Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poznaliśmy ich oboje: on dziewiętnastolatek, zwycięzca olimpiady informatycznej, ona - gimnazjalistka, opiekunka zabytkowych kapliczek na Pradze warszawskiej. Patrioci? Potwierdzają to sami. On - nie wyjedzie z kraju mimo ofert na studia w USA i Kanadzie ("nie zapewnią mi lepszej edukacji, niż mogę zdobyć w kraju, który kocham"). Ona znów nie ma złudzeń co do rówieśników ("mają świadomość tego, że są Polakami, ale nic ponadto"). Za to sama, "nauczona przez rodziców i dziadków, gdyby mój kraj znalazł się w niebezpieczeństwie, bez zastanowienia stanęłabym na barykadzie. Z różańcem w ręku i strachem w oczach, ale jednak"...
Przykro mi, ale nie potrafię jakoś odnaleźć nadmiernych nadziei ani w tych deklaracjach, ani w samym pomyśle ministerialnym. Młodzi z plakatów to po prostu dzieci: i maturzysta zarzekający się, że nie wykorzysta (dla dobra kraju przecież) szansy innej niż polska uczelnia, i dziewczynka, zafascynowana swoją przyszłą heroiczną, a całkowicie baśniową sytuacją. Mówią o tym, czego nie sprawdzili, więc może poczekam z podziwem dla nich. Zaś samo zawołanie "patriotyzmu jutra" w owym dydaktycznym programie resortu też wydaje mi się zawodne. Nie tylko dlatego, że wspiera się jedną tylko postawą z przeszłości: heroizmem walki, który akurat na jutro może się zupełnie nie przydać (co daj Boże zresztą). Pozwalam też sobie nie ufać samemu wołaniu o patriotyzm jako wywieszce dodającej splendoru. Wszyscy oddani Polsce, których znałam, płacący za to każdą cenę, byli ludźmi nie używającymi w stosunku do siebie żadnego szumnego frazesu. Powiedzieć o sobie, że się jest patriotą? Tego się po prostu nie mówiło. Tak jak samemu sobie nie przyznawało się orderów. I tyle.