Marsz Niepodległości na manowcach

Dla wielu jest on okazją do manifestowania patriotyzmu. Jednak u fundamentów myślenia organizatorów marszu narodowców leżą poglądy nie do pogodzenia z chrześcijaństwem.

07.11.2022

Czyta się kilka minut

Marsz Niepodległości. Warszawa, 11 listopada 2021 r. / PAWEŁ WODZYŃSKI / EAST NEWS
Marsz Niepodległości. Warszawa, 11 listopada 2021 r. / PAWEŁ WODZYŃSKI / EAST NEWS

Nigdy nie uczestniczyłem w Marszu Niepodległości. Gdy organizowano go po raz pierwszy w roku 2012, byłem nawet zaproszony (jak inni dziennikarze o poglądach prawicowych i konserwatywnych) do jego komitetu honorowego, ale odszedłem z niego, gdy ogłoszono, że znajdzie się w nim również Jan Kobylański, polonijny biznesmen znany z antysemickich poglądów. „Polskość, polska tradycja nigdy nie była wykluczająca. Było w niej miejsce dla Tatarów, Żydów, Ormian, czarnoskórych (znam wspaniałych czarnych Polaków), katolików, protestantów i Karaimów. Odkrywali się w niej Polacy z dziada pradziada i ludzie, których rodzice przyjechali do Polski. Wielu z nich oddało życie za Polskę, inni włożyli ogromny wkład w jej kulturę. I takiej właśnie polskości chcę nauczyć moje dzieci. Polskości otwartej na innych, wiernej jagiellońskiemu i papieskiemu spojrzeniu na kulturę i jej naczelną rolę w kształtowaniu narodu. ONR i Jan Kobylański nie są odpowiednimi wzorcami dla dzieci, którym chcemy przekazać najlepsze, choćby te wojtyliańskie, tradycje patriotyczne” – napisałem wówczas, deklarując, że nie będę uczestniczył w marszu.

Z każdym rokiem utwierdzam się w tej decyzji, mimo rosnącej profesjonalizacji organizatorów i frekwencji marszu. Powody są zaś zarówno polityczne (o których nie będę tu pisał), jak i – co ważniejsze – religijne. Ideowe źródła, na jakich budowane jest działanie liderów Marszu Niepodległości, mimo nieustannego podkreślania znaczenia katolicyzmu, są obce założeniom nie tylko Ewangelii, ale i społecznej nauki Kościoła.

Wielka Polska (nie)katolicka

Już pobieżny rzut oka na hasło tegorocznego marszu pozwala to stwierdzić z całą pewnością, a posłuchanie wyjaśnień organizatorów utwierdza w pierwszym wrażeniu. Hasło tegorocznego marszu to „Silny Naród Wielka Polska”, a to odsyła do okresu międzywojennego i ówczesnego rozumienia „wielkiej Polski”, jakie prezentował ruch narodowy.

Roman Dmowski, ideowy patron zarówno Obozu Wielkiej Polski, jak i jego obecnych spadkobierców, nie ukrywał nigdy, że jego ideałem jest stworzenie organizacji, u której źródeł jest nie tyle prawda, osoba ludzka, Ewangelia, ile – jak w myśli faszystowskiej – zabsolutyzowany czyn, który ujęty jest w system kadrowej, mundurowej organizacji. „Musimy się spieszyć, nie możemy trawić czasu na długich, zazwyczaj jałowych dyskusjach, bo nie wiadomo, jak daleką jest chwila, kiedy czyn nasz będzie potrzebny, kiedy jedynym ratunkiem ojczyzny będzie silna organizacja narodu. Dlatego to od innych obozów politycznych różnimy się przede wszystkim typem organizacji, opartym na zasadach hierarchii, dyscypliny i odpowiedzialności osobistej kierowników za każdy dział pracy” – wskazywał Dmowski. I choć można uznać, że ten język i ten model komunikacji był właściwy tamtym czasom, to jednak nie sposób nie dostrzec, że jest on ściśle związany z myśleniem włoskiego faszyzmu, który nie wydaje się najlepszym źródłem inspiracji chrześcijańskich.

I niech nas nie zwiedzie, że wyjaśniając ideowe wartości Dmowski zawsze ­wymieniał Kościół i chrześcijaństwo. „Polska może rozwiązać wielkie zagadnienia swego bytu, zarówno gospodarcze, jak polityczne, tylko na jednej drodze, tylko przez wzmocnienie i decydujące wysunięcie na czoło naszego politycznego życia tych czynników, które łączą ludzi w jedną mocnymi węzłami moralnymi związaną całość społeczną, które pogłębiają w człowieku przywiązanie do dóbr duchowych, moralnych i każą mu je stawiać wyżej ponad materialne, które są potężnym hamulcem dla pierwotnego egoizmu jednostki. Tymi czynnikami są religia, katolicyzm i poczucie narodowe, przywiązanie do ojczyzny polskiej” – pisał Dmowski i dodawał, że „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”. Prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz zaś zaznacza, że wielką Polskę może budować tylko naród „silny moralnością i etyką”. „Wielka Polska to również państwo, które odnosi się do cywilizacji łacińskiej, która była fundamentem naszej ojczyzny i ta wielka Polska w oczach naszych przodków, ale i nas dzisiaj jest konieczna” – podkreśla Bąkiewicz.

Na czym polega problem z tymi tezami? Dlaczego z punktu widzenia integralnie przemyślanego chrześcijaństwa nie może być zgody na takie myślenie? Warto przyjrzeć się potępieniu przez Piusa XI Action Française i jej lidera Charles’a Maurrasa. Organizacja ta – niemal tak samo jak Obóz Wielkiej Polski i jej lider – głosiła ogromną rolę Kościoła i katolicyzmu we francuskiej tożsamości narodowej, broniła interesów Kościoła, a jej przedstawiciele określani byli niekiedy wprost „wielkimi obrońcami wiary i Ojczyzny”. Analogiczna była także sytuacja liderów Obozu Wielkiej Polski i Action Française. Roman Dmowski i Charles Maurras, choć nieustannie bronili Kościoła i znaczenia religii dla ­tożsamości religijnej, byli agnostykami (obaj zresztą mieli się krótko przed śmiercią nawrócić), dla których religijność była jedynie narzędziem budowania i umacniania państwa i narodu. I właśnie to, jak się zdaje, było pierwszym zasadniczym powodem, dla którego potępiona została doktryna Action Française.

Z tej samej perspektywy ocenić trzeba idee Romana Dmowskiego, które przedstawiane są choćby w pracy „Kościół – naród – państwo”. To naród i jego znaczenie poprzedzają nauczanie chrześcijaństwa, chrześcijaństwo zaś jest jedynie narzędziem, które naród i narodowość wzmacnia.

Absolutyzacja narodu

Potępienie Piusa XI – jak się zdaje – opierało się bardziej na intuicji niż na głęboko przemyślanych argumentach. Jednak uważna analiza sytuacji, a także rozwoju nacjonalizmów w XIX i XX wieku pozwala sformułować tezę, że chodziło głównie o to, iż tak pojmowany nacjonalizm w istocie zajmował miejsce religii i religijności, zabsolutyzowany Naród zaś zajmował miejsce Boga. Kultura nowożytna, szczególnie oświeceniowa – jak wskazuje brytyjski filozof Terry Eagleton – „jest poszukiwaniem Bożego wice-króla”. „Rozum, przyroda, Geist, kultura, sztuka, wzniosłość, naród, państwo, ludzkość, Byt, społeczeństwo (...) wszystkie te rzeczy działały okresowo jako formy wypartej boskości” – zauważa filozof. Jednym z najskuteczniejszych surogatów wiary religijnej stał się zaś „wszechmocny, święty, autonomiczny i niepodzielny naród”, którego głoszeniem zajmował się nacjonalizm.

Ostatnim krokiem na tej drodze był narodowy socjalizm, który sekularyzując chrześcijańską ideę Apokalipsy, sprowadził ją do poziomu spiskowej teorii nienawiści. „Teoria ta przejmuje wszystkie dawne mity o Antychryście i o tytanicznej walce między siłami Dobra i siłami Zła, przy czym konkretyzacją pierwszych są Aryjczycy, a drugich – Żydzi, wraz z orszakiem szaraczków, którzy z różnych względów nie zasługują na to, aby żyć. Głosi, że nadeszła pora walki, ów kairos, w którym wszystko staje się możliwe, zwłaszcza rewanż wybranych, na przestrzeni dziejów deptanych przez demony” – tak opisuje proces sekularyzacji chrześcijańskiej apokaliptyki w nazizmie Chantal Delsol w znakomitym „Czasie wyrzeczenia”.

Ten model myślenia – i to zanim jeszcze został on doprowadzony do ostatnich wniosków – potępił Pius XI w encyklice „Mit brennender Sorge”. „Kto ponad skalę wartości ziemskich wynosi rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga-Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze” – wskazywał Pius XI, a w dalszej części encykliki potępiał także używanie słowa „objawienie” na określenie „podszeptów krwi i rasy, dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu”.

Ani Dmowski i jego Obóz Wielkiej Polski (czy szerzej narodowa demokracja), ani Action Française nigdy nie zaszły tak daleko na drodze absolutyzacji narodu, ale obecne także u nich silne antysemickie emocje i ogromne eksponowanie znaczenia narodu jako nośnika wartości duchowych i moralnych mogły prowadzić w takim właśnie, w istocie antyreligijnym kierunku. Trudno uciec od wrażenia, że Dmowski w broszurze „Kościół – naród – państwo” przypisuje narodowi znaczenie absolutne. „Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu społecznego, obowiązki wobec narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć” – pisał.

Kościół zaś w tej myśli przestałby być strażnikiem wartości, instytucją, która sprzeciwiałaby się zapędom władzy, narodu, społeczeństwa, a przekształciłby się wyłącznie w uzasadnienie narodowego egoizmu, motywowanego religijnym poczuciem wyższości narodu (jako strażnika wartości chrześcijańskich w świecie). Pius XI, mocno krytykując agresywnie antyniemiecką politykę prowadzoną przez Francję i uzasadnianą przez Charles’a ­ Maurrasa, zwracał uwagę, że egoizm narodowy, nieliczący się z emocjami przegranych, nie tylko jest niechrześcijański, ale musi doprowadzić do kolejnej wielkiej wojny. Jak się okazało, miał rację.

Negacja „innego”

Organizatorzy Marszu Niepodległości są niestety w tej sprawie nieodrodnymi synami Romana Dmowskiego. Ani lekcja Holokaustu, ani nauczanie Jana Pawła II nie zmieniło ich myślenia. Naród nadal jest w tym systemie wartością najwyższą (niekiedy uzupełnianą przez wartość przynależności do cywilizacji łacińskiej), a obrona ideologicznych jego podstaw w postaci rzymskiego katolicyzmu pozostaje środkiem nie tyle budowania przestrzeni wiary i solidarności, ile silnego narodu i jego obrony przed zagrożeniami z zewnątrz. Te zagrożenia – i to jest najpoważniejszy zarzut wobec Roberta Bąkiewicza i jego najbliższych współpracowników – mają zaś konkretną narodowość i wyznanie. To wyznawcy islamu, „nachodźcy”, przed którymi Polska powinna się bronić, by zachować „cywilizacyjną tożsamość”, by nadal być „przedmurzem chrześcijaństwa”.

Opinie te – obecne nie tylko w wypowiedziach Bąkiewicza, ale także wielu polityków czy liderów opinii – są nie do pogodzenia z nauczaniem Kościoła. I nie chodzi tylko o nauczanie Franciszka, ale także o to, co na ten temat mówili poprzedni papieże od czasów Jana XXIII. „Do osobowych praw ludzkich zalicza się i to, że każdemu wolno udać się do tego kraju, w którym ma nadzieję łatwiejszego zaspokojenia potrzeb własnych i swej rodziny. Dlatego obowiązkiem sprawujących władzę w państwie jest przyjmowanie przybywających cudzoziemców i – jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę – przychylne ustosunkowanie się do ich prośby o włączenie w nową społeczność” – wskazywał Jan XXIII w encyklice „Pacem in terris”.

„Jest rzeczą bezwzględnie konieczną przezwyciężenie ciasnej postawy nacjonalistycznej i uchwalenie ustawy przyznającej im prawo do emigracji, sprzyjającej ich integracji, ułatwiającej im awans zawodowy oraz zdobycie przyzwoitego mieszkania, do którego w razie potrzeby mogliby sprowadzić swoje rodziny” – pisał o emigrantach Paweł VI w liście apostolskim do kardynała Maurice’a Roy.

Jan Paweł II zaś wzywał do odrzucenia wszelkich nacjonalistycznych resentymentów. „Lęk przed »odmiennością«, wzmacniany przez resentymenty natury historycznej i celowo podsycany przez osobników pozbawionych skrupułów, może doprowadzić nawet do negacji człowieczeństwa »innego«, na skutek czego ludzie zostają wciągnięci w wir przemocy, która nie oszczędza nikogo, nawet dzieci” – mówił do Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995 r.

A w Katechizmie Kościoła Katolickiego znajdziemy jasne wskazanie, że „narody bogate są obowiązane przyjmować, o ile to możliwe, obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym. Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują” (KKK 2241).

Do tego właśnie nauczania nawiązuje obecnie Franciszek. „Każdy cudzoziemiec, który puka do naszych drzwi, jest okazją do spotkania z Jezusem Chrystusem, utożsamiającym się z cudzoziemcem przyjętym lub odrzuconym każdej epoki (por. Mt 25, 35. 43). Pan powierza macierzyńskiej miłości Kościoła każdą osobę ludzką zmuszoną do opuszczenia swojej ojczyzny w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Troska taka musi być wyrażona w sposób konkretny na każdym etapie doświadczenia migracyjnego: od wyruszenia w drogę, od początku do końca. To wielka odpowiedzialność, którą Kościół pragnie dzielić ze wszystkimi wierzącymi oraz ludźmi dobrej woli, którzy są powołani do odpowiedzi na wiele wyzwań stawianych przez współczesną migrację z wielkodusznością, skwapliwie, mądrze i dalekowzrocznie, każdy według swoich możliwości” – mówił Franciszek w Orędziu na Światowy Dzień Emigrantów i Uchodźców na rok 2018.

To wezwanie brzmi jeszcze ­­mocniej, gdy mówimy nie o migrantach, lecz o uchodźcach, uciekających przed wojną, dla których Polska jest pierwszym miejscem, gdzie mogą się schronić.

Integracja nie jest asymilacją

Oczywiście – jeśli chodzi o uchodźców z Ukrainy – akurat Bąkiewicz będzie bardzo uważał na słowa, ale już inni narodowcy, choćby ci związani z Grzegorzem Braunem, będą przestrzegać przed „ukrainizacją Polski” czy tworzeniem „Ukropolin” i budować narrację, zgodnie z którą uchodźcy z Ukrainy są poważnym zagrożeniem dla polskiej tożsamości. Tego typu przekazu, obecnego także w myśleniu części organizatorów Marszu Niepodległości, nie da się pogodzić z chrześcijańskim modelem myślenia i działania.

Nie da się z nim także pogodzić nieustannie powracającego wezwania do błyskawicznej polonizacji Ukraińców, a także przestrzegania przed prawem do wolności religijnej (co oznacza także prawo do budowania własnych domów modlitwy czy instytucji religijnych), którego liderzy narodowców odmawiają migrantom z krajów islamskich.

„Promować to przede wszystkim starać się, aby wszyscy migranci i uchodźcy, jak i społeczności, które ich przyjmują, byli w stanie realizować się jako osoby we wszystkich wymiarach stanowiących człowieczeństwo według planu Stwórcy. Pośród tych wymiarów należy uznać należne znaczenie wymiaru religijnego, zapewniając wszystkim cudzoziemcom obecnym na danym terytorium swobodę wyznawania i praktykowania religii. Wielu uchodźców i migrantów posiada umiejętności, które należy odpowiednio poświadczyć i docenić” – wskazywał Franciszek we wspomnianym orędziu, dodając, że nie wolno kierować się w integrowaniu przybyszów logiką asymilacji: „Integracja nie jest asymilacją, która prowadzi do zniszczenia albo wymazania z pamięci własnej tożsamości kulturowej. Kontakt z drugim człowiekiem pozwala raczej odkryć jego »sekret«, otworzyć się na niego, aby przyjąć to, co jest w nim wartościowe, a w ten sposób przyczynić się do lepszego poznania każdego. Jest to proces długotrwały, którego celem jest takie kształtowanie społeczeństw i kultur, aby coraz bardziej stawały się odzwierciedleniem wielorakich darów, jakimi Bóg obdarza ludzi”.

I już tylko to krótkie zestawienie, czego naucza obecnie Kościół katolicki, uświadamia z całą mocą, że wbrew powtarzanemu nieustannie argumentowi o ogromnym szacunku dla chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiej tradycji narodu, organizatorzy Marszu Niepodległości mają do nauczania Kościoła stosunek nie tyle nawet wybiórczy, ile utylitarny. Tak samo zresztą, jak ich ideowi mistrzowie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Marsz przez manowce