"Przemijamy by przetrwać"

W jego wierszach śmierć nigdy nie była unicestwieniem, ale dalszym życiem, ocaleniem przed nicością, momentem poznania Boga. Czytelnikom tłumaczył, że odcinając się od śmierci odbierają swemu życiu sens metafizyczny. "Gdyby śmierci nie było nikt z nas już by nie żył / Przemijamy jak wszystko by w ten sposób przetrwać.

25.01.2006

Czyta się kilka minut

w kościele ss. Wizytek w Warszawie (fot. Marian Schmidt/photofield) /
w kościele ss. Wizytek w Warszawie (fot. Marian Schmidt/photofield) /

Przez ostatnie trzy tygodnie ks. Jan Twardowski przebywał w warszawskim szpitalu na Banacha. Trafił tam jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Był w pełni świadomy pogarszającego się z miesiąca na miesiąc stanu swego zdrowia. Wiedział, że umiera. Tuż przed śmiercią poprosił o rodzynki. Odchodząc, pożegnał się z najbliższymi słowami: "Mówcie wszystkim, że Pan Bóg jest uśmiechnięty i ma poczucie humoru". Jakby raz jeszcze chciał przypomnieć to, co zapisał w "Suplikacjach":

Boże, po stokroć święty, mocny

i uśmiechnięty -

Iżeś stworzył papugę, zaskrońca,

zebrę pręgowaną -

kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom -

teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami -

dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno -

uśmiechnij się nade mną

Można by go nazwać wręcz prorokiem uśmiechu w Kościele. Humor stanowił, obok zwięzłości i prostoty, istotę jego wierszy. Kapłańska posługa stawała się często źródłem anegdot, które chętnie wplatał w swoje utwory. Jak choćby ten fragment "Godzinek", o pewnej parafii, gdzie zamiast słów: "i niezwyciężonego plastr miodu Samsona" z wielkim przejęciem śpiewano: "i niezwyciężonego plask w mordę Samsona". Humorem starał się oswajać również ludzkie dramaty, szczególnie te codzienne: "każda pani dwa razy szaleje raz kiedy kocha raz kiedy siwieje".

W jednej z rozmów podkreślał: "Humor jest czymś, co wyzwala człowieka z pychy. Czymś wspaniałym, bo ważne jest, aby potrafić śmiać się z siebie i widzieć w sobie skąpców, kłamców i innych. Takie spojrzenie na siebie ratuje świat". Potwierdzeniem jego niesłychanej umiejętności wyławiania z życia tego, co komiczne i zasługujące na uśmiech, był rozchwytywany przez czytelników "Niecodziennik". Rzadko spotykany, szczególnie u duchownych, a jakże cenny dystans względem własnej osoby zjednywał mu ludzi. O sobie zwykł mówić, że jest "staruszkiem otoczonym pleśnią i grzybami", "poza konkursem", i uśmiechał się, kiedy powtarzano błędną datę jego urodzin.

"I jeszcze tamte groby..."

Urodził się w Warszawie 1 czerwca 1915 roku (nie, jak podaje większość źródeł, w 1916). Ojciec, Jan Twardowski, był inżynierem, radcą Ministerstwa Komunikacji. Matka, Aniela z Konderskich, zajmowała się domem, wychowywała dzieci; obok Jana były jeszcze Halina, Lucyna i Maria. W kilka tygodni po narodzinach syna rodzina Twardowskich, jak znaczna część mieszkańców Królestwa Polskiego, wyjechała w głąb Rosji zmuszona dekretem władz rosyjskich. Do kraju wrócili w 1918 roku i ponownie zamieszkali w stolicy przy Elektoralnej.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w 1927 roku Janek rozpoczął naukę w gimnazjum matematyczno-przyrodniczym im. Tadeusza Czackiego. Wcześnie zaczął zdradzać zamiłowania literackie. Szkolny debiut miał miejsce już w 1932 roku, na łamach "Kuźni Młodych", międzyszkolnego pisma młodzieżowego. Pierwsza publikacja przerodziła się w trwającą cztery lata współpracę. W prowadzonej przez siebie rubryce poetyckiej Jan Twardowski, wówczas uczeń ósmej klasy gimnazjum, radził: "Przy pisaniu wierszy można zachowywać się najrozmaiciej. Nie należy jednak oblizywać się, podskakiwać na krześle, maczać atrament językiem itp. Najlepiej jest pisać wiersze »na głos«". Później doszedł do wniosku, że był to mimo wszystko sposób dość nieodpowiedni. Kiedy mówiąc głośno zapisywał jeden ze swoich wierszy, ojciec miał powiedzieć do matki: "Mało nam było pożyczki narodowej, jeszcze nam syn pierworodny zwariował".

Po maturze wybór był oczywisty - polonistyka na Uniwersytecie Warszawskim. Był już na ostatnim roku, gdy przyszła wojna. Pracę magisterską poświęconą "Godzinie myśli" Juliusza Słowackiego, napisaną pod kierunkiem prof. Wacława Borowego, obronił w 1948 roku.

W czasie okupacji był członkiem Armii Krajowej, brał udział w akcji niesienia pomocy Żydom. Uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, podczas walk na Woli, został ranny. "Byliśmy na Woli, niedaleko szpitala, gdzie Niemcy wybili wszystkich. Nie miałem broni, bo broni było za mało, zresztą nie przechodziłem w czasie okupacji konspiracyjnego szkolenia wojskowego, po prostu nie umiałem strzelać. Oddział, do którego z wybuchem wojny wciągnął mnie szwagier, rozbity został w pierwszych dniach sierpnia i tułaliśmy się po różnych grupach. Zostałem ranny w nogę, znalazłem się w szpitalu powstańczym i szczerze byłem z tej rany dumny, chociaż nie uważałem się, naturalnie, za żadnego bohatera. Byłem tak zachwycony powstańcami, że uwierzyłem, że jestem jednym z nich, ale nigdy w życiu nie mówiłem, że byłem żołnierzem, tylko że byłem w powstaniu".

Przeżycia tamtych dni powracały w większości wierszy, które opublikował po wojnie. Chociażby w "Piosence o powstaniu", która wraz z trzema innymi utworami ukazała się w kwietniu 1946 r. w "Tygodniku Powszechnym":

Rozkazy niezaradne,

i wielkiej złudy moc.

I tamte panny ładne,

idące na śmierć w noc.

I jeszcze tamte groby,

i tamtych Niemców śmiech,

i jeszcze w czas żałoby,

Londynu straszny grzech...

Był to debiut poety na łamach krakowskiego pisma, z którym związany był do końca. Nie tylko jako współpracownik, również jako przyjaciel. Warto przypomnieć, że to właśnie w "Tygodniku" miała swoją premierę większość ważnych wierszy Jana Twardowskiego, jak również znaczna część tekstów krytycznych poświęconych jego poezji. Pisali tu o niej m.in.: Józefa Hennelowa, Anna Kamieńska, Marek Skwarnicki, Bronisław Maj, Aleksander Fiut, Tomasz Fiałkowski.

"Sztuka ustępuje modlitwie"

Co było powodem, że Jan Twardowski wybrał kapłaństwo? Może doświadczenie okrucieństwa wojny, śmierć kolegów. Żartobliwie wspominał, że kiedyś przyśniło mu się, iż jest księdzem, i po obudzeniu jedynym wyjściem było zapisać się do seminarium. Nigdy jednak nie mówił o powodach tej decyzji wprost. W książce "Serdecznie niemodny i szczęśliwie zapóźniony" zapisał jedynie: "Kiedyś w czasie okupacji byłem przypadkowym świadkiem egzekucji Polaków, rozstrzeliwanych przez Niemców. Jednocześnie z okna pobliskiego domu, w którym mieszkał Niemiec, dobiegała z płyty muzyka Chopina. Do tej pory pamiętam własne przeżycie czegoś niezwykłego: świadomość, że genialny Chopin może być nieludzki. Muszę przyznać, że wychowany w kulcie sztuki, mam do niej pewną nieufność, bo nie towarzyszy człowiekowi do końca. Sztuka ustępuje miejsca modlitwie".

Być może rozważał inną drogę. Był już wszak po książkowym debiucie. W 1937 roku ukazał się nakładem Księgarni F. Hoesicka niewielki tom wierszy "Powrót Andersena", w czterdziestu zaledwie egzemplarzach. Wydany w 1999 roku reprint tej książki został rozchwytany.

Sam autor o swoim pierwszym tomie mówił, że był "bardzo czechowiczowski". Wysłał nawet swoje wiersze autorowi "Nuty człowieczej", którego poezję bardzo wysoko cenił. W papierach pośmiertnych Józefa Czechowicza odnalazł się maszynopis recenzji wspomnianego tomu. Czytamy w niej: "Jan Twardowski należy do tych poetów, którzy są poza oficjalnym rynkiem literackim: nie bierze żywego udziału w organizacyjnych działaniach braci pisarskiej, nie wypowiada swych poglądów artystycznych w innej formie, jak tylko w twórczości poetyckiej, nie jest związany z tą czy inną grupą aktywistów. Ten niebojowy, kontemplacyjny charakter jego kontaktu z otoczeniem potwierdza również postawa artystyczna poety".

Pod koniec wojny rozpoczęła się jednak droga kapłańska. Najpierw Seminarium Duchowne w Czubinie koło Błonia, później Metropolitalne Seminarium Duchowne w Warszawie. Na roku było tylko pięciu kleryków. W lipcu 1948 roku, w dniu, w którym przed laty został ochrzczony, Jan Twardowski przyjął święcenia. Przez pierwsze trzy lata pracował jako wikary w Pruszkowie-Żbikowie, następnie w kościele św. Stanisława na warszawskim Żoliborzu, kościele Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie oraz w kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. Tym samym, w którym ostatnio mieściła się Księgarnia Patriotyczna Antyk, sprzedająca książki antysemickie i szkalujące hierarchów polskiego Kościoła.

"Kiedy przyszłam do ks. Twardowskiego z prośbą o podpis pod listem do ks. Prymasa w sprawie księgarni Antyk, poprosił, żebym mu o niej opowiedziała - wspomina Zuzanna Radzik, autorka "Tygodnikowych" artykułów dotyczących tej sprawy. - Gdy skończyłam, zapytał: »I ksiądz proboszcz na to pozwala?«. »Ksiądz biskup na to pozwala« - odpowiedziałam. Bez wahania podpisał list". Pojawiły się oskarżenia, że został zmanipulowany. Odpowiadając na te zarzuty, napisał do redakcji tygodnika "Niedziela": "Wyjaśniam, że list do księdza Prymasa w sprawie księgarni Antyk podpisałem świadomie i proszę o opublikowanie tej wypowiedzi".

Będąc wikarym, równocześnie pełnił obowiązki prefekta w szkole specjalnej w Pruszkowie, w domu dziecka w Koszajcach i w gimnazjum im. A. Sowińskiego na warszawskiej Woli. Spotkania i doświadczenia tamtej pracy katechetycznej powracały w przejmujący sposób na kartach jego wierszy.

Uczniowie moi, uczennice drogie

Ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych (...)

Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą

gwiazdką -

z niebem betlejemskim, co w pudełkach

świeci -

z barankiem wielkanocnym - bez was

świeczki gasną -

i nie ma żyć dla kogo.

Ten od głupich dzieci

"Obdarty z błyszczenia"

W roku 1959 ks. Jan Twardowski został mianowany rektorem kościoła SS. Wizytek na Krakowskim Przedmieściu 34. To pod ten adres przychodziły potem setki listów od czytelników i wielbicieli. "Kochamy księdza Twardowskiego za to, że nie chce być ważną osobą, uczy, że najważniejsze być potrzebnym, a nie ważnym. Kochamy księdza, bo tak dobrze rozumie wierzących i niewierzących, dużych, małych i tych, co się nudzą w kościele. Ksiądz uczy nas nie tylko, by sypać kwiatki na procesji, ale by zjeść cały obiad i nie grymasić. Uczy nas, że sprawy Boże nigdy nie są nudne. Kochamy księdza Twardowskiego za kazania, że są takie fajne. Pełno w nich polnych kwiatów, chrząszczy, wiewiórek, jagód i grzybów, pachnących jesienią" - napisali uczniowie Szkoły Podstawowej nr 8 Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Warszawie, na których wniosek przyznano poecie w 1996 r. Order Uśmiechu.

Na miarę sił i możliwości odpowiadał i dziękował. Wszystkim, od dygnitarzy po kilkuletnie dzieci. Geniusz dzieci tkwił jego zdaniem w ich bezbronności i bezradności, w świadomości, że muszą zaufać ojcu. Podkreślał, że bez względu na wiek sam wciąż ma wiarę dziecka, która polega na nieustannym zdziwieniu. Z tych zdziwień rodziły się kolejne książki dla dzieci: "Patyki i patyczki", "Kasztan dla milionera", "Kubek z jednym uchem", "Dwa osiołki", "Nie tylko wrona chodzi zdziwiona". Furorę zrobił i doczekał się kilku wydań "Zeszyt w kratkę", z podtytułem: "Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi".

Był księdzem magnetycznym, otwartym, takim, którego się szuka, którego chce się spotkać. Zły ksiądz w jego wyobrażeniu to ten, który zapomniał, że jest "tylko narzędziem w ręku Boga". "Wydaje mu się, że wszystko uczyni sam. Zdarzają się tacy księża-szamani. To chyba najgorszy grzech, jaki może być u księdza". Siłę czerpał z modlitwy. Przez dziesiątki lat już o szóstej rano siadał w konfesjonale i czekał w pustym kościele.

Arcybiskup Józef Życiński autora "Niebieskich okularów" spotkał po raz pierwszy w 1973 roku, kiedy przyjechał do Warszawy zbierać materiały do doktoratu. "W połowie lipca ks. Twardowski wyjechał na urlop, a ja go zastępowałem i miałem wtedy okazję, aby doświadczyć promieniowania jego duchowości - wspomina dziś metropolita lubelski. - Patrzyłem na jego penitentów, którzy przychodzili zapytać, kiedy wróci ks. Twardowski, rozmawiałem z tymi, których przygotowywał do Chrztu Świętego. Widziałem wielki szacunek tych ludzi dla stylu, w którym ks. Jan ukazywał Ewangelię. To był styl prostoty, dobroci, chrześcijaństwo tak nieśmiałe, tak naturalne i tak piękne. Wtedy, jako młody ksiądz, cieszyłem się, że ewangelia błogosławieństw może otrzymać tak konkretny kształt".

Ewangelia była siłą ks. Jana Twardowskiego. Z niej czerpał wzorce postępowania. "Kiedy się otworzy Ewangelię, to można tam przeczytać: »Nawracajcie się i wierzcie«. Należy nawracać siebie, a nie innych. Ksiądz jest tylko nieśmiałym świadkiem nawrócenia, którego dokonuje Bóg". Tym wszystkim, którzy się go "bali", już od progu wyjaśniał:

Nie przyszedłem Pana nawracać

zresztą wyleciały mi z głowy

wszystkie mądre kazania

jestem od dawna obdarty

z błyszczenia (...)

Nigdy nie narzekał na trudne czasy; uważał, że żył w epoce, która należała do najbardziej pomyślnych w dziejach Kościoła. Za największe wydarzenia uważał Sobór Watykański II i upadek komunizmu.

"Jan od biedronki"

Pierwsza powojenna książka poetycka ks. Twardowskiego, "Wiersze", ukazała się w 1959 roku, dzięki pomocy Jerzego Zawieyskiego, nakładem Pallottinum. Jedenaście lat później Znak wydał "Znaki ufności", które, co stanowiło wtedy ewenement, już po roku zostały wznowione. W 1979 pojawiły się "Poezje wybrane" (w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, a więc oficynie bynajmniej nie katolickiej!), rok później, znów w Znaku, "Niebieskie okulary".

Te książki sprzedawano spod lady, przepisywano, kopiowano. Pisali o nich wybitni krytycy: Zbigniew Bieńkowski, Jerzy Kwiatkowski, Julian Rogoziński. Spotkania autorskie ks. Twardowskiego gromadziły tłumy. Publiczność witała i żegnała go na każdym wieczorze owacjami na stojąco. Zawsze zakłopotany takimi sytuacjami, mówił: "Pierwsze oklaski są zawsze za urodę i nie należy ich traktować serio".

Na początku lat 70. wiersze ks. Twardowskiego przekroczyły granice polszczyzny. Pierwsze tłumaczenia niemieckie ukazały się w antologii Karla Dedeciusa "Worte in der Wüste", potem był język angielski; i jeszcze m.in.: bułgarski, hebrajski, węgierski, włoski, fiński i esperanto.

Dziś bibliografia publikacji ks. Twardowskiego liczy ponad sto czterdzieści pozycji, z których większość - najczęściej wybory wierszy w rozmaitych układach - ukazała się w ostatnich kilkunastu latach. Należy dziś do poetów najchętniej wydawanych i czytanych, choć słowo "poezja" zawsze wydawało mu się zbyt wzniosłe.

Na pytanie, dlaczego i dla kogo pisze, odpowiadał: "Nie prowadzę dziennika. Swoje przeżycia, wzruszenia, spotkania ze światem i ludźmi zapisuję w wierszach. Są dla mnie rodzajem rozmowy, w której chcę coś przekazać z własnych przeżyć. Piszę tak, jakbym mówił do kogoś bliskiego. Dla mnie wiersz jest poszukiwaniem kontaktu z drugim człowiekiem. (...) W dzisiejszym świecie spotykam się z twórczością cenionych nieraz umysłów, zarażonych rozpaczą, relatywizmem, niewiarą, materializmem, postmodernizmem. (...) W świecie niewiary próbuję mówić o wierze, w świecie bez nadziei - o nadziei, w świecie bez miłości - o miłości". Rezygnował z moralizatorstwa, dogmatów i przesadnej erudycji, chciał być jedynie "Janem od biedronki".

"Szczerość jest jak sen"

Nieustające zainteresowanie twórczością ks. Jana Twardowskiego było i wciąż pewnie długo jeszcze pozostanie zjawiskiem z pogranicza metafizyki. Czytelnicy go kochali. Był dla nich poetyckim duszpasterzem, lekarzem dusz, poetą "uśmiechniętego Boga", mistrzem pointy. A co ze znawcami literatury? Czy na mapie współczesnej polskiej liryki ks. Twardowski jest postacią sporną?

"I tak, i nie - mówi prof. Piotr Śliwiński, krytyk literacki. - Jego liryka pochodzi jakby z innej planety - utopii? arkadii? - i niewielu ma naśladowców. Nawet tak zwani neoklasycyści z Wojciechem Wenclem na czele nie próbowali kontynuować jej wzoru, mimo że bardzo ją cenili. Prosta, dostępna, a zarazem endemiczna, związana z duchowością tak naprawdę trudną do podjęcia. Ufnie oddana nie tylko Bogu, lecz i słowu - być może dzisiaj tę drugą wiarę trudniej nawet podzielać niż pierwszą. W rezultacie, choć bardzo popularny, był Twardowski postacią osobną. Paradoksalnie - rozbijając niszowość poezji współczesnej, sam był niszą, bardzo gościnną, trzeba przyznać. Przeważnie traktowano go z niewymuszonym respektem, nawet jeśli zdawał się bardziej zjawiskiem socjologicznym niż artystycznym. Jednak głosy postulujące, by współczesność literacka poszła śladem jego poetyki, zdarzały się wyjątkowo".

Jak każdy twórca, miał zarówno swoich akolitów, jak i przeciwników. Jedni widzieli w nim największego dziś poetę religijnego, dla drugich był serdecznie naiwny i prostoduszny. Dlaczego zatem ta prostota w połączeniu z ewangelicznym otwarciem miała tak magnetyczne działanie?

Fenomen tych wierszy, uważa Piotr Śliwiński, "polega na ich trudnej do wyjaśnienia wiarygodności. Ksiądz Twardowski odświeżył stare mity literatury jako przewodniczki po zawiłościach życia, pośredniczki pomiędzy tu i tam, towarzyszki człowieka w chwili kryzysu czy samotności, budzicielki wrażliwości, pocieszycielki".

Natomiast ks. Jerzy Hajduga, sam piszący wiersze, podkreśla: "Odbierałem go zawsze jako bardzo soborowego kapłana i soborowego poetę. Trudno to wszystko od ręki wytłumaczyć, ale to, co pisał, było niespotykaną świeżością. W sobie tylko wiadomy sposób potrafił »ucodziennić świętość« i »uświęcić codzienność«. Jego pisanie o Kościele nie wywoływało w czytelnikach alergii. Zarazem ośmielało, ale też podnosiło poprzeczkę innym »poetom w sutannach«".

Czy wiersze, które pisał ks. Twardowski, mógłby napisać kto inny? "Literatura konsolacyjna jest w cenie, najdosłowniej - i ten pocieszycielski, łagodzący grozę istnienia aspekt twórczości księdza Twardowskiego spotykamy w całej masie tytułów, lansowanych i odnoszących sukcesy. Tyle że większość tego rodzaju produkcji jest niewiele warta i pozbawiona cech indywidualnych. To utwory pokupne i przekupne, łatwo wymienialne na inne, nie budzące w czytelniku przywiązania. Twardowski inicjował niekończący się dialog, nie sprowadzał czytelnika do jakiejś roli podrzędnej czy chociażby biernej, w tym sensie jest niepowtarzalny. Podobnie jego język - w obcym wydaniu łatwo mógłby zmienić się w parodię autentyczności. »Szczerość jest jak sen« - pisał Auden. Twardowski był takim snem zbiorowym: o poecie, który wie, co ważne; księdzu, z którym można pogadać; człowieku łagodnym" - mówi Śliwiński.

***

Był wielki w swojej skromności, pokorze i bezinteresownej dobroci. Nie było dla niego ludzi nieważnych. Nie pisywał swoich wierszy w Paryżu i Nowym Jorku, ale w Świnotopie, Żabiej Wólce i Kamieńczyku.

Za swojego mistrza życia uważał Jezusa. W literaturze mistrzami byli dlań Mickiewicz i Czechowicz, w pisarstwie religijnym - Tomasz ? Kempis. Spośród poetów współczesnych cenił Miłosza, Herberta i Kamieńską.

W wierszu dedykowanym autorowi "Struny światła" napisał: "Pan Cogito zdumiony meandrami świata / niech wybaczy mi wiersze rwane prosto z krzaka". Annie Kamieńskiej, z którą łączyła go wielka przyjaźń, dedykował "Śpieszmy się" - jeden z najczęściej przywoływanych i cytowanych dziś wierszy. Miał być dla autorki "Odwołania mitu" pokrzepieniem po śmierci męża, Jana Śpiewaka, z którego odejściem nie mogła się pogodzić. Pierwsze słowa tego utworu - "Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą" - ofiarował niedawno Warszawskiemu Hospicjum dla Dzieci, by służyły w kampanii billboardowej.

Nie sposób oddać w pełni jego niedzisiejszego franciszkanizmu. Jeszcze więc tylko wspomnienie Heleny Zaworskiej, krytyka, autorki tomu rozmów z ks. Twardowskim i znawczyni jego twórczości: "Kiedy się poznaliśmy osobiście, wydawało mi się, że znajomość ze mną nie będzie mu potrzebna. Tymczasem prawie od razu przerodziła się w przyjaźń. Nie wiem, jak on to robił. Gdy po pobycie w szpitalu wróciłam do domu, dzwonił do mnie codziennie o tej samej porze, około 22.00, i mówił: »Chciałem ci tylko powiedzieć dobranoc«. A ja odpowiadałam mu: »Dobranoc, Janku«".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Ks. Jan Twardowski (1915-2006)