Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ufam, że nie odwrócimy się od refleksji nad nimi. Nie w formalnej tylko sferze aktów liturgicznych, lecz w całej naszej religijności i duchowości. Już teraz wolno oczekiwać listów pasterzy diecezji na ten temat. Co mamy odnaleźć w przywróconej łacinie? Co w przywróconych gestach i znakach? Czym ma się kierować pasterz diecezji albo proboszcz, akceptując tworzenie się stałych ośrodków dawnej liturgii (padło tu już określenie "nowe parafie"...). Skąd wzięło się (obecne w głosach komentatorów) oczekiwanie dawnego rytu chrztów i ślubów, skoro list papieża mówi tylko o Mszy? Jak zapobiec poczuciu większej wartości tradycyjnej formy liturgii (zwolennicy już mówią np. o "dyscyplinowaniu pseudoliturgii Mszy posoborowej"!)? I przede wszystkim, kto zatroszczy się o to, co od razu wzbudziło prawdziwy niepokój: o uporządkowanie sprawy akcentów nieekumenicznych w dawnych tekstach liturgicznych? Tu potrzebna jest odpowiedź bardzo szybka i jednoznaczna.
Sama cieszę się na powrót łaciny do kościoła, bo to język, którym w kościele nawet myślę. Cieszę się, że znowu usłyszę psalm radości na rozpoczęcie Mszy odmawiany jeszcze u stopni ołtarza, czego mi dotąd brakuje. Ale równocześnie pamiętam, z jaką wdzięcznością przyjęliśmy po Soborze Watykańskim II choćby tylko te dwa znaki: "Ojcze nasz" wreszcie wspólnie z celebransem odmawiane i znak pokoju wymieniany ze stojącymi obok, już nie obojętnymi indywiduami, lecz wspólnotą. Dlatego nie mogę się pogodzić ze spokojem, z jakim Kościół zdaje się teraz rozstawać z obu tymi momentami Mszy. Więcej: pozwala niektórym je utracić. Bez żalu. Po co?