O czym milczy ambona

Episkopat Polski nie jest oderwany od rzeczywistości ani przed nią nie ucieka. Tyle że radykalną aktywność w kilku kwestiach równoważy równie radykalnym milczeniem w innych. Równie ważnych.

04.01.2014

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

1. „Gdyby jednak ktoś z katolików świadomie podpisał się lub głosował za dopuszczalnością in vitro, także poprzez pokrętną formułę jego dofinansowania wbrew obowiązującym w Polsce zasadom prawa, niech pamięta, że występuje przeciwko godności osoby ludzkiej i przeciwko prawu Bożemu. Sam się wtedy odłącza od pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim, póki następnie sprawy nie przemyśli, nie przemodli i nie zmieni publicznie swojego stanowiska. Do tego czasu niech pamięta, by nie prosił też Kościoła o dar Komunii świętej. Wprawdzie proszę szafarzy Komunii świętej, by o to nie pytali i nie pomijali nikogo przy rozdzielaniu Najświętszego Sakramentu, ale tu chodzi przecież o osobistą konsekwencję dokonanego publicznie wyboru w ważnej sprawie dotyczącej życia lub śmierci”.

List pasterski ks. abp. szczecińsko-kamieńskiego Andrzeja Dzięgi z 18 listopada 2012 r. w sprawie in vitro.


Od polskich księży żądamy arcytrudnej ekwilibrystyki: niezależnie od tego, czy deklarujemy się jako wierzący, czy też uznajemy katolicyzm za zabobon i bajkę, chcemy, by wyrażali poglądy na sprawy społeczne. Pod warunkiem wszakże, że będą to poglądy mniej więcej zbieżne z naszymi.

Jedynym po Okrągłym Stole momentem, kiedy oficjalne stanowisko Kościoła spełniło ten warunek, był rok 2003, kiedy ważyły się losy przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Można się zastanawiać, co by było, gdyby Jan Paweł II nie wypowiedział dwa tygodnie przed referendum słów „Polska potrzebuje Europy. Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej!”, faktem jest jednak, że duchowni stanęli wówczas w jednym szeregu z 77 procentami społeczeństwa i wszystkimi partiami politycznego mainstreamu, łącznie z SLD.

Wszystko, co przedtem i potem, można potraktować jako część narodowego protokołu rozbieżności. Religia w szkołach, konkordat, aborcja, in vitro, prawo do antykoncepcji, spór o mienie kościelne, prawa dla małżeństw homoseksualnych – mocne stanowisko Kościoła w każdej z tych spraw spotyka się z równie mocną odpowiedzią. Mimo upływu lat jest to sytuacja dla polskich duchownych ciągle nowa i nad wyraz niewygodna: wielu z nich, przyzwyczajonych do feudalnych zależności, nie może zaakceptować faktu, że Kościół, podobnie jak każda inna instytucja, staje się obiektem krytyki (również niesprawiedliwej), dziennikarskich śledztw, drwin i obelg.

Nie dziwią mnie irytacja i lęk przed światem, który zmienia się w sposób inny, niż założyła kościelna hierarchia, nie dziwią niesprawiedliwe i szkodliwe słowa, które co jakiś czas płyną z polskich ambon. Po prostu: kurczący się z wolna polski katolicyzm próbuje się bronić, lecz czyni to w sposób przeciwskuteczny.

Nie potrafię jednak pojąć absolutnego braku równowagi w treściach, które płyną spod ołtarzy. Radykalna aktywność w kilku przestrzeniach zderza się z równie radykalnym milczeniem w innych, co najmniej równie ważnych. Gdyby rekonstruować świat problemów społecznych na podstawie listów duszpasterskich, składałby się on z kilkunastu pojęć i zaklęć. Inwazja, brońmy się, homoseksualiści, rozpad tradycyjnych struktur, permisywizm moralny, brońmy wiary, brońmy Polski, in vitro to atak, brak niedzieli, handel w niedzielę, niedzielny obiad, gender, rosnące tempo życia zagraża.

Dalej rozpościera się pustka.


2. „Chcę dziś powiedzieć ojcom rodzin, że na nich spoczywa obowiązek obrony dzieci i żony.
Kto będzie bronił życia, gdy kobiety jednoczą się w feministyczne organizacje, by wyzwolić się z macierzyństwa, by mieć swobodę usuwania ciąży?
Kto będzie bronił życia, gdy szereg współczesnych »Herodów i Herodiad«, także w Polsce, gardzi życiem dziecięcia? Ten obowiązek spoczywa na was, ojcowie. Święty Józef mówi: Ojcowie! Stańcie w jednym szeregu, by bronić rodziny. Ojcowie wszystkich rodzin sakramentalnych i bez sakramentu! Stańcie razem w obronie rodziny przed współczesnym »Herodem«, który nosi imię ideologia Gender”
.

List biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana na Niedzielę Świętej Rodziny 29 stycznia 2013 r.


Próbuję zrozumieć, dlaczego w jednych sprawach hierarchowie nie przebierają w słowach, wykluczają, grożą, ostro napominają, w innych natomiast zachowują się nadzwyczaj oględnie bądź po prostu milczą. Nie można zajmować się wszystkim, to jasne. Ale czym kierują się ich zainteresowania? Ważnością tematu? Ochroną życia? Chyba nie do końca. Obok żelaznego zestawu możemy np. znaleźć przesłanie biskupów na Euro 2012, mimo że, jak twierdził Jan Paweł II, Pan Bóg się piłką nie interesuje. W dokumencie tym pobrzmiewają szlachetne frazy jako żywo wycięte z gazet parafialnych, możemy nawet usłyszeć, że „gościnność stała się nawet swoistym wzorem kulturowym, czego świadectwem jest staropolskie: »Gość w dom, Bóg w dom«”.

Pytam więc: jeśli hierarchowie pochylają się z troską nad dużą, komercyjną imprezą masową, dlaczego omijają szerokim łukiem tematy inne, nieporównanie istotniejsze? Dlaczego, zatrzymajmy się na chwilę przy futbolu, nie doczekaliśmy się dotychczas z ust żadnego hierarchy wyraźnego potępienia bandyctwa stadionowego – śmiertelnej plagi, która zaraziła polskie miasta? Dlaczego tradycyjne święcenie aut jest zazwyczaj pretekstem do paru gładkich zdań o św. Krzysztofie, choć aż się prosi, by przemówić do słuchu kierowcom uprawiającym na polskich drogach morderczy styl jazdy? (Od lat pierwsze miejsce w Unii Europejskiej w kategorii śmiertelnych wypadków drogowych – to powód równie dobry jak Mistrzostwa Europy). Skąd pobłażliwość wobec przemocy domowej? Nie przypominam sobie, by którykolwiek hierarcha nazwał jeżdżących niebezpiecznie kierowców mordercami in spe, a sprawców przemocy domowej – Herodami.

Przychodzi mi do głowy jedno wytłumaczenie: łatwiej piętnować i wykluczać Innych, którzy stoją poza wspólnotą kościelną lub na jej obrzeżach, niż napisać równie twardym i zdecydowanym językiem o codziennych problemach podgryzających katolickie rodziny. Łatwiej, wbrew pozorom, rozważać, kiedy zaczyna się człowiek i czy można mrozić embriony, niż w świąteczny dzień opowiedzieć historię o przykładnym obywatelu, który w niedzielę chodzi na Mszę, a w dzień powszedni bije żonę. Łatwiej wystąpić przeciwko strasznym feministkom i grozić wrogiem, niż zadać bolesne pytania o wewnętrzne przyczyny kryzysu, który niewątpliwie trawi polski katolicyzm. Łatwiej w końcu budować twierdzę i nawoływać pod broń, niż opowiedzieć o niezręcznej, a coraz popularniejszej w Polsce kategorii społeczno-religijnej, której na imię „niewierzący praktykujący”.


3. „Ideologia relatywizmu. Przekonanie, że wszystko jest względne. Nie ma zasad, norm, wektorów życia. »Róbta, co chceta« – słyszymy co i raz to prostackie hasło. Ideologia europejskości. Bezkrytyczna akcentacja tamtych urządzeń, sposobów życia, poglądów. A wraz z tym krytyka tego, co polskie, co nasze: patriotyzmu, przywiązania do Polski, jej przeszłości, tradycji, obyczaju. Ileż słyszymy oskarżeń o polski nacjonalizm, ksenofobię. Ileż tej osobliwej historiozofii wstydu. Pomówień, przejrzystych sugestii, że to i nasi przodkowie ponoszą jakąś część odpowiedzialności za zbrodnie bezbożnych systemów”.

Fragment homilii abp. Sławoja Leszka Głodzia w Sanktuarium na Pólku pod Bralinem, 7 września 2013 r.


Największym wrogiem jest zaś ten, kto listę problemów próbuje uzupełnić o sprawy wewnętrzne, kto, zamiast stanąć na murach, nawołuje do rachunku sumienia. Najboleśniejszy w ostatnich latach dowód na tę zgubną strategię stanowi – trwający już ponad dwa lata! – zakaz wypowiedzi medialnych nałożonych na ks. Adama Bonieckiego. Nie jest przecież prawdą, że decyzja ta została podjęta po jednej wypowiedzi na temat krzyża w Sejmie. Dojrzewała długo, czekając na okazję.

Kara dla człowieka całą swoją pracę duszpasterską budującego na otwartości wobec tych, którzy stoją z boku lub z drugiej strony, jest nie tylko wielką niesprawiedliwością: jest też fatalnym w skutkach gestem utwierdzającym wizerunek Kościoła jako betonu, w którym nie ma miejsca na inny niż pełen nieufności model rozmowy ze światem. Że jest to wizerunek niesprawiedliwy? Z pewnością, w Kościele dzieje się przecież bardzo dużo dobrego (ks. Adam zresztą często o tym mówił i pisał). Trudno mieć jednak pretensje o to, że opinia publiczna bardziej interesuje się skandalem niż działaniami charytatywnymi, że ewidentnie niesprawiedliwe działania wywołują protesty i koncentrują uwagę na ciemnych stronach polskiego katolicyzmu.

Czy z krzywdy wyrządzonej ks. Bonieckiemu polscy hierarchowie wynieśli jakąkolwiek naukę? Czy ten przypadek został potraktowany jako sygnał ostrzegawczy? Bynajmniej. Późniejsza decyzja w sprawie ks. Wojciecha Lemańskiego powtórzyła ten sam schemat: gorliwego kapłana potraktowano jak chłystka.

Fala goryczy, która towarzyszyła tym decyzjom, pokazuje jednak, że próby dyscyplinowania rzekomych wrogów wewnętrznych przynoszą skutki odwrotne do zamierzonych. Opór lokalnej społeczności przeciwko decyzji abp. Henryka Hosera oraz tłumy, które od dwóch lat przychodzą na spotkania z ks. Bonieckim, to tylko część szerszego zjawiska: drogi katolickiego ludu i jego pasterzy wyraźnie się rozchodzą. Głos płynący z ambony traktowany jest jak niezrozumiały i niewart uwagi. Rośnie przekonanie, że tam, wysoko, w gabinetach episkopatu, zasiadają ludzie oddaleni od rzeczywistości i swojego ludu w sposób wręcz rozpaczliwy. Katolicy szukają duszpasterzy, którzy mówią zrozumiałym językiem, mają w sobie pokorę i umiejętność słuchania maluczkich, a co najważniejsze, nie spieszą się z piętnowaniem innych. Kto po Bonieckim i Lemańskim? Następne nazwisko jest kwestią czasu.


4. „Popularność sekt wiąże się zwykle z kryzysem prawdziwej religii, wykorzystywanym perfekcyjnie przez wzmożoną aktywność misyjną tych grup. Głoszone przez nie hasła mają spektrum znacznie szersze, niż tylko religijne; od satanistycznych przez ezoteryczno-okultystyczne po terapeutyczne, ekologiczne, charytatywne i inne”.

„O zagrożeniach naszej wiary”, list pasterski KEP z 5 marca 2013 r.


Szczególnym przypadkiem jest milczenie polskiego Kościoła w kwestiach ekologicznych. Jest tak, jakby nauka Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka do nas nie dotarła. Jeśli ktokolwiek oczekiwał na głos hierarchów przy okazji ostatniego szczytu klimatycznego, srodze się zawiódł. Specjalny list do premiera Tuska, wzywający Polskę do podjęcia większej odpowiedzialności za los negocjacji klimatycznych, wystosowało siedmiu wpływowych hierarchów, m.in. abp Pedro Jimeno (przewodniczący Wydziału Sprawiedliwości i Solidarności w Radzie Biskupów Ameryki Łacińskiej) czy abp Hamburga Werner Thissen – polscy duchowni zbyli wydarzenie milczeniem.

Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie apeluję do duchownych, by namawiali z ambony wiernych do dwustronnego drukowania papieru, nie wydaje mi się konieczne, by opowiadali o wynikach badania rdzeni lodowych na Antarktydzie i nowych faktach w dziedzinie globalnego ocieplenia. Warto jednak uświadamiać, że postępujące zmiany klimatyczne wpływają na życie miliardów ludzi na naszej planecie; że wbrew powszechnej opinii należymy do krajów uprzywilejowanych i jeśli to tylko możliwe, powinniśmy wspomagać innych; że nadmierna konsumpcja prowadzi do katastrofalnych skutków dla przyrody, a wybory podejmowane przez chrześcijanina w polskim sklepie spożywczym mogą się odbić dalekim i negatywnym echem w innym punkcie globu; że są takie miejsca, gdzie obrońcy środowiska, wśród nich katoliccy duchowni, płacą cenę najwyższą.

Mimo że sam przewodniczący KEP abp Józef Michalik stykiem teologii, ekologii i sprawiedliwości społecznej interesuje się w ostatnich latach coraz mocniej (homilia wygłoszona do kapłanów 28 listopada 2010 r., ubiegłoroczny apel o ochronę jedności stworzenia, podpisany wspólnie z hierarchami innych Kościołów chrześcijańskich), takie słowa w polskich kościołach pojawiają się stanowczo zbyt rzadko. Owszem, trudno zbagatelizować zbiórkę pieniędzy dla poszkodowanych przez tajfun na Filipinach, pracę misjonarzy czy rolę Caritasu. Nie one jednak stanowią zasadniczą treść pracy duszpasterskiej.

Tu również, jeśli mamy do czynienia z celowym ominięciem, da się odnaleźć w miarę czytelne usprawiedliwienie: lepiej milczeć, niż narazić się na choćby cień podejrzenia, że rysuje się możliwość kompromisu z ekologami, czyli kolejną lewacką zarazą, której w gruncie rzeczy zależy jedynie na osłabieniu pozycji katolicyzmu. W oblężonej twierdzy nie są potrzebne gesty pojednania, okrągłe stoły czy poszukiwanie punktów, w których można działać wspólnie z najbardziej zdeklarowanym przeciwnikiem.

Na razie liczy się szczęk oręża.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2014