Nieuchwytna relacja

Czy da się być człowiekiem moralnym, nie wierząc w Boga? Każda jednoznaczna odpowiedź na to pytanie uwikłana jest w doniosłe problemy filozoficzne.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

Witraż „Bóg Ojciec”  w bazylice oo. Franciszkanów  w Krakowie / PIOTR WOJNAROWSKI / FORUM
Witraż „Bóg Ojciec” w bazylice oo. Franciszkanów w Krakowie / PIOTR WOJNAROWSKI / FORUM

Jeden z największych światowych ośrodków badawczych, amerykański Pew Research Center, opublikował wyniki ankiet przeprowadzonych w 2019 r. Kilkudziesięciu tysiącom ludzi z 34 krajów zadano pytanie: „Czy wiara w Boga jest konieczna, by być człowiekiem moralnym oraz posiadać właściwe wartości?”. Ogółem 45 proc. badanych odpowiedziało, że tak, 51 proc. – nie.

Pomiędzy poszczególnymi krajami występują oczywiście różnice. Konieczny związek pomiędzy wiarą w Boga a moralnością widzi 96 proc. Indonezyjczyków i Filipińczyków, 95 proc. Kenijczyków, a tylko co dziesiąty Szwed. Nie widzi takiego związku także ośmiu na dziesięciu Australijczyków, Francuzów i Czechów. Afryka, Azja i Ameryka Łacińska postrzega związek między wiarą a moralnością znacznie silniej niż Ameryka Północna oraz (tym bardziej) Europa.

Jeśli prześledzi się jednocześnie wyniki badań nad poziomem religijności, to widać, że w krajach, w których ludzie częściej deklarują, iż Bóg i religia odgrywają w ich życiu ważną rolę, większa populacja widzi wiarę jako warunek bycia moralnym. Jednakże ostatni raport sugeruje (bo nie przedstawiono danych szczegółowych z poszczególnych państw), że średnio jedna czwarta ludzi deklarujących się jako religijni wspomnianego związku nie widzi.

Korelacja – tym razem odwrotna – istnieje także pomiędzy odpowiedzią pozytywną a dobrobytem ekonomicznym: im społeczeństwo zamożniejsze, tym więcej ludzi nie postrzega wiary jako koniecznego warunku moralności. Istotnym czynnikiem różnicującym jest też w większości badanych krajów (24 na 34) edukacja. Ludzie mniej wyedukowani są częściej skłonni widzieć konieczny związek między wiarą a byciem moralnym.

Na całym świecie, wewnątrz niemal każdego kraju, można zauważyć prawidłowość związaną z wiekiem osób udzielających odpowiedzi. Starsi częściej od młodszych uważają, że wiara jest konieczna, by być moralnym. Chociaż także różnice międzypokoleniowe są większe bądź mniejsze w różnych krajach. W Korei Południowej, Grecji czy Argentynie to ponad 30 punktów procentowych, a w Indiach, Nigerii i Szwecji – około pięciu.

Jak na tym tle wygląda Polska? Można powiedzieć, że jesteśmy w tej kwestii średniakami europejskimi. 36 proc. Polaków twierdzi, że wiara jest konieczna, by być moralnym, a 62 proc. neguje istnienie tego związku. Spora jest jednak różnica międzypokoleniowa. W grupie tych, co przeżyli już połowę wieku, 46 proc. odpowiedziało twierdząco na zadane pytanie. Wśród trzydziesto- i czterdziestolatków takich osób jest 28 proc., a w grupie wiekowej 18-29 lat – 26 proc. Gdy chodzi o edukację, to w Polsce badacze za granicę pomiędzy mniej i bardziej wyedukowanymi przyjęli maturę. Odsetek tych, ­którzy widzieli związek między religią i moralnością, był o 14 punktów procentowych niższy w grupie osób, które kontynuowały edukację po maturze.

Złudzenie prostego wyjaśnienia

Pobieżna analiza narzuca dość prostą interpretację: bieda i brak wykształcenia sprzyjają dostrzeganiu nieistniejących związków; większy kapitał kulturowy pozwala bardziej adekwatnie rozumieć rzeczywistość. Jednak próbując dogłębnie zrozumieć wyniki badań – oraz sam postawiony problem – trzeba obraz skomplikować. Pytanie zadane przez badaczy nie jest bowiem, wbrew pozorom, jednoznaczne, a przynajmniej – może być bardzo różnie rozumiane.

Po pierwsze, choć pytanie ma ogólną formułę – wydaje się dotyczyć powszechnej zależności – można je także odczytywać z osobistej perspektywy: czy dla mnie wiara w Boga jest konieczna do bycia moralnym? Z raportu nie wynika, czy w badaniu brano pod uwagę to rozróżnienie. A warto by było, ktoś mógłby bowiem uważać, że dla niego osobiście istnieje konieczny związek pomiędzy wiarą a zachowaniem moralnym, nawet jeśli dopuszczałby, że w przypadku innych owego koniecznego związku nie ma.

Uwzględnienie tej osobistej perspektywy może wyjaśniać niektóre zależności pomiędzy odpowiedzią twierdzącą a religijnością i wykształceniem. Oczywiste jest, dlaczego ludzie niereligijni nie postrzegają wiary w Boga jako koniecznego warunku bycia moralnym – jako niewierzący musieliby sami siebie uznać za niemoralnych. Ponieważ zaś określenie „niemoralny” jest pejoratywne, niewielu ludzi jest gotowych się tak nazwać.

Osobista perspektywa jest zapewne nie bez znaczenia także w przypadku ludzi religijnych. Jeśli w czyimś osobistym oglądzie świata Bóg stanowi – z definicji – źródło wszelkich wartości, to takiemu człowiekowi może być trudno wyobrazić sobie obraz świata, w którym istnieją obiektywne kryteria dobra i zła, niezakorzenione w Bogu.

Tu oczywiście pojawia się pytanie: czy człowiek religijny nie może sobie wyobrazić osoby, która zachowuje się moralnie, pomimo tego, że jej obraz świata nie posiada jawnych kryteriów dobra i zła? Zapewne może. Zauważmy jednak, że pytanie zadawane badanym miało dwie części: dotyczyło nie tylko tego, czy wiara jest konieczna, by być moralnym, ale też, czy jest konieczna, by mieć właściwe wartości. Pytanie łączyło w sobie dwa mniejsze, pomiędzy którymi istnieją skomplikowane zależności.

Czym jest moralność

Co to bowiem znaczy: być człowiekiem moralnym? Czy wystarczy zachowywać się zgodnie z pewnymi etycznymi regułami, nawet jeśli nie posiada się jasnej świadomości tych reguł i/lub nie potrafi się uzasadnić ich obowiązywalności? Jeśli tak, to rzeczywiście, prosta ­obserwacja ­zachowania otaczających nas ludzi pozwala ocenić, czy ktoś jest człowiekiem moralnym. Jeśli dana osoba nie łamie przyjętych etycznych ­reguł, a ­deklaruje się np. jako ateista (a takie łatwo znaleźć) – należy zaprzeczyć, by wiara w Boga była koniecznym warunkiem moralności.

Ograniczenie moralności do zachowania zgodnie z przyjętymi regułami ma jednak tę wadę, że czyni z etyki zagadnienie „mechaniczne”. W takiej perspektywie roboty są bytami moralnymi, jeśli tylko działają zgodnie z programem obejmującym komendy w rodzaju „zaprzestań działania, które czyni fizyczną krzywdę człowiekowi” – nawet jeśli owe roboty nie posiadają ani ogólnej idei dobra i zła, ani samoświadomości, ani nie są zdolne do współczucia. Podobnie za moralnych należy uznać ludzi, którzy nie łamią (jak dotąd nie łamali) przyjętych w danej społeczności reguł etycznych tylko z powodów konformistycznych, nie widząc w nich jednak żadnego dobra i będąc gotowymi do ich złamania, gdy tylko to im się jakoś opłaci.

Istnieją poważne argumenty filozoficzne przeciwko takiemu ujęciu moralności, jako zbyt redukcjonistycznemu. Wedle jego krytyków, np. Józefa Tischnera, do tego, by dany czyn miał wartość moralną, jego podmiot musi posiadać pewne doświadczenie czy też przeżycie dobra (wartości), które ów czyn realizuje. Musi więc posiadać ogólne pojęcie dobra i zła, którego dana wartość, realizowana przez konkretne postępowanie, jest szczegółowym przypadkiem.

W takiej perspektywie bycie człowiekiem moralnym i posiadanie właściwych wartości okazują się ściśle ze sobą związane. Prosta obserwacja zachowania nie pozwala na ocenę, czy dana osoba jest moralna, czy nie. Kwestia normatywnych aspektów jej obrazu świata zaczyna odgrywać istotną rolę. A wówczas powraca kwestia Boga – i to nie tylko w mniemaniu ludzi niewykształconych.

Absolutny horyzont

„Jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone” – nihilistyczne hasło Smierdiakowa z „Braci Karamazow” współgra z dokonywanym raz po raz przez samego Nietzschego wyjaśnieniem okrzyku „Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili!” – jaki w „Wiedzy radosnej” wznosi człowiek oszalały. To Leszek Kołakowski argumentował, iż wspomniane literackie intuicje mają podstawy logiczne. Dowodził, że jeśli odrzucimy absolutnego Boga, to rzeczywiście „zmażemy widnokrąg” (jak poetycko ujął to Nietzsche), czyli staniemy przed poważnym problemem uzasadnienia obiektywnego charakteru dobra i zła.

To nie tylko ludziom religijnym i niewykształconym, którzy mają trudność z wyobrażeniem sobie innej niż własna poznawczej perspektywy, wiara w Boga zaczyna jawić się jako warunek posiadania jakichkolwiek – a więc i właściwych – wartości, a zatem jako warunek bycia podmiotem faktycznie moralnym, a nie tylko mechanicznie stosującym społecznie narzucane reguły zachowania.


Czytaj także: Kasper Kalinowski: MIędzy religią a moralnością


Rozumowanie Kołakowskiego, jak większość argumentacji filozoficznych, nie ma takiego charakteru, który by przekonywał wszystkich ludzi myślących. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest niejasność i wieloznaczność innych kluczowych pojęć, także tych użytych przez badaczy Pew Research Center.

W tym miejscu ujawnia się zatem kolejna niejasność i wieloznaczność pytania postawionego w badaniu. Nawet pobieżne zaznajomienie się z różnorodnością religii świata pozwala dostrzec, że pomysł, iż wszyscy ludzie tak samo zrozumieją pojęcie wiary w Boga, jest złudzeniem.

Między bogiem a Bogiem

W wielu tradycjach religijnych, zwłaszcza spoza kręgu trzech religii monoteistycznych – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu – kategoria wiary pełni rolę marginalną albo wcale nie występuje. Nawet jednak tam, gdzie jest ona centralna, można ją rozumieć bardzo różnie. Dla jednych będzie ona intelektualnym przyjęciem pewnych poglądów, dla innych zaś fundamentalną opcją życiową. Jeszcze inni za autentyczną wiarę uznają rzeczywistą relację z rzeczywistością boską, dającą egzystencjalne doświadczenie.

Jeszcze bardziej wieloznaczne jest pojęcie Boga. Możliwe różnice, istotne w kontekście pytania o związki między wiarą w Boga a moralnością, można zilustrować odwołując się do myśli Platona. Wykorzystywał on mitologiczne motywy, które dobrze pokazują, jak ludzie mogą myśleć o Bogu. W dialogu „Timajos” wprowadza postać boga-demiurga – twórcy świata. Istotne jest to, że demiurg tworzy świat na wzór idei istniejących niezależnie od niego. W dialogu „Fajdros” Platon przedstawia obraz bogów olimpijskich, którzy zachowują swój boski status dzięki kontemplacji świata idei, z najwyższą ideą dobra-piękna na czele.

W obu dialogach istnieją postacie nazywane bogami, posiadające charakter – by tak rzec – osobowy. Zwłaszcza demiurg z „Timajosa” jako twórca świata dobrze nadaje się do roli, którą zwykle przypisujemy w religii Bogu. Jednak ani on, ani olimpijscy bogowie z „Fajdrosa” nie są bytem najwyższym, absolutnym. Jego miejsce zajmuje „istota istotnie istniejąca”, czyli idea dobra-piękna. To relacja z tą Rzeczywistością, uczestnictwo w niej, nadaje jakąkolwiek wartość działaniom i rzeczom – całej pozostałej rzeczywistości. Platon jest jednak świadomy, że może ona pełnić swoją rolę – zwornika wszystkiego, co jest i ma wartość – tylko za cenę pozbawienia cech antropomorficznych – jako absolutna, staje się też absolutnie niewyrażalna.

To, co Platon rozdziela w swoich mitologiczno-filozoficznych dziełach, czyli antropomorficznie ujętych bogów i niewyrażalne absolutne dobro-piękno-byt, tradycje religijne wyrosłe z religii Izraela usiłują zintegrować w idei absolutnego Boga – Stwórcy (nie: twórcy) świata. Z punktu widzenia dojrzałej religijności jest to posunięcie jak najbardziej uzasadnione – bezpośredni cel dążeń religijnych (czyli Bóg) powinien mieć charakter absolutny. Bogowie, którzy absolutni nie są, nie zasługują na religijną cześć ani nawet na zainteresowanie.

Platon też miał tę świadomość – jego osobista religia (wiara religijna?) to związek nie tyle z bogami, co dążenie do coraz głębszego uczestnictwa w absolutnym dobru-pięknie. Niestety, utrzymanie takiej postaci religijnego dążenia (wiary?) nie jest łatwe. Absolutne dobro-piękno wymyka się naszemu poznaniu i naturalnej tendencji do antropomorfizacji przedmiotu religijnej wiary. Prawdopodobnie liczni wyznawcy religii abrahamicznych de facto w swoim myśleniu rozdzielają antropomorficznie pojętego Boga (boga?) i świat absolutnych idei-wartości, jak dobro i piękno. Dzieje się tak za każdym razem, gdy ktoś zastanawia się, czy Bóg, który dopuścił do cierpienia niewinnych, jest dobry i wszechmocny, albo gdy jako sensowne pojawia się w naszym umyśle pytanie z Platońskiego „Eutyfrona”: czy coś jest dobre, bo Bóg tego chce, czy też raczej Bóg czegoś chce, bo to jest dobre?

Ostatnie pytanie sprowadza nas z powrotem do wyjściowej kwestii: czy wiara w Boga jest koniecznym warunkiem, by być człowiekiem moralnym i posiadać właściwe wartości? Stawiam tu hipotezę, że jeśli jest to wiara w Boga (boga?) jakoś antropomorficznie ujętego w konkretnej doktrynie określonej tradycji religijnej, to odpowiedź powinna być negatywna. Jeśli jednak uznamy, że pytanie dotyczy żywej egzystencjalnie relacji do absolutnego – a więc wyraźnie nieuchwytnego – horyzontu dobra-piękna, to należałoby raczej skłaniać się ku odpowiedzi pozytywnej.

Polityczna instrumentalizacja i nihilizm

Jeśli mam rację, z tych skomplikowanych rozważań płynie ważna społecznie nauka. Stwierdzenie, że wiara w Boga jest koniecznym warunkiem bycia moralnym, może być – i jest – wykorzystywane politycznie. Wystarczy uznać pewną religijną tradycję za ideowy fundament politycznej wspólnoty, a wówczas można wszystkich, którzy do owej tradycji nie przynależą, uznać za niemoralnych. Taka negatywna ocena może stanowić podstawę wykluczenia ze wspólnoty lub przynajmniej uzasadnienie dyskryminacji.

Takie postępowanie – choć często ma miejsce – jest intelektualnie bezpodstawne. Usiłuje bowiem jako konieczny warunek moralności przedstawić jakąś konkretną wiarę, a więc wiarę w określony, najczęściej antropomorficzny, obraz Boga. Żadna taka wiara nie jest jednak koniecznym warunkiem bycia człowiekiem moralnym.

Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia, gdy łączymy kwestię moralności z „wiarą w Boga” rozumianą jako uznanie i doświadczenie absolutnego horyzontu dobra-piękna jako tła naszego istnienia i działania. Horyzont ten zawsze wymyka się poszczególnym próbom jego ujęcia. Świadomość tego nie pozwala na monopolizację moralności przez żadną wspólnotę czy tradycję. Wyznacza jednak warunek bycia człowiekiem moralnym: nie może nim być ktoś, kto nie widzi żadnego horyzontu dobra, który przekraczałby jego indywidualną perspektywę albo perspektywę grupy, do której należy, i kto dostrzega jedynie instrumentalną naturę wszelkich zasad postępowania jako narzędzi do zaspokajania własnych, pojawiających się w danym momencie, egocentrycznych potrzeb. Człowieka takiego można by nazwać konsekwentnym nihilistą.

Tego, że nihilizm jest poglądem fałszywym, nie da się jednak udowodnić. Potrzebny jest tu rodzaj wiary. Wiary, która najprawdopodobniej jest warunkiem moralności. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020