Dobrostan świętego

Z badań wynika, że ludzie religijni są szczęśliwi. Medytacja pozwala zredukować stres, uczestnictwo we wspólnych praktykach – być z ludźmi, doktryna – zaspokoić głód sensu i znaleźć odpowiedź na życiowe problemy. Ale to jeszcze nie wszystko.

21.08.2012

Czyta się kilka minut

Podejście na Emei Shan, jedną z czterech świętych gór buddyzmu. Syczuan, Chiny, 2009 r. / Łukasz Miechowicz / REPORTER
Podejście na Emei Shan, jedną z czterech świętych gór buddyzmu. Syczuan, Chiny, 2009 r. / Łukasz Miechowicz / REPORTER

Na początku tego roku amerykański Instytut Gallupa opublikował wyniki badań dotyczące związków pomiędzy stopniem zaangażowania religijnego a poziomem tzw. dobrostanu (ang. well-being) jednostki. Na mierzony dobrostan składało się wiele czynników: ogólne zadowolenie z życia, zdrowie emocjonalne i fizyczne, zdrowy tryb życia, środowisko pracy. Najbardziej szczegółowo badano czynnik emocjonalny, a dokładniej negatywne odczucia emocjonalne: obawę/troskę, stres, smutek, złość.

KTO JEST NAJSZCZĘŚLIWSZY

Badania ujawniły bardzo ciekawą zależność. Najlepszym dobrostanem cieszą się ludzie mocno zaangażowani religijnie – ci, dla których religia pełni w życiu ważną rolę i którzy regularnie (przynajmniej raz w tygodniu) uczestniczą w praktykach religijnych. Nieco gorzej mają się ci, dla których religia w ogóle nie jest ważna i którzy nie praktykują. W najgorszej sytuacji pod względem każdego z mierzonych czynników są ludzie religijni tylko trochę – w których życiu religia liczy się, lecz nie bardzo, i którzy praktykują tylko okazjonalnie.

Naukowcy z Instytutu Gallupa przyznają, że ich badania nie ustalają przyczyn takiego stanu rzeczy. Możliwe – twierdzą – że ludzie o lepszym dobrostanie głębiej się angażują religijnie. Możliwe, że jakiś trzeci, niewykryty w badaniach czynnik jest przyczyną jednoczesnego wzrostu dobrostanu i głębszego zaangażowania religijnego. Możliwe jednak – i to jest zdaniem badaczy najprostsze wyjaśnienie – że to zaangażowanie religijne jest przyczyną wzrostu dobrostanu. Zaangażowanie religijne obejmuje bowiem m.in. praktyki modlitewne i medytacyjne, które redukują stres; uczestnictwo we wspólnych praktykach religijnych to przecież uczestnictwo w interakcjach społecznych, bardzo ważnych dla samopoczucia człowieka; tradycje religijne dostarczają także swoim wyznawcom wyjaśnień zaspokajających głód sensu oraz posiadają schematy praktycznych sposobów radzenia sobie z rozmaitymi problemami życia. Wszystkie te czynniki mogą – stwierdzają amerykańscy socjologowie – przyczyniać się do wzrostu dobrostanu człowieka wierzącego.

Zastanawiający jest jednak fakt, że powiązanie zaangażowania religijnego i ogólnego dobrostanu człowieka nie jest liniowe: ludzie w ogóle niezaangażowani mają się na ogół lepiej niż zaangażowani tylko trochę. Jak wyjaśnić ten fakt? Sądzę, że może on mieć związek zarówno z osobistym zaangażowaniem badanych, jak i z kształtem religijnych tradycji.

WŁAŚCIWA PERSPEKTYWA

Każda tradycja religijna posiada pewien system norm i zwyczajów, do przestrzegania których zobowiązuje swoich wyznawców. Normy takie i zwyczaje wydają się o wiele bardziej konkretne od najczęściej ulotnego religijnego doświadczenia, bardziej bezpośrednio powiązane z życiem niż abstrakcyjne doktryny, łatwiejsze do zrozumienia niż zawsze wieloznaczne narracje symboliczne. W konsekwencji jawią się często jako najbardziej uchwytny i rozpoznawalny aspekt danej tradycji. Aspekt ów często dominuje w obrazie religii posiadanym przez tych jej wyznawców, którzy mają z nią kontakt jedynie powierzchowny.

Tymczasem, jak zauważa kanadyjski filozof Charles Taylor, współczesna kultura jest „kulturą autentyczności” – dominujący ideał ludzkiego życia kładzie nacisk na „bycie sobą”, „samorealizację”, „odkrycie własnej drogi” – samodzielne określenie i wybór życiowych celów i sposobów egzystencji. W tej perspektywie religia postrzegana jest często (jak się okazuje: niebezpodstawnie) jako narzucony system, który determinuje sposób życia wierzących. Rodzi się nieuchronny konflikt pomiędzy wymogami religijnych nakazów a indywidualnym dążeniem do samorealizacji. Życie „skonfliktowane” rodzi wiele negatywnych emocji – takich jak stres czy smutek, i obniża ogólne zadowolenie z życia.

Jednym ze sposobów rozwiązania takiego konfliktu jest odrzucenie zewnętrznych norm i zwyczajów, których głębszego sensu się nie widzi. Prawdopodobnie dlatego niereligijni Amerykanie są zasadniczo szczęśliwsi od swoich sąsiadów religijnych tylko trochę.

Sądzę, że dopiero głębsze zaangażowanie religijne pozwala wielu ludziom wyjść poza traktowanie religii jako systemu sztywnych reguł, tłamszących swobodną autoekspresję i wyraźniej dostrzec aspekty religii, które przyczyniają się do ludzkiego szczęścia czy dobrostanu. Dogłębne uwewnętrznienie zwyczajów i norm zapobiega traktowaniu ich jako narzuconych z zewnątrz i tym samym redukuje wewnętrzne konflikty. Pozytywny sens religijnych „reguł” nie jest wszak oczywisty – w wielu przypadkach ujawnia się on dopiero w trakcie ich stosowania w życiu.

RELIGIJNY GORSET

Oczywiście, głębsze zaangażowanie religijne wcale nie musi prowadzić do wzrostu dobrostanu i szczęścia. Jak przekonują psychologowie, forma religijności ma ogromny wpływ na poczucie szczęścia.

Istnieją takie formy religijności, które unieszczęśliwiają ludzi tym bardziej, im głębiej są oni w nie zaangażowani. Swego czasu, gdy jeszcze wykładałem teologię, podczas pewnego wykładu zauważyłem, że cały rocznik studentów siedzi markotny. Na moje pytanie, co się stało, padła odpowiedź: „Bo właśnie mieliśmy teologię moralną, i dowiedzieliśmy się, że coś, co dotąd traktowaliśmy jako zachowanie w porządku, jest grzechem. I teraz już nie możemy tego robić”.

Tradycja religijna została tu zredukowana do systemu zakazów i nakazów, kulturowego „gorsetu” ograniczającego wolność człowieka, jego możliwości samorealizacji i autoekspresji. Im bliższy kontakt z tak zredukowaną tradycją, tym głębsza egzystencjalna frustracja.

Być może taka redukcja jest znacznie bardziej rozpowszechniona w Polsce, gdzie mamy do czynienia z jedną dominującą tradycją, niż w Stanach Zjednoczonych, które są pluralistyczne także pod względem religijnym. O ile w Polsce głębsze zaangażowanie religijne może być jeszcze zdeterminowane przez wychowanie i nacisk społeczny (spod którego wpływu dana jednostka nie potrafi uciec, choć w głębi serca chciałaby tego), to panujący w USA pluralizm sprawia, że zaangażowanie religijne Amerykanów wypływa najczęściej z ich indywidualnego wyboru. Rozmaite wspólnoty konkurują na religijnym „wolnym rynku”. Tradycje, które nie oferują ludziom pozytywnej perspektywy, które nie odpowiadają ich duchowym potrzebom, tracą wyznawców. Ludzie wybierają taki sposób życia i zaangażowania, którego sens widzą. Jeśli zaangażowanie nie przynosi pozytywnych efektów w ich życiu – zmieniają swój wybór.

OPIUM DLA SŁABYCH

Powstaje oczywiście pytanie, czy postrzeganie religii jako narzędzia zwiększania dobrostanu nie podporządkowuje jej temu, co doczesne, czy nie zdominują jej motywacje egocentryczne. Tym bardziej że szczęście człowieka religijnego często bywa przedstawiane jako silne uczucie radości połączone z beztroską – jak można było słyszeć w jednej z religijnych piosenek: „każdy święty chodzi uśmiechnięty” – gdyż, pouczają inne popularne hasła, „o nic się nie martw, Jezus cię kocha”, a „Bóg stworzył dla nas taki piękny świat”.

Jeśli religia byłaby tym właśnie, to rację mieliby agnostycy i ateiści, którzy oskarżają wierzących o pójście na łatwiznę i myślenie życzeniowe, pozwalające złagodzić tragizm i ból istnienia. Zasadne staje się wtedy podejrzenie, że wiara religijna, która daje szczęście, jest po prostu wyrafinowanym „prozakiem” albo nawet „opium”, z którego korzystanie poprawia samopoczucie za cenę znieczulenia na prawdę rzeczywistości i – w konsekwencji – redukcji naszego człowieczeństwa.

Zarzut jest poważny, a niebezpieczeństwo, na które wskazuje – realne. Czy człowiek religijny jest zatem skazany na alternatywę pomiędzy religijnością zewnętrznego obowiązku i rytuału, która ani szczęścia nie daje, ani nie pozwala na rozwój, a religijnością „życzeniową” – łatwym „spełniaczem” duchowych pragnień i dostarczycielem zgodnych z tymi pragnieniami odpowiedzi?

Odpowiedź na powyższy zarzut można znaleźć w tradycji chrześcijańskiej.

DUCHOWY ROZWÓJ

Rozwój duchowy przebiega etapami. Początkowo, wśród motywacji zaangażowania religijnego, dominuje strach przed negatywnymi konsekwencjami religijnej obojętności. Etap taki nazywa się często „religijnością niewolnika”. Bóg jawi się tu jako surowy Prawodawca i Sędzia, którego lepiej słuchać. Człowiek jest religijny niejako z przymusu.

Na tym następnym etapie człowiek rozpoznaje, że negatywny obraz Boga i Jego relacji do świata nie jest zgodny zarówno z tym, jak przedstawiają Go źródłowe, natchnione teksty (które prezentują Boga przede wszystkim jako kochającego Ojca), jak i z tym, jaką charakterystykę Bytu Absolutnego podsuwa nam rozum (jako absolutnej doskonałości, dobroci). Człowiek religijny zaczyna teraz dostrzegać pozytywną stronę tradycji religijnej i religijnego zaangażowania jako tego, co nadaje światu i życiu sens, daje nadzieję, sprzyja osobistemu rozwojowi, co daje wsparcie społeczne i przynosi pozytywne efekty psychologiczne (poczucie szczęścia, spełnienia, pokoju itp.). Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że rozwój duchowy polega na przejściu od religijności, którą psychologowie rozpoznają jako czynnik unieszczęśliwiający człowieka, do religijności sprzyjającej psychicznemu dobrostanowi.

Mistrzowie duchowości zauważają jednak – podobnie jak wielu krytyków religii – że nadal nie wykraczamy tu ponad sposób postrzegania religii, który wiąże się często z egoistycznymi/ /egocentrycznymi motywacjami religijnego zaangażowania. Człowiek jest religijny, gdyż religijność coś mu daje. Ze względu na owo „coś za coś” mówi się o religijności „kupca” lub „najemnika”. W rozwoju duchowym konieczny jest zatem dalszy krok. Człowiek nie może osiągnąć religijnego spełnienia bez wysiłku oczyszczania swoich intencji i stopniowego wyzwalania się z religijnego egocentryzmu. Konieczna jest wierność niezależnie od chwilowej „gratyfikacji”, jaką daje zaangażowanie: warto np. modlić się, nawet jeśli w danym momencie modlitwa nie daje satysfakcji, przedkładać dobro bliźnich nad własną wygodę i praktyki przynoszące zadowolenie itp.

Doświadczenie wielu pokoleń poucza jednak, że ruch ku wyższej formie religijności nie zależy całkiem od wysiłków samego człowieka – zostaje on wprowadzony (wierzący powie: przez Boga) w zupełnie inny sposób religijnego funkcjonowania. Na poziomie poznawczym pojawia się wyraźna świadomość, że wszelkie religijne koncepcje Boskiej Rzeczywistości i oparte na nich wyjaśnienia świata są zupełnie nieadekwatne zarówno wobec niepojętego bogactwa życia, jak i – tym bardziej – wobec tego życia wewnętrznej i transcendentnej Podstawy. Dostarczane przez religię struktury sensu rozpadają się – podążający duchową drogą musi „kroczyć w ciemności”, pozbawiony jasnych i wyraźnych, pewnych odpowiedzi. Egzystencja przybiera postać wielkiego pytania skierowanego ku absolutnej Tajemnicy. Na poziomie emocjonalnym wszelkie „gratyfikacje”, dostarczane dotąd przez religijne praktyki, znikają: modlitwa nie przynosi ani radości, ani pokoju, służba bliźnim – satysfakcji, religijna wspólnota wyraźnie pokazuje swoje negatywne cechy.

SZCZĘŚCIE BEZ WŁAŚCICIELA

Odwołując się do powyższego schematu, warto pamiętać, że w realnym życiu wyróżnione „etapy” nie muszą następować po sobie w precyzyjnie opisanym porządku. Czasami trzeba je traktować jako różne aspekty jednego procesu – w różnych okresach życia dominuje raz jeden, raz drugi. Ujawnia się też wówczas, że szczęście człowieka religijnego może mieć bardzo różny charakter. Znam ludzi, którzy nie doświadczają silnej, emocjonalnej radości – przynajmniej nie w związku ze swoim religijnym zaangażowaniem. Co więcej – taka emocjonalna religijność raczej ich odrzuca. Jeśli mówią o szczęściu, które pojawia się w ich świecie wraz z wiarą, to mają na myśli raczej poczucie, że gdzieś u podstawy ich życia ukryty jest jakiś sensowny wzór. Poczucie, które nie wyklucza pytań, wątpliwości, lęku, chwil smutku, czy nawet goryczy.

Owszem, w tradycji chrześcijańskiej to, co negatywne, nie jest końcem drogi – ostatecznym celem jest wieczne szczęście, nieskończone spełnienie, jedność z Bogiem. Warto jednak pamiętać, że cel ów można osiągnąć tylko poprzez całkowite przekształcenie podmiotu, które pozbawia go egocentrycznego spojrzenia. Życie religijne jest zaś stopniowym i meandrującym procesem takiej transformacji. Szczęście zaś pojawia się w tym procesie w nieco paradoksalny sposób. Jest, jak to ujął nieżyjący już dominikanin, o. Józef Maria Bocheński, „produktem ubocznym”. Jest trochę jak ciepło, rozgrzanie się organizmu człowieka wykonującego fizyczną pracę. Różnie w moim życiu bywało, ale – i myślę, że moje doświadczenie nie jest odosobnione – najbardziej szczęśliwy jestem wówczas, gdy najmniej o siebie i własne szczęście się troszczę.

Parafrazując znane powiedzenie Jezusa, można to ująć w stwierdzeniu: „Jeśli ktoś chce zdobyć/zachować swoje szczęście, straci je. Kto zaś wzgardzi swoim szczęściem, zyska szczęście wieczne”. Istotne jest przy tym, że „szczęście wieczne” nie oznacza jakiegoś pojmowalnego dla nas stanu szczęśliwości, który by trwał bez końca. Chodzi raczej o coś, co nie mieści się w naszych zdolnościach zrozumienia, czym jest i może być szczęście, ani w naszych pragnieniach i oczekiwaniach. Znika perspektywa ograniczonego „ja”, znikają moje pragnienia i oczekiwania. Próba zdobycia swojego wiecznego szczęścia nie ma żadnego sensu. Chodzi o zbawienie świata. O to, by Bóg był wszystkim we wszystkim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012