Ogonek a sprawa ludzka

05.10.2020

Czyta się kilka minut

 / MAGDALENA POTACZEK / ADOBE STOCK
/ MAGDALENA POTACZEK / ADOBE STOCK

Dwa dni dopiero Grzegorz Puda jest ministrem rolnictwa, a już pewnie ma dosyć tej roboty. Owszem, unijnych pieniędzy i posad w agencjach do rozdania jest tam dostatek, a branża w dodatku obojętna na ostatnie kryzysowe utrapienia. Wirus, nie wirus – zboże jak zawsze urosło i się z kłosa posypało, późne jabłka kraśnieją w październikowej mgle, a gęsi obrastają pokornie tłuszczem, odliczając dni do świętego Marcina. Ale jednak to trudna posada, jest się w krzyżowym ogniu sprzecznych wymagań. Z jednej strony chłop potęgą jest i basta, z drugiej różni miastowi ględzą mu, że wszystko na wsi jest nie tak i szczują na dodatek Brukselą.

Niech pan, panie Grzegorzu, sięgnie pod drugą od lewej paprotkę na parapecie. Od maja leży tam pismo, co to komisarz unijna od zdrowia i bezpieczeństwa żywności Kyriakides wysłała do ministra Ardanowskiego. Pisze tam sroga Cypryjka, że Polska nic nie uczyniła, mimo napomnień, w sprawie zerwania z rutynowym obcinaniem ogonków prosiąt. Czemu się tak robi? Żeby uniknąć potem w hodowli zachowań kanibalistycznych, czyli tego, że jedna świnia drugiej ten ogon obgryza i kaleczy. Obcięcie przez człowieka załatwia radykalnie problem, ale od stron objawów, a nie przyczyn. A te przyczyny to zły stan emocjonalny i zdrowotny świń zamkniętych w przemysłowej hodowli. „Świnie mają nieodpartą potrzebę poznawania otoczenia i poszukiwania paszy (węszenie, gryzienie i żucie). Jeżeli nie mają takiej możliwości, to stają się znudzone i sfrustrowane” – czytamy w unijnej broszurce informującej, jak ograniczyć to zjawisko. Równie ważna jest kwestia temperatur przestrzeni i w ogóle tego wszystkiego, co można w sumie łatwo zmienić, ale to kosztuje dużo monet. To temat jak znalazł, by go dopisać do „piątki dla zwierząt”. Rolnicy i tak nie darują, że był pan, panie ministrze, twarzą tamtego projektu „likwidacji wsi”, więc śmiało!

Ale to nie koniec. Pani komisarz żąda postępów jeszcze w innej kosztownej i kłopotliwej sprawie – ściślejszego raportowania zatruć spowodowanych przez pestycydy. A także większych wysiłków, by promować ich coraz mniejsze stosowanie. Unijna strategia zmian w sposobie produkcji i spożycia żywności (Farm to fork, w wersji polskiej „od pola do stołu”) zakłada obcięcie o połowę liczby środków ochrony roślin do 2030 r. To jest potencjalnie jeszcze większy cios w tradycyjną gospodarkę niż redukcja wydobycia węgla i naszej zależności od niego, chociaż na razie słychać głównie górników.

Na pewno trzeba trochę przesadzić z naciskaniem na rolników, żeby się hamowali z pestycydami – biorąc pod uwagę arcyludzką skłonność do upraszczania sobie życia i maksymalizacji zysków dziś kosztem ewentualnych kłopotów pojutrze. Ubocznym skutkiem tej zrozumiałej przesady jest jednak utożsamienie chemii ze złem. Łatwo przyjmujemy to za pewnik, powodowani tęsknotą za czasami, do których nie możemy wrócić, bo jest nas po prostu za dużo. Myślałem o tym niedawno, zażywając jesiennego słońca w miejscu bardzo stosownym, by poczuć nostalgię za tym, jak to kiedyś się „po ludzku” pracowało, mieszkało i jadło. Rozległe miasto-ogród w katowickim Giszowcu tchnie surrealnym spokojem, jakby ktoś przeniósł tu tolkienowskie Shire. Małe domki z miłymi dla oka krzywiznami, kręte dróżki, zadbane obejścia, cienisty park i dobrze pomyślane wspólnotowe przestrzenie… ale tuż za żywopłotem czai się wielkopłytowy Mordor, betonowe osiedle, które wjechało na stalowych gąsienicach w sam środek tej sielanki.

Kiedy pierwszy żal mija, przychodzi jednak myśl, że te bloki to dla ich mieszkańców żaden totalitarny koszmar, tylko dom, lepszy czy gorszy, ale jedyny możliwy. Masy ludzi, jaka napływała do pracy, nie dałoby się przecież osiedlić, mnożąc miasto-ogród razy dziesięć. Inna sprawa, czy te bloki mogły wyglądać mniej więziennie i czy trzeba je pacykować na pastelowo – ale to nie zmienia faktu, że jako dzieci drugiej połowy XX wieku przynależymy do nich, a nie do tych domków obok. To jest nasz habitat. A świnka na nasz talerz trafia z dalekiego, nieznanego nam hangaru, przepuszczona przez łańcuch przetwórstwa i dystrybucji. Bez tego łańcucha większość z nas nie miałaby co jeść, a w każdym razie nie jadłaby w sposób, jaki uważa za właściwy i godny.

Bóg, każąc człowiekowi czynić sobie ziemię poddaną, zapewne zdziwiłby się, gdyby mu powiedziano, że to się skończy przycinaniem świńskich ogonków. Ale nawet jeśli uda nam się odejść od paru konkretnych nadużyć, nadal będzie w cenie odwaga przyznania się, że tak już namieszaliśmy w naszej ojcowiźnie, iż nie da się tego tak całkiem odkręcić. ©℗

Kiedy w zimne wieczory po lekturze materiałów o kanibalizmie w hodowli świń chwilowo nie mam ochoty na boczek, robię sobie wegetariański wariant carbonary, a właściwie jej połączenie z mało u nas znanym, prostym, sycącym daniem pasta e patate.

Kroimy 400 g obranych ziemniaków w drobną kostkę, wrzucamy na osolony wrzątek, gotujemy ok. 10 min. Przekładamy na patelnię, gdzie na oliwie rozgrzaliśmy ząbek czosnku, dusimy dalej do pełnej miękkości z tymiankiem lub rozmarynem, podlewając odrobiną wody. Na koniec rozgniatamy je z grubsza i wrzucamy 300 g ugotowanego krótkiego makaronu, mieszamy, po czym wyłączamy ogień i dodajemy, wciąż intensywnie mieszając, krem jajeczno-serowy, taki sam jak do carbonary (3-4 żółtka dokładnie zmieszane z 60 g tartego sera pecorino aż do osiągnięcia konsystencji jogurtu). Na koniec szczodra garść czarnego pieprzu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2020