Nienawiść do biegania

Pierwszą w życiu noc w Moskwie spędziłem w hotelu „Ukraina”, przy prospekcie Kutuzowa 2. Ceny były tak przystępne, że na kolację wyjadałem łyżką czarny kawior z Astrachania.

29.11.2014

Czyta się kilka minut

Wódkę sprzedawano w całodobowych budach, przypominających nasze kioski. Kupowało się nie na kieliszki, ale na plastikowe kubki.

Takiego luksusu nie miałem już nigdy później. Cena ropy zaczęła rosnąć, a wraz z nią dobrobyt i ceny w Moskwie. Wkrótce miała nastąpić era Putina, który zaprowadził ład i porządek. Dla „Ukrainy” oznaczało to potężne zmiany. Mówiono mi przez lata, że łapę na tym reprezentacyjnym budynku trzyma „czeczeńska mafia”. Gdy nastał Putin, Czeczenów zastąpili ponoć panowie z MSW. Opieka była jak dawniej, tylko haracz szedł w inne ręce. W tych czasach jednak nie bywałem już mieszkańcem „Ukrainy”, ale jej sąsiadem. Patrzyłem na nią z okna. Widok był swojski, bo jest podobna do Pałacu Kultury i Nauki. Było to przyczyną zabawnych pomyłek.

Pewnego wieczora brałem udział w bankieciku rosyjskich niezależnych dziennikarzy. Bawiłem się rozmową z moim serdecznym przyjacielem Borysem Timoszenką z Fundacji Obrony „Głasnosti”. Timoszenko ma tę przypadłość, że mieszka w Mitiszczach pod Moskwą i cały wieczór powtarza: „Muszę już iść, bo spóźnię się na ostatni pociąg, a wtedy Natasza mnie zabije”. Gdy to mówi, zazwyczaj, jak w greckim teatrze, odpowiada mu chór kusicieli: „Ach, Boria, jest jeszcze mnóstwo czasu!”, „Kochany Borysie, zdążysz, wszak metro opodal!”, „Nie przejmuj się, przyjacielu! Złapiemy dla ciebie taksówkę!”. Po każdym z zapewnień Timoszenko uspokaja się na 5 do 10 minut, ale historia zawsze kończy się tak samo. Boria podrywa się, patrzy na zegarek i krzyczy: „Wszystko stracone! Tym razem Natasza mnie zabije. Od teraz możemy pić za spokój mojej duszy!”. Teatralnym ruchem wybiera numer do żony i podsuwa mi telefon, bo wie, że Natasza ma do mnie słabość. Pewnym siebie głosem wypowiadam formułkę: „Wielce szanowna Natalio, pani mąż jest bezpieczny, pozostaje pod moją opieką. Naturalnie to wszystko moja wina”.

Po podobnych breweriach Boria zazwyczaj budził się w moim mieszkaniu. Zwinięty w kuleczkę otwierał oko i pojmował, że nie jest w Mitiszczach. Słyszał, jak rozmawiam po polsku z redakcją. Z okna widział „Ukrainę”, która jemu również kojarzyła się z Pałacem Kultury. Wpadał w przerażenie i krzyczał: „Dobry Boże! Ale jakim sposobem znalazłem się w Warszawie? Natasza mnie zabije!”.

„Ukraina” dostarczała zawsze niezapomnianych wrażeń. Na dole był sklep, z tyłu poczta, a w salach konferencyjnych mądrzy ludzie opowiadali sobie, kiedy Rosja będzie demokracją. Brałem udział w jednym z takich paneli, podczas którego niezależni naukowcy poprawiali humory niezależnym dziennikarzom i vice versa, mówiąc, że demokracja jest tuż tuż. Picie sobie z dzióbków przerwał mój dobry kolega Witalij Portnikow, który charakteryzuje się tym, że ma rogatą duszę i że jest mądry. „Wiecie co? – oznajmił. – Przypominamy grupę nomadów. Ciągamy się z konferencji na konferencję i powtarzamy to samo. Ale jak to się ma do rzeczywistości?”. Było to bardzo zabawne. Witalik dostał ogromne brawa, następnie wszyscy wrócili do poprzedniego zajęcia: spijali sobie z dzióbków tak intensywnie, że siorbanie było słychać w westybulu. Ropa była droga jak nieszczęście, a w Rosji nic się nie zawaliło. Tylko „Ukrainę” zamknęli na remont, a potem przemianowali na nudny do bólu i przerażająco drogi Radisson Royal Hotel „Moscow”.

Zawsze wychodziło na to, że Portnikow miał rację. Czy to w sprawach Rosji, Polski, czy Ukrainy – której jest obywatelem. Pamiętam, jak siedział u mnie w pokoju z widokiem na „Ukrainę” i wykłócał się na temat Pomarańczowej Rewolucji. Ja, że to piękne i obywatelskie. On, że to pałacowy zamach stanu. „Nie ekscytuj się! Zobaczysz za rok!” – opowiadał z uśmieszkiem rozparty w fotelu, co irytowało mnie jeszcze bardziej. Nie mogłem się nie ekscytować i pojechałem do Kijowa. Spotkaliśmy się po roku i Portnikow znów się uśmiechał, a mnie ekscytacja mijała.

W tym roku – nauczony doświadczeniem – nie wiedziałem, co robić z pierwszą rocznicą Majdanu. Celebrować ją? Ludzie poderwali się z kolan! A morze krwi? Wojna? Utrata Krymu? Sami Ukraińcy podzieleni niemal po równo. Ci, którzy mówią, że to zwycięstwo demokracji, tylko o kilka procent przewyższają tych, co mówią: „zwykły pucz”. A droga przez mękę reform jeszcze się nie zaczęła.

Gdy rocznicowego dnia rano włączyłem wiadomości Polskiego Radia, usłyszałem, że polscy dziennikarze wbiegli właśnie sztafetą na Majdan w Kijowie. Sunęli tam przez śniegi i deszcz. Mijali wzgórza i rzeki. Dąbrowy oraz lasy iglaste. Szlachetne.

Aż żal, że nie nienawidzę biegania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2014