Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ustawiono je w 1945 r., były darem Stalina (wyszarpanym od Finlandii w ramach wojennych kontrybucji) dla odbudowującej się Warszawy. Zamieszkali tu architekci, inżynierowie, robotnicy i urzędnicy. Miały stać pięć lat, przetrwały siedem dekad. Zajęły teren między Sejmem a Zamkiem Ujazdowskim, w samym sercu dzielnicy ambasad i innych reprezentacyjnych gmachów. Wyglądały jak architektoniczna aberracja, przestrzenna pomyłka, błąd w kodzie. Dla mieszkańców ich trwanie oznaczało jednak coś zupełnie innego: mieszkanie w cichej enklawie w samym sercu prestiżowej dzielnicy. I trudno nie było odnieść wrażenia, że pierwsze protesty w obronie drewnianych, tymczasowych baraków (bo tym de facto są) były obroną uprzywilejowanej pozycji, w jakiej na skutek dziejowych uwarunkowań znaleźli się ich mieszkańcy.
Na szczęście wszystko, co wydarzyło się później, to pierwsze wrażenie zatarło. Mieszkańcy się zorganizowali, do przestrzeni dopisali jej historię (i legendę) – dzięki ich działaniom domki stały się częścią tożsamości odbudowanej Warszawy. W kwietniu zakończyły się konsultacje społeczne dotyczące przyszłości tego terenu. Domki przetrwają, ale zmieni się ich funkcja – staną się przestrzenią dla inicjatyw edukacyjnych, kulturalnych i społecznych. Część z nich działa tu już od jakiegoś czasu. I to jedyne racjonalne uzasadnienie ich trwania w tym miejscu. ©