Manhattan umiera ze strachu

Już teraz mówią w telewizji, że respiratory nie będą marnowane na starych ludzi. A ja nie chcę skończyć w ciężarówce chłodni. Boję się takiej śmierci.

13.04.2020

Czyta się kilka minut

Wejście do izby przyjęć, gdzie dokonywana jest ocena stanu pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem, Maimonides Medical Center, Nowy Jork, 7 kwietnia 2020 r.  / PABLO MONSALVE / VIEW PRESS / GETTY IMAGES
Wejście do izby przyjęć, gdzie dokonywana jest ocena stanu pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem, Maimonides Medical Center, Nowy Jork, 7 kwietnia 2020 r. / PABLO MONSALVE / VIEW PRESS / GETTY IMAGES

W Szpitalu Prezbiteriańskim na Manhattanie lekarze walczą jeszcze o każde życie. Na oddziałach, gdzie trafiają chorzy na COVID-19, ratowani są zarówno trzydziestolatkowie, jak i osoby starsze. Dziennik „New York Times” pisze, że w ostatnich tygodniach do respiratorów podłączano osiemdziesięciolatków cierpiących na demencję, choroby płuc, raka czy niewydolność serca.

To jednak może się zmienić, bo w ośmiomilionowym Nowym Jorku – epicentrum epidemii w USA – jest dramatycznie. W szpitalach brakuje personelu, respiratorów i sprzętu ochronnego. W niektórych do jednego respiratora podłącza się dwóch pacjentów. Serwis BuzzFeed.News donosi, że w pewnym szpitalu lekarze dostali wytyczne: nie podłączać pacjentów, którzy mają nikłe szanse.

Aby odciążyć oddziały zakaźne, w Central Parku otwarto szpital polowy. Pacjenci trafiają też do Javits Center – centrum konferencyjnego, gdzie w 2016 r. sztab Hillary Clinton zorganizował wieczór wyborczy. Dziś w tej nowojorskiej hali stoi 2,5 tys. łóżek. W mieście, gdzie z powodu COVID-19 codziennie umiera kilkaset osób, przepełnione są też kostnice. Ich funkcję coraz częściej pełnią ustawione przed szpitalami ciężarówki chłodnie. W Nowym Jorku każdy boi się, że może być następny.

Kot i telefon

Mary Ellen ma 81 lat i mieszka w dzielnicy Washington Heights, kilkanaście przecznic od Szpitala Prezbiteriańskiego.

– Gdy usłyszałam w telewizji, że koronawirusem może zarazić się nawet połowa nowojorczyków, ogarnął mnie trudny do opisania strach – mówi Mary Ellen. – Zrozumiałam, że jeśli chcę żyć, w żadnym wypadku nie powinnam opuszczać mieszkania. Po pierwsze, jestem stara. A po drugie przez lata paliłam i mam rozedmę płuc. Siedzę w domu od połowy marca. Tak bardzo się boję, że nie schodzę nawet do skrzynki pocztowej. Mogę sobie na to pozwolić, bo pomagają mi sąsiedzi z szóstego piętra. Wyrzucają mi śmieci i robią zakupy. Każde opakowanie ze sklepu przecierają chusteczkami do dezynfekcji! To wspaniali ludzie!

Mary Ellen mówi, że nie wszyscy jej znajomi mają tyle szczęścia. Opowiada historię 85-latka, któremu kończą się zapasy jedzenia i leki. Mężczyzna nie może liczyć na pomoc sąsiadów i próbuje radzić sobie na własną rękę. Ostatnio chciał zamówić leki przez telefon, ale personel apteki powiedział, że i tak musi odebrać je osobiście.

– Nie wiem, jak mu pomóc, i bardzo się o niego martwię – mówi Mary Ellen. – On jest jeszcze bardziej samotny niż ja. Na co dzień największym wsparciem dla mnie jest mój 16-letni kot. Mam nadzieję, że nie umrze do czasu wynalezienia szczepionki na koronawirusa. Nie mam komputera, więc oprócz kota moim całym życiem jest teraz komórka. Często dzwonię do znajomych i krewnych. Oglądam dużo newsów w telewizji i briefingi gubernatora stanu Nowy Jork. Niektórzy znajomi słuchają też codziennych konferencji z udziałem Donalda Trumpa, ale ja nie mam na to siły. Ten człowiek nie może zdobyć reelekcji! – krzyczy.

Spóźniona reakcja

Mary Ellen krytykuje działania prezydenta dotyczące walki z epidemią.

– Bo jak to jest, że Trump wciąż zarzucał władzom stanu Nowy Jork powolną reakcję, a sam nie powiedział złego słowa o gubernatorze Florydy? Przecież to on długo zwlekał z wprowadzeniem nakazu pozostania w domu, a na florydzkich plażach wygrzewali się turyści – oburza się. – Takie zachowanie doprowadzi do katastrofy! Już teraz Biały Dom alarmuje, że w wyniku epidemii może umrzeć nawet 200 tys. Amerykanów!

81-latka mówi, że nie jest też w pełni zadowolona z działań nowojorskich władz. Tłumaczy, że kilka razy dzwoniła na miejską infolinię dla mieszkańców. Ostatnio interweniowała w sprawie zamknięcia nowojorskich parków.

– Boję się, że bez wprowadzenia większych restrykcji ta epidemia nigdy się nie skończy. Najbardziej boli mnie, że gdybym trafiła w ciężkim stanie do szpitala, nikt by mnie nawet nie próbował ratować. Już teraz mówią w telewizji, że respiratory są na wagę złota i nie będą marnowane na starszych ludzi. A ja nie chcę skończyć w ciężarówce chłodni. Boję się takiej śmierci – mówi Mary Ellen z płaczem.

Szóste piętro

Elise jest sąsiadką Mary Ellen – to ona robi dla niej zakupy.

To jedna z nielicznych okazji, gdy 37-latka wychodzi z mężem i trzyletnim synkiem z domu. Do sklepu jeżdżą tylko samochodem i to najczęściej na przedmieścia. Po swojej dzielnicy wolą nie chodzić, bo – jak mówią – na pewno krąży tutaj koronawirus.

– Nie ma dnia, żebym nie słyszała w okolicy sygnału karetki – mówi Elise. – Niedawno widziałam przez okno, jak ambulans zatrzymał się przy budynku po drugiej stronie ulicy. Ratownicy wynosili na noszach starszą panią. Nie wiem, czy zachorowała na COVID-19, ale przez takie sceny coraz częściej odczuwam strach. Ostatnio czytałam newsy o szpitalach polowych w Nowym Jorku i zastanawiałam się, do którego – w przypadku zakażenia – trafiłabym ja lub moja rodzina. Takie myślenie jest przerażające. Moją jedyną odskocznią w ciągu dnia jest wyjście na patio, które mieści się wewnątrz budynku. Mój synek bawi się wtedy zabawkami, a ja mam czas trochę poćwiczyć. Kiedyś dołączały do nas sąsiadki z dziećmi, ale teraz nikt czegoś takiego nie zaryzykuje. Chciałabym czasem wyjść z Henrym na spacer, ale trzylatkowi trudno wytłumaczyć, żeby niczego nie dotykał.

Elise siedzi z synem w domu od połowy marca. Chłopiec przestał chodzić do żłobka jeszcze przed oficjalnym zamknięciem nowojorskich placówek.

– Nie podoba mi się, że burmistrz Bill de Blasio tak długo zwlekał z podjęciem tej decyzji. Tłumaczył, że zamknięcie szkół i przedszkoli będzie dużym obciążeniem dla rodziców. A jakie to ma znaczenie, kiedy zagrożone jest życie? Ameryka powinna wprowadzić podobne restrykcje jak w Chinach. Tylko dzięki zupełnej izolacji szybko zwalczymy epidemię – przekonuje Elise, która boi się nie tylko wirusa, ale też wywołanego przez niego kryzysu.

A ten się pogłębia: tylko w drugiej połowie marca ponad 10 mln Amerykanów złożyło wniosek o zasiłek dla bezrobotnych.

Wirus bez polisy

Elise i jej mąż boją się, że mogą być następni. Oboje pracują dla międzynarodowej firmy zajmującej się przewozem dzieł sztuki. Odkąd zamknięto nowojorskie galerie i muzea, ich branża straciła dużo zamówień. Elise nie ma stałego etatu i ostatnio jej pracowniczy grafik zredukowano do jednego dnia w tygodniu. Zmiany nie dotknęły jeszcze jej męża.

– On nie może stracić tej pracy – mówi z płaczem Elise. – Dzięki jego etatowi mamy ubezpieczenie zdrowotne. Bez stałych dochodów nie będzie nas stać na dobrą polisę. A co, jeśli zachorujemy na COVID-19? Jak zapłacimy za leczenie? Ten system jest chory! – krzyczy kobieta, która podobnie jak wielu Amerykanów boi się gigantycznych rachunków medycznych.

Magazyn „Time” opisywał w marcu historię Amerykanki, która nie miała ubezpieczenia i za leczenie powikłań związanych z COVID-19 dostała rachunek na prawie 35 tys. dolarów. Na początku kwietnia rząd federalny zapowiedział jednak, że w przypadku zakażenia nieubezpieczeni Amerykanie otrzymają darmowe leczenie.

Niespodziewane rachunki medyczne to niejedyne zmartwienie Elise. Razem z mężem ma też do spłacenia kredyt hipoteczny na mieszkanie. Boi się, że epidemia doprowadzi do powtórki z kryzysu gospodarczego w 2008 r.

– Obecna atmosfera niepewności coraz bardziej przypomina mi tamte czasy – mówi. Byłam wtedy świeżo po studiach i pracowałam w Midtown na Manhattanie. Nigdy nie zapomnę, gdy szłam obok banku Lehman Brothers [to jego upadek rozpoczął kryzys – red.] i widziałam, jak z budynku wychodzili zrozpaczeni pracownicy. Trzymali pudła z rzeczami, niektórzy płakali. Wtedy kryzys zaczął się w Nowym Jorku i rozlał się na całe Stany.

Ojciec i syn

Bill, 61-latek z manhattańskiej dzielnicy Lower East Side, kryzysu wywołanego pandemią jeszcze nie odczuł. Jest nauczycielem plastyki w liceum i odkąd w stanie Nowy Jork zamknięto szkoły, prowadzi zajęcia online.

Bill nie myśli zresztą za dużo o pracy, bo niedługo przed wybuchem epidemii się zakochał. Każdą wolną chwilę wykorzystuje, by odwiedzić swoją dziewczynę, która mieszka w dzielnicy Harlem.

– Nie zrezygnujemy z randek, jesteśmy na początku związku i nie chcemy tego zepsuć – tłumaczy Bill. – Na szczęście mam samochód, więc nie muszę dojeżdżać do Harlemu metrem. Niektórzy mówią, że jestem nieodpowiedzialny. Trochę rozumiem ich strach, bo coraz częściej słyszy się o zakażeniach. Niedawno znajomy pięćdziesięciolatek miał powikłania z powodu COVID-19 i trafił do szpitala. To wszystko jest dołujące. Najbardziej martwi mnie jednak sytuacja, w jakiej znalazł się mój 26-letni syn Leo. W wyniku epidemii stracił wszystkie zlecenia.

Bill tłumaczy, że jego syn udzielał korepetycji z muzyki i przygotowywał licealistów do egzaminów na studia. To był dochodowy biznes, bo chłopak uczył dzieci z bogatych rodzin. Zarabiał nawet 100–200 dolarów za godzinę. Dziś prowadzi tylko dwie lekcje online w tygodniu. Ze skromnych zarobków nie stać go na opłacenie czynszu za pokój, który wynosi 900 dolarów miesięcznie.

Leo znalazł się w podobnej sytuacji co – jak donosi „New York Times” – nawet 40 proc. nowojorskich najemców. Paraliż miasta wywołany epidemią najsilniej uderzył we freelancerów, artystów i pracowników gastronomii. Na razie chroni ich wprowadzony przez władze stanowe zakaz eksmisji na trzy miesiące.

– Syn zrobił się ostatnio bardzo nerwowy – mówi Bill. – Gdy dziś do niego dzwoniłem, krzyczał na mnie przez 20 minut. Martwię się o jego zdrowie psychiczne. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Leo nie do końca wierzy w tę epidemię. Wciąż powtarza, że reakcja władz jest przesadzona i życie powinno wrócić do normalności. Codziennie dzwonię i dopytuję, czy siedzi w domu. Boję się, że zacznie chodzić ze znajomymi po mieście. Gdy jeżdżę do dziewczyny do Harlemu, często widzę na ulicach grupki młodych chłopaków. Cały świat śledzi tragedię w Nowym Jorku, a oni zachowują się tak, jakby nic się nie działo.

Dziesięć dni

Kontakt do Josego, portorykańskiego portiera pracującego na Uniwersytecie Columbia, dostaję od Joanny i Mariusza. Polskie małżeństwo mieszka w Nowym Jorku od siedmiu lat. On wykłada teorię muzyki na Uniwersytecie Columbia, ona – historyczka sztuki – projektuje stroje dla dzieci. Mówią, że mają szczęście, bo w dobie epidemii mogą pracować z domu, a ich największe wyzwanie to społeczna izolacja.

Zupełnie inaczej jest w przypadku Josego pilnującego kamienicy, w której mieszkają.

Już od pierwszej minuty rozmowy mężczyzna dzieli się ze mną swoją frustracją. – Nie czuję się w tej pracy bezpiecznie! – krzyczy przez telefon. – Choć w Nowym Jorku jest już kilkadziesiąt tysięcy zakażeń, dopiero w tym tygodniu uniwersytet zapewnił nam maski ochronne! Dostaliśmy je tylko dlatego, że ja i inni portierzy prosiliśmy o to nasz związek zawodowy. Dziś rozmawiałem z szefem związku. Odebrał telefon i spytał głupio, co u mnie słychać. A co ma być u mnie?! Mam 58 lat, a wciąż siedzę na tej portierni i narażam życie.

– Czy kogoś obchodzi, że moja żona jest astmatyczką, i że mogę tego wirusa przynieść do domu? – ciągnie Jose. – Pytałem przełożonych, co się stanie, jeśli zachoruję. Powiedzieli, że będę mógł pójść na 10 dni płatnego chorobowego. A przecież obowiązuje 14-dniowa kwarantanna! Jeśli będę potrzebował dłuższego leczenia, mogę wykorzystać płatny urlop. To na szczęście nie problem, bo dla uniwersytetu pracuję od 23 lat i uzbierało mi się dużo zaległych dni. Ale to nie tak powinno wyglądać! Wciąż słyszę, że jestem essential worker i muszę chodzić do pracy. Nawet mieszkańcy kamienicy pytają, co tu jeszcze robię. Bo komu w tych czasach potrzebny jest portier? Ale przychodzę codziennie, inaczej nie dostanę wypłaty. I tak ledwo starcza nam na opłacenie rachunków – dodaje.

Jose tłumaczy, że ze względu na epidemię zamknięto gabinet stomatologiczny, w którym jego żona pracuje jako recepcjonistka. Pracodawca płaci jej tylko 60 proc. pensji. Żeby spiąć miesięczny budżet, małżeństwo musi sięgać do oszczędności.

– Dziękuję Bogu, że w tym całym nieszczęściu mogę przynajmniej jeździć do pracy rowerem – mówi Jose. – Mieszkamy na Bronksie, niedaleko Stadionu Jankesów, więc na północny Manhattan dojadę w pół godziny. Z transportu publicznego nie korzystam, bo to najlepszy sposób na złapanie wirusa. Bardzo dbam teraz o higienę. Gdy wracam po całym dniu do domu, od razu biorę prysznic, a firmowy mundur wkładam do foliowej torby. Cała rodzina zostawia buty na zewnątrz mieszkania.

– To nie są żarty – dodaje Jose. – Kilka dni temu nasz dawny sąsiad z Bronksu zmarł na COVID-19. To był zdrowy 35-latek. Od jego matki wiem tylko tyle, że nagle dostał silnej gorączki i zaczął mieć problemy z oddychaniem. Zabrali go do szpitala i już z niego nie wrócił. Jego matka nawet nie mogła się z nim pożegnać. Umierał w samotności.

Nikt nie wie, ile będzie jeszcze takich dramatów. Tylko we wtorek, 7 kwietnia, w stanie Nowy Jork zmarło 731 osób. W całych Stanach – prawie dwa tysiące. ©

CZYTAJ WIĘCEJ:

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020