O duszy polskiej, krzyżu i jego braku

W przeddzień 11 listopada obserwujemy rozluźnienie polsko-katolickiego splotu. A może to dobrze?

07.11.2011

Czyta się kilka minut

Mario Vargas Llosa w swojej najnowszej książce "Marzenie Celta", prezentując poglądy irlandzkiego bohatera narodowego Rogera Casementa, definiuje irlandzką duszę: "Zawsze uważał męczeństwo za główną broń w słusznej walce. Czy nie stanowiło to nieodłącznej cechy charakteru irlandzkiego, celtyckiego dziedzictwa? Zdolność do podjęcia cierpienia katolików występowała już u Cuchulainna [postać z mitologii irlandzkiej], u mitycznych herosów Éire, w ich wielkich czynach, a zarazem w pogodnym heroizmie irlandzkich świętych (...). Nieskończona zdolność do wielkich czynów. Niepraktyczny irlandzki duch, być może, lecz niepraktyczność tę rekompensowała bezmierna gotowość do podchwytywania najśmielszych marzeń o sprawiedliwości, równości i szczęściu. Nawet gdy klęska była nieunikniona".

Wystarczy zamienić słowa "irlandzki" na "polski", "celtycki" na "słowiański", by otrzymać definicję ducha polskiego: męczeński, heroiczny, martyrologiczny i rzadko praktyczny.

Nie cała Polska

Święto Niepodległości różni się zasadniczo od wielu naszych rocznic narodowych: jest świętowaniem zwycięstwa, a nie klęski. Świętowaniem krwi, która stała się zasiewem wolności. Chciałoby się powiedzieć, że świętowaniem duszy polskiej, której zryw choć raz okazał się nie tylko heroiczny, ale i praktyczny.

W ten typ narracji historyczno-patriotycznej część społeczeństwa i polityków chciałaby wpisać tragedię smoleńską postrzeganą jako kontynuację owego zasiewu krwi. Ta narracja ma swój początek w czasach, kiedy Polska wyłaniała się z niebytu dziejów dzięki chrystianizacji i Kościołowi.

Raz jeszcze Llosa - o irlandzkich bojownikach z czasów I wojny światowej: "Nie chodziło o to, żeby wygrać, lecz by jak najdłużej stawiać opór. By dać się zabić, jak chrześcijańscy męczennicy w heroicznych czasach. Ich krew była nasieniem, które wykiełkowało, usunęło pogańskie idole i zastąpiło je Chrystusem Odkupicielem. Krew przelana przez Ochotników także wyda owoc, otworzy oczy zaślepionym i zdobędzie wolność dla Irlandii". Polacy wyzwolili się spod zaborów w roku 1918, Irlandia będzie walczyć jeszcze 20 lat.

Przywołuję tę analogię, by raz jeszcze uświadomić nie tylko genetyczną jedność, ale także historyczną nierozerwalność chrześcijaństwa i polskości, Kościoła i narodu, uczuć religijnych i patriotycznych, krzyża i orła. Przez wieki religia była wehikułem idei narodowych i niepodległościowych, a naród wehikułem dla idei religijnych. Na naszych jednak oczach ta nierozerwalna, jak by się zdawało, symbioza ulega znacznemu osłabieniu.

Jak słusznie zauważa Ewa Karabin na portalu "Kultura Liberalna", "obserwujemy wyraźne rozluźnienie polsko-katolickiego splotu", czego symptomem jest choćby antykościelna retoryka spod znaku Ruchu Palikota. Ma rację publicystka, że w wyniku wspólnej historii Polski i Kościoła "krzyż w Sejmie stanowi znak zarówno katolicyzmu, jak i polskości". Sęk w tym, że nie wszyscy już chcą definiować polskość za pomocą krzyża, czyli symbolu o pierwotnie religijnym charakterze. Nie da się też uciec od drugiej strony dylematu: "czy krzyż, który stałby się bardziej kulturowym symbolem polskości niż realnym znakiem Zbawienia, naprawdę kogokolwiek odsyła jeszcze do Źródła?".

Z pewnością nie cała Polska utożsamia się z chrześcijaństwem i nie dla każdego Polaka krzyż jest ważnym symbolem. Jednak kiedy np. w parlamencie Québecu debatowano nad zasadnością pozostawienia krzyża w siedzibie tego ciała, pozytywną decyzję uzasadniano chrześcijańskimi korzeniami prowincji oraz tożsamością zakotwiczoną w katolickiej przeszłości, a nie współczesną symbiozą państwa i Kościoła czy chrześcijańskim charakterem społeczeństwa, które takim jest już coraz mniej.

Humanizm krzyża?

Obecność krzyża w polskiej przestrzeni publicznej może mieć także inne uzasadnienie. "Umieszczanie symboli religijnych przywołuje wartości, które stanowią kluczowy punkt odniesienia dla osób przebywających w danej przestrzeni - pisze Ewa Karabin. - Osoby wierzące wieszają krzyże na ścianach, mezuzy na framugach drzwi czy umieszczają półksiężyc (hilal) na flagach państwowych, ponieważ symbole te stanowią dla nich rodzaj kompasu wskazującego źródło, z którego czerpią mądrość i siłę do działania". Tak, to uzasadnienie ma swoje racje, które jednak tracą ważność, gdy wspólnota religijna przestaje stanowić większość w danej społeczności, w której zastępach coraz więcej jest tych, którzy nie utożsamiają się z wartościami symbolizowanymi przez te znaki. Cóż wtedy?

Scenariuszy może być wiele. Pierwszy z nich to redefinicja znaczeń, np. krzyża. Aplauz dla wyroku Wielkiej Izby trybunału w Strasburgu ze strony osób wierzących jest tutaj znamienny. Przypomnijmy, że sędziowie orzekli, iż krzyż ma wiele znaczeń, a znaczenie religijne jest tylko jednym z niewielu. Powszechna zgoda na interpretację krzyża jako znaku humanistycznego, a nie religijnego, jest w gruncie rzeczy zgodą na jego zawłaszczenie przez tych, dla których to znak obcy. To, że krzyż nie przeszkadza nikomu w tak niereligijnych krajach, jak Dania, Szwecja czy Wielka Brytania, gdzie jest istotnym elementem flagi państwowej, wcale nie dowodzi powszechnej zgody na jego religijne znaczenie. Przeciwnie - jest symptomem jego definitywnego odsakralnienia.

Podkreślmy: pani Lautsi, która domagała się zdjęcia krzyża w sali szkolnej, paradoksalnie lepiej zrozumiała, czym jest krzyż, niż szacowna Wysoka Izba trybunału. Przeszkadzał jej, bo znała siłę jego "rażenia". Idąc w ślady swojego guru, lubuski poseł Ruchu Palikota Maciej Mrożek chciał zdejmować krzyże w salach obrad rad miasta Zielonej Góry i Gorzowa. W sukurs poszedł mu Filip Gryko, radny z SLD, który według relacji "Gazety Wyborczej" powiedział, że "symbol jednego wyznania wymusza poglądy na innych".

Wymusza - to może za dużo powiedziane, ale coś jest na rzeczy. Tak długo, jak długo krzyż "działa", warto go wieszać, choć zapewne nie za wszelką cenę. Jeśli zaś przestanie "działać" i - jak stwierdził trybunał - stanie się znakiem biernym, trzeba będzie zastosować słowa Ewangelii o soli zwietrzałej, która na nic się już nie przydaje, chyba że na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wiem, brzmi szokująco, ale jestem przekonany, iż jako ludzie wierzący mamy obowiązek bronić krzyża przede wszystkim jako znaku wiary, a nie jako znaku polskości. O to drugie znaczenie troszczą się nawet niewierzący politycy.

Źródło

Narracja religijno-narodowa jest idealna na czasy zaborów, okupacji i zrywów niepodległościowych. Ten scenariusz miał się dobrze zarówno w Polsce, jak i w Irlandii czy Québecu. Wróg narodu był także wrogiem krzyża Chrystusowego. Mesjaństwo religijno-

-narodowe zachowuje jednak swoją wartość dopóty, dopóki trwa marsz do Ziemi Obiecanej, ku wyzwoleniu spod obcej dominacji - pruskiej, angielskiej, sowieckiej czy jakiejkolwiek innej. Okazuje się niewystarczający w czasie pokoju, gdy nie da się już dokonywać autodefiniowania w opozycji do okupanta, którego rolę - w rozumieniu mesjanistów - przejęła kultura liberalna.

Polskość nie wyczerpuje się już w katolickości (czy szerzej - chrześcijaństwie), w jej obszar weszli innowiercy, ujawniają się w niej coraz silniej ludzie niewierzący, a nie wiemy, co przyniesie przyszłość, np. wraz z falą imigracji, która może się pojawić wraz z rozwojem ekonomicznym kraju.

Wydaje się, że ideowa przyszłość Polski będzie się charakteryzowała rosnącym napięciem spowodowanym coraz większą wielokulturowością naszego kraju. Czy da się wypracować narodową narrację, która włączy maksymalnie wszystkich, jednocześnie jak najmniej wykluczając? Jeśli będzie to narracja z pominięciem historycznej i współczesnej roli krzyża, to będzie ona nie tylko kontestowana przez zwolenników katolicko-narodowego splotu, ale także w dużej mierze nieprawdziwa. Krzyż bowiem był nie tylko ważny w polskich dziejach, ale pozostaje ważny w polskiej współczesności. I to wcale nie jako znak narodowy, ale jako religijny wektor życia, także publicznego, politycznego, patriotycznego.

Wciąż chyba krzyż dla większości Polaków pozostaje źródłem wyborów, które mają także polityczne konsekwencje. A nawet wtedy, gdy będzie spełniał taką rolę już jedynie dla mniejszości, jego obecność w przestrzeni publicznej pozostanie dla wierzącej mniejszości ważna, tak jak ważna jest dzisiaj jego nieobecność dla mniejszości niewierzącej.

Przyjdzie się Polakom dogadać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011