Nowy wielki kryzys

Przed epidemią Donald Trump mógł chwalić się rekordowo niskim bezrobociem. Teraz, w ciągu dwóch miesięcy, pracę stracił już co piąty czynny zawodowo Amerykanin.
z San Diego (Kalifornia, USA)

25.05.2020

Czyta się kilka minut

Kolejka samochodów po odbiór darmowej żywności rozdawanej przez kościelną organizację charytatywną w Chula Vista, Kalifornia, 1 maja 2020 r. / BING GUAN / BLOOMBERG / GETTY IMAGES
Kolejka samochodów po odbiór darmowej żywności rozdawanej przez kościelną organizację charytatywną w Chula Vista, Kalifornia, 1 maja 2020 r. / BING GUAN / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

W Stanach raczej nikt się publicznie nad sobą nie rozczula. Chyba że online. Gdy więc z powodu epidemii kolejne miliony Amerykanów zaczęły tracić pracę, ich lęki szybko znalazły odbicie w sieci.

Przykładem popularny serwis Reddit: pod wątkiem dotyczącym bezrobocia w dobie COVID-19 pojawiło się 18 tys. komentarzy. Wiele z nich to wpisy osób, które zderzyły się z twardym amerykańskim kapitalizmem. Użytkowniczka „lexeliza” w połowie marca napisała: „Jestem sprzątaczką z Maine. W czwartek miałam pracę, a w piątek zostałam zwolniona. Jest 4.58 rano. Miałam koszmar i obudziłam się w rzeczywistości, która jest koszmarem”.

O utracie posady z dnia na dzień pisał też użytkownik „fukuyokarma” z New Jersey. Dowiedział się o tym przez telefon: „Jestem menedżerem restauracji i straciłem pracę godzinę temu. Szef powiedział, że do końca dnia mam zwrócić klucze. Ale ja nie mogę teraz tego zrobić, bo jestem w kwarantannie. Usłyszałem więc, że w takim razie firma przyśle mi kurierem pudełko. Mam tam włożyć klucze i odesłać. Nie spodziewałem się, że spotka mnie coś takiego. Jestem w szoku i nie wiem, jak sobie poradzę”.

Zwolnienie na Zoomie

Wpis użytkownika „fukuyokarma” pochodzi z 19 marca. To dokładnie dzień, w którym Tim Yabor stracił etat menedżera ds. sprzedaży w hotelu w Filadelfii. O swojej historii 55-latek opowiedział na początku maja w telewizji CBS News. Gdy dzwonię do niego z prośbą o wywiad, rozmawia opanowanym tonem. Nieco nienaturalnym jak na człowieka, który po 30 latach pracy po raz pierwszy w życiu trafił na bezrobocie.

– To było pod koniec dnia pracy – wspomina Tim. – Szef napisał do mnie maila z pytaniem, czy możemy porozmawiać na Zoomie [popularny dziś wideokomunikator – red.]. Nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo często omawialiśmy tak bieżące sprawy. Wszystko potoczyło się szybko. Szef powiedział, że ze względu na epidemię tracę etat i dziś jest mój ostatni dzień w pracy. 20 minut później odcięto mi dostęp do służbowej skrzynki mailowej. Nie mogłem się też zalogować do firmowego komputera. Wkrótce potem dostałem pocztą pismo potwierdzające wypowiedzenie umowy.

Dla Tima był to szok: – Nic nie wskazywało, że szykuje się redukcja etatów. Przecież to był dopiero pierwszy tydzień, gdy ze względu na epidemię kazano nam pracować z domu.

– Jakby się jednak zastanowić, to szef zwolnił mnie zgodnie z prawem. Nie ma się do czego przyczepić – dodaje Tim. Tłumaczy, że w Pensylwanii, podobnie jak w innych stanach USA, obowiązują przepisy pozwalające na zwolnienie pracownika z dnia na dzień, i to bez podania przyczyny.

Tim Yabor nie wie, ile osób z jego firmy zwolniono w ten sposób. Odkąd jest na bezrobociu, nie ma kontaktu z dawnymi współpracownikami. Każdy wstydzi się mówić o utracie pracy.

Gdy telefon milczy

Twardy kapitalizm sprawia, że Tim nie ma czasu na rozpamiętywanie smutków. Jak wielu Amerykanów, musi co miesiąc opłacić ratę kredytu hipotecznego, ratę pożyczki na samochód, składkę za ubezpieczenie zdrowotne i rachunki domowe. Opowiada, że tuż po stracie pracy obdzwonił banki z prośbą o tymczasowe obniżenie rat. Udało się tylko z pożyczką na auto. Rata kredytu hipotecznego pozostała bez zmian.

Timowi udało się opłacić wszystkie rachunki za kolejny miesiąc tylko dlatego, że jego żona ma stabilną pracę i w dobie koronawirusa może wykonywać ją z domu. Za jedzenie i inne bieżące wydatki na początku płacili z oszczędności. Tim dostał zasiłek dopiero po miesiącu od złożenia wniosku w pensylwańskim Departamencie Pracy.

Podobnie jak ponad 38,6 mln Amerykanów, którzy od początku epidemii znaleźli się na bezrobociu, mężczyzna otrzymuje wsparcie podwójnie. Oprócz zasiłku stanowego (przeciętny Amerykanin dostaje na tydzień 378 dolarów), do końca lipca przysługuje mu też dodatkowe 600 dolarów tygodniowo. To środki z uchwalonego przez Kongres pakietu stymulującego gospodarkę. W ramach tego rekordowego pod względem wartości programu, wartego ponad dwa biliony dolarów, Amerykanie zarabiający poniżej 75 tys. dolarów rocznie dostali czeki pomocowe w wysokości 1200 dolarów. Zastrzyk pieniężny odczuli najbardziej słabo zarabiający. Amerykańskie media rozpisują się o historiach osób, które dzięki tymczasowej pomocy od rządu federalnego dostają teraz więcej niż przed utratą zatrudnienia.


Czytaj także: Bezrobotni w ogromnych kolejkach nie tylko po zasiłek, lecz także po wsparcie z banków żywności, to coraz częstszy obrazek w Stanach


To akurat nie jest przypadek Tima, który chce jak najszybciej wrócić do zawodu i dotychczasowych zarobków. – Teraz sobie radzimy, ale co będzie, jeśli szybko nie znajdę pracy? – zastanawia się, cały czas szukając nowych ofert i wysyłając codziennie po dwie-trzy aplikacje. Nie ogranicza się do branży hotelarskiej, bo ta jeszcze długo będzie dotknięta kryzysem.

– Wysłałem już kilkadziesiąt CV, ale mój telefon ciągle milczy – opowiada. – Czasem budzę się w nocy z lękiem, że nie będziemy mieli za co żyć. Boję się, że żona też straci etat. Aby ograniczyć wydatki, oszczędzamy na jedzeniu. Kupujemy najtańsze produkty: makaron, ryż, pomidory w puszce i kurczaka. Raz pojechałem do banku żywności, ale ostatecznie nie stanąłem w kolejce po pomoc. Nasza sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna i czułem się tak, jakbym chciał wykorzystać system.

Ucieczka do rodziców

Przed wybuchem epidemii Rosie Alumbaugh pracowała w kawiarni, a wieczorami dorabiała jako inspicjentka w teatrze. Harowała po kilkanaście godzin dziennie, bo jako absolwentka studiów licencjackich z zarządzania teatrem ma do spłacenia 50 tys. dolarów studenckiej pożyczki. Do tego trzeba doliczyć 900 dolarów za wynajem pokoju w Bostonie i 400 dolarów za ubezpieczenie samochodu.

Gdy wybuchła epidemia, 22-latka straciła oba źródła dochodu. Wyjechała do rodziców, do Connecticut. – Na początku miałam nadzieję, że uda mi się zostać w Bostonie – tłumaczy. – Zadzwoniłam do właścicielki mieszkania i poprosiłam o tymczasowe obniżenie czynszu. Odpowiedziała, że nie ma mowy. Sytuacji nie ułatwił fakt, że nie tylko ja mam problemy z czynszem. Przez koronawirusa pracę straciła moja współlokatorka i kilku naszych sąsiadów.

Odkąd Rosie mieszka z rodzicami, nie musi przynajmniej wydawać na jedzenie. Ale wciąż płaci za wynajem pokoju w Bostonie: – Mam podpisaną umowę do końca sierpnia i właścicielka nie chce się zgodzić na jej rozwiązanie. Ta sytuacja bardzo mnie frustruje.

Jednocześnie dziewczyna boi się zbyt szybkiego odmrażania gospodarki w stanie Massachusetts, gdzie leży Boston: – Formalnie jestem na urlopie bezpłatnym i po zniesieniu restrykcji pracodawca może w każdej chwili wezwać mnie do pracy. Jeśli odmówię i szef zgłosi to władzom stanowym, mogę stracić zasiłek. A ja boję się zarażenia! I nie chcę jeszcze wracać do pracy w kawiarni, bo nie stać mnie na życie z jednej pensji, a ze względu na epidemię przedstawienia teatralne jeszcze długo nie będą możliwe. Ostatnio zaczęłam aplikować na stanowiska w administracji biurowej. Nie jest to praca marzeń, ale zaciskam zęby i próbuję się dostosować.

Rosie denerwuje to, że niektórzy Amerykanie chcą jak najszybciej wrócić do normalności, jakby epidemia już się skończyła. Krytykuje falę protestów przeciw restrykcjom, które przetaczają się przez kolejne stany. Wiele z nich organizują konserwatywni aktywiści, którzy popierają ideę szybkiego otwierania gospodarki, forsowaną przez prezydenta Trumpa.

– To dla mnie paradoks, że ludzie stojący na czele ruchu obrony życia tłoczą się na demonstracjach i nie noszą nawet maseczek ochronnych! – Rosie podnosi głos. – Zresztą ten problem dotyczy nie tylko protestów. U nas w Connecticut wielu ludzi dojeżdża do stanu Nowy Jork [epicentrum epidemii w USA – red.], ale nikt nie bierze na serio środków bezpieczeństwa. Ludzie tłoczą się w parkach, chodzą po ulicy bez maseczek, spotykają się ze znajomymi w domu. Przez takie podejście jeszcze długo nie wyjdziemy z tej epidemii!

Psycholożka bez wsparcia

Alexis Rosen mieszka na przeciwległym końcu Stanów co Rosie Alumbaugh – na Zachodnim Wybrzeżu. Jest psychologiem, prowadzi jednoosobową firmę. Przez epidemię straciła większość klientów.

– Gdy gubernator Kalifornii wprowadził w połowie marca nakaz pozostania w domu, ludzie z dnia na dzień zaczęli odwoływać sesje – wspomina 31-letnia Alexis. – Jednych nie stać teraz na sesje, bo znaleźli się na bezrobociu. Inni zrezygnowali, bo sesje można prowadzić tylko przez internet lub telefon, a oni nie mają prywatności w domu. Mam teraz tylko dziesięciu klientów w tygodniu. Formalnie wciąż jednak pracuję i nie mam prawa do zasiłku. Nie zakwalifikowałam się też do programu pomocy dla małych firm, który uruchomił rząd federalny. Moja sytuacja jest już tak zła, że nie stać mnie na opłacenie czynszu.

Alexis tłumaczy, że za wynajem domku w La Crescenta, niewielkiej miejscowości oddalonej o 25 km od Los Angeles, płaci 1600 dolarów miesięcznie: – Gdy poprosiłam właścicielkę o tymczasową obniżkę, powiedziała, żebym pożyczyła od rodziców albo znajomych. Ale większość z nich też straciła pracę! Nie wezmę pożyczki z banku, bo mam jeszcze do spłacenia 100 tys. dolarów kredytu studenckiego. Gdy powiedziałam to właścicielce, zaproponowała, żebym zapłaciła jej czekiem od rządu federalnego! A ja muszę mieć przecież pieniądze na jedzenie i leki.

Alexis ma chorobę autoimmunologiczną, która atakuje nerki. Cierpi też na chroniczne migreny i zespół wymiotów cyklicznych (pod wpływem stresu może wymiotować nawet przez całą dobę). W przeszłości bywało, że musiała jechać na ostry dyżur.

Opowiada: – Przez tę epidemię coraz częściej zdarza się, że wstaję rano, jem śniadanie i zaraz potem wymiotuję. Trudno mi wtedy powstrzymać myśl, że zmarnowałam właśnie pięć dolarów. Oszczędzam, jak mogę. Ostatnio pomaga mi koleżanka, kilka razy w tygodniu daje mi to, co zostało jej z obiadu. Ta cała sytuacja powoli mnie przerasta. Moją pracą jest wysłuchiwanie problemów innych ludzi, a sama potrzebuję wsparcia.

Alexis dziękuje losowi, że ma chociaż polisę zdrowotną: – Wstyd mi przyznać, ale obejmuje mnie jeszcze ubezpieczenie męża, z którym się rozwodzę. Przez rozwód zawiesiłam spłatę pożyczki studenckiej. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym musiała teraz płacić po 300 dolarów miesięcznej raty. Ale martwię się, co będzie dalej, bo od sierpnia muszę ją ponownie spłacać. A już teraz mówi się, że jesienią przyjdzie druga fala epidemii! Nie wiem, co mnie czeka, bo moje zarobki zależą od tego, czy innych ludzi stać na psychoterapię. Jeśli to długo potrwa, chyba się z tego nie podniosę.

Coraz bliżej Wielkiej Depresji

Odkąd koronawirus rozszalał się w USA, nie ma tygodnia, aby po zasiłek nie zgłaszało się kolejnych kilka milionów bezrobotnych. Łącznie w kwietniu gospodarka straciła 20,5 mln miejsc pracy, a stopa bezrobocia poszybowała do 14,7 proc. W połowie maja bez pracy był już co piąty czynny zawodowo Amerykanin. Tak źle nie było nawet podczas recesji sprzed dekady: wtedy pracę straciło 8,6 mln Amerykanów, a bezrobocie sięgnęło 10 proc. Obecne statystyki coraz bardziej zbliżają się do tych z czasów Wielkiej Depresji, czyli kryzysu z lat 1929-33. Wówczas stopa bezrobocia sięgnęła 25 proc.

Federalny Departament Pracy podaje w raporcie za kwiecień, że restrykcje najsilniej uderzyły w branżę hotelarsko-gastronomiczną (utrata 7,6 mln miejsc pracy), handel (2,1 mln), sektor opieki zdrowotnej (2,1 mln) i produkcję przemysłową (1,3 mln). Niektórzy ekonomiści pocieszają, że 78 proc. z tych, którzy w kwietniu poprosili o zasiłek, straciło zatrudnienie „tymczasowo”, i że wraz z łagodzeniem restrykcji mają teoretycznie szansę na powrót do pracy.

Jednak to tylko przypuszczenia – nikt nie wie, na ile trwałe będą skutki epidemii. Eksperci z banku Goldman Sachs prognozują, że bezrobocie może osiągnąć poziom 25 proc. oraz że powrót do wskaźników sprzed epidemii – gdy bezrobocie było na rekordowo niskim poziomie 3,5 proc. – może zająć wiele lat. Takie branże jak rozrywkowa, gastronomiczna i hotelarska jeszcze długo mogą podnosić się z kryzysu. W Los Angeles, gdzie nakaz pozostania w domu potrwa nawet do lipca, władze wykluczają organizację koncertów i wydarzeń sportowych aż do 2021 r.


Czytaj także: Wolność religijna w USA to rzecz święta. Nawet w dobie epidemii, która zbiera tu wyjątkowo śmiertelne żniwo


Optymizmu nie dodają słowa Jerome’a Powella, szefa Rezerwy Federalnej [odpowiednik banku centralnego – red.], który w połowie maja ostrzegł, że jeśli Kongres nie uchwali kolejnego pakietu stymulującego gospodarkę, Amerykanom grozi długotrwałe bezrobocie i fala bankructw wśród małych firm. A to prosta droga do pogłębienia recesji, która już jest poważna. W pierwszym kwartale tego roku amerykański PKB zmniejszył się o 4,8 proc. – to największy kwartalny spadek od 2008 r., gdy zaczął się kryzys finansowy.

Akrobatka online

Takiego czarnego scenariusza obawia się Natalie Rhae, 27-latka z Santa Rosa z Kalifornii. Przed epidemią jej życie było kolorowe. Jako akrobatka jeździła z trupą cyrkową po całych Stanach. Zdarzały się jej także wyjątkowo dobrze płatne zlecenia podczas imprez dla technologicznych gigantów, jak Apple czy Google.

Ostatnio Natalie rzadko bywała w rodzinnym domu. Dziś mieszka na stałe z rodzicami i szuka chętnych do zajęć online z fitnessu. Musi kombinować, bo o występach w cyrku może zapomnieć – zapewne aż do chwili, gdy pojawi się szczepionka na koronawirusa. Na bezrobociu jest też jej matka, która przed epidemią pracowała w hotelu spa. Ojciec na szczęście jest już na emeryturze.

– Na jedzenie jakoś nam starcza, ale jak spłacimy hipotekę? – zastanawia się Natalie. – Na razie płacimy raty na czas, bo mamy zasiłek i wsparcie od rządu federalnego. Ale nikt nie wie, co będzie dalej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020