O Siewcy Wszechświatów

Prof. Leszek Roszkowski: Szokujące, jak potężny jest ludzki umysł. Ale nie jest on potężny sam w sobie, lecz dlatego, że Wszechświatem rządzi myśl. Nie chaos.

17.12.2013

Czyta się kilka minut

Smugi świecącego wodoru  biją z jądra galaktyki M82. Fotografia z teleskopu Hubble'a. / Fot. NASA, ESA, and The Hubble Heritage Team (STScI/AURA) Acknowledgment: J. Gallagher
Smugi świecącego wodoru biją z jądra galaktyki M82. Fotografia z teleskopu Hubble'a. / Fot. NASA, ESA, and The Hubble Heritage Team (STScI/AURA) Acknowledgment: J. Gallagher

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Rozmawiamy w CERN, gdzie niedawno znaleziono brakującą do skompletowania Modelu Standardowego cząstkę – bozon Higgsa. Część fizyków była rozczarowana. Mówiono: gdyby nie istniał, byłoby to bardziej pasjonujące – bo trzeba by wymyślić nową fizykę.
Prof. LESZEK ROSZKOWSKI: Pasjonujące z pewnością, ale niekoniecznie bardziej satysfakcjonujące, bo oznaczałoby zrujnowanie kilku świętych zasad fizyki. Bozon Higgsa w pewnym sensie musiał istnieć. Gdyby go nie było, wtedy prawie wszystko, co robiliśmy przez pół wieku, nie miałoby sensu. Zakwestionowałoby to też wiele innych osiągnięć współczesnej fizyki i nastałby chaos. Może i z tego chaosu wyłoniłoby się coś ciekawszego, ale na obecnym etapie oznaczałoby to katastrofę.
A czy fizycy się na to przygotowywali?
Naturalnie. Nieco na siłę próbowano modyfikować Model Standardowy. Przypominało to trochę naszywanie łat na elegancki strój. Bo Model Standardowy jest naprawdę elegancką teorią, choć ma też wady.
Szczęśliwie, Model Standardowy jest kompletny. Ale to dopiero początek, bo już wiadomo, że mimo zadziwiającej zgodności z doświadczeniem, szeregu zjawisk nie potrafi opisać. Gdzie się zaczyna „nowa fizyka”?
Odkrycie bozonu, który ma cechy bozonu Higgsa z Modelu Standardowego, to ogromny sukces i zamknięcie pewnej księgi. Wierzymy jednak, że istnieje coś więcej.
Historia odkrywania świata cząstek elementarnych jest historią kolejnych unifikacji. Dawniej sądzono, że magnetyzm i elektryczność to dwa różne zjawiska. Dopiero m.in. Michael Faraday i James Clark Maxwell wyjaśnili, że to dwa oblicza tego samego oddziaływania – elektromagnetycznego, o którym uczyliśmy się w szkole. Gdy odkryto tzw. oddziaływania słabe, odpowiedzialne m.in. za rozpad jąder atomowych, znowu sądzono, że to nowy rodzaj oddziaływań. Ale już na początku lat 70. udowodniono, że to, co przy energiach porównywalnych z energią spoczynkową protonu przejawia się jako oddziaływania elektromagnetyczne i słabe, a przy jeszcze niższych – jako elektryczne i magnetyczne, przy energiach rzędu stu mas protonu stanowi jedno i to samo oddziaływanie: elektrosłabe.
Przepraszam: „przy energiach rzędu stu mas...”?
Oczywiście. Przecież E=mc2, energia równa się masie, a prędkość światła c jest jedynie współczynnikiem.
Prędkość światła do kwadratu – zaniedbywalny drobiazg w tym równaniu...
No właśnie, zresztą fizycy w codziennej pracy zwykle przyjmują c=1. Wcześniej powstało też pytanie: skoro jądra atomów składają się m.in. z naładowanych dodatnio protonów, to jak to możliwe, że się one nie rozlatują, skoro takie same ładunki powinny się odpychać? Odkryto odpowiedzialne za to nowe oddziaływanie: silne, które w jądrach działa w odwrotnym kierunku niż elektromagnetyczne. Oddziaływających silnie cząstek odkryto zresztą dziesiątki, aż w latach 60. okazało się, że można je wszystkie elegancko opisać za pomocą kilku cząstek fundamentalnych: kwarków, z których te cząstki elementarne są zbudowane. Dwa kwarki – tzw. górny i dolny – budują proton i neutron. Odkrywając w akceleratorach kolejne cząstki, postulowano kolejne, budujące je kwarki: trzeci (dziwny) i czwarty (zapachu) oraz piąty: piękny, zwany też spodnim. Okazało się, że kwarki układają się w rodziny, po dwa. Tak samo jak cząstki, które nie oddziałują silnie, zwane leptonami: elektron i związane z nim neutrino, ciężki elektron, czyli mion, który też ma swoje neutrino, oraz taon i jego neutrino. Przewidziano więc istnienie szóstego kwarku: szczytowego, czyli prawdziwego. Musiał istnieć, by zgadzała się teoria.
Tak powstał Model Standardowy – taki „układ okresowy cząstek fundamentalnych”.
Sformułowanie tego modelu było ogromnym sukcesem – bo opisywał oddziaływania elektrosłabe i silne w jednej teorii. Obejmuje po trzy rodziny wspomnianych cząstek oraz działające między nimi siły przenoszone przez tzw. bozony: foton odpowiada za oddziaływania elektromagnetyczne, oddziaływania słabe przenoszą – upraszczając – bozon Z i bozon W, zaś oddziaływania silne przenoszą gluony, od słowa glue, czyli klej – bo „kleją” ze sobą kwarki.
Skąd pewność, że przewidziane teoretycznie kwarki istnieją?
Kwarki nie pojawiają się w stanie wolnym, co przez lata zrażało do nich niektórych fizyków: bo jak może istnieć cząstka, której nie da się zaobserwować? Przecież to nie fizyka, tylko magia. Ale przy założeniu ich istnienia wykonano wiele obliczeń potwierdzonych w doświadczeniach, więc nikt rozsądny dziś w nie nie wątpi, choć zawsze muszą one występować w parach lub po trzy, tworząc cząstki takie jak mezon pi czy proton. Próbować uzyskać pojedynczy kwark to jakby próbować zrobić magnes o tylko jednym biegunie. Łamiąc go na pół, tworzymy dwa magnesy. Jeśli spróbujemy rozdzielić parę kwark-antykwark tworzące np. mezon pi, dostaniemy dwa mezony pi. Każdy z kwarków wygeneruje z „niczego” własną antycząstkę.
To już trochę brzmi jak magia.
Dziwne, ale dla fizyka normalne. Bo wynika z teorii i co najważniejsze, zgadza się z obserwacjami.
Tyle że trzy pary kwarków, trzy pary leptonów i cztery bozony to jeszcze nie kompletny Model Standardowy...
Wyłaniająca się teoria miała wiele symetrii i była bardzo piękna, ale miała też kilka poważnych wad. Jedną z nich było to, że cząstki Z i W musiały być bezmasowe. Gdy do równań wprowadzano masę, teoria wariowała: dla wielkości, które są mierzalne, z obliczeń wychodziły nieskończoności. Nie miało to sensu. Próbowano stosować różne zwariowane pomysły, aby ją uratować. Jeden z nich proponował coś dość szalonego. Otóż François Englert, Robert Brout, a tuż po nich Peter Higgs, oraz kilku innych, postulowali rozwiązanie, znane obecnie jako tzw. mechanizm Higgsa: istnienie pola, które objawiłoby się za pośrednictwem cząstki fundamentalnej o zerowym tzw. spinie – czyli momencie własnym pędu. A więc innej niż wszystkie cząstki z Modelu Standardowego: bo kwarki i leptony – czyli razem: fermiony – mają spin połówkowy, a bozony – równy 1. Mało tego: twierdzili jeszcze, że wszędzie w próżni jest stała niezerowa energia. I to o wiele za duża, bo przekraczająca limity z obserwacji o – bagatela – ponad sto rzędów wielkości! Istnienie tej energii miało wyjaśniać, skąd cząstki dostają masę. Wielu fizyków uważało to za kompletne wariactwo. Opowiadał mi o tym Martinus Veltman, nagrodzony w 1999 r. Noblem, który wraz z Gerardusem t’Hooftem dokonał przełomu udowadniając, że teorie te zachowują matematyczną spójność także po uwzględnieniu mas. Wtedy wielu rzuciło się na dopiero co lekceważoną hipotezę. Geneza Modelu Standardowego to niesamowita historia, ale za długa, by ją tu przytaczać. Ostatecznie istnienie cząstki Higgsa zostało potwierdzone w eksperymentach na akceleratorze LHC tutaj, w CERN, w 2012 r.
Wniosek z tego taki, że w badaniach podstawowych nieraz trudno orzec, że jakaś hipoteza to właściwy trop. Nauczyliśmy się, że często z pozoru kompletne herezje okazują się potwierdzać w eksperymencie. Tak było np. z hipotezą kwantów ponad sto lat temu.
Fizyka jest dziś otwarta na kolejne szaleństwa? Jakim szlakiem pójdą fizycy? Kolejnych unifikacji?
Tak, a szlak ten wytyczono dość wcześniej. Gdy w latach 70. udało się oddziaływania elektromagnetyczne i słabe zunifikować w elektrosłabe, szybko pojawiło się pytanie: dlaczego nie spróbować ich „pożenić” z odziaływaniami silnymi w jedno praoddziaływanie? Zaproponowano tzw. wielką unifikację i okazało się... że to możliwe. Tyle że pociąga to pewien koszt. Otóż wielka unifikacja jest możliwa przy energiach kilkanaście rzędów wielkości wyższych niż te, przy których unifikują się oddziaływania elektrosłabe. Czyli zamiast stu mas protonów trzeba wejść na poziom 1015–1016 mas protonów.
Jak przy takich energiach sprawdzić teorię doświadczalnie?
Otóż to. Nie ma zderzacza, który przyspieszałby cząstki do takich energii.
Ktoś policzył, że taki zderzacz musiałby mieć rozmiary galaktyki.
Być może (śmiech).
Jak uprawiać naukę, gdy nie da się teorii zweryfikować?
Okazuje się, że nie jest tak źle. Teorie wielkich unifikacji zawierają pewne inne przewidywania, które mogą być sprawdzalne. Np. że protony – cząstki, wydawałoby się, absolutnie stabilne, w czasie o wiele rzędów wielkości dłuższym od wieku Wszechświata samoistnie się rozpadają – a to można próbować zobaczyć np. w promieniowaniu kosmicznym.
Ale to nie wszystko. Okazało się też, że w teoriach wielkich unifikacji „naturalna” wartość masy bozonu Higgsa jest olbrzymia: rzędu 1015–1016 mas protonów. Z punktu widzenia Modelu Standardowego to nie do przyjęcia, bo wszystkie inne cząstki z modelu mają najwyżej masę rzędu stu mas protonów. Zaczęto się więc zastanawiać, jak uratować tę teorię. Powstał pomysł, który jest do dziś jedną z najlepiej rokujących hipotez: żeby do Modelu Standardowego... dołożyć jeszcze raz tyle cząstek. Założyć, że dla każdej znanej cząstki istnieje tzw. supersymetryczny partner, czyli cząstka o spinie różnym o ½. Co dzięki temu zyskano? Otóż przy takim założeniu „naturalna” masa cząstki Higgsa wychodzi z obliczeń na poziomie masy innych cząstek, a nie 13-14 rzędów wielkości większym.
Podwojono teoretycznie liczbę cząstek, żeby dojść do ładu z jedną wartością? Brzmi to jak sięganie prawą ręką do lewego ucha.
I to do ucha osoby po drugiej stronie słuchawki, dzwoniącej zza oceanu. Ale okazało się, że teoria supersymetrii wprowadza pewne poprawki do wielkości, które, mierzone w doświadczeniach, okazywały się nieco większe, niżby to wynikało z Modelu Standardowego. Związane to było z faktem, że w miarę wzrostu energii oddziaływania silne stają się coraz słabsze, a elektrosłabe – coraz silniejsze. Na wykresie w pewnym momencie te wielkości się spotykają, ale dopiero 15-16 rzędów wielkości dalej. Punkt przecięcia się trzech krzywych to właśnie to miejsce, gdzie zaczynają obowiązywać teorie wielkiej unifikacji.
Da się to sprawdzić doświadczalnie?
Tutaj, w CERN, w zderzaczu LEP – poprzedniku obecnego zderzacza LHC – zmierzono te oddziaływania przy energiach rzędu stu mas protonów, a teoretycy przeliczyli je dla wyższych energii i okazało się, że faktycznie ich wartości się zbiegają, ale tylko w podejściu supersymetrycznym, zaś w Modelu Standardowym nie. Doświadczenie sugeruje, że teoria supersymetrii naprawdę może się realizować w przyrodzie. Zaczęto więc szukać cząstek supersymetrycznych. Ale ani zderzacz LEP, ani do tej pory LHC ich nie wykryły.
Ich ślady mogą być zupełnie gdzie indziej – w kosmosie...
Otóż astronomowie stwierdzili, że galaktyki w gromadach poruszają się szybciej, niż wynikałoby to z masy materii, którą da się zaobserwować. Stwierdzono, że materii we Wszechświecie musi być dużo więcej niż ta, którą widzimy. Dziś wiemy, że to, co nazwano ciemną materią, stanowi ok. 27 proc. bilansu masy-energii Wszechświata. Tymczasem materia, którą znamy – tylko 5 proc.
Zaś pozostałe prawie 70 proc. nazwano ciemną energią – to tajemnicza siła rozpychająca Wszechświat. Nikt nie wie, czym jest, stanowi ona ogromną zagadkę, być może dla naszych pra-pra-prawnuków.
Łatwiej jest z ciemną materią. Bo to prawdopodobnie nowa cząstka lub cząstki.
Czy kandydatami na nią są cząstki supersymetryczne?
Zgadza się. Cząstka taka musiałaby mieć masę, bo daje wkład do bilansu materii i energii. Musiałaby być stabilna, inaczej by znikła. Nie może oddziaływać elektromagnetycznie ani silnie, bo byłaby widoczna. Początkowo sądzono, że może to być jedno z neutrin, które mają tę przyjemną własność, że na pewno istnieją – nie trzeba byłoby odkrywać niczego nowego. Ale neutrina są zbyt lekkie – a ciemna materia się kondensuje. Nasza galaktyka zanurzona jest w jej otoczce jak rodzynek w cieście. Przez nasze ciała w każdym momencie przenika ok. miliarda jej cząstek. Sęk w tym, że nie są to żadne ze znanych nam cząstek. I to właśnie teoria supersymetryczna podsuwa eleganckie rozwiązanie zagadki. Najprawdopodobniej jest to superpartner bozonu Higgsa, a także bozonów pośrednich Z i W, choć znane są też inne ciekawe rozwiązania.
Więc znowu teoria z początku uważana za szaleństwo, a później nabierająca rumieńców?
Tak. Mimo że jest dość nieekonomiczna, bo pociąga koszt założenia, że istnieje wiele nowych cząstek, to udziela atrakcyjnych odpowiedzi na wiele pytań. Dodajmy, że konkurencyjne podejścia przewidywały jeszcze więcej nowych cząstek i zostały zarzucone, choć z innych powodów.
Zapytałem na początku, gdzie się zaczyna nowa fizyka. Czyżby właśnie zakończył Pan wstęp do odpowiedzi?
Obawiam się, że tak. Teraz widać, że istnieją solidne przesłanki, by sądzić, że coś takiego jak nowa fizyka faktycznie istnieje. Zobaczenie bozonu Higgsa w 2012 r. było nie tylko zamknięciem poprzedniej epoki fizyki, ale, jak wielu sądzi, też otwarciem nowej. Bo gdyby bozon Higgsa miał palce, pokazywałby chyba palcem w stronę supersymetrii. Przewiduje ona istnienie mnóstwa cząstek fundamentalnych dotąd w przyrodzie niezauważonych: mianowicie o spinie zero, a bozon Higgsa okazał się pierwszą taką cząstką. Oznacza to, że teorie przewidujące istnienie takich cząstek prawdopodobnie są realizowane w przyrodzie.
Co być może ważniejsze: w Modelu Standardowym masa cząstki Higgsa jest nieokreślona. Zaś supersymetria przewiduje, że jest ona niska, nie większa niż ok. 130 mas protonów. W eksperymencie LHC ustalono, że wynosi ona ok. 126 mas protonów. Gdyby była o kilkanaście wyższa, dla teorii supersymetrycznych byłby to duży cios. Okazała się jednak taka, jak przewiduje to supersymetria. Przypadek czy ślad, że to właściwy trop?
Czas pokaże, ale teraz chcielibyśmy jakieś cząstki supersymetryczne zobaczyć...
Właśnie trwa modernizacja akceleratora LHC, by mógł osiągnąć jeszcze większe energie. Czy istnieje szansa, że przy tych energiach się to uda?
Możemy tylko mieć nadzieję, choć nie ma gwarancji. Szkopuł w tym, że teoria nie określa zbyt dobrze mas owych nowych cząstek i ich odkrycie może się okazać poza obecnymi możliwościami doświadczenia. Jeśli się uda, potwierdzi się, że ludzka myśl potrafi odkrywać nowe światy.
Bo fizyka jest łatwa.
Co Pan powie?
Naprawdę! To zresztą nie moja myśl, lecz amerykańskiego fizyka Richarda Feynmana. Fizyka jest łatwa, bo możemy rozłożyć skomplikowane systemy na prostsze – choćby na atomy, a te – na cząstki. A np. w biologii nie można komórki rozbić na składniki, bo przestanie być komórką. Możemy te systemy powielać i badać w kółko. A wszystkie one, czy tu, czy na drugim końcu Wszechświata, zachowują się tak samo. Wreszcie – wszystko to możemy opisać eleganckimi teoriami.
Fizycy lubią elegancję.
Otóż właśnie. Fizycy odkryli, że istnieją fundamentalne prawa przyrody. I im głębiej drążymy, tym bardziej elegancko dają się one opisać: pięknym, a jednocześnie wyszukanym aparatem matematycznym, gdzie coraz większą rolę odgrywają symetrie i unifikacja. Ot, np. jeśli pójść jeszcze trzy rzędy wielkości energii wyżej niż dla teorii wielkich unifikacji, pojawia się możliwość kolejnej unifikacji: oddziaływań elektrosłabo-silnych z grawitacyjnymi. Bo Model Standardowy nie zajmuje się grawitacją. Jej efekty są na poziomie kwantowym zaniedbywalne. Zaczynają mieć nań wpływ dopiero przy tak wielkich energiach. Opisuje to niezwykle trudna matematycznie tzw. teoria superstrun.
Wielu fizyków wierzy, że jest możliwe opisanie wszystkiego jedną teorią – bo dlaczego nie? Aparat teoretyczny już dziś pozwala nam wyjść daleko poza obszar, który możemy eksplorować doświadczalnie.
Na przykład owe trzy rzędy wielkości wyżej?
Na przykład. Teoria superstrun opisuje wszystkie oddziaływania, w tym grawitację, przez drgania jednowymiarowych obiekcików – superstrun. Jeszcze długo – może nigdy – nie będzie można badać materii na takich poziomach energii i przy tak małych dystansach, ale nie przeszkadza to fizyce stosować do nich sprawdzonych metod. Czy to nie niezwykłe? Naszymi oczami i rękami jest czysta matematyka.
Jak daleko sięgają matematyczne ręce i wzrok?
Gdy pojawiła się teoria strun, wszyscy wpadli w euforię: wyobrażano sobie, że w zasięgu ręki jest „teoria wszystkiego”, która opisuje cały Wszechświat. Ale nastąpił zwrot. Odkryto takie rozwiązanie. Tylko że nie jedno. I nie milion. Zilliony.
To oznacza liczbę niewyobrażalnie dużą!
Teoria superstrun pozwala na niewyobrażalną liczbę rozwiązań, a każde z nich może opisywać inny wszechświat.
W XX w. zrozumiano nasz Wszechświat. Sto lat temu uważano go za nieskończony, niezmienny, z absolutną przestrzenią i niezależnym czasem. I nie był to, jak się insynuuje, dogmat religijny, lecz naukowy – tak wierzył Newton. Dziś wiemy, że Wszechświat nie jest niezmienny, że się rozszerza – odkrył to w 1929 r. Edwin Hubble. A skoro się rozszerza i stygnie, to powstało pytanie, co było wcześniej, gdy był gęstszy i gorętszy. Doprowadziło to do teorii Wielkiego Wybuchu.
Odkrycia Einsteina i Hubble’a, tak jak Kopernika, łączy to, że pokazują, iż rzeczywistość działa inaczej, niż sugeruje nasze „zdroworozsądkowe” rozumienie: Ziemia krąży wokół Słońca, Wszechświat się rozszerza, czas jest względny...
Ja bym ujął to tak: XX wiek pokazał, że Wszechświat można zrozumieć. Równania Einsteina opisują rozszerzanie się Wszechświata, gdzie miliardy galaktyk traktowane są jak punkty w przestrzeni. Rozwój Wszechświata można opisać za pomocą prostej funkcji kilku zmiennych. Dużo łatwiej niż np. przepływ wody w górskim strumieniu.
Tylko czy to niesie otuchę, czy przeraża?
Są inne pytania wystawiające nasze zrozumienie na próbę.
 Jeśli chcemy np. sprawdzić, czy nasza teoria fundamentalna potrafi przewidzieć, ile jest materii i energii we Wszechświecie, okazuje się, że w różnych rozwiązaniach teorii superstrun otrzymuje się różne liczby. Różne możliwości. Pamiętamy, że wszechświatów mogłyby być zilliony. Może więc nasz jest przypadkowy? Ale co z pozostałymi możliwościami? Czy zostały zrealizowane? I tu pojawia się szalona koncepcja – być może nasz Wszechświat jest jednym z zillionów wszechświatów!
Znowu szalona koncepcja?
I to bez porównania bardziej niż poprzednie. Dotąd mówiliśmy o energiach tak wielkich, że nie sposób je badać. Ale można by sobie, przynajmniej hipotetycznie, wyobrazić zderzacz wielkości galaktyki. Tymczasem teraz mówimy o czymś, czego nawet w zasadzie nie możemy sprawdzić. Bo z zasady inny wszechświat jest poza naszym. Nie możemy się tam dostać, bo Wszechświat to z definicji wszystko, co dla nas jest. Fizyka potrafi więc stawiać hipotezy, na które nawet hipotetycznie nie może odpowiedzieć.
Więc czy to jeszcze nauka?
Właśnie. Fizyka doprowadziła nas straszliwie daleko. Trochę zresztą przez to, że jest tak łatwa.
Zapytam jak pasażerowie pierwszych pociągów, którzy bali się, że powyżej prędkości 40 km/h nie da się żyć: ale czy nie jest to łatwość trochę niebezpieczna?
To nie tyle niebezpieczne, co szokujące – jak potężny jest ludzki umysł. Ale nie jest on potężny sam w sobie, lecz dlatego, że Wszechświatem rządzi myśl. Nie chaos. Einstein powiedział, że najbardziej niezrozumiałym aspektem Wszechświata jest to, że może być zrozumiany – chociaż np. dla św. Tomasza wcale nie było to zagadką. Dlaczego w ogóle możemy zrozumieć ślepą materię? Przecież kwarki nie mają pojęcia, że są kwarkami. Dlaczego zachowują się w sposób, który możemy opisać eleganckimi teoriami? Dlaczego wszystko kieruje nas, by wierzyć, że istnieje jedna teoria wszystkiego?
Ale owa prateoria znowu każe nam płacić ogromną cenę, nieskończenie wyższą niż teoretyczne podwojenie liczby cząstek, bo przewiduje, że być może nasz Wszechświat jest jednym z nieskończenie wielu. Kilka wieków temu sądzono, że Ziemia jest wyjątkowa. Dopiero sto lat temu zrozumiano, że istnieje wiele innych galaktyk, i z czasem, że tak musi być, aby istniała nasza Ziemia. Kiedy zbadano tzw. gęstość całkowitą energii i materii we Wszechświecie, okazało się, że jest ona równa tzw. gęstości krytycznej. Gdyby ta gęstość tuż po Wielkim Wybuchu była większa o zaledwie 10–60, Wszechświat natychmiast by się zapadł. Gdyby była o tyle samo mniejsza – bardzo szybko by się rozszerzył w pustą i zimną przestrzeń. Nie zdążyłyby powstać nawet galaktyki, a więc słońca, planety i w końcu życie.
To tak, jakby, mówiąc alegorycznie, szedł siewca i siał. Różne możliwości. Z jednej wykiełkował nasz Wszechświat, który jest bardzo szczególny: bo jego gęstość całkowita jest równa krytycznej.
Żyjemy w całkiem udanym spośród wszechświatów?
W zupełnie wyjątkowym, gdzie rzeczy zostały tak ustalone, żebyśmy mogli siedzieć sobie przy stoliku kafeterii w CERNie i zadawać sobie wszystkie te pytania.
To jednak jest krzepiące.
Jest, ale powstaje też pytanie: czy urządziła to jakaś siła sprawcza?
Siewca Wszechświatów?
Tylko czy on tak to zaplanował, czy też miał gest i rozsiał mnóstwo wszechświatów, z których większość skończyła albo skończy marnie? I tylko jeden – a może więcej? – stał się miejscem, na którego obrzeżach, na maleńkiej planecie, pojawili się ludzie...?

Prof. LESZEK ROSZKOWSKI pracuje w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku i na uniwersytecie w Sheffield, często odwiedza też CERN w Genewie. Jest fizykiem-teoretykiem, zajmuje się m.in. ciemną materią, bozonem Higgsa i nową fizyką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013