterani w DPS-ach? Gdy przygotowując tekst, zapytałam o to Annę Jakubowską, zdecydowała się odpowiedzieć listem. Oto on. ©(P) PB

ANNA JAKUBOWSKA, „PAULINKA”:

Od prawie roku mieszkam w Domu Pomocy Społecznej „Kombatant”. Inwalidztwo i niesamodzielność życiowa sprawiły, że musiałam wyzbyć się tej cząstki mojej wolności, która mi jeszcze pozostała. Jednak nigdy wcześniej nie myślałam, że moglibyśmy stać się tak bezradni, jak w czasie pandemii. Nagle zostaliśmy zmuszeni do pełnej izolacji. Jak sobie radzą z tym moi wiekowi koledzy, zamknięci w mieszkaniach, pozbawieni możliwości wzajemnej pomocy? Jak przezwyciężają narastające trudności dnia powszedniego? Poczułam się uprzywilejowana, pozbawiona tych codziennych trosk życiowych, które oni muszą na bieżąco rozwiązywać. Może dlatego, mimo uciążliwej izolacji, staram się nie narzekać.

Tymczasem zbliża się kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Skłania do refleksji i wspomnień. Wracam właśnie z krótkiego spaceru, który jest możliwy tylko dzięki mojemu nieodłącznemu chodzikowi. Pięknie skomponowany ogród pozwala cieszyć się różnorodnością drzew i krzewów, rozkwitających w różnych porach lata. Po drodze spotykam dwóch staruszków uwięzionych w swoich wózkach inwalidzkich. Ich gestykulacja i ożywione twarze świadczą o wadze zagadnienia, które roztrząsają. Zapewne wspominają epizody z udziału w walkach powstańczych. Tego nikt im nie odbierze!

Dochodzę do mojego pokoju. Cisza, którą można zagospodarować, to wielka wartość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2020