Warszawa '44: jak pamiętać, gdy coraz mniej świadków

Zostało ich tylko około pięciuset. Spośród powstańców warszawskich, których poznałam w mojej dziennikarskiej pracy, nie żyje już prawie nikt. To opowieść o nich.

23.07.2023

Czyta się kilka minut

Powstańcy z batalionu „Zośka” na Starówce. Drugi z lewej por. Bolesław Górecki „Śnica”, trzecia z lewej Danuta Mancewicz „Danusia”, drugi z prawej kpr. pchor. Jan Myszkowski-Bagiński „Bajan”, u dołu plut. pchor. Czesław Kraśniewski „Kryst”. / EDWARD TOMIAK / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Powstańcy z batalionu „Zośka” na Starówce. Drugi z lewej por. Bolesław Górecki „Śnica”, trzecia z lewej Danuta Mancewicz „Danusia”, drugi z prawej kpr. pchor. Jan Myszkowski-Bagiński „Bajan”, u dołu plut. pchor. Czesław Kraśniewski „Kryst”. / EDWARD TOMIAK / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Ilu was zostało, z twojego oddziału – zapytałam przed sześciu laty Annę Jakubowską, pseudonim „Paulinka”, rocznik 1927.

– Takich, którzy fizycznie mogą wziąć udział w obchodach 1 sierpnia, może cztery-pięć osób. Żyje trochę więcej, ale są już w złym stanie – odpowiedziała.

– Wydawać by się mogło, że powinno nas być więcej – zastanowiła się – skoro nasz batalion „Zośka” oparty był na członkach Szarych Szeregów, podziemnego harcerstwa, ludziach bardzo młodych. Co więcej, by dostać się do oddziału, nieraz zawyżali oni swój wiek.

Anna Jakubowska – w powstaniu 17-letnia sanitariuszka batalionu AK „Zośka”, po wojnie skazana przez komunistów za przynależność do AK (spędziła w więzieniach ponad 5 lat) – zmarła w lipcu 2022 r. To druga rocznica bez niej. Z jej batalionu, który na początku walk liczył 350 mężczyzn i kobiet, żyje dziś siedmioro.

Najmłodsi powstańcy, którzy w sierpniu i wrześniu 1944 r. uczestniczyli w bitwie o Warszawę jako mniej więcej 14- czy 15-latkowie, dziś mają prawie 95 lat lub więcej. Ich wspomnienia zostały utrwalone przez Muzeum Powstania Warszawskiego, napisano o nich książki. Wciąż organizowane są spotkania: ci, którym siły pozwalają, wypełniają swoje ostatnie zadanie – przekazywania, tłumaczenia opowieści o powstaniu i swoich towarzyszach.

Według informacji Muzeum Powstania Warszawskiego zostało ich już tylko 526 (stan na 19 lipca), z tego trzystu w Warszawie. W obchodach udział weźmie może kilkudziesięciu.

Mur na Towarowej

Lipcowy niedzielny wieczór. Na Woli ruch jest mniejszy niż w tygodniu, ale i tak samochody oraz tramwaje co chwila przesłaniają betonowy słup i resztkę ceglanego muru na pasie zieleni między jezdniami przy ulicy Towarowej. Znak Polski Walczącej, widoczny z jednej strony słupa, wskazuje, że nie znalazł się tu przypadkiem.

„Tu wzdłuż torów ogrodzenia dawnego dworca towarowego, którego fragmentem jest ocalały słup bramy przy torach, oddziały zgrupowania Armii Krajowej »Chrobry II« przez 63 dni powstania toczyły zawzięty bój z najeźdźcą o arterię ulicy Towarowej w obronie Śródmieścia Północ” – mówi napis na głazie na chodniku przy rogu z ulicą Srebrną.

Umiejscowienie resztek bramy pokazuje, o ile węższa była wtedy Towarowa i jak niewielka odległość dzieliła powstańców od Niemców. Tę okolicę zwano „Żelaznym Frontem” – powstańcy utrzymali ją do końca.

„Baca” i „Biały”

O tym opowiadali mi Kazimierz Czasza „Baca” i Stanisław Szymański „Biały”, przyjaciele z ulicy Rybaki. Gdy razem szli do powstania, pierwszy miał 15, a drugi 16 lat. Na ulicy Towarowej stoczyli 1 sierpnia swój pierwszy bój. „Biały” został lekko ranny, a „Baca” był odcięty w płonącym budynku. Przeżyli, okrzepli, byli tu do końca. Chłopcy z Rybaków.

W ten niedzielny wieczór, gdy miasto oddycha po lipcowym upale, w szklanym biurowcu po drugiej stronie ulicy odbijają się różowe chmury. Tramwaj turkocze, życie idzie naprzód. Trudno tu wyobrazić sobie chaos pierwszego dnia powstania, który wyłaniał się z ich opowieści.

„W imię Boga, zaczynamy” – powiedział o godzinie 16.45 (zapamiętali to) ich dowódca, porucznik Władysław Mizielski „Piotr”. Miał 25 lat, jego podkomendni mniej.

We wrześniu z kolei to „Baca” został ranny, odłamki zgruchotały mu nos. „Biały” opowiadał mi, że gdy przyjaciel palił papierosa, spod bandaży wydobywał się dym.

Na to „Baca” dodał ze śmiechem, że któryś z przełożonych – a może był to lekarz, tego już nie pamiętam – zwrócił mu uwagę: „Czy ty nie jesteś aby za młody na papierosy?”. „A na strzelanie nie jestem?” – odparł „Baca”.

Także potem towarzyszyli sobie w życiu. Nawet umarli blisko siebie: „Baca” w maju 2012 r., „Biały” dziewięć miesięcy później.

Przedarta kartka

Mój obraz powstania kształtowały nie książki, lecz ludzie, z którymi rozmawiałam.

Pierwsza była Zofia Łazor „Zojda” z batalionu „Parasol” (rocznik 1928). Rozmowa z nią sprawiła, że inaczej zaczęłam patrzeć na Warszawę, do której niewiele wcześniej się przeprowadziłam. Dostałam od niej zapisaną na maszynie kartkę z listą nazwisk i numerami telefonów. – Jeśli chcesz pisać o powstaniu, powinnaś się z nimi spotkać – usłyszałam.

Było to ponad 20 lat temu. Kartkę mam nadal; od składania i rozkładania przedarła się.

Jedną z moich pierwszych rozmówczyń z listy była Elżbieta Dziębowska „Dewajtis”: rocznik 1929, w lutym 1944 r. uczestniczka zamachu na Franza ­Kutscherę (szefa SS i policji w dystrykcie warszawskim), w powstaniu łączniczka, po wojnie muzykolożka.

Potem kolejne osoby: Jadwiga Bieleszowa „Waligóra”, Jerzy Bartnik „Magik”, Tadeusz Chojko „Bolec” i inni. Lista się wydłużała, bo już sama dopisywałam nazwiska, a kolejne spotkania prowadziły do następnych. Jeszcze mogłam z nimi rozmawiać i rozmawiałam zachłannie, notując, a przede wszystkim starając się zrozumieć, co się stało w sierpniu i wrześniu 1944 r. – Takie były okoliczności. Proszę mi wierzyć, to było zupełnie zwyczajne – mówiła „Dewajtis”. Nie, to nie było zwyczajne, co do tego nie zdołali mnie przekonać.

A potem – potem „moi” powstańcy zaczęli odchodzić. Niektóre rozmowy pozostały nieukończone. Inne ciągnęły się przez wiele spotkań, wychodząc poza pytania o powstanie. Podczas każdej oddano mi coraz bardziej cenny czas, uczucia, cząstkę życia.

W czerwcu i lipcu 2023 r. dzwonię do dawnych rozmówczyń i rozmówców. Chcę tylko zapytać, jak się czują. „Halo? Przepraszam, tak mi przykro, ale ja nie słyszę” – ktoś podnosi słuchawkę. Postanawiam, że napiszę list. Gdzie indziej udaje mi się porozmawiać z córką. Pod kolejnymi numerami nikt już nie odpowie.

Wciąż te same miejsca

Jeden z moich pierwszych tekstów o powstaniu, zamieszczony w „Tygodniku” na 60. rocznicę w 2004 r., nosił tytuł „Miejsca”. Miejsca ważne w przebiegu tamtych walk, ale przede wszystkim miejsca szczególne dla moich ówczesnych rozmówców. Takie, w których stało się coś, o czym nie mogą i nie chcą zapomnieć.

Opowiedzieli mi wtedy: Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” o pałacyku Michla, Jerzy Bartnik „Magik” o barykadzie na ulicy Ślepej, Danuta Mancewicz „Danuta” o ogrodzie Saskim, Tadeusz Chojko „Bolec” o pałacu Krasińskich, Jadwiga Bieleszowa „Waligóra” o kanałach, a także wspomniani już „Baca” i „Biały” o ulicy Towarowej.

Wszyscy oni już odeszli. Wracam do ich opowieści i do tamtych miejsc.

„Gryf” z „pałacyku”

„Pałacyk Michla, Żytnia, Wola / Bronią jej chłopcy od »Parasola«” – słowa tej chyba najpopularniejszej powstańczej piosenki napisał Józef Szczepański „Ziutek”, żołnierz batalionu „Parasol”, właśnie w owym „pałacyku”. W rzeczywistości była to duża kamienica Karola Michlera, właściciela także pobliskich młynów i makaroniarni.

To były pierwsze dni powstania. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf”, rocznik 1920, żołnierz już z doświadczeniem kampanii wrześniowej i potem pracy w wywiadzie AK oraz walk partyzanckich, podczas rekonesansu zobaczył przy ulicy Wolskiej dom z solidną żelazną bramą i tylnym wyjściem na teren młynów.

Pomyślał, że to znakomite miejsce na zasadzkę: aby uderzyć na powstańczą barykadę przy Młynarskiej, niemieckie oddziały musiały minąć tę kamienicę. Przekonał dowództwo, wziął 27 żołnierzy i zasadził się w „pałacyku” na Niemców.

Do pierwszego starcia doszło o świcie 5 sierpnia.

Dzień wcześniej, wieczorem, w salonie spotkali się chłopcy i dziewczyny z oddziału „Gryfa” i przyjaciele z innych jednostek. Było wino i rozmowy, wiara w przyszłość i nadzieja, nie – pewność zwycięstwa. To wtedy „Ziutek” napisał tekst swojej piosenki.

Kamień przy Wolskiej

„Gryf” tak opowiadał mi o tamtym wieczorze: – We wspaniałej atmosferze mieliśmy jedyną okazję, by porozmawiać. Snuły się opowieści o partyzantce, latach w harcerstwie, młodzieńczych przeżyciach, o planach na przyszłość. Szczepański siedział przy fortepianie Bernstein. Mogłem porozmawiać z Krysią Wańkowiczówną „Anną”, córką Melchiora, łączniczką. Robiła notatki w notesie, chciała zostać dziennikarką.

Następny dzień przyniósł serię niemieckich natarć, które oddział „Gryfa” odparł. Każde kolejne było jednak silniejsze, Niemcy ściągnęli czołgi. W końcu widząc, że grozi mu odcięcie, „Gryf” wycofuje swój oddział z „pałacyku”. Budynek zostaje całkowicie zniszczony. Po wojnie go nie odbudowano, zamiast niego pojawiły się bloki mieszkalne.

Dziś to ruchliwy punkt Woli: przecinają się tu linie tramwajowe, przy Wolskiej gęsto parkują auta, w małych pawilonach handlowych ulokował się sklep z wędlinami, piekarnia, lombard i warzywniak. Są bary z kuchnią nepalską i wietnamską, kebab i pizza. Wysokie drzewa rzucają cień na pasaż między blokami a sklepikami.

Lubię to miejsce, może dlatego, że kiedyś moje dzieci chodziły do pobliskiego przedszkola i często tędy przechodziłam, a odbierając je, robiłam tam zakupy. W codziennym pośpiechu nie myślałam, co działo się tu kilkadziesiąt lat wcześniej. Teraz znajduję ślad: w miejscu, gdzie toczyły się walki o kamienicę Michlera, jest wielki kamień pamiątkowy. Ktoś ustawił przed nim znicz.

Wandzie

Podwórkami za pawilonami przechodzę do sąsiedniej ulicy Działdowskiej. Na ścianie budynku tablica informuje, że spalono tu zwłoki 600 Polaków. Wcześniej nieokreśloną liczbę w tym miejscu zamordowano. Data 5 sierpnia 1944 r. to nie tylko obrona „pałacyku”, to także początek mordów na cywilach, rzezi Woli, w której zginęło może 40 tys. ludzi, może więcej.

Skwer, przez który przechodzę, nosi imię Wandy Lurie, która przeżyła zbiorową egzekucję, będąc w zaawansowanej ciąży. Troje jej dzieci zginęło, ona została ranna i zdołała wydostać się spod ciał zabitych. 20 sierpnia 1944 r. urodziła syna.

Na skwerze jest plac zabaw, ścianka wspinaczkowa, plenerowa siłownia. Paru chłopców ściga się na hulajnogach. Przystają na ścieżce i omawiają z przejęciem jakąś ważną sprawę.

Nieco dalej na ścianie namalowano mural kobiety z dzieckiem wśród kwiatów. Napis: „Wandzie”.

Wanda Lurie zmarła w 1989 r., nazywa się ją polską Niobe.

Jest coś poruszającego w tym skwerku, blisko żłobka i przedszkola. Obecność dzieci i miejsce zabaw odsuwają grozę tego, co tu się stało, cierpienia, które wsiąkło w ziemię i mury.

Mijam pobliski budynek warszawskiej żydowskiej szkoły Lauder-Morasha. Przed wojną mieścił się tu Dom Starców Moszaw Zkenim. Potężny czteropiętrowy budynek – część tzw. kolonii Wawelberga, finansisty i filantropa – ocalał. Kiedyś mieszkali tu seniorzy, głównie z żydowskiej inteligencji, teraz wypełniają go dzieci. W swoim hymnie szkoła ma sentencję z Talmudu: „Oddech dzieci spieszących do szkoły podtrzymuje świat”.

Powtarzam w myśli to zdanie. Daje nadzieję wśród śladów tego, co stało się tu 79 lat temu.

Bój wśród aniołów

Po wycofaniu się z „pałacyku” oddział „Gryfa” przesunięto na róg Młynarskiej i Żytniej, blisko cmentarzy ewangelickich. Idąc tam, przecinam ruchliwą ulicę Górczewską. Na pasie zieleni między jezdniami kolejna tablica: „Tu 5 sierpnia 1944 hitlerowcy rozstrzelali i spalili około 2000 Polaków”. Takie tablice i brzozowe krzyże są tu co krok.

Kiedy wchodzę na cmentarz przy ulicy Żytniej, ogrodzony murem i wypełniony gęstą zielenią, czuję spokój. Małe siewki klonu, bzy, paprocie, bluszcz – otaczają, otulają, oplatają nagrobki i pomniki. Na niektórych widać wgłębienia po kulach.

Cmentarze były miejscem zaciętych kilkudniowych walk od 6 sierpnia. Siły niemieckie, wzmocnione posiłkami, po pierwszym zaskoczeniu przystąpiły wtedy do natarcia, zmuszając oddziały powstańcze do powolnego odwrotu z Woli do Śródmieścia. Obszar miasta, który udało im się zająć na początku, będzie się odtąd systematycznie kurczyć.

O tamtych walkach opowiadało wielu powstańców. Mówili o gradzie kul, o fragmentach rozbijanych pociskami nagrobków, które uderzały rykoszetem. O tym, że w ciemnościach wzrok zawodził i czasem pomniki nagrobne i figury aniołów brali za ludzi.

Bardziej potrzebne

Tutaj była 15-letnia Zofia Łazor „Zojda”. „Te walki na cmentarzach były nieprawdopodobnie ciężkie. Tam już byłam bardziej sanitariuszką niż łączniczką, bo sanitariuszki były bardziej potrzebne” – wspominała w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.

I dalej: „Myśmy sobie założyły pierwszy punkt opatrunkowy w starym grobowcu. Był on nadbudowany, osłaniał przed odłamkami i konarami drzew, które spadały. Były metalowe trumny i zbierałyśmy rannych – jakąś ławkę postawiłyśmy na ukos i na tej ławce opuszczałyśmy do grobowca rannych. Tam można było ich bezpiecznie na tych metalowych trumnach opatrzyć i dopiero potem, z tą ławką, ich wyciągałyśmy na nosze i wynosiłyśmy na fachowy punkt opatrunkowy. To było dosyć daleko, trzeba było przejść przez cały cmentarz, przez część ewangelicką, potem przez część cmentarza żydowskiego. Trudno sobie wyobrazić, jak ciężki jest chłopak, którego się niesie na noszach”.

Byli tam także „Ziutek” Szczepański i „Gryf”. Ten ostatni został ciężko ranny.

„Anna”

Wcześniej „Gryf” był świadkiem, jak pocisk uderza w grupę jego podwładnych, i jak umiera córka Melchiora Wańkowicza, Krysia, pseudonim „Anna”. Ta, która mówiła mu, że chce zostać dziennikarką.

„Gryf” opowiadał mi: – Przez kilka godzin kulili się pod ścianą cmentarza ewangelickiego pod ostrzałem. Byli ze sto metrów od nas. Widziałem, jak trafił ich granatnik. Pobiegłem tam, nic nie mogłem zrobić. Kiedy ciężko ranna „Anna” umarła, mogłem tylko przykryć ją moją panterką.

„Gryf”: – Pamiętam, w którym miejscu ich pochowaliśmy, ale nigdy nie udało się odnaleźć jej ciała. Rysowałem plany dla jej rodziny, ale już po wojnie, po ekshumacji, okazało się, że jej tam nie ma.

Nigdy nie udało się jej odnaleźć.

Nazwy, których nie ma

W czasie powstania ginęli ludzie, ginęły też ulice.

Nie odbudowano ulicy Rybaki, przy której mieszkali przyjaciele „Baca” i „Biały”, i nie tylko oni. „Cała nasza sekcja to była z jednej ulicy. [Przy] Rybaki 4 mieszkał Stasio Szymański, Rybaki 8 Edek Szwejczewski, Rybaki 12 dwóch Leit- holzów, Rybaki 17, no to nas było sześciu z jednego domu. Z tym że już później, jak byłem na wiadukcie [na Towarowej – red.], no to nas już tylko z całej tej grupy, którą zaczynaliśmy 1 sierpnia, to było tylko nas trzech” – wspominał „Baca” w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej MPW.

Nie ma też ulicy Ślepej na Starym Mieście. Zniszczona, podczas odbudowy Warszawy zniknęła na dobre z planu miasta. Nie ma domów, bruku ani nazwy. Na starych zdjęciach widać, że była wąska, łatwiej było tu utrzymać barykadę. Łatwiej, ale to nie znaczy łatwo.

Jerzy Bartnik „Magik” (rocznik 1930) opowiadał mi, jak zbliżał się do niej niemiecki goliat – zdalnie sterowany (przy pomocy kabla) pojazd opancerzony, wypełniony ładunkiem wybuchowym. Powstańcze butelki z benzyną były skuteczną bronią – choć trzeba było podejść blisko – ale tym razem goliata nie trafiły.

– Byłoby po nas, gdyby nie „Bosman”, który był tak silny, że strzelał z karabinu maszynowego na stojąco. Wyskoczyliśmy przed barykadę, złapałem kabel od goliata, a „Bosman” przeciął go uderzeniem saperki – opowiadał mi. Odznaczono ich Virtuti Militari. 14-letni „Magik” był najmłodszym, który dostał ten order, przyznawany za wyjątkową odwagę.

„Danuta”

Gdy pierwszy raz spotkałam się z Danutą Mancewicz (rocznik 1922), rozmawiała niechętnie, jakby nie wierząc, że ktoś może zrozumieć doświadczenia jej i jej kolegów z „Kolegium A” Kedywu AK – oddziału, który od 1943 r. wykonywał specjalne akcje. Potem rozmawiałyśmy częściej, u niej w domu na Żoliborzu.

Podczas tego pierwszego spotkania „Danuta” (miała taki pseudonim jak imię) opowiedziała mi o ogrodzie Saskim: o słynnym przebiciu się batalionu „Zośka” do Śródmieścia. Jako jedyny oddział zdołali wydostać się ze Starego Miasta nie kanałami, lecz górą. Brawurowa akcja – polegająca na tym, że „zośkowcy” przeszli przez pozycje Niemców nocą, udając oddział niemiecki (udało się, bo mieli niemieckie mundury panterki i hełmy, zdobyte wcześniej w magazynach) – jest już dokładnie opisana.

„Danuta” opowiedziała mi jednak o szczegółach: o tym jak w kościele św. Antoniego, przez który przechodzili, znalazła porzucone przez kogoś surowe jajka. Zabrała je i potem, gdy czekali na zapadnięcie zmroku w wypalonej, wciąż gorącej piwnicy, dawała je kolegom do picia. Nie było nic innego, a czekać musieli 14 godzin. Szczegół, który pokazuje dramat sytuacji, determinację i poczucie odpowiedzialności za innych.

Pantofelek

W tamtym kościele „Danuta” zauważyła też coś jeszcze: – Wcześniej spędzono tam chyba cywilów, w głównej nawie było pełno porzuconych bagaży. Na środku leżał złoty pantofelek. Robiło to niesamowite wrażenie. Kto bierze takie buty na tułaczkę, tancerka czy szekspirowska Julia?

Danuta Mancewicz marzyła, by zostać aktorką, i po wojnie tak się stało, stąd może skojarzenie z Szekspirem. A może myślała o swojej starszej siostrze Halinie, która była tancerką? Halina także przeżyła powstanie, była w nim łączniczką.

Jej pytanie nie ma odpowiedzi, ale jest ważne – stanowi część opowieści o mieszkańcach miasta, o tym, kim byli i co stracili. Złoty pantofelek musiał być dla jego właścicielki ważny. Może aby jej przypominać, że istniało życie poza ruinami, i dawać nadzieję, że kiedyś to życie wróci.

Chciałabym wiedzieć, kim była.

„Paulinka” raz jeszcze

Rozmawiając w lipcu 2017 r. z Anną Jakubowską, zapytałam, co czuła, gdy zaczęło się powstanie. Odparła, że była szczęśliwa: – I nie tylko ja. Pamiętam szczęśliwych ludzi na Woli, pomagających budować barykady, drących prześcieradła na bandaże, gotujących. Wszyscy byli radośni. Tego uczucia nie da się zapomnieć.

– 1 sierpnia zawsze będzie dla mnie symbolem tego uczucia – dodała. – I tego, że w ludziach są siły zupełnie nieprzewidywalne. Że jeśli jest ważny cel, to ludzie są w stanie robić rzeczy niezwykłe.

Potem emocje się zmieniały: – Wola to był entuzjazm, wiara w powodzenie. I w to, że powstanie się szybko skończy. Przekonanie, że Zachód nam pomoże. Wydawało nam się niemożliwe, że nas zostawią. Stare Miasto to był już zmasowany atak Niemców. Tam chyba najwięcej ludzi zginęło, a rannych zaczęło być więcej niż zdrowych powstańców.

Ona sama była już wtedy ranna, choć mogła się poruszać. Jej siostra, bardzo ciężko ranna, zginęła, gdy niemieckie samoloty zbombardowały szpital (był oznaczony czerwonym krzyżem).

Zapytałam ją także, co chciałaby powiedzieć tym, którzy mieli wkrótce, razem z powstańcami, obchodzić rocznicę 1 sierpnia.

– Chciałabym, żeby zostało poczucie, że wolność jest w nas – odpowiedziała. – Zawsze i w każdych warunkach powinniśmy zmierzać do tego, żeby w tym kraju ludzie byli wolni i szczęśliwi, mogli starać się zrobić coś dobrego dla siebie nawzajem. Żebyśmy byli wspólnotą. To wszystko. Więcej nie trzeba. ©℗

 

Autorka (ur. 1972) jest dziennikarką „Tygodnika”. Opublikowała książki o tematyce historycznej, w tym o uczestniczkach powstania warszawskiego „Sierpniowe dziewczęta ’44” i „Szkło pod powieką” (wspólnie z Anną Jakubowską „Paulinką”). Pracowała przy projektach historii mówionej (Muzeum Powstania Warszawskiego i United States Holocaust Memorial Museum) i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto”). Dziś dzieli życie między Warszawę i Szkocję.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Rozmowy z nieobecnymi