Nieznośna chwiejność bytu

Czy czekają nas przyspieszone wybory? Tak naprawdę zależy to nie od realnych interesów jakiegoś ugrupowania, ale od psychologii. Kłopot wtym, że nawet wybory nie rozwiążą systemowych problemów polskiej polityki.

23.04.2007

Czyta się kilka minut

Spójrzmy na rzeczywistość nie w perspektywie dni czy tygodni, ale lat. Z takiej perspektywy widać, że ostatnie "trzęsienie ziemi" jest tylko kolejną odsłoną problemu, który trapi polską demokrację od pierwszych wolnych wyborów. Obowiązująca ordynacja wyborcza wymusza zachowania patologiczne: partie najbliższe sobie ideowo, choć zawiązują koalicję rządową, by realizować jakiś program, to nieustająco starają się szkodzić swoim partnerom.

Szkodzić partnerowi koalicyjnemu trzeba po to, aby się jakoś od niego odróżnić, aby pokazać, że samemu jest się lepszym, wierniejszym wartościom (wspólnie przecież podzielanym). Słyszymy więc powtarzane jak mantrę zdanie: "Ile to byśmy nie zrobili, gdyby nie paskudny koalicjant...". Tak samo odnosił się kiedyś SLD do PSL, a AWS do UW - rzecz jasna z wzajemnością. Podobnie wyglądają dziś relacje między PiS a jego "przystawkami": Samoobroną i LPR. Narastająca wrogość jest na dłuższą metę nie do wytrzymania.

"Projekt PiS"

Na ten problem strukturalny, niezależny od tego, kto rządzi, za każdym razem nakładają się, rzecz jasna, strategie i marzenia aktualnie rządzących. A od jesieni 2005 r. przede wszystkim marzenie Jarosława Kaczyńskiego, czyli "projekt PiS".

Był to - czas przeszły wydaje się dziś uzasadniony - projekt niezwykle ambitny. Prawo i Sprawiedliwość miało być przecież partią wielką i stabilną, która na długie lata zdominuje tzw. prawą stronę sceny politycznej, także dzięki integrowaniu w sobie różnych nurtów: i chadeckiego, i konserwatywnego, i narodowego, i ludowego, a także (patrząc w kategoriach gospodarczych) socjalnego i liberalnego. W tym celu "projekt PiS" miał wchłonąć "przystawki" (LPR w całości, Samoobronę po części), a także rozbić Platformę Obywatelską, wyławiając z niej część polityków i elektoratu, a resztę wpychając w ramiona lewicy.

Co dziś zostało z tego projektu?

Samoobrony nie udało się zmarginalizować. Owszem, żyje ona w ciągłym zagrożeniu - przede wszystkim wizją lapidarnego przepisu, że posłem nie może być osoba karana. To byłby koniec Andrzeja Leppera, czyli koniec partii; rozwiązanie czeka na podorędziu. Jednak to nie Samoobrona miała zadać "cios w plecy" Jarosławowi Kaczyńskiemu, lecz Liga Polskich Rodzin, która od dawna wegetuje w sondażach poniżej progu wyborczego (trudno, aby było inaczej, skoro w Lidze ostali się głównie wychowankowie Młodzieży Wszechpolskiej). Roman Giertych długo szukał, aż wreszcie znalazł słaby punkt swojego hegemona. Okazała się nim kwestia aborcji, która dzieli nie tylko społeczeństwo, ale także, jak się okazało, szeregi PiS.

Jednak zgłaszając projekt zmiany konstytucji, Giertych nie mógł przypuszczać, że osiągnie tak piorunujący efekt. Że obok dwóch możliwych scenariuszy - pierwszy: grupa Jurka przechodzi do LPR; drugi: grupa Jurka zostaje w PiS i jest zarzewiem ciągłego napięcia, gdy LPR robi kolejne "wrzutki" (pomysł ustawowego zakazu eutanazji, satanizmu, pornografii itd.) - wyłoni się scenariusz inny, dla Ligi najgorszy. Że Marek Jurek utworzy własną partię, Prawicę Rzeczypospolitej.

Bo partia Marka Jurka, aspirująca do roli najbardziej autentycznej prawicy i mająca liczące się poparcie w sondażach (a może też wsparcie o. Rydzyka), to największe zagrożenie dla Ligi. Prawicowy wyborca, który będzie zastanawiać się: Jurek czy Giertych, wybierze Jurka - człowieka, za którym nie ciągnie się cień Młodzieży Wszechpolskiej i duch politycznego cynizmu. Jeśli Jurek przetrwa, Giertych straci rację politycznego bytu.

Przyszłość premiera

Naiwna okazała się też wiara, że nerwowe ruchy LPR to przedśmiertne konwulsje. Do tej pory premier mógł wzdychać w duchu i łykać kolejne pomysły Giertycha - wszystko w imię wielkiego "projektu PiS". Ale w przypadku aborcji okazało się, że nie da się tego przeczekać ani zneutralizować, bo w partii jest grupa ludzi, dla których to sprawa kluczowa. Oni tu stoją, inaczej nie mogą - by sparafrazować Marcina Lutra.

Co dalej? PiS nadal pozostaje jednym z dwóch wielkich ugrupowań. Do 2010 r. będzie mieć swego prezydenta. Ma premiera. Ma ciągle większość w Sejmie. Ma też lepszą od LPR, Samoobrony i Prawicy Rzeczypospolitej pozycję - te trzy partie są skazane na PiS, o ile chcą rządzić. Tymczasem Kaczyński nie jest na nie skazany, może szukać porozumienia z PO.

To wszystko niemało, aby trwać, a w ostateczności administrować, zyskując tu i ówdzie poparcie dla projektów ustaw czy corocznych budżetów - jak robili pod koniec urzędowania premierzy Buzek czy Belka. Jednak trudno wyobrazić sobie Jarosława Kaczyńskiego jako premiera, który tylko administruje. Psychologicznie Kaczyński do takiej roli nie pasuje.

Ale nie tylko o psychologię tu chodzi. Po tym, jak Jurek opuścił Kaczyńskiego, powstaje pytanie: co ma teraz wyróżniać PiS? Jaki ma być cel? Strategia? Zwłaszcza, że wiele punktów programu - jak powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, nowa ustawa lustracyjna czy rozwiązanie WSI - już zrealizowano. Jeśli Jurek pójdzie skutecznie drogą, którą kiedyś poszli założyciele PO i PiS - czyli drogą "wyciągania" ludzi z macierzystych ugrupowań (wtedy: UW i AWS) i objęcia roli "zarządcy masy upadłościowej" - to pod znakiem zapytania stanąć może nie tylko tożsamość, ale także spójność Prawa i Sprawiedliwości.

We wszystkich bowiem ugrupowaniach, również w PiS, obowiązuje zasada "TKJ": "teraz k... ja". Także PiS zrzesza wielu polityków rozmaitego szczebla, których przyciągnęły nie idee, ale sukces i władza. One są spoiwem, one sprawiły, że poszczególni działacze w milczeniu akceptowali styl rządzenia Jarosława Kaczyńskiego, przejawiający się w tym, że nie każdy mógł mówić, co chciał, o ile nie był upoważniony przez przewodniczącego.

Jeśli Jurkowi się powiedzie - a wedle pierwszego, robionego jeszcze na gorąco sondażu, mógłby liczyć na 10 proc. poparcia - dla Kaczyńskiego może oznaczać to koniec pozycji niekwestionowanego lidera, który jest akceptowany dlatego, że jest skuteczny. Choć oczywiście może się zdarzyć, że Jurek powtórzy przypadek Borowskiego: sondażowe poparcie oklapnie jak omlet, przez "okienko transferowe" przeskoczą do nowej partii tylko drugorzędni nieudacznicy i wszystko skończy się jakimś LPR-bis, stopniowo znikającym pod wyborczym progiem.

Na razie można powiedzieć tyle, że premierowi Kaczyńskiemu zabrakło nie tylko zręczności, ale także szacunku dla innych. Może zwiodło go przekonanie, że inni są tacy jak on, że także dla innych liczy się przede wszystkim polityczna skuteczność. Że fakt bycia marszałkiem Sejmu i członkiem "projektu PiS" jest dla Marka Jurka taką wartością, iż przebija wszystko inne. Okazało się, że jest inaczej.

Opozycja:czy ma się cieszyć?

Ostatnie dni (a także całe rządy PiS) mogą być dla Platformy gorzką lekcją poglądową. Bo PO ma podobny problem strukturalny jak PiS: nie jest partią, ale skupiskiem "środowisk" i "skrzydeł". I podobnie jak PiS, w razie wyborczej wygranej w przyszłości, będzie mieć kłopot: jak rządzić wspólnie z koalicjantem, który tylko czeka na okazję, by partnerowi wbić nóż w plecy?

To pieśń przyszłości. Na razie Platforma ma problem bardziej palący. Odejście Marka Jurka z PiS stawia pod znakiem zapytania jej dotychczasową strategię, polegającą na czekaniu do 2009 r. z nadzieją, że PiS się totalnie skompromituje (lub przynajmniej "zużyje", jak niegdyś AWS, UW, SLD), a potem na objęciu władzy - samodzielnie, od biedy przy wsparciu PSL bądź w mniej lub bardziej otwartej współpracy z LiD; i na wygraniu w roku 2010 wyborów prezydenckich, co ma być marzeniem Donalda Tuska.

Taka strategia zakładała, że przeciwnikiem Platformy jest PiS zdemonizowany, sprowadzony do "kaczyzmu", oskarżany o zaściankowość i ciągoty autorytarne. Nie pasuje do niej PiS osłabiony, atakowany nie tylko przez LPR i Samoobronę, ale też przez religijnych fundamentalistów z partii Jurka. Co więcej: odejście marszałka Sejmu sprawia, że między Platformą a PiS poszerza się pole potencjalnej współpracy. Na gruncie idei Platformie nic nie przeszkadzałoby we wspomaganiu PiS w walce z LPR i Jurkiem. PiS upokorzony staje się, przynajmniej w teorii, naturalnym partnerem dla Platformy (a zwłaszcza dla konserwatywnego skrzydła wokół Jana Rokity).

Nierealne? Warto odnotować więc, że w tej chwili na siedem sejmików wojewódzkich, w których Platforma miała do wyboru koalicje z PiS albo z LiD, w pięciu wybrała PiS. Przy czym obie partie, PiS i PO, aby wspólnie stworzyć większość, musiały czasem porzucić swe "przystawki": Platforma - PSL, a PiS - Samoobronę i LPR (to przykład z Lubelszczyzny).

Teoretycznie w skali kraju nadal możliwy jest więc wariant PO-PiS. Teoretycznie. Tak czy inaczej, Platforma - która dotąd zbierała premie za "antykaczyzm" - będzie musiała znaleźć na nowo swe miejsce, jeśli "szwarzcharakterem" nie będzie się dało straszyć tak, jak dawniej.

Na całym zamieszaniu traci natomiast Aleksander Kwaśniewski: jego deklarację, że wraca do polityki, "przykryła" najpierw afera Oleksego, a teraz zamieszanie w PiS. Rzecz wyglądałaby może inaczej, gdyby były prezydent wracał z jakimiś pomysłami... Ale kiedy brak pomysłu, nie pomoże chęć szczera.

Kwaśniewski chciałby wrócić do polityki, tyle że tylko na jej salony, a nie na zbitą z desek scenę we Wrześni, gdzie w 1995 r. tańczył disco polo. Jeśli mówi dziś, że chciałby mieć taką pozycję jak Tadeusz Mazowiecki, to znaczy na razie tyle, że jej nie ma. A zajmowanie pozycji, jaką ma Mazowiecki, nie odbywa się przez mówienie, że chciałoby się ją zająć. Samo hasło, że "kaczyzm" jest paskudny, nie wnosi nic nowego. No i jest już "zajęte" przez PO.

Wina ordynacji

Obecne napięcia są - podobnie jak wcześniejsze tarcia między AWS i UW oraz między SLD i PSL - skutkiem fatalnego systemu wyborczego. Ordynacji, która nie jest w stanie zapewnić stabilnych rządów. Problem dotyczy zarówno relacji między partiami, jak i mechanizmów działających wewnątrz partii.

Politycy to dostrzegają, ale zamiast zmieniać sytuację, zaklinają rzeczywistość. Jak Donald Tusk, który wkrótce po sejmowych głosowaniach nad zmianą konstytucji ostrzegł SLD, że Platforma nie poprze w przyszłości pomysłu zmiany konstytucji w drugą stronę, tj. w kierunku zwiększenia dopuszczalności aborcji. Tusk najwyraźniej rozumie, że gdyby w przyszłości doszło do koalicji PO z LiD, to - mając w pamięci relacje PiS-

-LPR - łatwo można wyobrazić sobie sytuację, gdy w obliczu spadających notowań LiD postępuje podobnie jak Roman Giertych: zgłasza projekt liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, bo to postawiłoby PO - jak dziś PiS - w trudnej sytuacji.

Dodatkowo, po wyborach samorządowych w 2006 r. scena partyjno-polityczna uformowała się tak, że możliwe jest mnóstwo układów koalicyjnych. Dziś w 16 sejmikach wojewódzkich jest 11 różnych modeli koalicji: PO-PiS, PO-PiS-PSL, PiS-LPR-

-Samoobrona, PiS-LPR-Samoobrona-PSL, LiD-PSL-PO, PO-PSL; w poprzedniej kadencji mieliśmy też koalicję PO-PiS-LPR oraz LiD-PSL-Samoobrona itp., itd. Paradoks polega na tym, że porozumienie partii X z partią Y osłabia obie, gdyż naraża na atak z drugiego skrzydła. Skutek: nie ma przesłanek po temu, by scena polityczna miała być stabilna.

Jeśli ordynacja nie zostanie zmieniona, po kolejnych wyborach znowu będziemy mieć w Sejmie mniej więcej sześć partii, które będą zajmować się głównie kopaniem pod sobą dołków.

JAROSŁAW FLIS jest socjologiem UJ, zajmuje się badaniem mechanizmów władzy. Ostatnio opublikował książkę "Samorządowe Public Relations". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2007