Niepoczytalne mocarstwo i jego wrogowie

Żegnaj Greyu o wielu twarzach! Żegnaj dziewczyno z pociągu! Żegnaj Bridget uganiająca się za facetem zamienionym w zombie! Czas na literaturę!

17.04.2016

Czyta się kilka minut

Grzegorz Jankowicz, 2016 r. / Fot. Grażyna Makara
Grzegorz Jankowicz, 2016 r. / Fot. Grażyna Makara

Skoro na początku było słowo, to trudno mieć pretensje do słów, którym przyszło urzeczywistniać się na naszych oczach. Te, o których myślę, pochodzą z wiersza Marka Krystiana Emanuela Baczewskiego. W jednym ze swoich utworów („Ars Poetica XXXVII”) poeta kreśli obraz spotkania, które zgromadziło kilkudziesięciu ludzi pióra. Tym, co radykalnie różni ten wieczór autorski od innych, jest fakt, że to nie obecni na sali twórcy wywołują mocniejsze bicie serca, to nie im zadaje się pytania, to nie oni z dumą sygnują podpisami książki. Prawdziwa gwiazda jest tylko jedna i nie jest nią pisarz. Jest nią – jedyny w tym gronie – czytelnik. W świecie, w którym pisać każdy może, a na czytanie niemal nikt nie ma ochoty, prorokuje ironicznie poeta, prawdziwie godni uznania są ci, którzy oddają się nie pisaniu, lecz lekturze.

Utwór Baczewskiego jest oczywiście groteskową fantazją, ale fantazją podżyrowaną przez rzeczywistość, która do śmiechu raczej nie napawa. Od lat, wspólnym wysiłkiem, solidarnie, nie bacząc na polityczne i społeczne podziały, wbrew lewicowym ideom i na przekór prawicowym mitom, przekraczamy kolejne progi niepoczytalności, stając się prawdziwym antylekturowym mocarstwem – w Europie pod tym względem wyprzedza nas jedynie Grecja oraz Portugalia.
Ci, do których bardziej od słów przemawiają liczby, mogą sięgnąć do statystyk. Wedle ostatniego raportu przygotowanego przez Bibliotekę Narodową w minionym roku 63 proc. Polaków udało się wykazać na tyle mocną alergią na słowo, że ta nie pozwoliła im przekroczyć progu biblioteki, zaś 10 mln rodaków uczciwie przyznało, że jedynymi książkami, jakie posiadają w swych domostwach, są książeczki pozwalające im płacić za czynsz i energię.

Koziołki ofiarne?

Cóż jednak w takiej sytuacji robić? Uderzyć w rytualny lament? Zmultiplikować do kolejnej potęgi lekturowe akcje w rodzaju tych prowadzonych przez „Tygodnik Powszechny” [Ministerstwo Kultury odmówiło właśnie dotacji na nasze „Lekcje czytania” – red.]? A może wierząc, że tylko interwencja siły wyższej potrafi pomóc, w akcie desperacji zamówić nabożeństwo w intencji czytelnictwa, jak przed kilkoma tygodniami w krakowskiej kolegiacie św. Anny uczyniło to jedno z miejscowych wydawnictw?

Nie mam recepty i nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem jednak, że zmniejszająca się liczba czytających nie ma nic wspólnego z jakością tych, którzy przy tej praktyce kulturowej mimo wszystko trwają. Wręcz odwrotnie, a wydane ostatnio zbiory esejów poświęconych literaturze, książki o innych książkach, opowieści o opowieściach innych, świadczą o tym doskonale. Ich autorami są ludzie Akademii, lecz nie do akademików są one adresowane, ich twórcy wymykają się z filologicznych rezerwatów, specjalistycznych skansenów, zdając się mieć w pamięci, zapisaną w „Ziemi Ulro”, uwagę Miłosza: „Kultura wyłącznie artystyczno- -literacka jest rodzajem klatki, w której odbywa się pogoń za własnym ogonem”.

O kim myślę? Weźmy przykłady pierwsze z rzędu, a właściwie z łamów „Tygodnika”. Na przykład Michała Pawła Markowskiego, który w „Kiwce” (2015) koncertowo, ze swadą godną Gran Derbi potrafi opowiadać o pisarzu-miniaturzyście Robercie Walserze, grającym w filozoficznym ataku myślicielu Peterze Sloterdijku, ale i o „poecie dryblingu”, genialnym brazylijskim piłkarzu Manuelu Dos Santosie. Myślę też o Piotrze Pazińskim, który na kartach „Rzeczywistości poprzecieranej” (2016), niczym filolog-detektyw, kroczy po śladach Joyce’a, Schulza i Kantora, a czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak towarzyszyć tej wędrówce z wypiekami na twarzy. Myślę również – bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała – o Ryszardzie Koziołku i zwerbalizowanym na 288 stronach jego świeżo wydanej książki przekonaniu, że „Dobrze się myśli literaturą”. Dobrze się myśli? Żadne „dobrze”! Myśli się znakomicie, chciałoby się skorygować, a czyta się jeszcze lepiej. I to zarówno książkę Koziołka, jak i – po przeczytaniu tych swoistych „instrukcji użycia” literatury – czytane przez niego książki [patrz: recenzja Grzegorza Wysockiego pt. „Historia szaleństwa Ryszarda Koziołka” w „TP” nr 8/2016]. Myślę wreszcie o Grzegorzu Jankowiczu i jego wydanym niedawno zbiorze szkiców poświęconych literaturze. Zbiorze o metaforycznym, podwójnie aluzyjnym tytule – jeden biegun odsyła do Blake’a, drugi do Miłosza – „Uchodźcy z ziemi Ulro”.



Pod prysznic z woluminem w foliowym etui

Nie wiem, czy Grzegorz Jankowicz, wzorem czytelnika z przywołanego wiersza Baczewskiego, „ma służbę do posług doczesnych”, nauczył się „sypiać odwracając kartki” i czy „pod prysznic bierze wolumin w foliowym etui”. Nie wiem, acz intelektualny szwung i emocjonalny rozmach, z jakim uprawia on literackie pola (używam liczby mnogiej, bo też mowa w końcu o człowieku instytucji zwanej literaturą, tłumaczu, redaktorze, autorze i współautorze kilkunastu książek), skłania do przekonania, że to rzecz prawdopodobna.

W skład jego ostatniego dzieła wchodzą trzydzieści dwa eseje; zbiór ma trzydziestu siedmiu wiodących bohaterów oraz zebraną na sześciu stronach indeksu niezliczoną ilość postaci pobocznych. Tym samym, wyznanie z punktu widzenia recenzenta nieco ryzykowne, znacznie łatwiej odpowiedzieć na pytanie, o czym się tu nie pisze, niż pisze, czego autor tej książki nie lubi, niż lubi, czym jego dzieło nie jest, niż jest.

Czym zatem nie jest? Nie jest książką krytyczną, jeśli pod tym określeniem, nieco staroświecko, rozumieć projekt skoncentrowany na lansowaniu własnych literackich hierarchii, przyznawaniu dyplomów najlepszym, udzielaniu reprymend i dawaniu razów tym, których dzieła miast wzruszeń wywołały li tylko wzruszenie ramion.

Czego autor tej książki nie lubi? Otóż nie lubi, i to rzecz raczej pewna, utworów jednorazowego użytku, których jedyną zaletą jest limitowana czasem lektury przyjemność.

O czym Jankowicz nie pisze? Nie pisze, i jest w tym konsekwentny, o literaturze instant i dziełach pozbawionych stosownej ilości znaczeniowych kalorii.

Co to znaczy? Znaczy to tyle, że próżno na kartach „Uchodźców” szukać książek sporządzanych wedle gotowych recept, gatunkowych powielaczy, literackiego popcornu. Żegnaj zatem Greyu o wielu twarzach! Żegnaj dziewczyno z pociągu! Żegnaj Bridget uganiająca się za facetem zamienionym w zombie! Żegnaj zarazem nadziejo, że oto pojawił się ktoś, kto będzie rodzimą inkarnacją Žižka, filozofa, który rozmaite filozoficzne, teologiczne czy polityczne koncepty zwykł ilustrować przykładami zaczerpniętymi z dzieł popkultury, a tym samym, jak nikt dotąd, potrafił afirmować nawet literacką szmirę.

Ziemia Ulro, wersja 2.0

Nieco żartobliwie można by zatem powiedzieć, że tytułowi „uchodźcy” to tyleż „uchodźcy z ziemi Ulro”, co z list bestsellerów. Co sporo mówi o literackich gustach czytających, niewiele jednak o zawartości samej książki. Wbrew pozorom jej autor nie prowadzi czytelników w historyczne ostępy, nie robi remanentów w literackim czyśćcu, nie stara się przemeblować Biblioteki Babel, na plan pierwszy wyciągając spatynowane czasem książki i autorów pokrytych grubą warstwą kurzu. Bohaterowie „Uchodźców z ziemi Ulro” to klasycy, literackie tuzy, wybitni reprezentanci XIX-, XX- i XXI-wiecznej epiki literackiej i filozoficznej. Epiki filozoficznej? Nie, nie ma w tym sformułowaniu pomyłki. Rzecz w tym, że Jankowicz prace filozofów czyta niczym produktywne literackie fikcje, zaś pisarskie fabuły rozjaśnia najczęściej za pomocą filozoficznych i teologicznych kontekstów. W efekcie czytelnik znajduje tu zarówno instruktywne szkice na temat prozy Walsera, Kundery czy Bachmann, jak i minifabuły, w których role postaci odgrywają filozoficzne idee Benjamina, teologiczne koncepty Agambena czy polityczne teorie Straussa.

Tym, co konsoliduje całość, pozwalając w jednym rzędzie połączyć twórców, których wiele dzieli, są podejmowane przez wszystkich razem i każdego z osobna próby – by ująć rzecz bardzo ogólnie, ale za to zgodnie z autorską intencją – „zgadywania innej ziemi i innego nieba, choćby po to, by choć trochę poluzować uścisk ziemskich granic”. Współczesny świat wciąż i nadal, przekonuje Jankowicz, można opisywać jako kolejne wcielenie uwiecznionej w poemacie Blake’a piekielnej krainy Ulro, gdzie uwiedziony technologią, wykastrowany z duchowego doświadczenia „człowiek zamienia się w cyfrę wymienną” (by posłużyć się sformułowaniem Miłosza).

Jaką rolę odgrywa w tym świecie literatura? Bywa zwyczajną, bezproduktywną rozrywką, rodzajem otępiającej używki. Bywa jednak i czymś znacznie istotniejszym: ćwiczebnym poligonem pobudzającym umysł i ciało, fantazją pozwalającą rozmnażać własną pojedynczość, rodzajem antidotum na dotkliwą i dotykającą codzienność. Każda z tych pisarskich, ale i lekturowych optyk – a jest ich oczywiście znacznie więcej – znajduje tu niebanalne i efektowne rozwinięcie. Lektura rozprawy Agambena prowadzi na przykład do uwydatnienia zaskakującej paraleli między słowami zawartymi w Liście do Rzymian św. Pawła a zachowaniem amerykańskiej administracji tuż przed inwazją na Irak. Specjalistyczny, erudycyjny szkic o poetyce utworów Roussela w finale niespodziewanie skręca w stronę literackiej fikcji, zamienia się w opowiadanie o ukrytym skarbie. Lektura listów Kafki skłania Jankowicza do dekonstrukcji mitów, jakimi obrosła biografia pisarza, ale też do pytania, jak mógłby wyglądać Facebook autora „Zamku”, gdyby ten go prowadził.

Czyta wnikliwie, instruktywnie, ale pamięta też o czytaniu innych. Wie, że wbrew romantycznej mitologii zanurzenie się w świecie przedstawionym nie oznacza wcale negacji świata, który nas otacza. Wręcz przeciwnie! Zdaniem Jankowicza miano prawdziwego czytelnika przysługuje temu – i trudno nie zobaczyć w tym stwierdzeniu śladu jego własnej strategii lekturowej – kto pisanie i czytanie traktuje nie jako dodatek do życia, lecz jako zasadę. Ciągłość światów fikcyjnego i rzeczywistego jest dla kogoś takiego czymś zupełnie oczywistym.

Lekturowe DNA

Na ostatniej stronie „Uchodźców z ziemi Ulro” czytelnik znajduje znamienne autorskie wyznanie: „Literatura jest dla mnie formą życia. Najlepszym z dostępnych języków, za pomocą których możemy myśleć o świecie, działać w nim i zamieszkiwać go obok innych istnień. Od pisarek i pisarzy uczę się, jak zawiązywać relacje z rzeczywistością, jak czujnie i krytycznie odnosić się do tego, co mnie otacza (...). Czytam i piszę, by tę formę życia nieustannie rozwijać”.

Zaprawdę, każdy z trzydziestu dwóch zawartych w tej książce esejów utwierdza w przekonaniu, że nie są to czcze deklaracje. ©

Grzegorz Jankowicz „Uchodźcy z ziemi Ulro”, EMG, Kraków 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2016