Odwaga podróżowania

Kiedyś podróż wymagała wysiłku. Dziś ludziom wydaje się, że przestrzeń i czas są pod ich kontrolą. Ale to złudzenie.

03.01.2011

Czyta się kilka minut

Lotniska mają w sobie coś wyjątkowego: każdy na coś czeka, gdzieś zmierza, ale w spokojniejszej atmosferze niż np. na kolejowym peronie. Ludzie piją kawę, sprawdzają maile, przeglądają książki. Czekają na moment, gdy znajdą się w chmurach, a potem na drugim końcu kontynentu. Lotniska to marzenia, oczekiwania, a w okresie Świąt - także esencja miłości. Wtedy ludzie nie podróżują w interesach, wtedy w chmury unosi ich miłość: zmierzają do bliskich, do tych, których kochają. Spieszą się, wykonują kolejne telefony, w sklepach bezcłowych dają się przekonać do kupna perfum czy whisky; coś wisi w powietrzu.

Jednak w minione święta europejskimi lotniskami, dworcami i autostradami zawładnął chaos. Na największych, jak londyńskie Heathrow czy paryskie Roissy, ugrzęzły w Wigilię tysiące pasażerów. Podobnie w Brukseli, Frankfurcie, Dublinie, Moskwie. Zwykle dwu-, trzygodzinna podróż do domu zamieniła się w koczowanie, z nadzieją na cud.

Powodów było kilka: śnieg, lód i strajk w fabryce glikolu (cudownego środka, który pozwala odladzać samoloty). Desperaci próbowali przedrzeć się przez kontynent pociągami - i na nowo mogli odczuć odległości, dzielące europejskie miasta. Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle wsiedli do zatłoczonego składu i dojechał on do celu. Nawet Deutsche Bahn zawiodła na całej linii: pociągi stawały w polu, pasażerowie skarżyli się na zimno i brak informacji, opóźnienia rosły. Podobnie jak na kolei polskiej, co jednak dziwi mniej.

Kiedyś podróż wymagała odwagi i przygotowań. Trwała długo, obfitowała w przygody. Nie było gwarancji, że dotrze się na czas, że dotrze się w ogóle. Dziś przyzwyczailiśmy się, że wsiadamy w samolot i zaraz jesteśmy u celu. - Jest taki poranny lot biznesowy: o 10 jestem w Warszawie, podczas lunchu mam spotkanie, a o 17 wracam do Madrytu i kolację jem w domu - zwierzał mi się w samolocie biznesmen polskiego pochodzenia mieszkający w Hiszpanii. Przestrzeń i czas wydają się całkowicie pod kontrolą człowieka.

Jednak o tym, że czas i przestrzeń nie zawsze dają się kontrolować, Europejczycy przekonali się najpierw w kwietniu, gdy wybuchł islandzki wulkan (czy w końcu wiadomo, jak wymawia się jego nazwę?). Byłam na lotnisku w Warszawie, gdy odwoływano loty do Paryża i północnej Europy. Nie zwróciłam na to uwagi, wsiadając do - jak się miało okazać - ostatniego samolotu z Polski do Madrytu. Wkrótce Europa pogrążyła się w mroku; tak to przynajmniej wyglądało na mapach pokazujących zasięg wulkanicznego pyłu. Był tu ledwie jeden jasny punkt: Hiszpania. Lotnisko w Madrycie stało się mekką wszystkich, którzy z Europy chcieli dostać się dalej, np. do Ameryki.

Ale do miast Europy dostać się samolotem nie było można. Nagle okazało się, że choć lot z Warszawy do Madrytu trwał trzy godziny, to powrotna podróż pociągiem wymaga kilku przesiadek i trwa ponad dwa dni. 3000 kilometrów to pół kontynentu.

Jednak tamten czas chaosu, strat linii lotniczych i firm, które musiały zawiesić produkcję z powodu kłopotów z transportem, czas ludzkich dramatów i chwil zwątpienia, czas dywagacji naukowców (np. o wpływie pyłu na zbiory) - dla niektórych okazał się czasem pomyślności. "Żniwa" nadeszły dla wypożyczalni samochodów, firm autobusowych i kolei.

Także dla taksówkarzy. Nie tylko komik John Cleese wziął taryfę, by dostać się z Oslo do Brukseli. Pan Jarek, taksówkarz z Warszawy, dotąd wspomina z rozrzewnieniem kurs do... Paryża: bizneswoman spiesząca na posiedzenie zarządu swej firmy nie liczyła się z kosztami. Pan Jarek zabrał jeszcze syna ("Niech chłopak zobaczy, może języków będzie się chętniej uczył") i pojechał - Dojechaliśmy. Klientka była tak szczęśliwa, że zaprosiła nas do siebie. Piłem szampana na tarasie jej mieszkania w centrum Paryża i patrzyłem na światła Pól Elizejskich. I przy okazji nieźle zarobiłem - opowiadał, wioząc mnie na lotnisko w grudniowej śnieżycy, z wyprzedzeniem o trzy godziny większym niż zwykle. Bo choć Warszawa to nie Nowy Jork, przez zwały śniegu rano przebić się było trudno.

Jednak kwiecień to nie grudzień. W grudniu emocje są napięte. I nagle świąteczne przeboje, jak "Let it snow", nabrały wymiaru dramatycznego. Ci na lotnisku pogrążali się w niemocy, ci mający wkrótce przybyć na lotnisko śledzili prognozy z wytrwałością nawigatorów. Dni z bliskimi - zaplanowane, na wyciągnięcie ręki - okazywały się wyzwaniem. Do kłopotów ze śniegiem dochodziły czynniki ludzkie, jak strajk hiszpańskich kontrolerów lotów.

Grudzień 2010 nie był dobrym czasem na podróże. Ale może (ci, co koczowali na lotniskach, pewnie się zdenerwują) był - wymuszonym - czasem refleksji? O tym, że gdy żegnamy się z bliskimi, to nie zawsze wiemy, kiedy do nich wrócimy. I że nie wszystko zależy od nas. Że czasem nie wiemy, jakie plany uda się zrealizować. I o tym, co ważne, kiedy się kocha.

O tym przekonała się Holly Hall, która starała się dostać z Moskwy do domu w środkowej Anglii. Najpierw przedarła się do Frankfurtu, który jednak rychło okazał się kolejną "czarną dziurą". Odwoływano jej kolejne loty, a ona płakała. Zadzwoniła do domu i nagle usłyszała, jak ojczym mówi: "Trzymaj się, jadę po ciebie". Holly kilkoma pociągami przedostała się do Belgii, a ojczym przedzierał się autem przez zaśnieżoną Anglię, promem przez kanał La Manche i francuskie zaspy. "Wiedziałam, że po mnie przyjedzie. Bardzo go kocham" - wyznawała Holly mediom. No właśnie. Lotniska, nawet nieczynne, są pełne miłości.

Po ostatnim kryzysie komunikacyjnym Komisja Europejska uznała: to sytuacja nie do zaakceptowania. Być może wyda jakieś dyrektywy? Rząd brytyjski rozważa wprowadzenie ustawy umożliwiającej nakładanie kar finansowych na zarządy lotnisk za złe przygotowanie do niekorzystnych warunków pogodowych. Absurd? Niekoniecznie: kiedy Colin Matthews, szef BAA (firmy zarządzającej Heathrow), ogłosił, że z powodu sytuacji na lotnisku rezygnuje z premii świątecznej, "Daily Telegraph" wytknął mu, że w 2010 r. zarobił ponad milion funtów. Czyli dwa razy więcej, niż lotnisko wydało na przygotowania do zimy.

Przy okazji warto więc podpatrzyć, jak to robią Finowie: lotnisko w Helsinkach z łatwością radzi sobie i z mrozem sięgającym 25 stopni, i z metrowymi zaspami. Ostatni raz zostało zamknięte w 2003 r., na pół godziny. Owszem, ruch jest tu mniejszy niż na londyńskim gigancie. Ale widać, że nawet na ciężką zimę można się przygotować.

Odwaga podróżowania: przez jakiś czas Europejczycy, ruszając w podróż - bez względu na to, czy czeka ich (zgodnie z rozkładem) dwugodzinny lot, czy dwugodzinna podróż pociągiem - będą nie tylko pamiętać, by w podręcznym bagażu mieć kilka dodatkowych drobiazgów. Będą też mieć w sobie niepewność podobną do tej, jaką odczuwać musieli dawni podróżnicy. Przynajmniej przez jakiś czas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011