Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dobrze, jeśli „minuta” będzie trwała 23 sekundy. Bo 60 sekund milczenia trudno wytrzymać. A co dopiero ciszy. To, co zwykle nazywamy ciszą: pustego kościoła, spokojnej wsi, parku, domowego zacisza, właściwie ciszą nie jest. Ciszą w pełni jest cisza absolutna, kiedy żaden dźwięk z zewnątrz do nas nie dociera. W takiej ciszy człowiek jest ponoć w stanie wytrzymać maksimum 45 minut: potem zaczynają się różne zaburzenia, a nawet halucynacje. Bicie serca i inne odgłosy naszego organizmu stają się tak bardzo słyszalne, że mogą człowieka przyprawić o szaleństwo. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy tego doświadczyli w komorach ciszy w laboratoriach Orfield w USA lub w komorze bezechowej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Ale cisza jest stopniowalna: „cicho, ciszej, jeszcze ciszej...”. Zastanówmy się nad zwyczajną ciszą, uznaną za normę ochrony ludzi przed hałasem („Równoważny poziom dźwięku A na zewnątrz budynku nie powinien przekraczać 55 dB w dzień i 45 dB w nocy” – głoszą zalecenia WHO z 1993 r.).
Człowiek potrzebuje takiej ciszy, dlaczego więc tylu ludzi jej nie chce? Dlaczego w galeriach, restauracjach, salonach fryzjerskich nieustannie słychać muzykę, czasem tak głośną, że się nie da rozmawiać? Dlaczego tylu ludzi chodzi z grającymi słuchawkami w uszach? Dlaczego nad jeziorem, w górach, w lesie preferujemy elektroniczne dźwięki ponad ciszę natury?
A milczenie? Czy nazbyt często nie mówimy tylko po to, żeby mówić, a nie żeby coś powiedzieć? Zadaję sobie to pytanie, gdy chcąc nie chcąc słucham cudzych rozmów telefonicznych (np. w pociągu, gdzie ludzie przez komórkę nie mówią, a wrzeszczą), długich rozmów, w moim odczuciu, o niczym.
Kiedy w towarzyskim gronie nagle zapada cisza, Rosjanie mówią: „urodził się milicjant”, a Francuzi: „un ange passe!” (przeszedł anioł). Ciekawe dlaczego? Sądzę, że mówią to po to, żeby rozładować napięcie wywołane ciszą. Bo może samo mówienie, bez względu na treść, jest traktowane jako sygnał obecności (mówię, więc jestem – zauważcie mnie!) i sposobem podtrzymywania relacji. Milczek w towarzystwie niepokoi. Już lepiej paplać niż milczeć. Trzeba wielkiej zażyłości, by mogło zaistnieć spokojne wspólne milczenie.
Milczy się w klasztorach. Trapiści, u których zasada niemal stałego milczenia obowiązuje od kilkuset lat, wypracowali system umownych znaków (jest ich ponad 1300), którymi, kiedy zachodzi potrzeba, porozumiewają się, nie naruszając ciszy. Ale ani u kartuzów, ani w innych klasztorach, eremach czy aśramach cisza i milczenie nie są celem samym w sobie. Milczenie i cisza otoczenia, żeby miały sens, służą wyciszeniu wewnętrznemu. Bez tego wewnętrznego wyciszenia „minuta milczenia” staje się czasem długim ponad wytrzymałość.
Miejscem i szkołą wewnętrznego wyciszenia jest (powinna być) modlitwa. Posoborowa reforma liturgii mszalnej polegała m.in. na wprowadzeniu do niej momentów ciszy i milczenia. Według obowiązujących przepisów („Ogólne wprowadzenie do Mszału Rzymskiego”, „Instrukcja o muzyce w Liturgii Świętej Musicam Sacram”) milczenie ma poprzedzać akt pokuty, ma być zachowane po wezwaniu do modlitwy („módlmy się”), po odczytaniu samego tekstu modlitwy mszalnej, po odczytaniu lekcji, ewangelii albo po homilii i po komunii – tu ma następować dłuższy moment cichego dziękczynienia. W czasie całej mszy wierni wsłuchują się w milczeniu w słowa celebransa, uczestnicząc w jego modlitwie. Tak być powinno. Jak jest? Wiemy. Kiedy zdarzy się, że celebrans po homilii albo po komunii przez dłuższą chwilę medytuje czy modli się w milczeniu, zgromadzeni są zaniepokojeni i pytają, czy księdzu nie zrobiło się słabo.
Spotkałem jednego celebransa przestrzegającego przepisów o ciszy w liturgii. Jego msze zawsze były przesycone modlitewnym milczeniem. Ten celebrans nazywał się Jan Paweł II.
O nas, księżach, którzy nie czujemy potrzeby albo nie mamy odwagi realizowania przepisów o ciszy w liturgii, można, parafrazując św. Pawła (1 Tm 1, 6-7), powiedzieć: „Odstąpiwszy od tych przepisów, niektórzy zwrócili się ku czczej gadaninie. Chcieli uchodzić za uczonych w Prawie, nie rozumiejąc ani tego, co mówią, ani na czym się opierają”. ©℗