Odwrotnie

"Czym jest śmierć? Jest drogą bez powrotu. Podróżą w jednym kierunku - do Boga. Życie po śmierci jest jedną z największych tajemnic wiary (...). Śmierć nie jest wrogiem życia. Dzięki śmierci człowiek żyje. Gdyby wszyscy powołani do życia żyli - podusilibyśmy się na świecie z braku miejsca. Ten, kto umiera, odchodzi przez grzeczność i ustępuje miejsca drugim.

23.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Tak kiedyś, w jakimś kazaniu u warszawskich Wizytek, powiedział ksiądz Jan Twardowski. Jego kazania zwykle były i poważne, i trochę zabawne. Teraz, kiedy on sam "odszedł przez grzeczność i ustąpił miejsca innym", to kazanie jest już tylko poważne.

Miejsca, które "przez grzeczność ustąpił innym", nikt inny nie zajmie. Mamy wprawdzie wielu księży i wielu poetów, mamy całkiem sporo księży-poetów, jednak miejsce księdza Twardowskiego zawsze będzie jego. Mało któremu poecie (a już chyba żadnemu księdzu-poecie) udało się zająć tak wiele miejsca w sercach i myślach ludzi. Księdzu Twardowskiemu udało się to bardzo dawno temu. Mam np. przepisany na maszynie (!) i zgrabnie oprawiony tomik jego poezji. Na stronie tytułowej: "Przepisane ze zbiorku: »Znaki ufności« i z zamieszczonych w »Tygodniku Powszechnym«. Wrocław - luty 1977 J.M.". 115 stron. Kim jest J.M., który to zebrał i przepisał? Nie wiem, nie pamiętam. Mam też tomik "W kolejce do nieba", przepisany na maszynie i powielony w Warszawie w roku 1980. Otwierają go wiersze po raz pierwszy wydrukowane w "Tygodniku" na Wielkanoc 1946: "Piosenka z Powstania", "Nocą klękasz..." i "Kolumna Zygmunta". Pod tymi wierszami ręcznie dopisana data: 1944.

---ramka 406113|lewo|1---Tak się tworzyło jego miejsce. Na powielaczu, na maszynie, w "Tygodniku", w niewielkich nakładach... radośnie witane, poszukiwane, czytane. Wielkie nakłady, dawnych i nowych wierszy, coraz staranniej i ładniej wydawane, to kwestia ostatnich piętnastu lat. Tym wydaniom od początku towarzyszyła i towarzyszy wielka fala zainteresowania jego poezją. Kiedy na początku lat 90. stał się już łatwo dostępny, ksiądz Twardowski przecież był obecny. Czytany, przepisywany, powielany, cytowany i kochany.

Co on sam sądził o swojej twórczości? "Jeden z moich profesorów powiedział mi kiedyś: - Cokolwiek napiszesz - jedni powiedzą, że to, co napisałeś, jest dobre, inni, że takie sobie, jeszcze inni, że do niczego - i wszystkie oceny będą słuszne". On naprawdę tak myślał. Tekst (kazanie?), z którego pochodzi to wspomnienie, nosi tytuł "Autoironia". Tak, miał do siebie dystans. Co myślał o swoim niebywałym sukcesie wydawniczym? Odnosiłem wrażenie, że wciąż się nim dziwił, chociaż i oczywiście cieszył. "Wciąż chcę pisać lepiej - wyznawał w czerwcu 2005. - W dzisiejszym świecie spotykamy się z twórczością cenionych nieraz umysłów, zarażonych jednak rozpaczą i niewiarą. Wiersz religijny może się wydać za słaby, zbyt zagłuszony. Ale odbiorca jest, odbiorca, który szuka nadziei, prawdy, autentyzmu i nie idzie za tym, co modne. W świecie niewiary próbuję więc mówić o wierze, w świecie bez nadziei - o nadziei, w świecie bez miłości - o miłości".

Twórcze założenia? Może raczej próba wyjaśnienia zagadki tego niesłabnącego powodzenia i zainteresowania. Wciąż chciał "pisać lepiej". Pisał coraz prościej, coraz oszczędniej. Czytelnicy, choć były to kolejne pokolenia, znajdowali w tym pisaniu wypowiedzenie tego, co gdzieś w głębi serca czuli, ale nie potrafili wyrazić. Jakim cudem ksiądz Jan to potrafił? Może kluczem jest kilka słów z wiersza "Powrót":

Odejść od świata - zanurzyć się w Bogu

a potem znowu być tutaj z powrotem

aby powiedzieć - Już widzę odwrotnie.

Bo właśnie "zanurzenie się w Bogu" ma taki skutek, że widzi się "odwrotnie", małe i zwyczajne okazuje się wielkie i nadzwyczajne, a to, co zwykle jest traktowane ze śmiertelną powagą - zaczyna rozśmieszać, na przykład dogmatycy, którzy "hałasują po łacinie", czy kaznodzieje, co "reperują głośnik, żeby ich lepiej było słychać".

***

Często, kiedy ktoś taki jak ksiądz Jan umiera, mówi się, że był święty. Inaczej z nim. Kiedy po raz pierwszy w życiu, wiele, wiele lat temu, zobaczyłem księdza Twardowskiego, już wtedy... Staliśmy z ks. Bronisławem Bozowskim zatopieni w rozmowie na placyku przed wizytkami i nagle usłyszałem za sobą grzechot starego roweru. Ks. Bozowski powiedział: "patrz, patrz, przejechał święty". Tak więc, zanim go poznałem, już wiedziałem. Od sąsiada zza ściany, a tacy się nie mylą. On siebie nigdy tak nie traktował. Kończąc wiersz o spowiedzi "wielkich grzeszników", którzy "na błysk jeden przyklękną i wypłaczą się jednym tchem", napisał: "byłem z nimi, klękałem, wiem".

Jan Paweł II o księdzu Twardowskim, którego dobrze znał: "Tylko On jeden tak pisze i tak przez swoją poezję prowadzi ludzi do Pana Boga".

Z poetką Anną Kamieńską uczył się poezji, z profesor Anną Świderkówną zgłębiał tajniki Biblii. Prostoty uczył się od św. Tereski:

Takiego wiersza dziś się nie drukuje

trzyma się go w gołym sercu

jak pierwszą miłość i dwóję

niemodny jak stary Syrokomla

ale nie kłamie

mała święta Tereska

uczy się takich na pamięć.

Przywykliśmy do obecności księdza Twardowskiego, do tego, że wciąż dostajemy coraz nowe (także zresztą i dawne) jego wiersze. Dopiero teraz, kiedy go już nie ma, odkrywamy, że od tej pory tak nie będzie. Przemawiał jako ktoś bliski, znajomy, przyjaciel i tak był odbierany przez miłośników jego poezji. A on w przyjaźniach był niezłomnie wierny. Myślę o tym, wspominając nasze ostatnie spotkanie. Był już słaby, jeszcze nie chory. Ubrany, ale leżał, ja siedziałem opodal i tak toczyła się nasza rozmowa. Zapamiętałem z niej wątek, do którego ksiądz Jan wracał kilkakrotnie, że koniecznie musi do "Tygodnika" napisać o Jerzym Turowiczu. Mówił, że ma wobec niego dług wdzięczności, lecz nie mówił, jaki, upewniał się (!), czy na pewno zechcę to wydrukować.

W przyjaźni dla nas też był wierny. Wiele lat dbał o to, by przynajmniej raz w roku plik swoich nowych wierszy nam wysłać. Ale nie tylko to... Kiedyś, może dziesięć lat temu, spotkałem księdza Jana na powązkowskim cmentarzu. Siedział na jakimś grobie i odpoczywał. Zatrzymałem się i, jak bywa wśród księży, zaczęliśmy mówić o kościelnych dostojnikach, nie za bardzo dostojnie. Ksiądz Twardowski dość sceptycznie jednego z nich oceniał, na co zaprotestowałem, informując, że ten dostojnik jest, może niezbyt jawnym, przyjacielem "Tygodnika". - Wobec tego zmieniam zdanie - oświadczył z całą powagą i czułem, że rzeczywiście je zmienił. Chciał być przyjacielem i naszych przyjaciół...

O Jerzym Turowiczu już nie napisał.

***

wszystko co się kończy jest za krótkie

ale zegarek stary racjonalista

nie ogląda się na wieczność

liczy dalej dokładnie tylko pojedyncze sekundy

których nie ma.

("Czas")

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Ks. Jan Twardowski (1915-2006)