Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kilka gazet wydrukowało tę wiadomość, a podana w radiu miała charakter i ton sensacji, modulacja głosu reportera nadającego ten news była jednoznaczna. Wynikało z niej, że noblista podczas „Wojny Światów” zeskoczył na żywo ze stratosfery, wprost do skrzynki z maślakami. Kaprys gwiazdy literatury wstrząsnął po raz któryś szerokimi rzeszami skupionymi wokół radioodbiorników. Rzesze mają prawo wiedzieć, dlaczego Orhan Pamuk, wielki pisarz, zwiedził targ spożywczy. A jednak stacja radiowa zostawiła ludzi samych, z licznymi domysłami, trudno wątpić, że i z tymi najbardziej fantastycznymi. Prawda jest zwyczajna. On poszedł tam i z nudy, i z ciekawości.
Prawdopodobnie, jak wielu ludzi znużonych konfekcją ulicy turystycznego miasta, pisarz poszedł zobaczyć kawałek normalnego świata. Krakowski Kleparz, podobnie jak inne, pulsujące niereżyserowaną i niepohamowaną chytrością targowiska Wschodniej Europy, wciąż spełnia takie pragnienia. Nawet bardziej, bo krakowska oferta targowa zamyka się w fasoli jasiek o trzech kalibrach, i w grzybach, nie licząc dyń, ziemniaków, pomidorów, owoców, zieleniny, papuci i staników przejmujących swymi kształtami. Jest jeszcze blady ser, leżący wraz z mięsem pod gołym niebem. Wszystko to w ciepłym sąsiedztwie wisiorów, zrobionych z chińskich skarpetek. Na Kleparzu jest niewiele, a jednak patrzenie na to wiele wnosi.
Dzięki niezbyt oszałamiającej ofercie, dzięki zaledwie podstawowej, nierozpraszającej gamie smaków, można się tam skupić na ludziach, czy może raczej na tym, jak bardzo są na swoim miejscu – w odróżnieniu od ludzi zwiedzających Luwr czy Wawel. Można w skupieniu posłuchać, jak mówią, choćbyśmy nie rozumieli z tego słowa, i popatrzeć, jak się ubierają, można zobaczyć, co kupuje biedny, a co bogacz czy elegancik. Tylko tam dowiemy się, czym naród żyje, a czego nie je, co szarzy obywatele z szarymi obywatelkami piją w zakamarkach targu – a jest to wiedza istotna. Skarb wiadomości, czym odurzają się masy na terenach przez nas odwiedzanych, ale nieznanych, to podstawa turystyki zaangażowanej i wrażliwej. Na targach, zwłaszcza tych nietkniętych myślą miejskich tyranów estetyki, jest tak, jak jest naprawdę. Bez skrępowania narzuconego konwenansem.
Tylko na targowiskach łomoczą serca miast, podobnież w spelunkach. Polska nie jest tu wyjątkiem. Zwiedzanie miast na sposób klasyczny staje się zajęciem ze wszech miar nużącym. Grodziszcza, świątynie, wielkie place w centrach, wszędzie wieje nudą, jak z listów motywacyjnych. Ani śladu przygody, nigdzie śladu tubylca, a miasto bez tubylca jest nic niewarte. Miasto bez przygód takoż. Wszędzie na tych imponujących placach stoją tacy sami turyści, robiący to samo, ubrani w to samo i z tego samego zadowoleni. Nawet kieszonkowcy kręcący się wśród nich są przyjezdni.
Tylko knajpa, i targ właśnie, da nam widok miejscowego kieszonkowca, i żywego tubylca, szczerze niezadowolonego, a czasem uśmiechającego się swą prawdziwą, szczerbatą paszczęką, do swego koszyka z fasolą, albo do grzyba, albo do Pamuka.