Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest sobota rano i oglądam w TVN 24 wywiad z premierem Millerem, który (jak olbrzymia większość polityków w Polsce) w dalszym ciągu nie odróżnia odpowiedzialności polityków od odpowiedzialności zwykłych ludzi. Istotnie, nie należy i nie wolno nikogo oskarżać o przestępstwo lub wykroczenie, zanim mu się tego nie udowodni, ale sytuacja polityka jest zasadniczo inna.
Polscy politycy podejrzani o cokolwiek jak pijany płotu trzymają się pojęcia rządów prawa. Jednak ich nie obejmuj ą wszystkie słuszne i restrykcyjne zasady państwa prawa. W ich przypadku podejrzenie wystarcza. Podejrzenie dotyczące powiązań korupcyjnych lub jakichkolwiek innych, które mogą sprawiać, że względy prywatne mogłyby mieć - powtarzam: mogłyby mieć, a nie mają - wpływ na ich decyzje polityczne. Jeżeli ktoś ma przyjaciółkę na wysokim stanowisku w firmie, której działania są związane z ministerstwem, w którym dany obywatel jest akurat wiceministrem, to już nic więcej udowadniać nie potrzeba. Wystarczy potencjalny konflikt interesów, a nie udowodnione wykroczenie czy korupcja. Podobnie jest z dziećmi polityków, na których poczynania muszą oni baczyć.
Tak drastyczne reguły, przestrzegane we wszystkich ustabilizowanych demokracjach (naturalnie zawsze są przypadki wykroczeń, które szybko się karze), nie wynikają z podejrzeń co do natury człowieka, czyli mówiąc wprost z przekonania, że okazja czyni złodzieja, ale z przeświadczenia, że w demokracji - i to jest jedna z zasadniczych różnic między systemem demokratycznym a innymi systemami - wszyscy mają równe szanse. Minister zatem czy jakikolwiek polityk nie może mieć większych szans, nie może mieć większych szans jego rodzina, znajomi i dawni wspólnicy z interesów.W Polsce politycy po prostu tego nie rozumieją. Politykę uprawia się raczej właśnie po to, żeby coś sobie lub komuś bliskiemu załatwić, nawet jeżeli to nie ma charakteru korupcyjnego. Jest tylko jedna demokracja, w której takie reguły działały i wciąż do pewnego stopnia działają, czyli włoska. Tam jednak do polityków jedni strzelają (co należy potępić), a inni ich wsadzają - nawet byłych wielokrotnych premierów - do więzienia na długie lata. Czy w Polsce mamy pójść tą znaną, ale jednak fatalną drogą? A ponadto Polska jest uboższa, brzydsza i ma gorsze jedzenie niż Włochy.
Wyjście z tej sytuacji wcale nie jest proste, skoro nie rozumie jej nawet premier. Kiedy oglądamy spektakl komisji śledczej, widzimy ludzi, których ręce są lepkie, ale nic im nie udowodniono i nic im nikt zapewne nie udowodni. Ci ludzie mają około czterdziestki, są kulturalni, znają języki i stanowią zaplecze najwyższej elity władzy i jej przyszłość. Aż strach o tym pomyśleć. Bowiem ludzie ci są nie tyle amoralni, ile wykorzystują prawo formalne, niedawno w Polsce odkryte, do gwałcenia norm i obyczajów obowiązujących klasę polityczną. W gruncie rzeczy oni mają prawo za nic. Podobnie jest z ich adwokatami i całą mentalnością oficjalną dotyczącą prawa, co wykazał aktualny minister sprawiedliwości.
Powtórzmy więc z całą mocą: politycy podlegają przepisom przedprawnym, a podejrzane związki, niejasne relacje rodzinne czy przyjacielskie, łamanie norm obyczajowych (w banalnych sprawach, jak nadużycie alkoholu czy łamanie przepisów drogowych) wystarczy, by zniszczyć ich karierę. Oni mają być ponad podejrzeniem, a nie ponad dowodem sądowym.
Marcin Król